rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Rzadko ostatnio czyta mi się jakąś książkę dobrze i szybko, przeważnie muszę się porządnie wymęczyć żeby dotrzeć do finału, ale nie tym razem! Ta książka to lekka, przyjemna i ciepła powieść o perypetiach mieszkańców niewielkiego francuskiego miasteczka, do którego sprowadzają się Anglicy chcący otworzyć hotel i restaurację. To spotyka się ze stanowczym sprzeciwem mera i części mieszkańców. Mamy więc intrygę polityczną, która ma doprowadzić do kapitulacji i ucieczki Anglików. Czuć w tej książce mocną inspirację Joanne Harris i jej "Czekoladą", momentami nawet jak na mój gust za dużą. Mimo wszystko bawiłam się świetnie i czytałam ją z dużą przyjemnością. W sumie poświęciłam na nią jeden dzień więc właściwie można powiedzieć, że ją połknęłam.
Podobały mi się machinacje mera, były chyba bardziej rozbudowane niż te w "Czekoladzie", ale początkowe motywacje jednego z przeciwników burmistrza okazały się dla mnie za słabe, niestety wyglądało to tak jakby był on chorągiewką na wietrze i działał w zależności od tego co mu inni mieszkańcy miejscowości powiedzą. To chyba mój największy zarzut do książki, reszta była przyjemna i nieskomplikowana.

Rzadko ostatnio czyta mi się jakąś książkę dobrze i szybko, przeważnie muszę się porządnie wymęczyć żeby dotrzeć do finału, ale nie tym razem! Ta książka to lekka, przyjemna i ciepła powieść o perypetiach mieszkańców niewielkiego francuskiego miasteczka, do którego sprowadzają się Anglicy chcący otworzyć hotel i restaurację. To spotyka się ze stanowczym sprzeciwem mera i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Mam problem z literaturą rosyjską. Nie do końca do mnie trafia jej poetycki zaśpiew, zaduma filozofów i budowanie świata poprzez rozdrapywanie tkanki rzeczywistości do kości. Spodziewałam się, że dostanę książkę z wartką akcją, być może o wyszukanej zemście i niszczeniu czyjegoś życia za pomocą nowych zdobyczy technologicznych. Tymczasem dostałam wewnętrzne rozterki bohatera rozdmuchane do niebotycznych rozmiarów. Ogólnie lubię jeśli bohaterowie są dobrze zniuansowani, a ich portrety psychologiczne dają mi obraz konkretnego człowieka, ale tutaj tego było za dużo. Czułam się trochę jakbym miała przed sobą współczesnego Makbeta, który zastanawia się nad konsekwencjami swoich decyzji i miota się od nadziei do rozpaczy. Niestety nie polubiłam bohatera. Nie tylko nie potrafiłam go polubić, ale także wykrzesać z siebie dla niego jakiejkolwiek empatii czy współczucia. Dla mnie Ilja był nieautentyczny. Chłopak, który trafia do więzienia za niewinność i siedem lat uczy się tam żyć, po czym wychodzi i jedną z pierwszych rzeczy, którą robi jest popełnienie przestępstwa. Ok, mogę zrozumieć- działał pod wpływem wzburzenia i silnych emocji. Ale jego późniejsze motywacje do mnie nie trafiają. Po siedmiu latach w ciężkim więzieniu powinien wykazywać się większym sprytem i umiejętnością radzenia sobie wśród przestępców, tymczasem jego zona nie zniszczyła, on jako ten jedyny jest czysty i niewinny jak łza. Oprócz fizycznych zmian związanych z niedożywieniem i traumą więzienia mamy uwierzyć, że chłopak wciąż jest tym samym człowiekiem, który trafił za kratki. Być może gdybym miała możliwość poznać wcześniejszego Ilję trochę bardziej to przekonałabym się do niego bardziej. W wyniku pewnego wydarzenia Ilja wchodzi w posiadanie IPhone'a osoby odpowiedzialnej za jego odsiadkę. I przez kolejne strony czytamy wiadomości zawarte w telefonie, razem z Ilją dowiadujemy się o życiu, pracy, rodzicach policjanta, który skazał chłopaka na piekło. Właściwie nie rozumiałam po co on to robił. Na początku można było uznać, że z ciekawości, ale potem? Lepiej było się przecież pozbyć takiego ciężaru.
Ilja zostaje nam przedstawiony jako marzyciel, nie przystający do realiów Rosji, pełen ideałów młody mężczyzna, który zostaje zmiażdżony przez system. Przez własną głupotę, chęć bycia bohaterem i pokazania się z jak najlepszej strony zostaje wrzucony do czarnej dziury i przemielony. Po siedmiu latach wraca do Moskwy, zastaje inny świat, ludzie, których znał zmienili się. Nie potrafi się odnaleźć w nowej rzeczywistości (w co jestem w stanie uwierzyć), ale równocześnie dość szybko łapie działanie najnowszych zdobyczy techniki. Glukhovsky przedstawia osobę zmienioną fizycznie pod wpływem przeżyć, a równocześnie cały czas próbuje nam wcisnąć, że ten człowiek wciąż ma takie zasady jak na początku, gdy trafił do więzienia. Ciężko mi w to uwierzyć. Równorzędnym bohaterem jest drugi człowiek- oprawca Ilji, Pietia. Człowiek, który doprowadził do jego skazania. Skorumpowany, zły policjant, który miota się we własnym życiu bo nie potrafi się dogadać z ojcem tyranem. I Glukhovsky próbuje te dwie postacie niuansować, pokazuje nam kim byli i są. Pietia miał pewne wyrzuty sumienia, a jednak nie potrafiłam poczuć tych wyrzutów. Ilja próbuje nam przekazać, że Pietia kochał swoją partnerkę, a ja tego nie czułam. Miałam wrażenie, że ten człowiek myśli tylko o jednym i nie była to jego dziewczyna. Glukhovsky zachowuje się tak jakby sam się nie potrafił do końca zdecydować czy chce by jego bohaterowie byli lepsi czy gorsi. Lubię gdy bohaterowie nie są czarno- biali jednak w tej książce moim zdaniem autor wykonywał jeden krok w przód by następnie cofnąć się o dwa. Przez to żaden z bohaterów nie stał się bardziej angażujący. Nie poczułam sympatii do żadnego z nich. Na koniec nie czułam jakiejś wielkiej niesprawiedliwości świata w stosunku do Ilji. Może ciut, ciut było mi go żal i tyle.
Byłam ciekawa jak Glukhovsky przedstawi Rosję. Kraj, w którym cenzura obowiązuje dalej, o władzy się źle nie mówi, a Glukhovsky przecież ją skrytykował po rozpoczęciu wojny z Ukrainą. Rosja przedstawiona jest jako kraj beznadziei, marazmu, jest przesiąknięta złem, korupcją, brudem i niegodziwością. Zdarzają się też wstawki o władzy najwyższej, ale ewidentnie są niewielkie i raczej tylko delikatnie smyrają niechęcią po politykach najwyższego szczebla.
Podsumowując książka nie jest zła, ale rozczarowała mnie swoim tempem, dłużyznami z tekstami w stylu "być albo nie być" i mało ciekawymi bohaterami.

Mam problem z literaturą rosyjską. Nie do końca do mnie trafia jej poetycki zaśpiew, zaduma filozofów i budowanie świata poprzez rozdrapywanie tkanki rzeczywistości do kości. Spodziewałam się, że dostanę książkę z wartką akcją, być może o wyszukanej zemście i niszczeniu czyjegoś życia za pomocą nowych zdobyczy technologicznych. Tymczasem dostałam wewnętrzne rozterki...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Moim zdaniem to całkiem dobre fantasy! Książkę polecam osobom młodym, (choć nie dzieciom ze względu na dość brutalne czasem sceny), które zaczynają swoją przygodę z fantasy, jak i starym wyjadaczom, którzy chcieliby odpocząć od wielkich intryg, wielowątkowych i ciągnących się przez kilka(naście) tomów fabuł. Jeśli szukasz czegoś łatwego i przyjemnego to ta książka jest dla Ciebie. Nie jest to dzieło wybitne, aspirujące do stawiania mu pomników i fandomu liczącego setki tysięcy osób. To ma być czysta rozrywka i taka też jest ta powieść. Powiernik mieczy nie udaje czegoś czym nie jest, ja bawiłam się świetnie słuchając audiobooka i nie żałuję ani minuty.
Głównym bohaterem jest Rezkin, młody chłopak, który całe życie był "tresowany" przez Mistrzów na coś na kształt cyborga w świecie fantasy. Jest idealnym zabójcą, o umyśle ostrym jak brzytwa i nieskalanych (niby) zasadach. Później okazuje się, że wpojono mu także pojęcie "cel uświęca środki", ale to już inna kwestia. Zakładam, że w wyniku przejęzyczenia jednego z mistrzów chłopak nie do końca rozumie jaka jest jego rola w społeczeństwie. W dodatku zostaje wypuszczony na głęboką wodę totalnie nieprzygotowany do kontaktów międzyludzkich. Ma być maszyną, a nie istotą czującą. Z tego powodu zaczynają się wokół niego oczywiste potknięcia, zabawne sytuacje i nieporozumienia, z których udaje się mu wyjść cało. Intrygowało mnie kto tak na prawdę odpowiadał za szkolenie Rezkina i je finansował. Czy to co się dzieje tuż przed opuszczeniem przez niego twierdzy, w której był wychowywany było zaplanowane przez starego króla, a jeśli tak czy miało to w ogóle sens. Jestem bardzo ciekawa jak ten wątek zostanie przez autorkę zakończony. Jedyny zarzut jaki mam to ten, że Rezkin jest zbyt idealny. Taki trochę superbohater w świecie fantasy. I mimo tego, że chłopak bez mrugnięcia okiem potrafi wyrżnąć cały gang tylko po to by później stanąć na jego czele to nie potrafiłam czuć oburzenia, bo polubiłam Rezkina. Mogłabym mieć więc pretensje do autorki, że nie porusza kwestii moralnych aż tak dogłębnie jak by to należało zrobić, ale z drugiej strony chłopak zna tylko jedną moralność- tą która została mu wpojona przez nauczycieli, jest więc w tym pewna konsekwencja. Na pewno nie czułam się oszukiwana przez pisarkę, nie zgrzytało mi nic fabularnie, co jest dużym plusem.
Postacie poboczne w książce są przedstawione dość dobrze, choć uważam, że wątek romantyczny jest ciut naciągany, ale uznaję go za zabawny ze względu na sposób w jaki się zawiązuje i to co z niego wynika. Podejrzewam, że autorka umieściła go by nadać lżejszego tonu Rezkinowi, który zachowuje się trochę jakby miał wsadzony kijek w pewną część ciała. Problemy ukochanej Rezkina wydają mi się typowe dla dziewczyny w tym wieku więc w sumie nie mam się do czego przyczepić. Rezkin szybko staje się niezaprzeczalnym autorytetem dla innych młodych ludzi ze swojego otoczenia i miałam momentami wrażenie, że został wychowany na przyszłego króla, a z drugiej strony wydawało mi się, że ma być najlepszym wojownikiem po to by właśnie chronić króla. Mam nadzieję, że z przyjemnością przeczytam kolejne tomy by dowiedzieć się jaka jest wizja autorki.

