rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: ,

Jeśli chcę przeczytać książkę, chcę się oderwać od rzeczywistości, a nie czytać o rzeczywistości 0.99:1, z sugestią polityczną, bez miejsca dla własnej interpretacji.

Jeśli chcę przeczytać książkę, chcę się oderwać od rzeczywistości, a nie czytać o rzeczywistości 0.99:1, z sugestią polityczną, bez miejsca dla własnej interpretacji.

Pokaż mimo to


Na półkach: , ,

Niezwykła książka, której nieco ponad 150 stron przenosi czytelnika w świat Radomia z początku XX wieku. Niedługie, ale niezwykłe ciekawe i treściwe rozdziały poruszają różne wątki z historii miasta - zarówno te stricte faktograficzne, jak i kulturowe. Dla mieszkańca Radomia, to naprawdę wyjątkowa lektura, która sprawia, że czytelnik ma ochotę wziąć książkę pod pachę i wyruszyć w podróż po mieście, szlakiem opowiadanych przez autora historii, zaś samo miasto jawi się jak magiczna, ciągle nieodkryta i niedoceniona kraina. Trudno odłożyć tę książkę, bo chce się czytać więcej, dać się ponieść jeszcze dalej kolejnym otwieranym przez autora historiom o mieście, jednocześnie mając nadzieję, że książka będzie jedynie pierwszą częścią cyklu. Tego bym sobie życzyła.

Niezwykła książka, której nieco ponad 150 stron przenosi czytelnika w świat Radomia z początku XX wieku. Niedługie, ale niezwykłe ciekawe i treściwe rozdziały poruszają różne wątki z historii miasta - zarówno te stricte faktograficzne, jak i kulturowe. Dla mieszkańca Radomia, to naprawdę wyjątkowa lektura, która sprawia, że czytelnik ma ochotę wziąć książkę pod pachę i...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

„Na Zachodzie bez zmian” to jedna z tych książek, które, po zakończonej lekturze, zostawiają na czytelniku niezatarte piętno, poruszając najgłębsze pokłady wrażliwości i sprawiając, że „jutro” nie będzie dla niego już takie samo jak „wczoraj”. To książka, którą odkłada się na półkę z drżeniem i głębokim smutkiem i która sprawia, że śniąc niespokojnie, budzimy się z mokrymi oczami.
Erich Maria Remarque przedstawia nam historię młodego mężczyzny, Paula Bäumera oraz jego kompanów, reprezentantów „straconego pokolenia”, opisując ich codzienne życie na froncie, troski, koszmary, tęsknotę, ale i nieliczne chwile radości i braterską solidarność. Przedstawia zagubienie i cierpienie młodego człowieka, który nie jest gotów na bezmiar okrucieństwa, którego przyszło mu doświadczyć. Który nie potrafi się pogodzić z niemożliwością odpowiedzi na pytanie o sens tego, w czym uczestniczy, nie umiejąc zdefiniować ani celu ani przyczyny swojego losu, będąc bezimiennym pionkiem w grze mocarstw i którym kieruje wyłącznie instynktowna i rozpaczliwa chęć przetrwania. Remarque nie funduje nam wzniosłych, patetycznych obrazów bohaterów poświęcających się dla dobra ojczyzny. Przedstawia czytelnikowi młodego człowieka, który, nie godząc się na istniejący porządek, znajduje się w jego tragicznym środku i wie, że zbawieniem będzie dla niego tylko śmierć, która z wroga przeistacza się w wyczekiwane ukojenie. Paul, to brat, mąż, kochanek, syn. To Afganistan, Irak, Czeczenia, Wietnam i Kosowo. To cierpienie, które nie zna czasu i miejsca, zawsze znacząc to samo. To również opowieść o zaniku indywidualności i o tym, jak mało znaczy los człowieka- małego trybiku w wojennej machinie. To wreszcie odebrana przyszłość i świadomość, że zrozumienie może przyjść jedynie od osób jednakowo okaleczonych, ponieważ świat, jaki znał na zawsze przestał istnieć.
Codziennie 22 amerykańskich weteranów popełnia samobójstwo.

