Najnowsze artykuły
- ArtykułyHobbit Bilbo, kot Garfield i inni leniwi bohaterowie – czyli czas na relaksMarcin Waincetel15
- ArtykułyCzytasz książki? To na pewno…, czyli najgorsze stereotypy o czytelnikach i czytaniuEwa Cieślik249
- ArtykułyPodróże, sekrety i refleksje – książki idealne na relaks, czyli majówka z literaturąMarcin Waincetel11
- ArtykułyPisarze patronami nazw ulic. Polscy pisarze i poeci na początekRemigiusz Koziński42
Popularne wyszukiwania
Polecamy
David Heska Wanbli Weiden
Źródło: https://davidweiden.com/bio/
2
6,8/10
Pisze książki: horror, kryminał, sensacja, thriller
David Heska Wanbli Weiden, an enrolled citizen of the Sicangu Lakota nation, was named by the New York Times as one of “the most critically acclaimed young novelists working now.” His debut novel, WINTER COUNTS, was called a “once-in-a-generation thriller” by the Los Angeles Times and a “worthy addition to the burgeoning canon of indigenous literature” by Library Journal. Weiden is the first Native American author to win an Anthony Award and the Thriller Award, and the second to be nominated for the Edgar Award.https://davidweiden.com/
6,8/10średnia ocena książek autora
7 przeczytało książki autora
13 chce przeczytać książki autora
0fanów autora
Zostań fanem autoraKsiążki i czasopisma
- Wszystkie
- Książki
- Czasopisma
Najnowsze opinie o książkach autora
Zimowe kroniki David Heska Wanbli Weiden
6,6
David Heska Wanbli Weiden jest z pochodzenia Lakotą, czyli tubylczym Amerykaninem, jak określa Indian w swojej powieści „Zimowe kroniki”. Stąd też doskonale wie, o czym pisze, my zaś możemy wyczuć jego zaangażowanie emocjonalne w kreślenie sylwetek bohaterów i przedstawianie ich skomplikowanej sytuacji. Porusza przy tym temat mało znany, a bardzo interesujący i skomplikowany z punktu widzenia socjologii, psychologii, ale też po prostu ludzkiego spojrzenia na życie, temat mniejszości etnicznych przytłoczonych i zmarginalizowanych przez duże społeczności. Ostatnio głośno o tym, a i w literaturze, tej pięknej i tej dokumentującej fakty, jakby udało się przełamać pewne tabu. Autochtoniczna ludność Kanady, Australii, teraz też Ameryki, nareszcie doczekała się sprawiedliwej oceny swojego trudnego położenia, trwającej kawał czasu dyskryminacji, zyskała możliwość, by jej przeszłość, bogata historia wreszcie wybrzmiała.
W „Zimowej kronice” autor oddaje głos swoim współziomkom, tworząc powieść na poły sensacyjną, na poły zaś kryminalną, jednak z ważnym przesłaniem. Bohater to twardy facet po wielu przejściach. Zarabia na życie wymierzając sprawiedliwość na własną rękę. Można nazwać go samozwańczym, zaakceptowanym po cichu przez plemienną wspólnotę stróżem prawa. To konieczność spowodowana stanowymi zaniedbaniami. Trudno bowiem o rzetelne rozliczenie sprawców przestępstw w rezerwatach. Sprawy są umarzane, oddalane, zapominane, lekceważone. No, chyba, że ofiarą jest biały. Wówczas machina rusza pełną parą. W pozostałych przypadkach wszystko szybko rozchodzi się po kościach. Virgil nie narzeka więc na brak zleceń. Tym razem jednak wplątuje się w coś dużo większego, na skalę federalną. Rock Crow, jego dawny prześladowca ze szkoły, zabijaka i drań, skumał się z gangiem z Denver i rezerwat zasypały twarde narkotyki. Biorą je nawet uczniowie. 14-letni siostrzeniec Virgila omal nie stracił przez nie życia. Mężczyzna ma więc nie tylko zlecone zadanie do wykonania, ale też dodatkowo do zrealizowania prywatną wendettę. I federalnych tuż za plecami.