Moim zdaniem to całkiem dobre fantasy! Książkę polecam osobom młodym, (choć nie dzieciom ze względu na dość brutalne czasem sceny), które zaczynają swoją przygodę z fantasy, jak i starym wyjadaczom, którzy chcieliby odpocząć od wielkich intryg, wielowątkowych i ciągnących się przez kilka(naście) tomów fabuł. Jeśli szukasz czegoś łatwego i przyjemnego to ta książka jest dla...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ostatnia, jak do tej pory, książka napisana w uniwersum Griszów. Trzymałaby poziom poprzedniego tomu gdyby nie kilka głupot. Wprawdzie czyta się ją dość szybko i przyjemnie i domknięte zostają wszystkie wątki, ale mam wrażenie, że niestety zaczyna się z tego robić "Moda na sukces". Ktoś kto teoretycznie zginął, powraca do żywych po czym znów się poświęca dla dobra innych. A na sam koniec okazuje się, że właściwie to poświęcenie to tak nie do końca jest poświęceniem i trzeba go jednak uratować bo mimo, że go nie lubimy to nie możemy być dla niego tacy okrutni. Nieważne, że on sam chciał wymordować pół ludzkości, kto by się tym przejmował. Zapewne autorce chodzi o pozostawienie świata w równowadze między dobrem a złem, ale zmęczył mnie ten wątek, a pod koniec przewracałam już oczami i chciałam żeby to się skończyło, więc kiedy przeczytałam ostatnich kilka zdań opadły mi ręce i poczułam swego rodzaju niesmak. Można by było to zrobić inaczej, wymyślić nowego Złola, katastrofę klimatyczną, cokolwiek innego, a nie odgrzewany kotlet.
Wątek Nikolaja i Zoyi kończy się równie karkołomnie i jak dla mnie mało realistycznie. Nie spodziewałam się takiego zakończenia jeśli chodzi o tron Ravki i nie jestem przekonana czy to jest dobre zamknięcie tematu. Być może autorka już szykuje dalsze perturbacje dla głównych bohaterów, ale na chwilę obecną nie satysfakcjonuje mnie to zakończenie. Na całe szczęście Zoya wreszcie orientuje się, że bycie niezależną i silną kobietą nie sprawdza się jeśli nie masz wokół siebie przyjaciół i ludzi, którzy są chętni by ci pomóc.
Wątek Niny był dziwny, dziewczyna nie odzyskała mojej sympatii, ale zakończenie mnie zaskoczyło. Nie chcę za bardzo spojlerować, ale mamy tu motyw całkowitej zmiany powłoki. Formatorka zmienia kompletnie dwie osoby w taki sposób, że nikt się nie orientuje w oszustwie. Dodajmy- niedoświadczona formatkorka. Co innego gdyby to była najlepsza formatorka po wielu latach szkolenia, tymczasem tutaj robi to ktoś bez przeszkolenia w szkole Griszów. Fabularnie może i dobre rozwiązanie, ale mało w nim logiki. Dochodzi jeszcze do tego pytanie- jak bardzo trwała jest taka formacja? Czy trzeba ją poprawiać co jakiś czas czy można zmienić się całkowicie w kogoś innego do końca życia? Ten motyw nie jest wyjaśniony w książce. Niestety znów się poczułam jakbym dostała film/ serial od Netflixa - check lista ze sprawdzeniem czy wszystkich reprezenutją odpowiednie osoby.
To co mi się bardzo podobało w książce to była epicka bitwa pod koniec. Uważam, że Bardugo nie wykorzystuje tego co jej wychodzi najlepiej czyli pisania o awanturnikach i szeroko pojętych przygodach. Autorka bardzo chce by jej pisarstwo było ważne i miało misję, ale najlepiej wychodzą jej momenty gdy popuści cugli i opisuje bitwy czy napady. Szkoda, że tak mało ich było w tym tomie.
Podsumowując daje 7/10 tak jak poprzednie tomy, ale to jest naciągana ocena.

Ostatnia, jak do tej pory, książka napisana w uniwersum Griszów. Trzymałaby poziom poprzedniego tomu gdyby nie kilka głupot. Wprawdzie czyta się ją dość szybko i przyjemnie i domknięte zostają wszystkie wątki, ale mam wrażenie, że niestety zaczyna się z tego robić "Moda na sukces". Ktoś kto teoretycznie zginął, powraca do żywych po czym znów się poświęca dla dobra innych. A...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Kolejna książka Leigh Bardugo, tym razem o księciu, tudzież królu, Nikolaju z Ravki. A przynajmniej tak by się wydawało z zapewnień autorki, tymczasem jest to tylko półprawda. Nikolaj nie przypadł mi do gustu w książkach o Alinie, jego próby uwodzenia dziewczyny były w jakimś stopniu niesmaczne bo podyktowane politycznymi ambicjami. W tej książce dostajemy nowego bohatera, zmienionego, właściwie fizycznie i psychicznie, przez demona z którym walczy. I to byłoby super bo chłopak robi się dojrzalszy, nie jest takim lekkoduchem, jednak problem polega na tym, że to nie on jest głównym bohaterem tej książki. Okazuje się, że to Zoya, jego przyboczna i zarazem opiekunka w niedoli, jest najważniejszą postacią wokół której kręci się fabuła. Ta dziewczyna również się zmienia na przestrzeni poszczególnych tomów jednak trochę niepokoi mnie jej wręcz fanatyczne oddanie ojczyźnie. Mimo szczerych chęci jakoś nie byłam w stanie jej polubić, a to co łączy ją z Nikolajem jakoś mnie nie przekonuje.
Ważna uwaga dla czytelników- przeczytajcie najpierw co najmniej "Szóstkę Wron" i "Królestwo Kanciarzy". Bez znajomości tych dwóch książek możecie się pogubić i nie zrozumieć pewnych wątków. Tak między Bogiem a prawdą trylogię Aliny Starkov też powinno się przeczytać przed tą dylogią, ale w moim prywatnym rankingu są to najsłabiej napisane książki z uniwersum Griszów więc nie chciałabym nikogo zrazić do całości.
Powieść podzielona jest między kilkoro bohaterów- Nikolaja, Zoyę i Ninę. Nikolai jak już wspomniałam denerwował mnie od początku, ale przestał być tak irytująco beztroski i swawolny jak wcześniej. Dalej próbuje swoim wdziękiem zdobyć serce każdego człowieka, ale czuć w nim mrok, więc bardziej mi się podobał niż w poprzedniej trylogii. Zoya tak jak we wcześniejszych książkach jest twardą babką, powiedziałabym, że nawet ciut bez serca. Również nie mogę powiedzieć żebym polubiła tę dziewczynę, ale staram się zrozumieć jej motywacje, przede wszystkim chodzi jej przecież o ochronę ojczyzny i swojego króla. Zoya jest oziębła i nastawiona na cel więc trochę mnie dziwi, że wszyscy ją wychwalają i lgną do niej jak do magnesu mimo charakteru. Jest to mało naturalne i prawdopodobne zachowanie w realnym świecie. Widać także, że główny bohater próbuje przebić się przez jej skorupę, na szczęście ten wątek nie jest nachalny. Trzecią bohaterką jest Nina, dziewczyna, którą poznajemy w "Szóstce wron" i działającą na terenie Fjerdy jako szpieg. Chyba najbardziej irytująca z całej trójki. We wcześniejszej dylogii była sympatyczna, miała cięty język i ogólnie pasowała do reszty zgrai. Tymczasem w tej książce działa bardzo impulsywnie i nieodpowiedzialnie, nie słucha dowódcy i naraża wszystkich na niebezpieczeństwo. Mało tego dopiero co pochowała swojego ukochanego, a już się zaczyna zakochiwać w następnej osobie. To był dla mnie motyw totalnie wciśnięty na siłę. Czułam się tak jakby autorka miała swoją check listę, zupełnie jak Netflix, na której trzeba umieścić wszystkie wątki, nawet jeśli niewiele mają wspólnego z logiką.
Autorkę mogę pochwalić za wstęp książki. To były jedne z najlepszych rozdziałów. Późniejsze pojawienie się Świętych trochę mnie znudziło. Ponowne przyjście Zmrocza, powrót Aliny też nie działały na korzyść. Z jednej strony bowiem miałam wrażenie, że upłynęło sporo czasu od wydarzeń z poprzednich książek, a z drugiej wygląda to tak jakby wszystko dopiero co się wydarzyło.
Mimo wszystko jeśli miałabym umieszczać kolejne powieści na podium to zdecydowanie na pierwszym miejscu jest dylogia "Szóstka wron", następnie dylogia o Nikolaju, a dopiero na końcu trylogia Aliny.

Kolejna książka Leigh Bardugo, tym razem o księciu, tudzież królu, Nikolaju z Ravki. A przynajmniej tak by się wydawało z zapewnień autorki, tymczasem jest to tylko półprawda. Nikolaj nie przypadł mi do gustu w książkach o Alinie, jego próby uwodzenia dziewczyny były w jakimś stopniu niesmaczne bo podyktowane politycznymi ambicjami. W tej książce dostajemy nowego bohatera,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzeci tom trylogii Griszów skończył się ciut za szybko. Trochę też zastanawiam się jak kraj toczony nieustającą wojną i źle zarządzany przez całe lata przetrwał w takich warunkach. Abdykacja króla była... zabawna. Mam wrażenie, że autorka troszkę nie wiedziała jak przeprowadzić pewne wątki, a że wszystko musiało się ładnie zgrywać z jej wizją, więc szła po łebkach. Świetny był za to wątek fanatyków religijnych i tego co są w stanie zrobić dla obiektu swojego kultu. Podobało mi się samo zakończenie historii Mala i Aliny. Wprawdzie miałam wrażenie, że Mal robi z siebie taką ofiarę i męczennika bo przecież dla Aliny jest w stanie zrobić absolutnie wszystko, ale pisarka ładnie to splata z wcześniejszym "co jesteś w stanie poświęcić?". I co ciekawe nie jest to aż tak oczywiste, szczerze powiedziawszy spodziewałam się czegoś innego. Niestety postać Zmrocza, który od samego początku miał być niejednoznaczny, w sumie jakoś tak został potraktowany po macoszemu. Momenty retrospekcji, które zapewne miały nakreślić nam jego psychikę nie zrobiły na mnie wrażenia, aczkolwiek opowieść Baghry o jej życiu i o tym skąd się wzięła była świetna.
Podsumowując, utrzymuję 7/10 ale zdecydowanie wolę "Szóstkę wron" i ta ocena jest raczej za całokształt trylogii.

