rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Wyborna nowelka. Jej lektura jest jak wizyta w dobrym burdelu, gdzie Twoim przyjacielem, oprócz dziwki, jest również alfons i burdel mama.

Wyborna nowelka. Jej lektura jest jak wizyta w dobrym burdelu, gdzie Twoim przyjacielem, oprócz dziwki, jest również alfons i burdel mama.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Lee urywa dupsko, a ta powieść to tylko potwierdzenie jego pisarskiej klasy.

Lee urywa dupsko, a ta powieść to tylko potwierdzenie jego pisarskiej klasy.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Książka dobra. Bardziej dla młodzieży, niż dorosłego czytelnika, w dodatku niedługa, ale nieźle się ją czyta. Klimat, bohaterowie, fabuła - wszystko to ciekawe. Bonusem są trzy opowiadania Mastertona - jedne z lepszych w jego dorobku. Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa, tudzież dla fanów Brytyjczyka.

Książka dobra. Bardziej dla młodzieży, niż dorosłego czytelnika, w dodatku niedługa, ale nieźle się ją czyta. Klimat, bohaterowie, fabuła - wszystko to ciekawe. Bonusem są trzy opowiadania Mastertona - jedne z lepszych w jego dorobku. Dla kolekcjonerów pozycja obowiązkowa, tudzież dla fanów Brytyjczyka.

Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Może się to wyda dziwne (może nawet powinienem odczuwać wstyd?), ale „Ruiny” przeczytałem dopiero miesiąc temu. Wcześniej znajomi wywalali na mnie gały, nakazując niemalże, abym nabył tę książkę, a jak nie, to oni mi pożyczą. Bo taka dobra, bo wręcz doskonała. Recenzje w necie i prasie mówiły to samo. Kiedy więc „Ruiny” wreszcie wpadły mi w ręce, opis na froncie okładki, że „w meksykańskiej dżungli czeka cię koszmar” potraktowałem stosunkowo poważnie.

Przez pierwsze sto stron przebrnąłem ze sporym trudem, żeby nie powiedzieć znudzeniem. Dwie zaprzyjaźnione pary Amerykanów rodem z sitcomów odprężają się na wakacjach w Meksyku. W trakcie tych beztrosko spędzanych dni nawiązują nowe znajomości. Pewien Niemiec oznajmia wszem i wobec, że jego brat wyruszył na wyprawę archeologiczną i do tej pory nie wrócił. Nasi żądni przygód Amerykanie ochoczo postanawiają wyruszyć z nim do dżungli na poszukiwania. Żeby było zabawniej dołącza do nich jeszcze jedna osoba – młody Grek, nie znający angielskiego i zachowujący się jakby wyjarał tonę trawy. Odkąd tylko się pojawia wiadomo już, że zginie jako pierwszy...

Nasi młodzi gniewni zostają podwiezieni na skraj dżungli. Meksykański kierowca oświadcza stanowczo, że dalej nie pojedzie i namawia bohaterów, aby nie wchodzili do lasu, gdyż czai się tam zło. Nie mija wiele czasu jak młodzież wkracza na obce im tereny, a kierowca w popłochu odjeżdża.

Można powiedzieć, że od tej chwili zaczyna się „coś” dziać. Nareszcie! Pojawiają się Majowie. Ich zachowanie jest jednak co najmniej ekscentryczne. Są uzbrojeni i niezbyt przychylnie nastawieni do otoczenia. Gdy nasza grupka, pod okiem czerwonych gospodarzy, dociera do wzgórza wydającego się być piramidą, a następnie wkracza na szczyt, tamtejsza złowroga roślinność zaczyna siać spustoszenie, zaś Majowie z przerażeniem obserwują wzgórza, gotowi zabić usiłujących wydostać się z piekła turystów...

Horror się rozkręca, co cieszy. Relacje między bohaterami znacznie się zacieśniają. Smith, całe szczęście, wlał w postaci, przynajmniej w niektóre, trochę inteligencji, a całej opowieści nadał odpowiedniego dramatyzmu. Co prawda zapowiadanych w recenzjach scen gore nie uświadczyłem, ale kilka mocniejszych opisów znalazłem, w dodatku przełknąłem je z satysfakcją. Na wielki plus piszę Scottowi Smithowi umiejętność tworzenia atmosfery. „Ruiny”, choć początkowo nie zapowiadające niczego specjalnego, w pewnej chwili stają się dynamiczną i nader interesującą lekturą. Także motyw z wykorzystaniem „krwiożerczych” roślin, choć z pozoru oklepany, został zrealizowany bardzo dobrze.

