Widać, że autor jest bardzo podekscytowany tematem i chce, żeby czytelnik również odnalazł w nim przyjemność i czasami to się udaje.
Temat faktycznie jest ciekawy i złożony, jednak styl pisania jest według mnie bardzo ciężki, wręcz nieraz męczący. Na początku składana jest deklaracja o skupieniu się na wodzie i niepowtarzaniu, według autora, błędu innych książek, które piszą niby o wodzie, a skupiają się na roślinach i zwierzętach. Niestety wydaje się, że o tym czasami zapomina i zarzuca czytelnika nazwami gatunków.
Ogólnie, książka warta przeczytania, bo ukazuje złożoność zjawisk związanych z wodą i pokazuje ile informacji można z niej wyczytać, ale trzeba się przygotować na trochę trudniejszą podróż z lekturą.
Chwytliwy tytuł, jeszcze bardziej chwytliwy podtytuł i ładna okładka – to wszystko, co dobrego można powiedzieć o tej książce. To prawda, jest to coś w rodzaju poradnika i być może komuś pomoże w wędrówce, ale pod warunkiem, że ten ktoś chodzi po Wyspach Brytyjskich i jakimś cudem nie ma przy sobie telefonu i kompasu.
Te kilkaset stron powtarzanych po wielokroć rad (w większości truizmów) poświęconych jest temu, w jaki sposób określić strony świata albo najbliższą drogę do miejsc zamieszkałych przez ludzi. Pocieszne są rady w rodzaju: jeśli na błocie jest dużo odcisków butów, albo śladów rowerów, najpewniej w okolicy znajduje się jakaś miejscowość.
Strony świata to jakieś zboczenie autora. Nie znajdziemy w jego książce rad dotyczących nocowania w terenie, przygotowania ogniska, zachowania się w przypadku kontaktu z dziką zwierzyną, zbierania dzikich roślin jadalnych. Są tam wyłącznie archaiczne porady rodem z XIX wieku, kiedy ludzie chodzili bez map i innych udogodnień.
Brakowało mi też pokazania romantycznego wymiaru wędrówki: przyjemności przebywania w dziczy, marszu jako formy medytacji i wszystkich tych rzeczy, które sprawiają, że wędrówka jest przyjemnością, a nie gorączkową próbą wydostania się z dziczy.
Nie polecam tej książki.
https://radeko.wordpress.com/2023/01/29/nieporadnik-wedrowca/