-
ArtykułyTeatr Telewizji powraca. „Cudzoziemka” Kuncewiczowej już wkrótce w TVPKonrad Wrzesiński4
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 17 maja 2024LubimyCzytać352
-
Artykuły„Nieobliczalna” – widzieliśmy film na podstawie książki Magdy Stachuli. Gwiazdy w obsadzieEwa Cieślik3
-
Artykuły„Historia sztuki bez mężczyzn”, czyli mikrokosmos świata. Katy Hessel kwestionuje kanonEwa Cieślik15
Biblioteczka
2021-02-01
2019-03-09
(recenzja napisana dla szortal.com)
Na Bliskim Wschodzie bez zmian
Hubert Przybylski
Pewnie część z Was nie pamięta lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i sytuacji, jaka zaistniała na Bałkanach po rozwiązaniu Jugosławii. W wielkim skrócie powiem tylko, że nagromadzone przez lata animozje na tle przynależności religijnej, kulturowej i narodowej nagle wybuchły i doprowadziły do serii konfliktów, których poziom okrucieństwa dorównywał temu z drugiej wojny światowej*. Tyle że to, co stało się w Kotle Bałkańskim, to i tak pikuś w porównaniu z sytuacją, jaką mamy na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza na terenach zamieszkałych przez Kurdów. W ten właśnie pieprznik wdepnął nasz dzisiejszy bohater, Ed Nash, który swoje wspomnienia z okresu walki z kalifatem opisał w książce „Pustynny snajper. Jak zwykły Angol poszedł na wojnę z ISIS”.
No bo co Nash, zanim wybrał się na tę wojnę, mógł wiedzieć o tamtejszych okolicznościach przyrody**? Tyle, ile w telewizji powiedzieli. A telewizje, reżimowe lub nie, mówią tylko to, że dzielni Kurdowie, zamieszkujący tereny u zbiegu Turcji, Syrii, Iraku i Iranu (z grubsza), próbują od lat uzyskać niepodległość i że wykorzystują zaistniałą sytuację (bunt części Syrii przeciw reżimowi Baszara al-Asada, upadek Saddama Husajna w Iraku oraz powstanie kalifatu ISIS), aby to przyspieszyć. Ale żadna telewizja nie dodała, że ci sami Kurdowie są podzieleni ze względów politycznych, religijnych, terytorialnych, plemiennych i ideologicznych i jeszcze kilkanaście lat temu walczyli między sobą równie zaciekle, jak teraz walczą z ISIS czy al-Asadem***. Zresztą oni nadal potrafią walczyć między sobą, mimo że dużo groźniejsi wrogowie są tuż obok, za płotem czy miedzą****. Media nie mówią też nic o tym, że nie tylko Rosja czy Chiny dostarczały broń ISIS, ale robiła to także będąca w NATO Turcja, największy bliskowschodni wróg Kurdów wspieranych przez założycieli NATO: USA, Wielką Brytanię czy choćby Francję. Choć w sumie to Francja raz była w NATO, raz nie, więc do końca nie wiadomo, co siedzi w głowach ludzi, którzy wymyślili czołgi mające trzy biegi do tyłu i jeden do przodu.
Wracając do książki – „Pustynny snajper” to wspomnienia wydarzeń, w jakich brał udział Ed Nash mniej więcej od późnej wiosny 2015 roku do sierpnia 2016. Nieco ponad rok, w czasie którego mógł przyjrzeć się sytuacji i w regionach oddalonych od frontu, zarówno w czasie „unitarki” oraz służby niejako pomocniczej, jak i w czasie samych walk z ISIS, w których brał udział. Opinia, jaką sobie wtedy wyrobił o Kurdach, jest zdecydowanie inna niż ta ukazywana w mediach. Te ani słowem nie wspominają o karierowiczach, politykierstwie i układach***** w kurdyjskich organizacjach bojowych, o szkoleniu wojskowym, które przeważnie składa się z indoktrynacji politycznej czy kursów podnoszenia poczucia własnej wartości******, o modzie na męczeństwo*******, o braku jakiegokolwiek szerszego planowania strategicznego********. O tym, jak małym zaufaniem darzą Kurdowie ochotników z Zachodu – im mieli lepsze przeszkolenie i doświadczenie bojowe, tym gorsza była o nich opinia Kurdów, tym mniejszym byli obdarzani zaufaniem i tym dalej odsuwano ich od pola walki*********. I nie, że ta książka to wyłącznie narzekanie, jacy to Kurdowie są do bani i że przez własną głupotę zasługują na wszystko to, co ich spotyka. Absolutnie. Nash nie raz i nie dwa mówi wyraźnie o tym, jak Kurdowie są dzielni i mądrzy. Po prostu, jak w każdym narodowym garze, męty i syfy zawsze wypływają na wierzch i jeśli się ich nie pozbyć, nie wyłowić łychą i nie wywalić do zlewu, to, jak to mówią u mnie na we wioscy, ciągle „bedo w łocy kolały”. I w końcu tak uprzykrzą życie, że zabiją w dobrym człowieku nawet najlepsze idee i każdą, nawet największą chęć do niesienia pomocy.