Trzeci tom trylogii Griszów skończył się ciut za szybko. Trochę też zastanawiam się jak kraj toczony nieustającą wojną i źle zarządzany przez całe lata przetrwał w takich warunkach. Abdykacja króla była... zabawna. Mam wrażenie, że autorka troszkę nie wiedziała jak przeprowadzić pewne wątki, a że wszystko musiało się ładnie zgrywać z jej wizją, więc szła po łebkach. Świetny...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi tom trylogii Griszy trzyma mniej więcej poziom pierwszej książki. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale jako taki zapełniacz, szczególnie dla trochę młodszych czytelników, będzie w sam raz. Mnie osobiście trochę wynudziła. Aliny jakoś nie mogę polubić, ma w sobie coś takiego, że ciężko mi z nią sympatyzować. Mal oczywiście przeżywa chwile zazdrości (bo przecież nie może być inaczej) i ogólnie wszyscy męscy bohaterowie próbują na wyścigi uwieść Alinę co było dość męczące. Zdecydowanym minusem okazało się skupienie na wątku romantycznym, było go po prostu za dużo. Wkurzało mnie podejście Nikolaja do Aliny i jego próby uwodzenia i czarowania. Wychodził z niego straszny goguś. Wątkiem bardzo ciekawym było wprowadzenie rodzeństwa ciałobójców. Nie tylko mają swoje motywacje, ale przyznaję, że ich oddanie dla Aliny było na tyle creepy, że momentami jeżyły mi się włoski na rękach gdy czytałam jak wiele są w stanie zrobić dla swojej "świętej". Przerażające Niczewoje, którymi rządził Zmrocz również robiły wrażenie, a to jak został potraktowany przez Darklinga Nikolai pokazało, że autorka ma pomysł na prowadzenie fabuły.

Drugi tom trylogii Griszy trzyma mniej więcej poziom pierwszej książki. Nie jest to literatura wysokich lotów, ale jako taki zapełniacz, szczególnie dla trochę młodszych czytelników, będzie w sam raz. Mnie osobiście trochę wynudziła. Aliny jakoś nie mogę polubić, ma w sobie coś takiego, że ciężko mi z nią sympatyzować. Mal oczywiście przeżywa chwile zazdrości (bo przecież...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Jak ja się cieszę, że zaczęłam przygodę ze światem Griszów od "Szóstki Wron"! Przypadek i zrządzenie losu, które sprawiło, że wsiąkłam w ten świat i przeczytałam jedną po drugiej, wszystkie książki z uniwersum (poza Żywotami Świętych). Gdybym zaczęła swoją przygodę od debiutu autorki chyba nie miałabym takiej motywacji do czytania innych jej książek.
To nie są złe powieści, a jednak czegoś im brak. Być może tej awanturniczej nutki, iskry przygody, która roznieca dylogię o Kazie i jego kompanach. Być może chodzi o brak tej moralnej niejednoznaczności głównych bohaterów, która tak świetnie jest zarysowana w Szóstce Wron. Tutaj mamy coś na kształt Young Adult w świecie fantasy i choć jest mroczniej od typowej literatury młodzieżowej to właściwie od samego początku wiemy kto jest zły, a kto dobry i nie ma tu odcieni szarości.
Główna bohaterka, Alina Starkov (oczywiście sierota), w dość dramatycznych i niezwykłych okolicznościach dowiaduje się, że jest wyjątkowa. Co za tym idzie jej świat zostaje wywrócony do góry nogami. Trafia do "elitarnej" szkoły Griszów gdzie zauważa pierwsze intrygi, spiski i podziały. Trochę nie rozumiałam jej naiwności, bo jako sierota raczej nie miała lekko w życiu tymczasem ufała każdemu bez wyjątku. Łatwo daje sobą manipulować, dość szybko zostaje uwiedzona przez Zmrocza (swoją drogą przerażają mnie te zachwyty nad tym typkiem bo od razu widać jego naturę manipulanta, a dziewczyny/ kobiety wzdychają nad nim jakby był samym bogiem). Całe szczęście, że romans nie rozwija się w typowy dla nowych książek młodzieżowych ekspresowy sposób i nie mamy rozpadania się na miliony kawałków i innych durnych opisów. Wątki miłosne są skąpe i nie przyćmiewają głównej osi fabularnej. Chwała za to autorce. Główni bohaterowie trochę irytowali, miejscami książka się dłużyła, ale ogólnie była dobra. Wątek miłosny dość przewidywalny, ale również na szczęście nie był głupio przedstawiony.
Ravka bardzo mi się podobała, od razu zorientowałam się, że pisarka wzorowała się na Rosji. Griszowie i ich cały system magiczny to bardzo świeże spojrzenie na magię. Przeważnie dostajemy informację, że tak po prostu jest i tyle, tymczasem tutaj Griszowie traktują magię jako część nauki. Ćwiczą swój kunszt, przechodzą szkolenia, zmieniają świat materialny na poziomie molekularnym i nie bierze się to wszystko z powietrza.
Podsumowując daję -7/10 bo mogłaby być lepsza, ale nie jest też na tyle zła żeby dawać 6

Jak ja się cieszę, że zaczęłam przygodę ze światem Griszów od "Szóstki Wron"! Przypadek i zrządzenie losu, które sprawiło, że wsiąkłam w ten świat i przeczytałam jedną po drugiej, wszystkie książki z uniwersum (poza Żywotami Świętych). Gdybym zaczęła swoją przygodę od debiutu autorki chyba nie miałabym takiej motywacji do czytania innych jej książek.
To nie są złe powieści,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Bardzo udana kontynuacja pierwszego tomu "Szóstki Wron". Po raz kolejny mamy książkę wypełnioną akcją, planowaniem przekrętów i tarapatów w jakie wpadają nasi bohaterowie. Autorka zadbała o porządne backstory każdej osoby i to procentuje. Można się zżyć z tą grupą i trzymać za nich kciuki mimo ich mrocznej przeszłości i teraźniejszości. Dodatkowo trzeba przyznać, że autorka ma świetne pomysły na rozwiązywanie ich problemów. Nie czułam ani przez moment, że coś jest niespójne czy źle zaaranżowane. Jestem bardzo ciekawa jak wyglądała praca nad tą dylogią bo rozpisanie sobie tak dokładnie przebiegu wydarzeń musiało być wymagające i zmuszać autorkę do planowania na dziesięć kroków do przodu. Bohaterowie ani trochę nie stracili na wyrazistości, świat nadal jest wciągający i niezwykle "brudny", zwrotów akcji nie zabrakło nawet na chwilę, ale to wszystko nie męczyło. Nina mierzy się z konsekwencjami swoich wyborów z pierwszego tomu, Kaz uczy się że od zemsty jest jednak coś ważniejszego. Wszystkie wątki zostają domknięte w wyjątkowo pięknym i trwałym splocie. Pojawiają się także postacie ważne dla innych książek z uniwersum Griszów, ale ponieważ czytałam dylogię jako pierwszą to dopiero później, po przeczytaniu pozostałych książek, zorientowałam się jak to były istotne postacie. Autorka wprowadziła je jednak w taki sposób, że nie odczułam zagubienia czy niezrozumienia. Wielki ukłon dla jej pomysłowości żeby to wszystko miało ręce i nogi. Jeśli komuś przeszkadzają wątki miłosne to muszę go zmartwić- tutaj będzie miał z tym problem. Dla mnie osobiście zostało to tak pięknie i delikatnie zarysowane, że nie miałabym się do czego przyczepić. Wszystko jest podane ze smakiem i poczuciem estetyki. Bardzo podobało mi się to czego dowiedziałam się o Wylanie, ponieważ to on i Kaz w pierwszym tomie byli najbardziej tajemniczymi postaciami z całej szóstki. Tutaj wreszcie dowiedziałam się co go motywowało do przyłączenia się do przestępców i złodziei, a jego relacja z Jasperem była świetnie przedstawiona. Motyw "zmutowanych" griszów zrobił na mnie wrażenie, trzeba przyznać, że autorka ma dużo ciekawych pomysłów. Nigdy wcześniej chyba nie spotkałam się z tak oryginalnym przedstawieniem świata. Z tego co zauważyłam pisarka nie ma w zwyczaju oszczędzać swoich bohaterów. Te książki są jak życie, bywają słodkie, bywają też gorzkie. Jeden z kluczowych momentów totalnie mnie zaskoczył bo zostaliśmy przyzwyczajeni do zupełnie innych schematów. Nie chcę zdradzać zbyt wiele więc powiem tylko, że bardzo polecam tę książkę.