Zakończenie również nie jest złe, acz przyznam, że spodziewałem się na koniec czegoś mocniejszego. Nawiązań do mitologii Azteków czy Majów w książce zero, ale można to Smithowi wybaczyć. Skoncentrował się na innych szczegółach, które zresztą odpicował zacnie. Powieść jest dobrym horrorem. Do doskonałości jej daleko, ale polecić na pewno warto.

Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com

Może się to wyda dziwne (może nawet powinienem odczuwać wstyd?), ale „Ruiny” przeczytałem dopiero miesiąc temu. Wcześniej znajomi wywalali na mnie gały, nakazując niemalże, abym nabył tę książkę, a jak nie, to oni mi pożyczą. Bo taka dobra, bo wręcz doskonała. Recenzje w necie i prasie mówiły to samo. Kiedy więc „Ruiny” wreszcie wpadły mi w ręce, opis na froncie okładki, że...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Guy N. Smith. Chyba nie ma horrormaniaka, który nie przeczytałbym choć jednej książki tego autora. Swego czasu, gdy istniało jeszcze wydawnictwo Phantom Press, zaczytywałem się w horrorach klasy B i C, gdyż dostarczały najlepszej rozrywki. Większość pisarzy z „tamtych” lat już nie publikuje, bo albo nie żyją, albo skończyli karierę pisarską popełniwszy jedną, albo dwie książki. Nieliczni piszą dalej. Tak jak Guy N. Smith. W Phantom Pressie opublikował kilkadziesiąt pozycji, i mimo, iż od lat jego obecność na polskim rynku jest zerowa, to o jego tworach wciąż się dyskutuje; nadal wzbudzają zainteresowanie.

Smith nigdy nie należał do moich ulubionych autorów. Być może dlatego, że co druga jego książka to dno kompletne. „Fobia”, „Neofita”, „Czarna Fedora”, „Węże”... O co w tych książkach chodziło? Nie mam zielonego pojęcia nie dlatego, że nie pamiętam fabuły, lecz dlatego, że nie chodziło w nich o nic. Jakież było moje zaszokowanie, kiedy po lekturze którejś z rzędu pozycji Smitha natrafiłem na „Szatański pierwiosnek”, a później „Pana ciemności”. Pomyślałem sobie, że facet jednak wie jak napisać w miarę interesujący horror.

Nie tak dawno temu wpadłem do antykwariatu i z braku lepszych pozycji na półce sięgnąłem po „Bestię”. Nigdy wcześniej nie słyszałem nawet o tej powieści Guy’a. Napisana w 1975 roku liczy aż 155 stron, zaś wielkość czcionki to prawdopodobnie ukłon w stronę gorzej widzących, a więc i moją. Pal licho szczegóły. Zabrałem się za lekturę.

Smith z miejsca wypala z grubej rury. Serwuje nam grupkę archeologów pod kierownictwem podstarzałego, lekko kopniętego doktora Lowsona, która zajeżdża do niewielkiej wioski otoczonej bagnami, by odnaleźć tajemniczy skarb króla Jana. Już pierwszego dnia poszukiwań badacze natrafiają na dziwne znalezisko w postaci kilku kawałków metalu, cuchnących tak bardzo, że cała trójka zaczyna wymiotować dalej niż sięga ich wzrok. Nie mija wiele czasu i pojawia się tytułowa bestia. Błotna Bestia, jak nazywają ją bohaterowie, gdy monstrum rozpoczyna rzeź. Stwór, choć powolny, rzekłbym flegmatyczny, inicjuje szarżę, trawiąc mieszkańców wioski. Jak się w pewnym momencie okazuje, pewnej nocy na pobliskie bagna spadł meteoryt. Grupka naszych bohaterów snuje domysły, że potwór przybył z kosmosu i postanawia się z nim rozprawić.

W powieści nie brakuje typowych dla Smitha opisów jatek i scen seksu (tu warto zwrócić uwagę na sposób w jaki jeden z naszych bohaterów rozdziewicza swoją nową dziewczynę), nie brakuje też sztucznych do bólu dialogów i nieścisłości. Sam klimat powieści jest jednak specyficzny i ośmielę się napisać, że tym razem autor postanowił zadbać pod tym kątem o czytelników. Podczas lektury „Bestii” można się dobrze bawić, choć zabawa nie trwa długo, gdyż po paru trupach, a następnie kilku próbach pokonania Błotnej Bestii historia dobiega końca w sposób co najmniej infantylny.