„Pustynny snajper” to nie tylko pierwszy na naszym rynku wydawniczym prawdziwy wiarygodny opis sytuacji, która ma miejsce w tamtym konkretnym wycinku Bliskiego Wschodu. To przede wszystkim wspomnienia człowieka, który z własnej woli nie wahał się zaryzykować życia, żeby bronić tych, którzy sami obronić się przed ISIS nie mogli. Nie dla pieniędzy, nie dla chwały, nie dla idei budowania takiego czy innego utopijnego ustroju, ale ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości i poczucia, że coś trzeba zrobić i że jeśli nie ja, to kto? I może właśnie to podejście sprawiło, jak sam wspomina na końcu swojej książki, iż po powrocie nie miał żadnego PTSD, choć wokół niego ginęli lub odnosili rany przyjaciele i obcy, choć kilka razy sam mało nie zginął, choć widział dzieci i ich późniejsze groby, po tym jak zostały rozerwane wybuchami ładunków bojowników ISIS. Może też nie miał traum, bo potrafił się postawić kurdyjskim przełożonym czy „kolegom” z oddziału (a parę razy trafił na prawdziwe ludzkie mendy) i nie strzelał do bezbronnych uciekinierów z terenów kalifatu.
Jest jeszcze jedna rzecz, która wpłynęła na moją tak pozytywną (jak się za chwilkę przekonacie), opinię o Nashu i jego książce. Wcześniej na naszym rynku ukazywały się podobne, z pozoru, pozycje, typu wspomnienia Machine Gun Preachera albo ludzi, którzy pojechali walczyć w byłej Jugosławii. I choć często to były naprawdę dobrze napisane książki, to miały jedną ogromną wadę. Były jedną wielką autopromocją piszącego. A tej w „Pustynnym snajperze” nie znajdziecie nic a nic. Obiektywizm relacji Nasha jest niepodważalny.
Moja ocena? 10/10. To zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką w tym roku przeczytałem i choć rok ten jeszcze młody, to pewnie już nic równie dobrego nie przeczytam. Mógłbym tu pisać długo o tym, jak dobra jest to książka, jak ważna, jak wielowarstwowy może być jej odbiór********** i że nie jestem w stanie przyczepić się w niej do niczego. Zamiast tego po prostu chciałbym podziękować Wydawnictwu REBIS za to, że ośmieliło się wydać tak niezgodną z wizją przedstawianą przez wszystkie bez wyjątku media i do tego tak genialnie napisaną książkę. Jeśli ktoś interesuje się militariami, Bliskim Wschodem, polityką, historią czy po prostu chce dowiedzieć się czegoś więcej o otaczającym nas świecie, to powinien sięgnąć po „Pustynnego snajpera” Eda Nasha.
PS. I nie, w tej książce nie ma kompletnie nic o Archerze i Gniewie Eufratu. Choćby z tego powodu, że gdy nasi ździebko medialni bohaterowie się tam pojawili, to już dawno rozczarowanego postawą kurdyjskiej wierchuszki Nasha tam nie było.
* Może jedynie brakowało gazowania. Ale to tylko dlatego, że Serbowie mieli baaardzo dużo taniej jugosłowiańskiej, a potem również i sowieckiej amunicji.