Bardzo udana kontynuacja pierwszego tomu "Szóstki Wron". Po raz kolejny mamy książkę wypełnioną akcją, planowaniem przekrętów i tarapatów w jakie wpadają nasi bohaterowie. Autorka zadbała o porządne backstory każdej osoby i to procentuje. Można się zżyć z tą grupą i trzymać za nich kciuki mimo ich mrocznej przeszłości i teraźniejszości. Dodatkowo trzeba przyznać, że autorka...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Ależ to było dobre fantasy! Po trylogii Wojen makowych zaczęłam tracić nadzieję, że przeczytam wreszcie jakąś bardzo dobrą powieść w tym gatunku. Zastanawiałam się czy to nie jest efekt tego, że już tyle książek przeczytałam i nic mnie nie może pozytywnie zaskoczyć. Na całe szczęście myliłam się. Sięgnięcie po Szóstkę Wron było dobrym wyborem i całkiem zasłużenie ta dylogia ma takie wysokie oceny.
Świat Griszów jest oryginalny, chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak ciekawie potraktowaną magią. W tym świecie nazywana jest ona Małą nauką i to właśnie Griszowie potrafią nią władać, jednak wszyscy mają swoje specjalizacje, na których się skupiają. Niestety Griszowie nie są traktowani zbyt dobrze- z jednej strony mają sąsiadów, którzy fanatycznie chcą ich wytępić, z drugiej, kolejni, wykorzystują ich do eksperymentów, dzięki którym chcą poznać naturę umiejętności Griszów. Tego wszystkiego dowiadujemy się przy okazji głównej fabuły, ponieważ w tej dylogii akurat motyw Griszów nie jest najważniejszy. Świat jest przepięknie przedstawiony, z dbałością o szczegóły i w sposób bardzo przemyślany. Nie mogłabym znaleźć chyba żadnego elementu, który by nie pasował. Widać, że autorka wykonała kawał dobrej i żmudnej roboty by wszystko było spójne.
Akcja książki zaczyna się w Ketterdamie, mieście kupieckim, w którym można kupić i sprzedać wszystko, łącznie z własną duszą. Główny bohater, Kaz Brekker, jest wyrzutkiem, żyjącym w slumsach młodym mężczyzną, który jako prawa ręka szefa jednego z gangów nie cofnie się przed niczym żeby dopiąć swego. A jego motywacją jest zemsta na człowieku, który zrujnował mu życie. Skuszony olbrzymimi pieniędzmi, które pozwoliłyby mu dokonać tejże zemsty zbiera kilkoro równie młodych i zdesperowanych ludzi i tworzy grupę do zadań specjalnych. To było takie połączenie Ocean's Eleven z Mission: Impossible. Majstersztyk jeśli chodzi o prowadzenie czytelnika po nitkach do kłębka. Nie zauważyłam żadnych błędów logicznych, a momentami ciężko mi było się oderwać bo zastanawiałam się co też Kaz wymyśli żeby wydostać swoich ludzi i siebie z tarapatów, w które się władowali. Mnóstwo plot twistów, które nie nużyły i nie powodowały u mnie takiego "meh znowu?". Zgodnie z zasadą- jeśli ułożyłeś plan z założenia prosty to spodziewaj się że wszystko co może pójść źle, pójdzie źle tutaj tak się dzieje. Dla mnie to było oczywiste, że atak na Lodowy Dwór nie pójdzie szóstce Wron tak gładko jak zakładali, więc to mnie nie zaskoczyło, ale jednak ilość problemów a zarazem pomysłowość przy ich rozwiązywaniu była zaskakująca i przyjemna.
Cała wyklęta szóstka bohaterów jest świetnie skonstruowana. Każda osoba ma swoje motywy, cele, wady i demony z którymi walczy. Wszyscy mają słabości i nie są jednoznaczni pod żadnym względem. Kaz Brekker jest chyba najbardziej moralnie niejednoznaczny. Z jednej strony bezwzględny, twierdzi, że każdy z jego ludzi musi o siebie sam dbać, ale kiedy przychodzi co do czego zrobi wszystko żeby wyciągnąć całą grupę z tarapatów. Potrafi zabić bez litości, ale jest lojalny w stosunku do swoich towarzyszy. Czasem surowy, potrafi ostro napomnieć i zmusić członków swojej ekipy do rozmowy i wyjaśnienia sobie animozji. Kaz nosi w sobie również traumę, która sprawia, że nienawidzi być dotykany. Bardzo długo nie dowiadujemy się jakie doświadczenia sprawiły, że stał się takim człowiekiem. Niby jest młody, ale miałam cały czas wrażenie, że jest dużo, dużo starszy. Świetne są także utarczki słowne i relacje między poszczególnymi bohaterami. To nie jest jednolita grupa przyjaciół szukająca przygód. Na duży plus zasługuje także ukazanie współpracy między Wronami. Każdy ma swoją rolę do odegrania w tej historii.
Jedynym minusem był początek historii, który może się nieco dłużyć. Bywały także fragmenty troszkę nudniejsze, w których chciałam żeby historia troszkę przyspieszyła i szybciej coś wyjaśniła.

Ależ to było dobre fantasy! Po trylogii Wojen makowych zaczęłam tracić nadzieję, że przeczytam wreszcie jakąś bardzo dobrą powieść w tym gatunku. Zastanawiałam się czy to nie jest efekt tego, że już tyle książek przeczytałam i nic mnie nie może pozytywnie zaskoczyć. Na całe szczęście myliłam się. Sięgnięcie po Szóstkę Wron było dobrym wyborem i całkiem zasłużenie ta dylogia...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Trzeci tom trylogii "Wojen makowych" jest mniej więcej na tym samym poziomie co dwa poprzednie, tak jak pozostałe była nudna, rozwlekła i z błędami. Czasem nie działo się nic by nagle książka wypiła kawę i dostała kopa energetycznego, a potem następuje zjazd i ponowne zwolnienie. Przemoc w tej części pojawia się momentami zbyt często, trochę jako element dekoracyjny bowiem nie ma, na przykład, logicznego uzasadnienia wymordowanie jakiejś wiochy, ale przecież co nam szkodzi, spalmy wszystkich, nieważne, że giną nasi rodacy.
Rin jest dalej tak samo irytującą osobą jak w dwóch poprzednich tomach. Wprawdzie w rezultacie krwawych przewrotów i ucieczki udaje się jej w końcu wygrać wojnę, ale nagle okazuje się, że wygrana oznacza nudną część życia czyli planowanie odbudowy kraju. Co wcale nie jest takie łatwe, fajne i przyjemne. Szczególnie, że wszyscy kłócą się absolutnie ze wszystkimi (to akurat przypomina mi bardzo realną sytuację, nie zgadniecie jakiego państwa ;)). Główna bohaterka cały czas miała duże pretensje do możnowładców, że nie chcą jej dać władzy, ale gdy wreszcie ją dostaje robi dokładnie to samo co oni czyli nie słucha rad i uważa, że ona wie wszystko najlepiej. Możnowładca mówi jej, że nie zna się na logistyce, a ona i tak robi swoje, po czym sama stwierdza, że to nie jej działka, by zaraz pogniewać się na jedyną osobę, która może jej pomóc. Rin ma ochotę każdego kto się nawinie bić i jedynie Kitaj jest jej zaworem bezpieczeństwa. Na jej stwierdzenie, że potrafi przyznać się do błędu i wcale nie jest aż tak uparta prawie popłakałam się ze śmiechu. Ona nie ma żadnych refleksji nad sobą i swoim zachowaniem.
W tym tomie Rin zaczyna mieć obsesję na punkcie swojego życia i śmierci, ale także władzy, którą posiadła. Skupia się tylko na zemście, wojnie i rozlewie krwi. Natychmiast po tym jak wygrała zaczyna szukać sobie nowego wroga i oczywiście znajduje go w postaci zagranicznych misjonarzy, którzy mieli obserwować życie w jej państwie i robić notatki. Pod płaszczykiem nauki i szerzenia jedynie słusznej czyli własnej wiary trochę jakby za bardzo interesują się sprawą bogów i służących im szamanów. Rin dochodzi do wniosku, że Nikan musi zaatakować jako pierwszy. Wiadome przecież, że jak chcesz pokoju to szykuj się na wojnę, ale wydaje mi się, że ta logika trochę głównej bohaterce weszła za bardzo do głowy. Biorąc pod uwagę, że przez Nikan przetoczyły się trzy fale wojen to gratuluję pomysłu. Ludzie umierają z głodu, społeczeństwo jest w rozsypce, zaczną się zarazy, nie ma nawet kogo wysłać do wojska ani jak zaopatrzyć w żywność czy ciepłe ubranie żołnierzy, ale hej czym się przejmujemy, nasza świetna dowódczyni chce spalić cały świat więc niech tak będzie. Dla Rin ważne jest tylko to, że gdzieś tam daleko jest jakiś potencjalny wróg, którego trzeba zniszczyć. Wydaje mi się, że niestety zaburzenia psychiczne głównej bohaterki dochodzą tu do punktu kulminacyjnego bo obsesja, która ją ogarnia jest wręcz przerażająca.
Dziwię się trochę, że po kilkukrotnym przemarszu różnych wojsk w Cesarstwie został jeszcze gdzieś kamień na kamieniu. Głód i choroby dziesiątkują wojsko i cywili, a w okolicy jest najwyraźniej tylko pustynia bo nie ma innych sąsiadujących państw które udzieliłyby wsparcia rozdartemu wojną domową Nikanowi. Oprócz hesperytów, bo im akurat niespecjalnie zależy na Cesarstwie. To, że sąsiedzi nie chcą się pchać w wojenną zawieruchę jestem w stanie zrozumieć, ale tam nie ma żadnych ambasadorów innych państw ościennych, których można by było poprosić o żywność w zamian za wymianę dóbr. Państwo nie prowadziło przed wojną żadnego handlu, żadnej dyplomacji, żadnych stosunków międzynarodowych. Było totalnie samowystarczalne. Normalnie cud. Jestem ciekawa jakim cudem przetrwało tak długo. Czy Pani Żmija sklejała je na własnej ślinie?
Swoją drogą zakończenie wątku Trójki Doskonałych jest...rozczarowujące na całej linii. Liczyłam na wielką, epicką bitwę wszystkich ze wszystkimi... cokolwiek z efektem wow. Tymczasem dostałam opis który przebił balonik mojego zainteresowania i nadziei.
Koniec książki jest kompletnie przewidywalny biorąc pod uwagę postępujące szaleństwo i paranoję Rin. Nie mogę powiedzieć żebym żałowała którejś postaci bo najwyraźniej bliska relacja z Rin zaczęła udzielać się także Kitajowi. Przestałam lubić chłopaka i wychodzi na to, że żal mi najbardziej Wenki, wierna i lojalna aż do końca, nawet kiedy została oskarżona o zdradę nie chciała przestać chronić ludzi, których uznała, na swoje nieszczęście, za przyjaciół. Chyba jedyna postać, która przeszła największą moralną przemianę od pierwszego tomu. I trochę przykro, że dostała tak mało "czasu antenowego".
Ogólnie cieszę, że czytałam tę książkę w formie audiobooka, a nie papierowej bo gdybym kupiła tę wersję to plułabym sobie w brodę, że wyrzuciłam tyle pieniędzy w błoto.