Warstwa kryminalna została poprowadzona bardzo sprawnie, napięcie rośnie… Rick nie jest łatwym przeciwnikiem. Nie jest też sam, a jego otoczenie to ludzie bezwzględni i niebezpieczni. W poszukiwaniach pomaga Virgilowi dawna dziewczyna, piękna Marie, która ma ku temu swoje prywatne powody. Widzimy, że dawne uczucie do końca nie wygasło i jego płomień, podtrzymywany przez wspomnienia i wspólny cel, znów zaczyna się rozpalać. Tak więc sama historia jest ciekawa, dynamiczna i wciągająca.
Nie jest to jednak tylko prosta powieść sensacyjna. Autor wspomina, że choć oczywiście dokonał wielu zmian, tak, aby historię zanonimizować, to mamy do czynienia z prawdą, z faktami, które domagają się społeczno-psychologicznej analizy. To niezwykle istotna wartość dodana, która podkręca odbiór tej powieści i nadaje jej o wiele szerszy kontekst. Zacznijmy od cytatu:
„W dawnych czasach, przed Kolumbem, żyli tu wyłącznie Indianie, nie było wieżowców, ani samochodów, ani ulic. Oczywiście wtedy nie używaliśmy słów Indianin ani tubylczy Amerykanin, zwyczajnie byliśmy ludźmi. Nie wiedzieliśmy, że z nas to same pijusy, nieroby oraz dzicy. Zastanawiałem się, jak się żyło bez tego ciężaru na barkach, ciężaru pomordowanych przodków, ukradzionej ziemi, krzywdzonych dzieci – brzemienia, które nosi każdy tubylec.”
W tych gorzkich słowach zawiera się właściwie wszystko, mają wielką moc rażenia. Społeczność zmarginalizowana, ze stygmatem „gorszej”, traktowana pogardliwie, nie bardzo ma się jak bronić i przynajmniej w części zaczyna utożsamiać się z wyznaczoną jej rolą. Przemoc, pijaństwo, lenistwo, niechęć bądź też niewiara w możliwość awansu społecznego skutecznie odbierają młodym nadzieję i zabijają w nich wolę walki. Ich ziomkowie robią co mogą, by wyrwać ich z zaklętego kręgu niemocy, pomóc im znaleźć sens życia, nadać mu właściwy kierunek. Przede wszystkim nie mogą zapomnieć, kim są, jakie jest ich dziedzictwo kulturowe.
Rezerwat owiewa mgiełka pradawnej indiańskiej magii, wierzeń, szamańskich zaklęć i ludowych tradycji. Część społeczności je podtrzymuje, kultywuje i upowszechnia. Leczenie przez medicine man`ów, namioty potów, wierzenia i talizmany, potrawy sporządzane jak niegdyś, zioła i przyprawy, okadzanie i obrzędy. To istnieje, zajmuje ważne miejsce, lecz nie w życiu wszystkich mieszkańców. Nie każdy chce być wierny tradycji, niektórzy pragnęliby o swoim pochodzeniu zapomnieć, wmieszać się w tłum, być postrzegani jako Amerykanie, bez określenia „tubylczy”. Konsekwencje tego bywają rozmaite. Jednak „(…) rezerwat ma się w sobie, wirtualnie, rezerwat to stan umysłu.” Jaki balans więc tu zachować, co jest lepsze, na przekór wszystkiemu nosić głowę wysoko jako Indianin, czy też nałożyć na twarz maskę i wtopić się w społeczność jakiegoś dużego miasta, z dala od rezerwatu i bliskich.
W zasadzie podczas lektury „Zimowych kronik” od razu nasuwa się skojarzenie z czarną ludnością i sformułowanie, także w systemowym odniesieniu białych do Indian – „amerykański apartheid”, ciśnie się na usta jako pierwsze. Widać też więź łączącą autora z jego ludem, dumę i radość, jaka musiała towarzyszyć mu w trakcie opisywania lakockiej kultury, jej głębokiej duchowości i bogatych obyczajów. To wartości mające duże znaczenie dla poczucia tożsamości i budowania wzajemnych relacji jako społeczności, którą łączą wieki, która ma szansę przetrwać w pełni sił i ambicji, godna szacunku.
Książkę przeczytałam dzięki portalowi: https://sztukater.pl/