** A także co my możemy o tamtejszych warunkach geopolitycznych wiedzieć.
*** To, że toczą między sobą wojny, nie przeszkadza im mieć tego samego lidera politycznego! Poza tym są wśród nich tacy, i to całkiem spora grupa, wspierana przez naszych europejskich lewicowców, którzy na pustyni chcą zbudować totalnie komunistyczne państwo bez władzy i granic, uznając przy tym, iż to, że nikomu do tej pory się takiego państwa stworzyć nie udało, to tylko oznaka tego, że inne komunistyczne (po)twory nie były prawdziwie komunistyczne. Cóż, nie tylko Polacy nie potrafią się uczyć na błędach.
**** Zresztą podobnych przykładów nie trzeba szukać daleko – nasza historia dowodzi, że my też potrafiliśmy się tak zachowywać. I wciąż potrafimy.
***** Kto ma plecy, ten ma lepsze wyposażenie, nawet (a raczej zwłaszcza) jeśli siedzi na tyłach i nie bierze udziału w walkach.
****** Które, jak wspomina Nash, zabijają więcej Kurdów niż ISIS. Podczas gdy wystarczyłoby choćby pokazać bojownikom podstawy pierwszej pomocy. Nikt z zewnętrznym krwotokiem, choćby z pozoru niedużym, nie wytrzyma kilku godzin jazdy po wertepach, jeśli nie założy mu się choćby zwykłej opaski uciskowej.
******* Pod tym względem Kurdowie niczym się nie różnią od ISIS.
******** Które w połączeniu z wcześniejszymi problemami sprowadzało się do „Zaatakujemy i wygramy, bo jako Kurdowie jesteśmy dzielniejsi niż bojownicy ISIS. A jakby coś było nie tak, to zawsze można wezwać wsparcie zachodnich samolotów i dronów”.
********* Jak sam autor wspomina, to nie tylko wina indoktrynacji, której poddawani są kurdyjscy bojownicy, ale także tego, że wśród zachodnich ochotników zbyt często trafiali się przeróżni Rambo, najczęściej z lewicowych europejskich bojówek, którzy nie tylko nie pomagali, ale wręcz szkodzili kurdyjskiej sprawie.
********** Wspomnienia Nasha nie bez kozery noszą tytuł „Pustynny snajper”. To także świetny podręcznik współczesnego, miejskiego pola walki, gdzie w morzach ruin królują drony, ładunki wybuchowe, samobójcy, moździerze, wukaemy i karabiny snajperskie. A przede wszystkim to poradnik dotyczący tego, czego nie wolno, a co trzeba w takich warunkach robić, żeby przeżyć.
(recenzja napisana dla szortal.com)
Na Bliskim Wschodzie bez zmian
Hubert Przybylski
Pewnie część z Was nie pamięta lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku i sytuacji, jaka zaistniała na Bałkanach po rozwiązaniu Jugosławii. W wielkim skrócie powiem tylko, że nagromadzone przez lata animozje na tle przynależności religijnej, kulturowej i narodowej nagle wybuchły i...
1991-12-31
Jedni mówią, że najmądrzejszym polskim pisarzem fantastyki jest Lem. Drudzy, że Wiśniewski-Snerg. Inni, że Zajdel. Ja się z nimi wszystkimi nie zgadzam. Dla mnie nie jest najmądrzejszym ten, który jest w stanie swoją twórczością wejść w dialog z zaledwie ułamkiem procenta swoich czytelników, którzy dadzą radę w pełni zrozumieć myśl i przesłanie autora. Dla mnie najmądrzejszym jest ten, który potrafi w taki dialog wejść z prawie każdym czytelnikiem, bo ma talent prostego i zrozumiałego rozprawiania o rzeczach, koncepcjach najbardziej nawet skomplikowanych. I który nigdy nie zapomina o emocjach.
W dodatku nie uważam za najmądrzejszego kogoś, kto tylko ciągle by gadał i gadał, bo to nie oznaka żadnej mądrości, tylko raczej narcyzmu, zakochania w brzmieniu własnego głosu (nawet jeśli prowadzi dialog za pomocą słowa pisanego), we własnym genialnym intelekcie. Mądrej głowie dość po słowie.
