Wyspa dusz Johanna Holmström 6,6
ocenił(a) na 63 lata temu Piękne słoneczne, niemal upalne dni, marzy mi się plaża, a tu do czytania wybrałam sobie "Wyspę dusz" powieść, w której autorka maluje obraz szpitala psychiatrycznego dla kobiet w barwach tak ciemnych i zimnych, że aż dostaje się dreszczy. Czułam się zmiażdżona niewyobrażalnym ciężarem cierpienia tych kobiet. Beznadzieja, bezsilność, samotność oto jakie uczucia towarzyszą czytelnikowi od pierwszej strony.
To, co uderza od początku, to bezkompromisowość w kwestiach dotyczących fizjologii ludzkiego ciała. Opisy pacjentek wypróżniających się pod siebie w łóżkach, odmawiających mycia się, cuchnących od potwornych odleżyn, wymiotujących mogą być trudne do zniesienia dla wrażliwszego czytelnika. Dodajmy do tego przejmującą samotność kobiet zamkniętych w szpitalnym budynku i na odciętej od świata wyspie, skazanych tylko na towarzystwo innych chorych albo personelu opiekującego się nimi, a otrzymamy obraz prawdziwego piekła na ziemi.
Ta alienacja, niemal całkowite odcięcie od świata zewnętrznego rodzi trudne relacje, wzajemne stosunki pacjentek i pielęgniarek przypominają front wojenny, to nieustanna walka, chore chcą uciec, pielęgniarki usiłują się nimi jak najlepiej opiekować. Nietrudno w takiej sytuacji o przemoc, reakcje podyktowane gniewem, złością, wzajemną frustracją.
Powieściowy szpital nie jest bynajmniej placówką leczniczą, to jedynie schronienie dla jednostek odrzuconych ze względu na łamanie społecznych konwenansów lub dokonywanie morderstw, okaleczeń czy innych rzeczy karanych przez prawo. Na wyspie kobiety nie przystające do społeczeństwa żyły, pracowały, umierały w wyniku chorób lub z niechęci do dalszej egzystencji. Odmawiały jedzenia, słabły, by wreszcie doczekać się upragnionej wolności w śmierci.
Szpital psychiatryczny z przełomu XIX i XX wieku był instytucją, która tylko w założeniu miała leczyć. W rzeczywistości przedstawionej przez autorkę lekarz miał sporadyczny kontakt ze swoimi podopiecznymi, całą dokumentację, opisy przebiegu chorób, objawy notowały i obserwowały pielęgniarki. Specyfiki aplikowane chorym miały je otumanić, uspokoić, pozwolić je kontrolować w przypadku agresywnych zachowań. Nawet jeżeli stan psychiczny niektórych ulegał poprawie i można je było uznać za wyleczone, nikogo to nie obchodziło, jeśli raz trafiłeś za szpitalne mury, nie miałeś szans na jego opuszczenie.
O głównych bohaterkach trudno wiele powiedzieć, morderczyni, zagubiona dziewczyna w toksycznej relacji z matką, pielęgniarka idealistka. Można próbować je zrozumieć, czy analizować ich charaktery, osobowości, ale myślę że posłużyły one autorce bardziej jako konieczne elementy w budowaniu obrazu szpitala oraz opisie zasad jego funkcjonowania, hierarchii w nim obowiązującej, aniżeli miały odegrać rolę heroin napędzających dramatyzm fabuły. Bez nich historia mogłaby się spokojnie obejść. Raczej nie należy spodziewać się w "Wyspie dusz" ciekawych portretów kobiet, takich pogłębionych i poddanych szczegółowej wiwisekcji.
Nie jest to książka pogodna ani dająca nadzieję, jest smutna, przygnębiająca, depresyjna. Zamarza przy niej dusza i serce. Nie jest to też dzieło wybitne, bardzo daleko mu do "Lotu nad kukułczym gniazdem", nawet "Przerwana lekcja muzyki" bardziej mi się podobała, niemniej robi wrażenie i jest ciekawa, warto po nią sięgnąć jeśli lubi się takie zimne, mroczne klimaty.