„Na Zachodzie bez zmian” to jedna z tych książek, które, po zakończonej lekturze, zostawiają na czytelniku niezatarte piętno, poruszając najgłębsze pokłady wrażliwości i sprawiając, że „jutro” nie będzie dla niego już takie samo jak „wczoraj”. To książka, którą odkłada się na półkę z drżeniem i głębokim smutkiem i która sprawia, że śniąc niespokojnie, budzimy się z mokrymi...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

O "50 twarzach Greya" słyszałam już od dobrych kilku miesięcy, mimo że książka ta nie została jeszcze wówczas wydana w polskiej wersji. Czytałam skrajne opinie na jej temat, co tylko dowodzi, jakie emocje potrafi wzbudzić. Zakładam, że można mieć do niej stosunek typu "love me or hate me", tutaj albo coś jest czarne albo białe. Na tytułową szarość nie ma wbrew pozorom miejsca. :-)
Oczywiście, swoim zwyczajem, musiałam osobiście sprawdzić, o co ten cały szum, inaczej nie byłabym sobą i nie dałoby mi to spokoju. Nie będę ukrywała, że od początku byłam nastawiona do tej książki trochę na "nie", ponieważ, chyba gdzieś pod skórą przeczuwałam, że to, co tak naprawdę sprzedaje się w tej książce, to nie dobre "pióro" autorki czy ciekawy język, a seks, wyuzdanie, wulgarność. I wiele się nie pomyliłam, instynkt mnie nie zawiódł. Mam do tej książki tyle uwag, że w pewnym momencie stwierdziłam, że nie jestem pewna, czy będę je umiała wszystkie ogarnąć, nie popadając w totalny chaos myśli i dissów :-) Dlatego też zdecydowałam się podzielić moje przemyślenia na parę punktów. Od razu ostrzegam, że mój wywód będzie długi. Dla osób które nie czytały jeszcze książki: w notce znajduje się minimalna liczna spoilerów :-)

Język i nie tylko:

"Specyficzność" języka rzuca się bezlitośnie w oczy już po paru pierwszych akapitach. Jest on tak prosty, potoczny, ubogi i nieskładny, że trudno nawet próbować doszukiwać się w tym celowego zabiegu, naśladującego naturalny, spontaniczny potok myśli bohaterki. Oczywistością jest, że jest on wyłącznie wynikiem niedoborów warsztawowych autorki i jest dowodem na to, że z prawdziwym pisarstwem, to ona ma tyle wspólnego, co ja z fizyką kwantową. Liczne powtórzenia sprawiają niemal fizyczny ból. Jest to zarówno powtarzalnictwo leksykalne (ulubione słowa/sformułowania autorki: "kuźwa", "św. Barnabo" "bogini wewnętrzna" "purpurowe policzki" "rozkoszny ból w podbrzuszu") jak i powtarzalnictwo o podłożu treściowym, jak np. ciągłe zagryzanie wargi przez główną bohaterkę, które powtarzało się na każdej niemal stronie, doprowadzając mnie do szewskiej pasji i pomagając mi odkryć w sobie całe pokłady skłonności morderczych. Prócz tego, autorka lubuje się w tandetnych ( i mniemam,że według niej dość kwiecistych/poetykich) porównaniach, którymi z pewnością zawstydziłaby samego Paulo Coelho. Moim faworytem jest chyba następujący cytat: "jestem Ikarem, który znalazł się zbyt blisko słońca i w rezultacie spłonął". Zażenowanie objęło mnie wówczas zupełne. :-) Prócz tego mamy tutaj tantedne i tanie momenty jak np. upokarzający upadek przed wejściem na rozmowę z Greyem, czy "uratowanie" przed rowerzystą-walcem, kiedy to główna bohaterka zostaje zamknięta we władczych ramionach "pana". Nawet w meksykańskich telenowelach jest więcej polotu. Gdyby nie wątki "łóżkowe" książka niczym by się nie różniła o wydawanych seriami Harlequinów, a kto wie, czy nawet by jej do nich trochę nie brakowało. Nawet tam w końcu dowiadujemy się czegoś więcej na temat rzeczy tak, wydawałoby się, prozaicznych, jak wygląd bohaterów czy ogólnie pojęty opis otoczenia.