Miałem przyjemność poznać Marka Baranieckiego, jednego z trzech moich ulubionych i według mnie najmądrzejszych polskich pisarzy fantastyki na Festiwalu w Nidzicy. Nierzucający się w oczy (choć dość wysoki), milczący, ale uważnie obserwujący otoczenie, potrafiący jedną uwagą rzuconą niby od niechcenia sprawić, że u rozmówcy włącza się myślenie.
Jego "Głowa Kasandry", to dla mnie jeden z trzech najważniejszych utworów SF, jakie powstały w Polsce. To arcyciekawa, trzymająca w napięciu wizja świata po wojnie ostatecznej i dogorywających, choć wciąż walczących o przetrwanie resztek ludzkości. To traktat o odpowiedzialności, nie tylko za swoje czyny, ale i innych, nawet tych już dawno nieżyjących. O godności ludzkiej. O nadziei. O miłości. To idealna wręcz lektura szkolna dla piętnasto-, szesnastolatków, pozwalająca w przystępny sposób zrozumieć, o co tak naprawdę chodzi w byciu człowiekiem, członkiem społeczności, tak małej, jak i globalnej.
Rzadko kiedy piszę, że coś powinien znać, a w przypadku książek przeczytać każdy, ale dla głowy "Głowy Kasandry" muszę zrobić wyjątek. Tę nowelę zwyczajnie trzeba przeczytać.
Jedni mówią, że najmądrzejszym polskim pisarzem fantastyki jest Lem. Drudzy, że Wiśniewski-Snerg. Inni, że Zajdel. Ja się z nimi wszystkimi nie zgadzam. Dla mnie nie jest najmądrzejszym ten, który jest w stanie swoją twórczością wejść w dialog z zaledwie ułamkiem procenta swoich czytelników, którzy dadzą radę w pełni zrozumieć myśl i przesłanie autora. Dla mnie...
więcej mniej Pokaż mimo to2008-12-31
Najlepsze studium istoty ludzkiej w wykonaniu Terry'ego Pratchetta. Spośród wszystkich części Świata Dysku ta jest absolutnie najmądrzejsza, najbardziej dojrzała, najbardziej przerażająca i najbardziej smutna. I z mniejszą niż w innych częściach, ale jednak wciąż żywą, iskierką nadziei. Majstersztyk.
Najlepsze studium istoty ludzkiej w wykonaniu Terry'ego Pratchetta. Spośród wszystkich części Świata Dysku ta jest absolutnie najmądrzejsza, najbardziej dojrzała, najbardziej przerażająca i najbardziej smutna. I z mniejszą niż w innych częściach, ale jednak wciąż żywą, iskierką nadziei. Majstersztyk.
Pokaż mimo to1989-05-10
Kishon zaskakującym pisarzem jest. Spośród wydanych w Polsce zbiorów jego utworów większość to tomiki tekstów słabych, lub co najwyżej mocno średnich (jak, na ten przykład, "Abraham tu nie zawinił", albo "Z zapisków podatnika"). Na tym tle "W tył zwrot, Pani Lot" wyróżnia się bardzo mocno, to absolutnie świetny kawał literatury, z niektórymi tekstami wręcz na poziomie "genialny +" *.
Sporo w życiu czytałem, ale tylko jeden jedyny Pratchett umiał równie celnie, równie złośliwie, z równie wielką dawką sarkazmu i ironii, czarnego humoru i absurdu, wypunktować wszystkie nasze wady. Jednocześnie potrafił to zrobić w taki sposób, że po lekturze tej książki zwyczajnie chce się żyć, tak niesamowicie pozytywnego kopa doświadczamy.
"W tył zwrot, Pani Lot" to książka, do której wracam regularnie co dwa, trzy lata od ponad dwudziestu pięciu lat**. I do której będę wracał aż do samego końca. Mojego, lub jej - że tak polecę psim cytatem.
Moja subiektywna ocena to 10/10. Choć jest w tym tomie kilka tekstów słabszych, to giną one w masie tych autentycznie genialnych.
* Co w sumie nie powinno dziwić, bo to przecież wybór najlepszych tekstów z czterech tomów opowiadań.
** Nawet na taką wgląda - teraz to stos luźnych, ale, na szczęście, wciąż kompletnych, pożółkłych ze starości stron. W sumie, to bardzo dziwnym jest, że nikt nie wznowił tej pozycji.