Trzeci tom trylogii "Wojen makowych" jest mniej więcej na tym samym poziomie co dwa poprzednie, tak jak pozostałe była nudna, rozwlekła i z błędami. Czasem nie działo się nic by nagle książka wypiła kawę i dostała kopa energetycznego, a potem następuje zjazd i ponowne zwolnienie. Przemoc w tej części pojawia się momentami zbyt często, trochę jako element dekoracyjny bowiem...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Drugi tom trylogii niewiele różni się od poprzedniego, dalej mamy wkurzającą główną bohaterkę, która zachowuje się irracjonalnie, impulsywnie i głupio. Rin uważa, że jest najważniejsza na świecie i wie wszystko najlepiej, również o strategii wojennej. Jest w niej pycha, buta i brak umiejętności przyznania się do błędu. Jedyne co potrafi robić to walić prosto przed siebie. Za bardzo wierzy w swoje super moce, wydaje jej się, że ze wszystkim sobie poradzi i utoruje drogę dla swoich ludzi. Cały czas towarzyszyła mi myśl, że gdyby ją spuścić z przysłowiowej smyczy to spaliłaby cały swój kraj nie bacząc na konsekwencje. Zupełnie tak jakby nie umiała nic poza niszczeniem. Wykształcenie, które Rin rzekomo odebrała w akademii (w sumie czemu się temu dziwię skoro tam szkoliła się armia, która nie potrafiła w ogóle odeprzeć ataków nieprzyjaciół) szlak trafił bo dziewczyna kompletnie nie nadaje się na dowódcę. Jej decyzje strategiczne są bez sensu, a jedyne czego się domaga, z wrzaskiem i tupaniem nóżką jak pięciolatka, to przekazanie jej władzy nad oddziałami. Widocznie życie w slumsach niczego jej nie nauczyło, a już na sto procent cierpliwości i wytrwałości. Nie myśli również perspektywicznie, a przede wszystkim chce władzy dla samej władzy. Pożąda jej dla siebie, ale gdy wreszcie ją dostanie to nie wie co z nią zrobić. Rin potrafi skutecznie zniechęcić do siebie wszystkich naokoło i jest tak przeraźliwie nienauczalna, że kilka razy klepałam się po głowie z niesmakiem. Po takiej ilości przeżyć powinna być mądrzejsza, czegoś się nauczyć tymczasem ona wciąż reaguje ślepo i bezsensownie.
Jej najlepszy przyjaciel Kitaj jest za to masochistą. On ceni i lubi Rin z jakiegoś kompletnie nie zrozumiałego dla mnie powodu. Szczególnie, że ona nie daje mu żadnych powodów ani dowodów swojego przywiązania. Sprawa Nejhy jest bardziej skomplikowana, podejrzewam, że autorce zależało na ukazaniu odwiecznego konfliktu między wodą i ogniem. I choć sam wątek jest ciekawy to nie rozumiałam tej relacji na zasadzie nienawiść- miłość. Kłótnie między tą dwójką wydawały mi się wymuszone, a Rin zawsze wychodziła w nich na zimną, pozbawioną ludzkich odruchów osobę, która uważa, że wszyscy powinni być podobni do niej i nikt nie ma prawa do słabości. Ta dziewczyna nie ma za grosz empatii i współczucia dla innych co w kontekście tego co sama przeżyła jest dziwne.
W tym tomie doprowadzały mnie do szału wspomnienia Rin o Altanie. Nie rozumiem skąd w tej dziewczynie, według autorki, miało być tyle uwielbienie dla opresyjnego mężczyzny, który nie miał problemów z tym żeby walnąć ją w twarz i w sumie nie okazywał jej żadnych cieplejszych uczuć. Rin fascynuje zarówno Nejha jak i Altan jednak dziewczyna nie może się zdecydować, który bardziej. W książce nie ma ani jednego słowa czy ta fascynacja jest bardziej seksualna czy może chodzi o miłość albo kwestie pochodzenia i przynależności rasowej. Problem polega na tym, że gdyby to była ta ostatnia kwestia to powinni chyba ze sobą rozmawiać na temat Speerytów, czego tutaj nie doświadczamy. Ogólnie wątek fascynacji Rin Altanem jest dziwny choćby z tego powodu, że właściwie dziewczyna niewiele spędza z nim czasu "antenowego" i nie zostaje pogłębiona żadna sfera między nimi. Autorka wymaga od czytelnika żeby się domyślał co łączy bohaterów na podstawie skąpych opisów.
W książce podobał mi się pomysł z bliźniętami kotwicznymi, to świeży koncept, chyba nigdy wcześniej nie spotkałam się z czymś podobnym w literaturze. Nie odmawiam autorce umiejętności snucia intryg w sposób sprawny i logiczny aczkolwiek wydaje mi się, że w opowieść wkradło się więcej błędów. W jednej chwili Rin trzyma w ręce oszczep by już po chwili wyciągnąć obie ręce do przodu i miotać wiązkami ognia. Jaki był sens brania oszczepu do ręki skoro z niego nie korzysta? I co się z nim stało? Na szczęście w tym tomie jest więcej wartkiej akcji, ciekawszych sytuacji i intryg. Żadna z postaci nie jest tylko i wyłącznie jednoznacznie dobra czy zła. Wszyscy mają jakieś swoje motywy, które często są ukryte przed innymi. Pomysł z cesarzową chroniącą swoją marionetkową władzę został ciekawie poprowadzony i w sumie rzeczywiście Rin i Cesarzowa niewiele się różnią od siebie. Dobrze zostało ukazane, to że we władzy czasem trzeba wybrać mniejsze zło.

Drugi tom trylogii niewiele różni się od poprzedniego, dalej mamy wkurzającą główną bohaterkę, która zachowuje się irracjonalnie, impulsywnie i głupio. Rin uważa, że jest najważniejsza na świecie i wie wszystko najlepiej, również o strategii wojennej. Jest w niej pycha, buta i brak umiejętności przyznania się do błędu. Jedyne co potrafi robić to walić prosto przed siebie....

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Skuszona pozytywnymi opiniami i ładną okładką sięgnęłam po tę książkę ze sporymi oczekiwaniami. Strasznie się zawiodłam, powieść niestety jest najwyżej przeciętna.
Poznajemy Rin kiedy jej przybrani rodzice (tak oczywiście, mamy tu oklepany motyw sieroty) próbują wydać ją za mąż za dużo starszego mężczyznę dzięki czemu pozbyliby się niepotrzebnej gęby do wykarmienia. Rin, oczywiście, pomysłem tym, jak łatwo się domyślić, zachwycona nie jest. Postanawia, że dostanie się do jedynej szkoły, która przyjmuje osoby z nizin społecznych i bez koneksji tylko poprzez egzaminy. I tu zaczynają się problemy bo Rin jest do tego stopnia zdeterminowana i pełna zapału, że zaczyna się samookaleczać żeby tylko dostać się do Akademii Sinegardzkiej. Już w tym momencie zapaliły mi się pierwsze czerwone lampki w głowie z informacją, że z tą dziewczyną jest coś mocno nie tak. Pomijając fakt, że wyczerpany mózg i tak nie wchłonąłby wiedzy to autoagresja kwalifikuje raczej do pomocy specjalisty, a nie uczenia się w elitarnej akademii wojskowej. Rin trafia jednak do swojej wymarzonej szkoły i jak to zwykle bywa zawiera pierwsze znajomości, ale ma też i pierwszych wrogów. Jest osobą nisko urodzoną więc z marszu zostaje uznana przez resztę za gorszą. Rozdziały dotyczące perypetii szkolnych można było spokojnie skrócić bo nic się w nich nie działo, a momentami miałam wrażenie, że na siłę próbuje się nas albo zaszokować albo zmusić do polubienia Rin wystawiając ją na kolejne ciosy. Sposób w jaki radzi sobie z miesiączkami jest... chory. Ta dziewczyna nie cofnie się przed niczym żeby osiągnąć swoje cele i robi to w sposób bezkompromisowy i nie znający litości. Rin niby poznaje w akademii ludzi, ale jej relacje są raczej płytkie i bardziej przypominały rozmowy z NPEC-ami w grach niż realne relacje z życia wzięte.
Tak jak wspominałam wcześniej początek książki był okrutnie nudny. Cieszę się, że przeczytałam ją w formie audiobooka w pracy bo szkoda by mi było straconego czasu. Niestety problemem okazał się ogrom wiedzy, którą autorka chciała koniecznie przekazać. Żeby dobrze zrozumieć działające w tym świecie siły potrzebne było porządne wprowadzenie. A to było nużące. Jedynym interesującym motywem z tego okresu jest nauczyciel, który odkrywa wyjątkowość Rin. Niestety z tym również mam problem bo według wszelkich prawideł Rin jest Speerytką. Czyli osobą, która umie przyzwać boga feniksa władającego ogniem. Podobno Speeryci są ciemnoskórzy, a ich oczy robią się czerwone kiedy odkrywają swoją moc. Rin jest jedną z dwojga ludzi, którzy ocaleli z pogromu Speerytów. I nikt, absolutnie nikt się nie zorientował, że z dziewczyną jest coś nie tak, bo tak jakby ciut odróżnia się od "zwykłych" ludzi zamieszkujących cesarstwo? Serio, nikt? Będąc w rodzinie zastępczej nic nie wskazywało na jej pochodzenie, a przez całe dzieciństwo nie fascynował jej ogień. Dopiero jak się zaczęła uczyć do egzaminów coś się zmieniło. Ten wątek jest kompletnie nie wyjaśniony. Następne pytanie, na które nie znajduję odpowiedzi przez całe trzy tomy- jak to się stało, że ona trafiła do tej rodziny zastępczej? Skąd się tam wzięła? Nie przypłynęła przecież w trzcinowym koszyku. Jakiekolwiek wyjaśnienie byłoby mile widziane. Patrząc na te początkowe rozdziały to cały pobyt Rin w akademii, próby nauczenia jej panowania nad mocą mogłyby zostać skrócone, szczególnie, że koniec końców okazuje się to i tak stratą czasu.
Cesarstwem rządzi Pani Żmija, która wiele lat temu wraz z dwojgiem innych bohaterów owładniętych przez bogów, z którymi zawarli pakt, doprowadziła do scalenia państwa. Do przyzywania i "panowania" nad bogami wykorzystuje się opium, a człowiek który przyjmuje boga staje się jego stopniowo wyniszczanym naczyniem. Wiadome jest, że bogowie pragną tylko władzy i wolności. Wszyscy, którzy mają swoich bogów stają się opiumistami, a po pewnym czasie wariują i zostają w pewien, dość ciekawy sposób unieszkodliwieni. Podobał mi się ten pomysł. Ciekawe było także wykorzystanie szamanów w tak dosłowny sposób jako naczyń i konsekwencje tego "daru" dla ludzi, które w większości raczej były destrukcyjne, choć kompletnie nie wiem co swoimi działaniami bogowie by osiągnęli, oprócz zniszczenia własnych wyznawców. Być może jednak miało to na celu pokazanie kruchości ludzi wobec bóstw.
Wygląda na to, że autorka tworząc swoje cesarstwo w wielu aspektach wzorowała się na Chinach. Wierzenia, sposób traktowania jednostki, determinacja do granic wytrzymałości to elementy z którymi możemy kojarzyć Państwo Środka. Z tego co zdążyłam się jednak zorientować nikomu za bardzo nie zależy na przetrwaniu cesarstwa. Można wymordować pół ludności cywilnej kraju byleby tylko ta druga, oczywiście lepsza część, przetrwała. Rin staje się pionkiem na szachownicy czegoś czego nie rozumie i zamiast siąść i spróbować ogarnąć zasady gry ona wskakuje we wszystko na pełnej petardzie. Dziewczyna nie ma żadnego instynktu samozachowawczego czy poczucia, że należy być ostrożnym. Ufa byle komu, jest toksyczna, a mało tego impulsywna i to w bardzo negatywny sposób. W pewnym momencie staje się opiumistką i głupieje do reszty. Jej wybory stają się kompletnie oderwane od rzeczywistości i robi się wręcz irytująca. W dodatku nie uczy się ani na swoich błędach, ani na błędach innych, mądrzejszych od niej ludzi. Cała wiedza, którą rzekomo posiadła podczas nauki w szkole gdzieś wyparowała i gdyby nie przyjaciel, Kitaj, byłaby martwa już dawno temu. Swoją drogą nie wiem czemu ten chłopak za nią chodzi jak wierny pies. Rin nie potrafi przewidzieć najprostszych konsekwencji swoich wyborów chociaż czasem biją wprost po oczach. Mogę tłumaczyć jej naiwność młodym wiekiem, ale na boga ta dziewczyna przeżyła w slumsach całe swoje życie. Jakim cudem skoro nie potrafi sobie poradzić z najprostszymi rzeczami?
Rin jest dzika, nieujarzmiona, drażliwa, dziecinna, bezmyślna i impulsywna w chorobliwy sposób. Autorka próbuje tłumaczyć jej zachowanie związkiem z niszczącym żywiołem ognia (a przynajmniej ja tak uznałam) jednak zwracam uwagę, że każdy żywioł można ujarzmić i poniekąd podporządkować, tymczasem Rin kompletnie sobie z tym nie radzi. Jeśli w założeniu autorki Rin miała być antypatyczną protagonistką to idealnie jej się to udało, tej dziewczyny po prostu nie da się lubić czy z nią utożsamiać, a z każdym tomem traciła w moich oczach coraz bardziej. Motywacje, które nią kierują nie wydają się być jej własnymi pomysłami tylko raczej czymś sztucznie zaszczepionym. Zupełnie tak jakby definiowało ją pochodzenie, o którym zresztą dowiaduje się dopiero w akademii. Gdyby była wychowywana od niemowlaka na Speerytkę to jej zachowanie nie dziwiłoby aż tak, tymczasem dziewczyna dowiaduje się w wieku kilkunastu lat kim jest i z marszu, prawie z dnia na dzień staje się przesyconą gniewem, nienawiścią i żądzą zemsty i mordu istotą. Zupełnie to do mnie nie trafiło. Rin stopniowo staje się postacią psychopatyczną, która pod koniec książki umie wytłumaczyć i uzasadnić każde morderstwo, łącznie z ludobójstwem. W imię zasady "cel uświęca środki" potrafi całkowicie zdusić w sobie jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Jakoś postacie drugoplanowe miały według mnie w sobie coś bardziej przyjemnego, nawet Nega, który na początku ma paskudny charakter zmienia się tak że da się go lubić.
https://kulturove-love.blogspot.com/2023/03/rebecca-f-kuang-wojna-makowa.html
https://www.facebook.com/kulturowelove