Główna bohaterka (Anastasia, vel Ana):



Nie będe owijała w bawełnę. Gdybym znała faktycznie osobę pokroju głównej bohaterki, chyba skończyłabym w Lublińcu, w przybytku znajdującym się przy ul. Jana III Sobieskiego 6. Jej po prostu nie da się lubić, niemożliwym jest, by czytać tę książkę i jednocześnie panować nad otwierającym się w kieszeni scyzorykiem. Od czego by tu zacząć? Przede wszystkim, pierwszym określeniem, jakie ciśnie mi się na usta jest: naiwna kretynka". Nie będę tutaj szukała eufemizmów i panowała nad językiem, bo ta postać wzbudziła we mnie tak silne emocje, że sorry Winnetou, ale się nie da. Przez niemal całą książkę miałam wrażenie, że Ana, zamiast mózgu, miała pod czaszką drugą macicę. Hormony z kolei zastąpiły jej chyba wszystkie szare komórki, co do jednej. Jej godność z kolei stwierdziła, że nie warto się z taką zadawać i już dawno powiedziała "sayonara". No bo, proszę, jak szanująca się dziewczyna/kobieta może godzić się na taki związek - chory układ, w którym jej partner, traktuje ją jak dmuchaną lalę, tyle że też taką, którą można czasami obić, jeśli ma się akurat ochotę? Wydaje mi się, choć może naiwnie, że jednak, gdyby jej IQ różniło się nieco od ilorazu inteligencji tłuczka do ziemniaków, już dawno powiedziałaby do kolesia "pieprz się, zwyrolu" i zawinęła od niego manele. Sugerowane jest, że bohaterka nie ma w sobie nic z "uległej", ale... gówno to prawda. Postać, jaką zarysowała E. L James jest tak przezroczysta i pozbawiona jakiegolwiek charakteru, że aż się prosi, żeby złapać ją i potrząsnąć porządnie za ten łeb z dwiema macicami i powiedzieć "dziewucho, otrząśnij się". Niby Anie przypisuje się cechę "niewyparzonej gęby", ale słaby z niej wujek Staszek i jeśli tak wyglądają cięte riposty, jakimi rzekomo obdarowywała swojego kochanka, to ja dziękuję, nie chcę wiedzieć, jak się wg tej skali przedstawia nieopanowanie tej sztuki.

Prócz tego, od samego początku autorka rysuje portret głównej bohaterki według wzoru: niewinna, dziewica prawie że orleańska, nigdy nie zakochana, śniąca na jawie i czekająca na księcia na rumaku albo jakiegoś innego Belmondo, najlepiej wyjętego żywcem z angielskich romansów. No i ba, ona nawet pijana nigdy nie była, taka "good girl" z niej! Nie mam nic przeciwko grzecznym dziewczynkom, o ile za chwilę nie okazuje się, że w rzeczywistości zaliczają się do gatunku "cnotka-niewydymka". Prócz tego, za każdym razem, kiedy wspominano o zagryzaniu przez nią warg, miałam ochotę wedrzeć się do książki, złapać za dowolny przedmiot, którego masa przekraczałaby 5 kg i zdzielić jej porządnie w ryj. No i jak tu ma jeszcze ręka ma nie świerzbić, kiedy czyta o nadzwyczajnym osiągnięciu , po którym jej "wewnętrzna bogini cmoka z zadowoleniem jak paw, kiedy on mówi, że łyka nasienie na szóstkę"...?

On (Christian Grey)