Kishon zaskakującym pisarzem jest. Spośród wydanych w Polsce zbiorów jego utworów większość to tomiki tekstów słabych, lub co najwyżej mocno średnich (jak, na ten przykład, "Abraham tu nie zawinił", albo "Z zapisków podatnika"). Na tym tle "W tył zwrot, Pani Lot" wyróżnia się bardzo mocno, to absolutnie świetny kawał literatury, z niektórymi tekstami wręcz na poziomie...
więcej mniej Pokaż mimo to
(recenzja napisana dla Szortalu)
Wyjść przed szereg
Hubert Przybylski
Co to jest bohater? Bohater, moi najdrożsi Szortalowicze, to taki ktoś, kto bierze na klatę te wszystkie rzucane mu pod nogi kłody, strzela im z bańki, a choćby nawet mu liznęli w normalne zdrowe ciałko szkliste i „go przestało być” *1*, to padnie na placu (niekoniecznie bojowego) boju w klasycznym telemarku*2* i będzie trzymał klasę do samego końca*3*, w którym wstanie i zrobi przeciwnikom coś związanego z jesienią średniowiecza. Tyle że nawet bohaterowie są różni*4* – nie każdy z nich czeka, aż mu owe wspomniane kłody zaczną teges, i w ogóle, tylko sam wchodzi w las, rzucając wyzwanie przerośniętym badylom. I o ile żadnej wątpliwości, że Wierzba bohaterem jest, nie ma, to są tacy, który wciąż mają wątpliwości, czy jest nim też jego twórca, Michał Cholewa, którego najnowszą książkę, „Dziką kartę”, właśnie przeczytałem. „No to jest czy nie jest?”, zapytacie. Odpowiedź za momencik.
Gdyż albowiem najsampierw tradycja, czyli wprowadzenie do fabuły książki. Wydarzenia z „Sente” całkowicie zmieniły charakter konfliktu między mocarstwami. To już nie jest zwykła szarpanina o pozostałości po Dniu, tylko walka o przetrwanie rodzaju ludzkiego. Przewaga Imperium, w którym władzę przejęły SI, nad UE i USA jest olbrzymia i oba zwaśnione wcześniej mocarstwa robią wszystko, by zatrzymać zwycięski pochód imperialnych flot. Brisbane, mając do dyspozycji niszczyciel EU „Piołun” oraz drużynę porucznika Wierzbowskiego, usiłuje zabezpieczyć wyniki projektu Dedal, zanim wpadną one w ręce depczącego im po piętach wroga. W ten oto sposób, w przededniu inwazji Wierzba trafia na swoją rodzinną planetę. Czy uda mu się uratować rodziców i nie dopuścić, by wróg zdobył technologię mogącą odwrócić koleje wojny? I jaką cenę będzie musiał za to zapłacić? I nie tylko on – tym razem los każdemu wystawi rachunek.
Nie będę kręcił. Książka jest kapitalna. Fabuła jest świetna i, jak to u Cholewy, totalnie nieprzewidywalna. Trzyma w napięciu, nawet gdy akcja spowalnia. I, co ważne, wszystkie wydarzenia oraz zachowania postaci są logiczne i spójne. A skoro o postaciach mowa. W tym tomie autor przeszedł samego siebie. Takiej kreacji bohaterów nie powstydziłby się Sapkowski albo Wegner. Stwierdzenie, że „są z krwi i kości”*5* czy „trójwymiarowe” nie oddaje nawet ułamka ich złożoności, głębi charakterów, okazywanych emocji. Tu każdy reaguje na wydarzenia inaczej, każdy ma swój próg odporności na szaleństwo otaczającego świata, każdy inaczej radzi sobie ze stresem, z odpowiedzialnością. I, co najważniejsze, każdy zmienia się w inny sposób. A zmiany dotykają absolutnie wszystkich. Jedni pękają, drudzy dorośleją, jeszcze inni chowają swoje emocje pod wewnętrznym pancerzem z mentalnych blizn, za murem obojętności czy profesjonalizmu. Jeśli miałbym wskazać w fantastyce podobnie wieloaspektowe podejście do tworzenia postaci, jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Malazańska Księga Poległych Eriksona. Ale to fantasy. W zalewie wydanych u nas military fiction, space oper czy też utworów łączących oba podgatunki nie znajduję nic równie bogatego, przemyślanego i realistycznego.