Nazwałbym tę książkę „oldskulowym” horrorem klasy C i tylko patrząc takimi kategoriami wystawiam jej ocenę dostateczną. Minusy to prosta jak drut fabuła, nieco przygłupawi bohaterowie (przez to zabawni, co z drugiej strony można pisać na plus), ale to u tego pisarza norma, i to nieszczęsne zakończenie. Plus za atmosferę powieści i kreację tytułowej bestii – powolnego potwora o spiczastym pysku, pokrytego cuchnącym śluzem i żywiącego się skończonymi idiotami.

Smith ma w swoim dorobku powieści i nieco lepsze i znacznie gorsze. „Bestia” może spodobać się tej grupie czytelników, która swego czasu zajadała się „Krabami”, bo oparta na niemal identycznym schemacie.

Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com

Guy N. Smith. Chyba nie ma horrormaniaka, który nie przeczytałbym choć jednej książki tego autora. Swego czasu, gdy istniało jeszcze wydawnictwo Phantom Press, zaczytywałem się w horrorach klasy B i C, gdyż dostarczały najlepszej rozrywki. Większość pisarzy z „tamtych” lat już nie publikuje, bo albo nie żyją, albo skończyli karierę pisarską popełniwszy jedną, albo dwie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W ostatnim czasie przeczytałem wiele złych i bardzo złych książek. Trafiały się też lepsze, a nawet dobre. Ale to o bardzo dobrych lubię pisać, bo ma to największy sens. Po pierwsze, od razu człowiek ma ochotę podzielić się wrażeniami po lekturze przyzwoitej prozy, a po drugie, może ci, którzy recenzję przeczytają, po pozycję sięgną, a o to właśnie chodzi – by zarażać entuzjazmem! A przynajmniej taką mam nadzieję w tym przypadku. Bo słów kilka padnie o OSTATENIEJ NOCY JEJ ŻYCIA autorstwa Maureen Jennings, pierwszym tomie cyklu DETEKTYW MURDOCH.

Lubię klimat kryminałów, których akcja rozgrywa się w dziewiętnastym wieku, a Maureen Jennings, jak mało kto, ów klimat potrafi oddać. Zarówno pomysły, jak i pióro ma doskonałe. Postać detektywa Murdocha nie jest chyba nikomu obca, głównie za sprawą popularnego serialu telewizyjnego o młodym detektywie z Toronto. A książka... Książka to inna bajka. Lepsza jakość odbioru.

Co fajne, autorka nie od razu w swej powieści przedstawia Murdocha w pełnej krasie. Woli, by czytelnik poznawał go stopniowo, w trakcie odkrywania fabuły. Tytułowa postać to policjant marzący o awansie, skrupulatny i inteligentny. Boryka się z rozmaitymi problemami, w tym także leczy rany po stracie ukochanej kobiety. Kiedy dowiaduje się o śmierci młodej kobiety, która najprawdopodobniej została odurzona narkotykami, a potem uduszona, wszczyna śledztwo. Gnębi go wiele pytań w związku z tą sprawą. Zamierza dowiedzieć się nie tylko, kto zabił, ale i dlaczego pozbawił ofiarę ubrania. Wspomnieć tu należy, że w Toronto szaleje zima, a ciało porzucono na ulicy.

Krok po kroku, Murdoch odkrywa kolejne elementy układanki, zaznajamiając nas ze swoimi metodami pracy, sposobem wyciągania informacji od potencjalnych świadków, a wreszcie ze swoimi odczuciami, prywatnym życiem i potrzebami. Spodobało mi się to, w jaki sposób autorka wykreowała bohaterów drugoplanowych i z jakim wyczuciem oddała atmosferę miejsca akcji. Odnosiłem wrażenie, jakbym tam był, z tymi wszystkimi ludźmi, w innym czasie, jakby w świecie alternatywnym.

OSTATNIA NOC JEJ ŻYCIA to klasyczny kryminał, idealny na deszczowe wieczory. Do tej pory, biorąc pod uwagę tego typu klasykę, oddawałem się bez reszty genialnemu POIROTOWI Agathy Christie. Teraz do POIROTA dołączył DETEKTYW MURDOCH. Z przyjemnością sięgnę po drugi tom jego przygód. A niniejszy polecam.

Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com

W ostatnim czasie przeczytałem wiele złych i bardzo złych książek. Trafiały się też lepsze, a nawet dobre. Ale to o bardzo dobrych lubię pisać, bo ma to największy sens. Po pierwsze, od razu człowiek ma ochotę podzielić się wrażeniami po lekturze przyzwoitej prozy, a po drugie, może ci, którzy recenzję przeczytają, po pozycję sięgną, a o to właśnie chodzi – by zarażać...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

W przypadku powieści SUKKUB Edwarda Lee mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem. Zarówno od strony językowej, jak i fabularnej horror ten jest wart uwagi. Rzadko zdarza mi się zgadzać z treścią blurbów na okładkach książek, ale to, co napisał Jack Ketchum o dziele Lee idealnie odzwierciedla moje odczucia po lekturze SUKKUBA. Bowiem pisarstwo Edwrada Lee rzeczywiście jest jak piła mechaniczna na pełnych obrotach. Jeśli podejdziesz zbyt blisko, urżnie ci nogi.

Główną bohaterką powieści jest Ann Slavik – prawniczka, która właśnie dostała awans i zasiadła w zarządzie dużej firmy. Mieszka w pięknym domu wraz ze swoim chłopakiem Martinem i siedemnastoletnią córką Melanie. Jej życie jednak zdaje się dalekie do perfekcji. Nie jest pewna, czy powinna przyjąć oświadczyny Martina, zaś relacje z córką wymagają gruntownej zmiany. Ann nie potrafi podołać roli matki, nieustannie krytykując Melanie za sposob ubierania się czy dobór przyjaciół, którzy w oczach bohaterki są zdegenerowani, bo słuchają punka. Ann jednak podejmuje próbę naprawienia swojego życia. Bierze tydzień urlopu, zamierzając spędzić go wraz z Martinem i Melanie w Paryżu. Lecz na kilka dni przed wyjazdem dowiaduje się, że jej ojciec miał wylew.

Jej rodzina pochodzi z małego miasteczka o nazwie Lockwood. Jest to z pozoru cicha mieścina, ale jak się wkrótce okazuje, kryje w sobie tajemnice sięgające zamierzchłych czasów. Ann wraz z Martinem i Melanie wyruszają w podróż do Lockwood, by odwiedzić konającego ojca. Gdy docierają na miejsce, rozpoczyna się horror. Nic w tym miasteczku nie wydaje się normalne. Ani nikt...

Wszystko, co dzieje się w Lockwood, napawa grozą i niepewnością. Zachowania mieszkańców, tajemne rytuały, atmosfera, to wszystko czyni SUKKUBA powieścią wyborną. Edwardowi Lee udało się popełnić powieść na miarę najlepszych kawałków gatunku. Fani mocnych wrażeń zostaną zaskoczeni, gdyż Lee nie stroni od brutalności i wyuzdanych scen seksu. Nie jest to jednak bezsensowne rzucanie mięsem czy nieuzasadnione przelewanie krwi (tudzież spermy, moczu i ekstrementów). W SUKKUBIE każde zdanie ma sens i prowadzi do zaskakującego finału.

Szereg postaci występujących w powieści dodaje historii słodkogorzkiego posmaku. Dwaj zbiegli z domu wariatów mężczyźni niejednego zdegustują i rozbawią. Jeden z nich jest wyjątkowo zboczony i szurnięty, czego da dowód niejednokrotnie; ten drugi, nieprzeciętnie inteligentny, ma do spełnienia misję. Rodzice głównej bohaterki również nie są postaciami przypadkowymi – w tej książce chyba nie ma takowych, dlatego tym większe zaskoczenie ogarnia po lekturze. Okazuje się, że w SUKKUBIE nic nie było dziełem przypadku.

Moje ukłony w stronę prozy Edwarda Lee. SUKKUB to najlepszy horror, jaki czytałem w ostatnich latach.

Źródło: www.rcichowlas.blogspot.com

W przypadku powieści SUKKUB Edwarda Lee mamy do czynienia z prawdziwym fenomenem. Zarówno od strony językowej, jak i fabularnej horror ten jest wart uwagi. Rzadko zdarza mi się zgadzać z treścią blurbów na okładkach książek, ale to, co napisał Jack Ketchum o dziele Lee idealnie odzwierciedla moje odczucia po lekturze SUKKUBA. Bowiem pisarstwo Edwrada Lee rzeczywiście jest...

więcej Pokaż mimo to