Już od początku książki, mam wrażenie, autorka próbuje wzbudzić w nas współczucie i próbować nas wmówić, że Zwyrol jest zwyrolem, bo miał ciężką przeszłość, patologiczne korzenie, traumatyczne przeżycia zmieniły go po prostu na zawsze etc. Biduliński wprost. Jednocześnie buduje się z niego pseudotajemniczy, zamknięty w sobie, nieosiągalny i niedostępny posąg, zaś poznanie jego myśli i choćby skrawka przeszłości, to wyzwanie porównywalne do zdobycia wszystkich smoczych kul i wywołania Shenrona. Nie raczy odpowiedzieć na podstawowe, zdawałoby się, pytania, zaś o jego ciężkim dzieciństwie Ana dowiaduje się z publicznego przemówienia (mówienie do setek osób o swojej traumie jest w końcu dużo prostsze, nie?) . Dla głównej bohaterki powinien to być jakiś policzek, upokorzenie, ona mu daje całą siebie (dosłownie i w przenośni), a on takie numery skubaniec odwala. Niech skonam... Nie sądzę, że należy się w tym bohaterze doszukiwać jakiejś psychologicznej głębi, analizować "trudny" charakter tego człowieka i jego "konduitę" w oparciu o jego niezwykle trudną przeszłość, chociaż zapewne tego życzyłaby sobie autorka. No ale jak zarysowała, po raz drugi, tak kiepską i płytką postać, to chyba ma względem czytelnika trochę zawyżone wymagania. Jeszcze jedna rzecz mnie bardzo interesuje i w zasadzie napawa jakimś optymizmem. Skoro taki człowiek, jak Grey, który w jednym momencie potrafił rzucić wszystko i przedostać się na drugi kraniec kontynentu i który w ogóle jest na każde pstryknięcie palcem (nie zawsze świadome) głównej bohaterki, nie przepracowując się jakoś specjalnie, jak można by było sądzić biorąc pod uwagę fakt, że jest on prezesem ogromnego przedsiębiorstwa, to może i dla mnie jest nadzieja i też kiedyś zostanę miliarderką? :-)

Związek/uczucie/ seks

Nie wiem, czy tak naprawdę da się mówić tutaj o jakimś większym uczuciu między głównymi bohaterami. Wydaje mi się, że miesza się/myli tutaj z pożądaniem w jakiejś zwierzęcej, pierwotnej wersji ;-) Książka nieoficjalnie reklamuje się jako damski erotyk, jednak powiedziałabym, że do erotyki tu jednak daleko, a zdecydowanie bliżej do zwyczajnego pismakowego porno i to niekoniecznie w wersji "soft". Powiedziałabym wręcz, że książka ta świetnie nadałaby się do wydania w odcinkach, na jakiejś stronie/blogu, której odbiorcami byliby nastoletni chłopcy z buzującymi hormonami i wypiekami na policzkach, którym brakuje jeszcze odwagi, by zajrzeć na RedTube'a :-)
Sama autorka zresztą w niewielkim stopniu skupia się na przybliżeniu "psychologicznym" relacji między Aną a Greyem, za to innych szczegółów nam nie żałuje i tam fantazji jej nie zabrakło. Szczytem wszystkiego była dla mnie scena w hotelowej łazience, która była już definitywnie ta decydującą, ostatnią kroplą w czarze goryczy i tym razem to mi żołądek się przewracał do góry nogami (bynajmniej nie z powodu rozkosznego skurczu). Ktoś, kto chciałby się dowiedzieć, co tak naprawdę trzyma Anę przy Greyu i kim tak naprawdę Grey jest, nie dostanie odpowiedzi. No, chyba, że sięgnie po kolejne części trylogii E. L James. Ale jak na razie, takie rozwiązanie wydaje mi się rozkoszą masochisty, choć, kto wie, może po takiej lekturze i ja nabyłam takich skłonności i kiedyś sięgnę po dalsze tomy. :-)

I żeby nie było - mimo wszystko zachęcam do tego, żeby tę książkę przeczytać, bo na pewno zajmie ona ważne miejsce (jeśli już nie zajęła) w światowej literaturze i warto sprawdzić samemu, z jakiego powodu tak się dzieje/stanie i odpowiedzieć sobie przy okazji na pytanie, czy ten świat nie stanął przypadkiem na głowie.

O "50 twarzach Greya" słyszałam już od dobrych kilku miesięcy, mimo że książka ta nie została jeszcze wówczas wydana w polskiej wersji. Czytałam skrajne opinie na jej temat, co tylko dowodzi, jakie emocje potrafi wzbudzić. Zakładam, że można mieć do niej stosunek typu "love me or hate me", tutaj albo coś jest czarne albo białe. Na tytułową szarość nie ma wbrew pozorom...

więcej Pokaż mimo to