Skuszona pozytywnymi opiniami i ładną okładką sięgnęłam po tę książkę ze sporymi oczekiwaniami. Strasznie się zawiodłam, powieść niestety jest najwyżej przeciętna.
Poznajemy Rin kiedy jej przybrani rodzice (tak oczywiście, mamy tu oklepany motyw sieroty) próbują wydać ją za mąż za dużo starszego mężczyznę dzięki czemu pozbyliby się niepotrzebnej gęby do wykarmienia. Rin,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Kontynuacja pierwszego tomu zaczyna się lepiej niż poprzedniczka. Z początku ucieszyłam się, że być może wreszcie zacznie się coś dziać w tej dylogii. Niestety były to płonne nadzieje. Szybko okazało się, że to co było problemem w pierwszym tomie, jest także problemem tutaj. Książka jest nudna i strasznie się dłuży. Autorka opisuje dosłownie wszystko z taką pieczołowitością jakby od tego zależało jej życie. W związku z tym nie pozostawia żadnego pola do popisu czytelnikowi, który po pierwsze może się domyślić pewnych rzeczy, a po drugie nie potrzebuje opisu przedmiotów, które zna z życia codziennego.
Nie udało mi się nawiązać jakiejkolwiek nici porozumienia z bohaterami więc zupełnie nie interesowało mnie czy dożyją happy endu czy też zostaną rozdzieleni na zawsze. Żeby było ciekawiej bardziej zainteresował mnie wątek poboczny, który zresztą kończy się tak bezpłciowo, że opadły mi witki. Taki potencjał został zmarnowany, już nie mówiąc o tym, że bohaterowie kompletnie nie interesują się losem dziewczyny, która wprawdzie odłączyła się od nich w pierwszym tomie, ale jednak przez pewien czas im towarzyszyła. Nikt przez całe życie nie zadał sobie pytania "hej a co się z nią stało"? Nikt jej nie szukał? Trochę dziwne. Do tej pory nie rozumiem po co została wprowadzona postać Gilgamesza. Samo zakończenie dylogii również nie powala na kolana chociaż tyle dobrego, że właściwie jest to zakończenie zamknięte i nie zostawia żadnych szans na niedopowiedzenia.

Kontynuacja pierwszego tomu zaczyna się lepiej niż poprzedniczka. Z początku ucieszyłam się, że być może wreszcie zacznie się coś dziać w tej dylogii. Niestety były to płonne nadzieje. Szybko okazało się, że to co było problemem w pierwszym tomie, jest także problemem tutaj. Książka jest nudna i strasznie się dłuży. Autorka opisuje dosłownie wszystko z taką pieczołowitością...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Urbex History. Fukushima. Wchodzimy do skażonej strefy Łukasz Dąbrowski, Konrad Niedziułka, Jakub Stankowski
Ocena 7,6
Urbex History.... Łukasz Dąbrowski,&n...

Na półkach: ,

Awaria reaktora jądrowego zawsze pobudza ludzką wyobraźnię do strachu o bezpieczeństwo. Nie ma się więc co dziwić, że gdy doszło do brzemiennego w skutki trzęsienia ziemi, a następnie fali tsunami u wybrzeży Japonii oczy wszystkich ludzi na świecie zwróciły się w tamtym kierunku. Stosunkowo niewielki kraj borykał się bowiem nie tylko z siłami natury, ale także z wyciekiem radioaktywnym z elektrowni atomowej w Fukushimie. Można by było powiedzieć, że skoro w Europie zamknięto całą okolicę to w Japonii zrobią dokładnie to samo. Nic z tych rzeczy, Japonia poradziła sobie z problemem w zupełnie inny sposób. Jak po kilku latach wygląda strefa w Fukushimie? Czy jest się czego obawiać? Czy można tam żyć normalnie? Miałam nadzieję, że otrzymam odpowiedzi na te i inne pytania w książce trzech polskich youtuberów, którzy zajmują się zwiedzaniem i filmowaniem opuszczonych miejsc. Czy się udało?
Historia Fukushimy bardzo mnie interesowała więc oczekiwałam, że będzie to dobra lektura. Niestety zawiodłam się. Myślałam, że dostanę solidny kawałek reportażu o tym jak wyglądała sama katastrofa, jak się żyło zaraz po niej i jak Japończycy egzystują obecnie w tamtej strefie. Wydawało mi się, że książkę wypełnią rozmowy z mieszkańcami oraz ukazanie konsekwencji społecznych i środowiskowych w Fukushimie. Niestety dostałam zdecydowanie za mało faktów i informacji merytorycznych, a za dużo zbędnych komentarzy. Panowie przeprowadzają wywiad po czym streszczają go w jednym zdaniu i lecą dalej. Dużo za to było własnych przepychanek słownych między nimi. Te "pyskówki" są mniej więcej na poziomie przedszkolaków, a nie dorosłych ludzi. Na YouTubie może to być fajny materiał, natomiast w książce jest nużący bo czytelnik ma wrażenie, że jest to niepotrzebny nikomu zapychacz. Książka byłaby o połowę krótsza gdyby autorzy wycięli z niej swoje słowne utarczki i paplaninę o niczym. To "dzieło" powstało niestety chyba tylko w celach autopromocji YouTuberów, a szkoda bo gdyby to był porządnie zrobiony reportaż to książka mogłaby mieć potencjał. Dlaczego autorzy nie spróbowali zarysować bardziej samej katastrofy i pierwszych dni po niej? Czemu nie opowiedzieli dogłębniej o próbach doprowadzenia terenów wokół Fukushimy do użytku? Zamiast tego pisali jak to wstali i pojechali, wyciągnęli drona, kamery i aparaty i nagrywali. A potem poszli na najważniejszą część dnia czyli żarcie. Ja wiem, że mężczyźni żyją żeby jeść, ale bez przesady ;) Trochę zabolał mnie błąd w drugim zdaniu- jak to jest możliwe skoro chyba wszyscy współautorzy czytają swoje wypociny nawzajem? A jeszcze później powinien był to sprawdzić redaktor? Zrozumiałabym gdzieś pod koniec książki kiedy wszyscy są zmęczeni, ale w drugim zdaniu? Zawód na całej linii.
Z plusów mogę wymienić zdjęcia, które są fajne, aczkolwiek byłyby lepsze gdyby pokazywały to co należy- opis budynku przeciętego jakby kataną aż prosi się o zdjęcie, a tu akurat brak. Oprócz tego ciekawe były rozdziały o lesie samobójców i Tokio.
Dla fanów kanału na YouTube przygotowano także kody QR odsyłające bezpośrednio do filmiku dotyczącego danego miejsca. Gdybym korzystała z tego typu rozwiązań pewnie by mnie to cieszyło, ale mnie to akurat kompletnie nie interesuje. Być może w tych filmikach były rozwinięte kwestie z kart książki, ale osobiście uważam, że po to kupuję książkę żeby przeczytać o interesujących mnie rzeczach, a nie jeszcze szukać w czeluściach Internetu.
Mój blog: https://kulturove-love.blogspot.com/2022/11/ukasz-dabrowski-konrad-niedziuka-jakub.html