I dlatego uważam, że Michał Cholewa jest bohaterem. W przeciwieństwie do wszystkich innych rodzimych twórców, z panami D., P. i Sz. na czele, nie wpłynął na mielizny weberowskiego military fiction – banalnie prostego, łatwego w odbiorze, będącego w sumie fantastycznym odpowiednikiem disco polo. O nie. On wyszedł przed szereg, poza ramy gatunku. Napisał literacki odpowiednik rockowej symfonii. Do wciągającej fabuły dodał niezwykle głęboką warstwę socjologiczną, solidnie osadzając ją na fundamencie fantastyki militarnej, nie popadając jednocześnie ze skrajności w skrajność, czyli nie dając się wklepać w foremkę z napisem „social science fiction”*6*. Udało mu się też nie wpaść w pułapkę depresyjnej martyrologii, w jaką wdepnęli*1* najpierw piszący Kroniki Czarnej Kompanii Glen Cook, a później, w wiedźmińskim pięcioksiągu, Sapkowski*7*. Mogę przyczepić się tylko do tego, że na „Dzika kartę” trzeba było czekać prawie trzy lata. Tyle że na takie powieści można czekać i dłużej*8*.
Moja ocena? 9.9/10. „Dzika karta” to wspaniała kontynuacja najlepszego polskiego cyklu SF. Porywająca, niepozwalająca rozstać się z książką na dłużej. To brylant w zalewającym nas morzu anglojęzycznej*9* kosmiczno-militaryfikszynowej pulpy. Idealne połączenie przygody i akcji z przemyśleniami na temat kondycji człowieka. Cykle takie jak Algorytmy wojny pojawiają się raz na dziesięciolecia redefiniując gatunek i pokazując innym autorom, że można pisać lepiej – głębiej, dobitniej, mądrzej, bez popadania w kicz*10*, doceniając inteligencję czytelnika. I dlatego powtarzam: Michał Cholewa to mój bohater. A gdy już przeczytacie „Dziką kartę” i inne książki serii, będzie też Waszym bohaterem.
*1* Jak to mówią u mnie na we wioscy.
*2* Nawet jeśli upadnie na główkę.
*3* „Mojego lub jej”, że tak klasyczną klasyką pojadę.
*4* Jak króliczki. Pasztet za każdym razem inaczej smakuje, a to znaczy że króliczki muszą się różnić. Proste.
*5* Znaczy, postacie z książki, a nie że Sapkowski czy Wegner. Co nie znaczy, że ci dwaj nie są z krwi i kości. Przynajmniej ten drugi. Widziałem w realu, ściskałem prawicę, zdecydowanie były tam nie tylko kości. Tak w sumie Wegner to równy chłop, tylko dlaczego tak często sobowtóruje żercę z Rodu Dębowego Liścia? No nic, są rzeczy na tym świecie, które się fizjoterapeutom nie śniły.
*6* Gdzie autorzy najczęściej zapominają, że przemyślenia postaci muszą wynikać z czegokolwiek innego niż wyłącznie autorska chęć dyskutowania z samym sobą.
*7* Niektórzy pewnie chcieliby tu dodać też Kresa z jego Księgą Całości, ale uważam, że ta konkretna depresyjno-martyrologiczna mroczność, a momentami nawet mhoczność, była zamierzona. Może nawet celowo zamierzona.
*8* Choć autorowi radziłbym się tym nie sugerować. Zdesperowane zbyt długim czekaniem nieświecie to nie są jakieś przesadnie sympatyczeskije gostki.
*9* I wzorowanej na niej naszej rodzimej.
*10* Nie żeby kicz to było coś złego, w końcu spaghetti westerny to druga największa miłość mojego życia.
(recenzja napisana dla Szortalu)
więcej Pokaż mimo toWyjść przed szereg
Hubert Przybylski
Co to jest bohater? Bohater, moi najdrożsi Szortalowicze, to taki ktoś, kto bierze na klatę te wszystkie rzucane mu pod nogi kłody, strzela im z bańki, a choćby nawet mu liznęli w normalne zdrowe ciałko szkliste i „go przestało być” *1*, to padnie na placu (niekoniecznie bojowego) boju w klasycznym...