Receptura wszechmocy Łukasz Piotrowski 6,7

Chęć czytelniczego zgłębiania rozmaitych nowości, które wchodzą na rynek księgarski sprawia, że czasami sięgam po tytuły mniej oczywiste, a czasem zupełnie nieoczywiste. Tak też było w przypadku książki autorstwa Łukasza Piotrowskiego „Receptura wszechmocy” od Wydawnictwa Novae Res, która z całą pewnością wpisuje się w strefę wychodzącą poza zakres mojego komfortu. Z racji jednak interesującej zapowiedzi zawartej na blurbie, chciałam nie tylko poznać nieznanego mi autora, ale i przekonać się co ma mi do zaproponowania.
Chociaż sam pomysł na fabułę wydawał mi się intrygujący, nie przekonał mnie sposób w jaki został on zrealizowany. Zanim jednak o tych zastrzeżeniach, słów kilka o wątku fabularnym, na jakim oparta została książka.
Główny bohater – Łukasz Lijewski to psychoterapeuta, w którego życiu centrale miejsce zajmuje jego praca. Trapie z pacjentami wypełniają całe jego dni, nie pozostawiając w nim czasu na jakiekolwiek życie osobiste. W dużej mierze przyczyna takiego stanu rzeczy tkwić może w tym, że on sam zmaga się z własnymi problemami, wśród których nerwicy i atakom paniki towarzyszą nocne koszmary. Na domiar złego, jako odpowiedzialny starszy brat, podejmuje decyzję roztoczenia opieki nad uzależnioną od środków odurzających siostrą. Czubkiem góry lodowej okaże się jednak odnowienie znajomości z dawną przyjaciółką, która wciągnie Lijewskiego w swe niecne plany, a tym samym sprowadzi na niego jeszcze większe tarapaty.
Ten krótki opis fabuły stwarzać może wrażenie, że „Receptura wszechmocy” to zapewniająca wysoki poziom adrenaliny sensacja, w której wartka akcja współgrać będzie z zajmującą narracją, wciągając czytelnika w wir tworzonej przez autora intrygi. Cóż, choć trudno zaprzeczyć, że akcja mknie z minuty na minutę z prędkością zbliżoną do TGV, a autor stara się jak może, aby na 250 stronach powieści, utrzymać uwagę czytelnika na najwyższym poziomie, to w pewnym momencie, w moim odczuciu, traci jednak kontrolę nad tą zawrotną prędkością prowadzonej przez siebie opowieści, co sprawia, że książkowy pociąg wykoleja się, a sens i pomysł na oryginalny thriller sensacyjny roztrzaskują się o ścianę chaosu.
Ponownie jednak muszę stwierdzić, że sam pomysł na dobry dreszczowiec z elementami science-fiction bardzo mi się spodobał. Próba stworzenia laboratoryjnego leku, który przejąłby kontrolę nad ludzkim umysłem i pozwalał na swobodne kierowanie jednostką, zniewalając ją i pozbawiając zupełnie wolnej woli, uważam za strzał w dziesiątkę. Niewątpliwie inżynieria biomedyczna stanowi taką problematykę, która na niwie pisarskiej stwarza ogromne pole do popisu dla kreatywności autora, więc zupełnie mnie nie dziwi sięgnięcie po tego typu zagadnienia.
To jednak, co do mnie, jako do czytelnika, nie przemówiło to realizacja tego pomysłu. Czytało mi się tę książkę bardzo ciężko, nie dlatego, że język był skomplikowany i przepełniony naukowym odniesieniami, przeciwnie, autor posługuje się dość prostym sposobem komunikacji, co nie zmienia faktu, że w prowadzeniu fabuły wdał się – jak dla mnie - chaos. Być może, gdyby autor wyszedł z dość powierzchownego opisu licznych sytuacji i skupił się na ich dopracowaniu, nie goniąc z akcją na łeb na szyję, to nieprzyjemne wrażenie czytelniczego pogubienia minęłoby w miarę zgłębiania fabuły. Brak szczegółowości, nakreślenia odrobiny kontekstu zdarzeń zawartych w książce, spłyciło przekaz jaki autor chciał osiągnąć prowadząc czytelnika w futurystyczne meandry podświadomości.
I jeszcze jedna uwaga, zważywszy na to, że autor w dużej mierze odwołuje się do sfery psychiki a warstwa psychologiczna stanowić miała istotny składnik powieści, w moim odczuciu, warto było również pogłębić rys psychologiczny wykreowanych na kartach książki postaci, tak aby nadać im większego kolorytu i tak po prostu, po ludzku odrobinę wtłoczyć im krew w książkowe żyły.
Nie jest zatem źle, ale pozostaje pewien niedosyt, który sprawia, że książka jest dobra, ale nie bardzo dobra.