Awaria reaktora jądrowego zawsze pobudza ludzką wyobraźnię do strachu o bezpieczeństwo. Nie ma się więc co dziwić, że gdy doszło do brzemiennego w skutki trzęsienia ziemi, a następnie fali tsunami u wybrzeży Japonii oczy wszystkich ludzi na świecie zwróciły się w tamtym kierunku. Stosunkowo niewielki kraj borykał się bowiem nie tylko z siłami natury, ale także z wyciekiem...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Stare wapniaki po trzydziestce mogą pamiętać taki film jak "Zaklęta w sokoła" z Rutgherem Howerem. Główny bohater zamieniał się w nocy w wilka, a jego ukochana w dzień była zaklęta w sokoła. Mieli dla siebie zaledwie chwilę gdy mieszała się noc z dniem by mogli spojrzeć na siebie w ludzkiej postaci. Motyw tego typu klątwy jest bardzo ciekawy i z bólem zauważam, że raczej pomijany zarówno w literaturze, jak i filmach. Marta Kłódź- Kocot postanowiła oprzeć swoją dylogię na tym elemencie co mnie zaintrygowało i ucieszyło. Niestety srodze się zawiodłam. Pomysł był fajny, ale wykonanie już jest gorsze. Właściwie nie wiem, w którym momencie pomyślałam, że ta książka to kompletna zżynka ze wszystkiego co się da. Rozumiem kiedy autor inspiruje się folklorem, baśniami czy mitologią; przyjmuje to jako coś naturalnego. Niestety jeśli jest tego tak dużo jak w tej powieści to nawet informacje o cynamonie czy kawie zaczynają drażnić i czytelnik ma uczucie, że całe dzieło jest jakąś formą plagiatu. Wszystko tutaj nawiązuje do czegoś z naszego, realnego świata i przez to zamienia się w rój brzęczących owadów. Postać szpiega kojarzyła mi się z Dijxtrą od Sapkowskiego, nawiązania do mitologii nordyckiej były nachalne i właściwie kompletnie nie przerobione co kłuło po oczach. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać czy autorka nie miała własnego pomysłu na książkę i postanowiła upchnąć wszystko co się da w jednym garnku i zrobić z tego jakąś zupę, która być może okaże się strawna. Jak do tego gulaszu wparowała jeszcze postać Gilgamesza to się załamałam. Gdyby to było choć w drobnym stopniu uzasadnione na przykład stwierdzeniem, że to nasz świat tylko po x latach od momentu, w którym się znajdujemy obecnie to bym przełknęła. Tymczasem dostajemy kompletnie wymyślony świat na zasadach magii, ale z naszymi wierzeniami. Po przeczytaniu obu tomów wciąż się zastanawiam jaki właściwie był cel Gilgamesza bo kompletnie tego nie wiem i nie rozumiem. Wyglądało to na zapychacza scen po to żeby wprowadzić więcej mitologii.
Choć pomysł z klątwą przypadł mi do gustu to książka kompletnie nie spełniła oczekiwań. Jest koszmarnie długa i nudna, momentami usypiałam czytając tą powieść. W pewnym momencie główni bohaterowie zaczynają opowiadać swoje dotychczasowe życie, to co doprowadziło ich do momentu, który poznajemy z kart książki. Z przerażeniem zaczęłam się zastanawiać czy to nie będzie coś na kształt incepcji, ponieważ zaczęły się z tego robić opowieści w opowieściach w opowieściach. Można było się pogubić, a osobiście usunęłabym sporą część tych dodatkowych scen. Rozumiem, że autorka chciała wprowadzić postacie i jakoś zaznajomić czytelników z ich osobami, ale wolę gdy jest to robione w krótszej formie i gdy dowiadujemy się informacji o bohaterach ze strzępków rozmów, przemyśleń, drobnych retrospekcji. Tutaj zostało to rozwleczone do osobnych opowieści na kolejne rozdziały. Obawiałam się czy autorka nie zechce w ten sposób przedstawić wszystkich ludzi z drużyny, ale na szczęście się pohamowała i skupiła tylko na głównych postaciach. Muszę przyznać, że odetchnęłam wtedy z ulgą. To co jeszcze drażniło to przerażająca ilość opisów wszystkiego co się dało. Było tego tak dużo, że zaczynałam się gubić i nie wiedziałam co właściwie jest głównym wątkiem książki. Dodatkowo strasznie to męczyło.
Wisienką na torcie tego misz maszu okazały się trzy prządki. Z początku intrygujące postacie, zapowiadały się na ciekawe uzupełnienie tego co się działo z bohaterami. W pewnym momencie zaczęły drażnić i irytować. Stały się kolejnym zapychaczem stron bez większego znaczenia. Sposób w jaki mówiły również zaczął męczyć i z postaci, które mogły czytelnika zaciekawić stały się kolejnymi płaskimi bohaterami bez znaczenia.
Mimo wszystkich niedoskonałości książka momentami wciągała, a wątki były ładnie i zgrabnie poprowadzone i zazębiały się dość dobrze. Ogólnie był potencjał, który niestety został zmarnowany.

Stare wapniaki po trzydziestce mogą pamiętać taki film jak "Zaklęta w sokoła" z Rutgherem Howerem. Główny bohater zamieniał się w nocy w wilka, a jego ukochana w dzień była zaklęta w sokoła. Mieli dla siebie zaledwie chwilę gdy mieszała się noc z dniem by mogli spojrzeć na siebie w ludzkiej postaci. Motyw tego typu klątwy jest bardzo ciekawy i z bólem zauważam, że raczej...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Po przeczytaniu tej książki nasuwa się pytanie czy tak wyglądają polskie służby mundurowe? Pomijając kwestie powiązań policji z mafią, to porażająca była kwestia narkotyków i alkoholizmu, który jest wszędzie i w każdej postaci. Prawie każdy ma z nimi problem, oczywiście główna bohaterka też musi być alkoholiczką, bo przecież nie mogłoby być żadnej powieści z gatunku kryminał/ detektywistyczna bez ślinienia się nad szklaneczką whisky. Nie czytałam i nie oglądałam Chyłki Remigiusza Mroza, ale widziałam fragmenty z serialu i tam również pani prawnik jest uzależniona. Gdyby świat naszych służb i sądownictwa wyglądał w ten sposób to obywatele chyba powinni się poważnie zastanowić czy jest sens zakładać jakieś sprawy w sądach. Nie wiem czy to pokłosie gatunku noir i starych filmów detektywistycznych, ale drażni mnie taka eksploatacja tego problemu, chyba że to statystycznie uzasadnione to co innego.
Sama historia opowiedziana w książce jest dość dobra. Widać, że autorka włożyła sporo pracy by całość brzmiała wiarygodnie i nic nie zgrzytało fabularnie. Katarzyna Bonda zrobiła solidny research pracy policyjnej. Nie pracuję w tym środowisku, ale wyobrażam sobie, na podstawie doświadczeń związanych z psami, że badania oftalmologiczne rzeczywiście mogą tak wyglądać. Nie rozumiem tylko dlaczego autorka lub wydawca uznali, że zapach ma odgrywać główną rolę w rozwiązaniu zagadki skoro właściwie kompletnie nie wykorzystano tego motywu. Badania węchowe zostają wplecione w tak znikomym stopniu w fabułę książki, że po prostu giną i właściwie czytelnik nie ma poczucia jakoby to miał być istotny element śledztwa. Dużo większe znaczenie ma dreptanie głównej bohaterki i przesłuchiwanie ludzi w oparciu o wiedzę psychologiczną. Swoją drogą zastanawiałam się wielokrotnie czy bohaterka nie ma instynktu samozachowawczego bo jednak stykała się z ludźmi, którzy mogli zrobić jej krzywdę, no ale może jako była policjantka wiedziała jak sobie poradzić. Zapach, który miał być według zapewnień wydawcy takim istotnym elementem intrygi okazał się jedynie ulotnym zapaszkiem.
Książka choć dość dobra ma sporo mankamentów. Dla mnie była zdecydowanie za długa, początek okazał się nudny i choć rozumiałam że trzeba wprowadzić bohaterów na scenę i wyjaśnić czytelnikowi o co chodzi w całej intrydze to mimo wszystko dłużyło się to niemiłosiernie. Na szczęście później było lepiej, jednak mimo wszystko można było spokojnie skrócić ją o niepotrzebne wstawki. Miałam także wrażenie, że sporo tu "zbiegów okoliczności". Wszyscy bohaterowie znajdowali się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Na plus zasługuje poprowadzenie intrygi i zakończenie, choć moment konfrontacji musiałam wysłuchać dwa razy żeby mieć pewność czy dobrze wszystko połączyłam. Niestety albo czegoś nie zrozumiałam albo w książce jest spora dziura fabularna w postaci jednej z oskarżonych osób, której rola nie została do końca wyjaśniona. Dodatkowo wygląda na to, że znała osobę której teoretycznie znać nie powinna.
Podsumowując można przeczytać ale nie oczekując wielkich fajerwerków.

Po przeczytaniu tej książki nasuwa się pytanie czy tak wyglądają polskie służby mundurowe? Pomijając kwestie powiązań policji z mafią, to porażająca była kwestia narkotyków i alkoholizmu, który jest wszędzie i w każdej postaci. Prawie każdy ma z nimi problem, oczywiście główna bohaterka też musi być alkoholiczką, bo przecież nie mogłoby być żadnej powieści z gatunku...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Marianne i Connell znają się ze szkoły, chodzą do tej samej klasy, ale nie rozmawiają ze sobą. On popularny chłopak, grający w szkolnej drużynie; ona outsiderka, czarna owca w grupie, której nikt nie lubi. Gdyby nie to, że mama Connella pracuje w domu Marianne pewnie w ogóle nie nawiązałaby się między nimi nić porozumienia. Relacja tej dwójki bardzo szybko zresztą przechodzi od niewinnej rozmowy do konsumpcji związku. Poznają się coraz lepiej, zaczynają spotykać by potem się rozstać i znów za jakiś czas zejść. I tak przez kilka kolejnych lat. Connell boi się utraty swojego statusu celebryty w grupie więc prosi Marianne by ta nie rozpowiadała w szkole, że są ze sobą. Kiedy jest już za późno okazuje się, że nie miało to żadnego znaczenia, zarówno dla niego jak i dla ludzi z jego otoczenia. Wszelkie lęki siedziały tylko i wyłącznie w jego głowie.
Czy taka relacja jest możliwa? Patrząc jak bardzo młodzi ludzie zwracają uwagę na to co pomyśli o nich środowisko podejrzewam, że tak. Ta książka to gotowy scenariusz na typowy film młodzieżowy jakich jest już na pęczki w telewizji. Zresztą powstał na jej podstawie serial i to była główna przyczyna dla której sięgnęłam po tę powieść.
Kim więc są ci tytułowi "normalni ludzie"? To ma być nasze społeczeństwo, ludzie na których opinii nam zależy i do których chcemy za wszelką cenę pasować by nie wytykano nas palcami. Autorka pokazuje, że każdy z nas pragnie być "normalnym" i nie odstawać za bardzo od grupy bo to łączy się z samotnością. Koniec końców może się okazać, że opinia tych zwykłych, innych osób nie liczy się dla nas wcale albo dla nich nasze decyzje nie mają żadnego znaczenia. Nie można odmówić autorce zmysłu obserwacji i umiejętności odczytywania relacji międzyludzkich. Ta książka opowiada o trudnej relacji dwójki młodych, dorastających osób, które same sobie komplikują życie i związek. Jest w niej też strach przed ostracyzmem społecznym, samotnością czy wyrażaniem swoich uczuć. Connell i Marianne boją się obnażyć przed swoją grupą znajomych by nie zostali uznani za dziwaków. Niestety to też sprawia, że nie rozmawiają ze sobą w prosty i klarowny sposób, a to niszczy ich związek. Książka w jakimś stopniu zadaje pytanie o sens dostosowywania się do opinii innych ludzi. I to są niewątpliwe plusy tej powieści. Niestety są też minusy. Miałam wrażenie, że Connell i Marianne nie mogą się zdecydować czy są tylko przyjaciółmi czy już parą. Ich konflikt nie jest dla mnie zbyt zrozumiały, ponieważ wielokrotnie mówią do siebie, że się kochają, a jednocześnie na zewnątrz udają, że to tylko przyjaźń z benefitami. Wielokrotnie w trakcie czytania nasuwał mi się na myśl tekst piosenki Marka Grechuty "Czy to jest przyjaźń czy to jest kochanie". Oboje zachowują się tak jakby przyznanie, że są parą i mają siebie na wyłączność mogło spowodować katastrofę na miarę uderzenia asteroidy w Ziemię.
Przyznam szczerze, że pod koniec książka zaczęła mnie nieziemsko wkurzać i wolałabym żeby była krótsza. Problemy tej pary zaczęły mnie irytować bo zamieniały się w brazylijską telenowelę typu "kocham cię, ale nie mogę być z tobą". To druga książka z rzędu opowiadająca o strachu przed ostracyzmem społecznym i samotności, wcześniej przeczytałam "Gdzie śpiewają raki", ale napisana zupełnie innym językiem. Gdybym miała wybierać to jednak "Gdzie śpiewają raki" bardziej mi się podobało. Tamta książka wywoływała emocje i dało się w jakimś stopniu wczuć w postać głównej bohaterki, tutaj nie odczuwałam prawie nic. Ot taka sobie książeczka do przeczytania. Nie wywoływała u mnie chęci zatrzymania się i refleksji.
Zakończenie mnie rozczarowało. Connell w trakcie książki ewoluuje, zmienia się. Idzie do specjalisty ze swoimi problemami i stara się coś ze sobą zrobić, tymczasem Marianne kompletnie się nie zmieniła. Cały czas zachowuje się trochę jak zbity pies, na moje oko to ona powinna była trafić do psychologa bo Connell mimo wszystko był bardziej zrównoważony psychicznie, a w niej tkwiły demony związane z toksyczną rodziną. Tymczasem dziewczyna kompletnie nic ze sobą nie robi i w sumie zakończenie nie ma domknięcia całej opowieści. Nie wiem czy autorka zrobiła to specjalnie by mieć możliwość napisania drugiego tomu, ale jeśli tak to jestem zawiedziona bo nie sądzę bym chciała go przeczytać.

Marianne i Connell znają się ze szkoły, chodzą do tej samej klasy, ale nie rozmawiają ze sobą. On popularny chłopak, grający w szkolnej drużynie; ona outsiderka, czarna owca w grupie, której nikt nie lubi. Gdyby nie to, że mama Connella pracuje w domu Marianne pewnie w ogóle nie nawiązałaby się między nimi nić porozumienia. Relacja tej dwójki bardzo szybko zresztą...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Niektóre książki powinny mieć ostrzeżenie na okładce "Uwaga! Czytanie może wywołać fizyczny ból". Ta powieść przeczołgała mnie emocjonalnie. Nie wiem czy jestem ostatnio aż tak przewrażliwiona czy sprawdza się twierdzenie, że najbardziej boli nas krzywda dzieci, ale w tym konkretnym przypadku było to bardzo silne przeżycie.
Poznajemy Kye gdy ma 6 lat i obserwujemy jej życie przez kolejne etapy dorastania na bagnach Karoliny Północnej lat 50-tych i 60-tych ubiegłego wieku. Już w pierwszych momentach książki zostaje ona pozbawiona ludzi, którzy powinni przy niej trwać. W krótkim czasie "traci" bliskich i obserwujemy jak w typowy, z dzisiejszego punktu widzenia, sposób zaczyna się u niej wytwarzać strach przed odrzuceniem i przeświadczenie, że to jej wina. Obserwując jej dorastanie, pierwszą miłość, kolejne porażki i dorosłość wielokrotnie zastanawiałam się ile może znieść ludzkie serce? Ile jeszcze zniesie to konkretne? Niby tylko bohaterka książki, a jednak dzieliłam z nią jej ból.
Cała powieść rozpięta jest na linie między dwoma wydarzeniami i pomału, w trakcie czytania, zbliżamy się do rozwiązania zagadki, której część zostaje nam prawie na samym początku wyjawiona. Poznając perypetie bohaterki dowiadujemy się co doprowadziło do wydarzeń z roku 1969. Muszę przyznać, że takiego zakończenia kompletnie się nie spodziewałam i za to należą się autorce wielkie gratulacje bo jeszcze długo po skończeniu książki myślałam o naturze bohaterki i dokonanych przez nią wyborach.
Książka powinna wywoływać emocje, przynajmniej takie jest moje zdanie, ale tutaj tych emocji było jak dla mnie zbyt dużo. Oczywiście nie mogłam się w stu procentach utożsamić z bohaterką, jednak autorce świetnie udało się oddać poczucie osamotnienia i ostracyzmu społecznego. Pod koniec książki jedna z postaci drugoplanowych mówi: "Naznaczyliśmy ją i odrzuciliśmy, bo uznaliśmy, że jest inna. Tylko, drodzy państwo, czy wykluczyliśmy ją, bo była inna, czy też stała się inna, bo ją wykluczyliśmy?”. Ten jeden cytat tak świetnie oddaje to jak potraktowano Kyę i jak bardzo ludzie byli nieświadomi tego kim ona się stała. To także może skłonić do zastanowienia kim byłaby taka wyrzucona poza nawias społeczny osoba gdyby dano jej szansę na normalne życie. W pewnym momencie zauważyłam pewne zbieżne elementy do powieści "Zabić drozda", na szczęście nie było ich wiele i raczej nadawały podobnego kolorytu, a nie przeszkadzały w odbiorze całości.
Kiedy oceniam jakąś książkę zawsze staram się patrzeć na nią obiektywnie- nie tylko przez pryzmat fabuły, losów bohaterów, ale także stylu pisania czy błędów w samej strukturze powieści. Przyznaję, że bardzo ciężko mi ocenić obiektywnie tę pozycję. Z jednej strony potrafiła wywołać niesamowite emocje, z drugiej w pewnym momencie zaczęła nużyć. Mogę się także przyczepić do tego, że Kya jako dorosła osoba już na własne życzenie oddala się od wszystkich, którzy wyciągają do niej pomocną dłoń. W dodatku cały czas mówi, że jest sama, tymczasem ma wokół siebie życzliwych ludzi, którzy chcą jej pomóc, a ona wciąż uparcie tkwi w swoim świecie.
Jeśli ktoś lubi poetyckie i długie opisy przyrody to ta książka mu się spodoba, jeśli, tak jak ja, nie przepada za tego typu upiększaniem, może mieć problem z przeczytaniem tego dzieła. Miałam także wrażenie, że autorka głównym bohaterem książki zrobiła Naturę, a dokładniej bagna na których żyła Kya i absolutnie nie miałabym nic przeciwko temu gdyby nie to, że przy okazji pisarka próbuje przemycić wegetariański styl życia do swojego dzieła. Z punktu widzenia biologii i warunków życia Kyi dla mnie nierealny. Być może się mylę, ale takie odnosiłam po prostu wrażenie.
Nie mogłabym polecić tej powieści osobom samotnym czy po przeżyciu silnej własnej straty chyba, że uważają, że odkryją w tym jakąś nadzieję. W mojej opinii tego typu książka może tylko pogłębić ich złe samopoczucie.
Podsumowując daje 7/10 choć na początku miało być 6/10. Punkt więcej daje ze względu na świetne zakończenie, które sprawia, że człowiek zastanawia się nad moralnością.

Niektóre książki powinny mieć ostrzeżenie na okładce "Uwaga! Czytanie może wywołać fizyczny ból". Ta powieść przeczołgała mnie emocjonalnie. Nie wiem czy jestem ostatnio aż tak przewrażliwiona czy sprawdza się twierdzenie, że najbardziej boli nas krzywda dzieci, ale w tym konkretnym przypadku było to bardzo silne przeżycie.
Poznajemy Kye gdy ma 6 lat i obserwujemy jej życie...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Czy nadaję się na przedsiębiorcę? To pytanie powinien zadać sobie każdy kto myśli o otwarciu własnej firmy, a ile osób zastanawia się nad tym zmieniając swoją ścieżkę życia? Podejrzewam, że niewiele. To zagadnienie rozpoczyna tę książkę, a następnie krok po kroku wyjaśnia jakie cechy powinien mieć przedsiębiorca, na co trzeba zwrócić uwagę przy zakładaniu biznesu i co robić gdy firma już działa.
Książka podzielona jest na rozbudowane rozdziały, w których rzeczy dodatkowe są wprowadzone w ramkach. Koniec poszczególnych rozdziałów to krótkie podsumowanie zawartych w nim informacji. Jako osoba prowadząca już działalność od kilku lat szukałam w niej po pierwsze informacji, które mogłabym przekazać na zajęciach jakie prowadziłam dla nowych przedsiębiorców z mojej branży, a po drugie czegoś nowego dla mnie samej. O ile w pierwszym przypadku udało mi się zebrać przydatne dane, o tyle w drugim niekoniecznie. Nie dowiedziałam się niczego co by mi się mogło przydać w momencie, w którym znajduję się teraz. Jednym z głównych zarzutów jaki mam do książek biznesowych jest to, że są przygotowywane pod duże firmy. Zawsze zakłada się w tego typu podręcznikach rozwój biznesu do minimum kilku- kilkunastu pracowników, tymczasem w Polsce większość firm to mikro i mini przedsiębiorstwa. Być może ten styl tworzenia książek wynika ze specyfiki zachodniego rynku, a może nikt nie zakłada, że osoby prowadzące jednoosobowe działalności również mogą chcieć zgłębić wiedzę z zakresu prowadzenia biznesu.
Nie przeczytałam tej książki od deski do deski i raczej nie polecam tego nikomu. To kompendium wiedzy, również o tym jak wyglądają różne modele biznesowe w Polsce, po które należy sięgnąć w odpowiednim momencie i skorzystać z konkretnego działu. Może się to także przydać studentom kierunków ekonomicznych.

Czy nadaję się na przedsiębiorcę? To pytanie powinien zadać sobie każdy kto myśli o otwarciu własnej firmy, a ile osób zastanawia się nad tym zmieniając swoją ścieżkę życia? Podejrzewam, że niewiele. To zagadnienie rozpoczyna tę książkę, a następnie krok po kroku wyjaśnia jakie cechy powinien mieć przedsiębiorca, na co trzeba zwrócić uwagę przy zakładaniu biznesu i co robić...

więcej Pokaż mimo to