-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać297
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński18
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
-
ArtykułySztuczna inteligencja już opanowuje branżę księgarską. Najwięksi wydawcy świata korzystają z AIKonrad Wrzesiński15
Biblioteczka
Świat, w którym po wojnie między obrońcami życia a zwolennikami wolnego wyboru doszło do kompromisu - można ,,podzielić” nastolatki, wszczepić ich od organy różnym biorcom, pod warunkiem, że wszystkie fragmenty zostaną wszczepione komuś innemu, a więc formalnie będą żyli.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to absurdalność tego pomysłu, ale o tym później. Bo na razie jako czytelnik myślę sobie ,,wow, to jest mocny pomysł, z tym można wiele zrobić”. Ale, że zacytuję Feliksa Kresa, swojego idola, pomysł to jeszcze nic, żeby zaistnieć potrzebuje wykonania. Bądź co bądź, wiele dobrych pomysłów jest marnowanych. Można też polemizować, czy pomysł przewodni z ,,Podzielonych” jest oryginalny i z potencjałem, czy też nie.
Ale pomysł staje się nieważny, gdy na scenę wkracza jego realizacja. Ona od samego porządku zwróciła moją uwagę jako bardzo rzetelna. No dobrze, zapierająca dech w piersiach. Książka niezmiernie mnie wciągnęła już od pierwszych stron. Za jej wielki plus uważam akcję. I to wcale nie dlatego, że dużo się działo. Niektórzy autorzy wychodzą z założenia ,,niech dużo się dzieje, niech biegają w kółko i strzelają, a młodzieży się spodoba”. Neal Shustern tej drogi nie wybrał. Zamiast tego oferuję akcję naprawdę wysokiej jakości.
A co rozumiem przez akcję wysokiej jakości? Ciekawe wydarzenia, trudne wybory, konflikty, zestawienie różnych bohaterów, najlepiej takich, których interesy są ze sobą sprzeczne, ciekawe, zróżnicowane punkty widzenia, stawianie postaci w trudnych sytuacjach…
I już. To recepta na dobrą książkę. Kiedy powyższe warunki są spełnione, nawet taka wiecznie marudząca osoba jak ja, nie zrazi się przez inne wady. Żeby nie było tak różowo, muszę teraz wspomnieć o największym mankamencie ,,Podzielonych”: realizmie. Oczywiście, realizmu w powieści z gatunku science-fiction nie można normalnie ocenić. Jednak nawet fantastykę obowiązuje logika, która wcale nie ogranicza kreatywności, wręcz przeciwnie. Dla mnie zwyczajnie bez sensu jest pomysł, by podzielenie zostało powszechnie zaakceptowane. To nie byłby dobry kompromis dla stronnictwa obrońców życia. Z resztą, i dla zwolenników aborcji - co innego to uważać, że życie zaczyna się dopiero po narodzinach, co innego popierać mordowanie niegrzecznych nastolatków. Nie twierdzę, że ten pomysł jest z definicji alogiczny - po prostu autor powinien naprawdę porządnie się postarać, żeby go uzasadnić.
Wróćmy do pozytywów. Bohaterowie to kawał dobrze odwalonej roboty. Może nie rozmyślałam o nich zasypiając, może i nie błąkali mi się cały czas po głowie, może i nie dostałam na ich punkcie obsesji. Ale widziałam ich. Mogłam sobie ich wyobrazić. Kibicowałam im, bo byli autentyczni. Żywi. Niespecjalnie mnie obchodzą wybory i losy stereotypowego rycerza w białej zbroi, jakiegoś Harry`ego Pottera, który zawsze zrobi to co słuszne. Nie znoszę bohaterstwa, ale kibicuję Connorowi, gdy ten postąpi altruistycznie i odważnie, bo widzę, że jest żywym człowiekiem, świadomym konsekwencji swojego czynu, ma swoją psychikę i bodźce, które go pchnęły do podjęcia takiej a nie innej decyzji, podejmował ryzyko, a innym razem go nie podejmie, i stchórzy, bo to leży w ludzkiej naturze.
Główni bohaterowie są dobrze wykreowani, można ich rozróżnić nie tylko dzięki imionom, przy tym nie są zrobieni prosto na zasadzie kontrastu, ich charaktery są pogłębione i nie przerysowane. Connor to twardy chłopak, trzyma się ziemi, stara się przeżyć i wpada w kłopoty, ma problem z panowaniem nad sobą, ale potrafi też zachować się subtelnie - scena z Ronaldem i Risą. Tu kolejny plus dla autora, bo udało mu się nie wtłoczyć ich w schemat on-implulsywny, ona-mądra. Ich zachowania zależą od sytuacji. Raz wykazują się siłą, innym razem są słabi, bo to są ludzie, a nie manifesty jakichś cech. Risa to artystka, ale wychowała się w domu dziecka, jest więc twarda i umie się bronić, co nie zawsze jej się nie udaje. Dostrzega plan Rolanda, zaatakowana przez niego traci głowę, jest zła na Connora, kiedy ten zachował się optymalnie, a nie emocjonalnie, jest na tyle cyniczna, by przyjmować prezenty od Rolanda, uważa opiekę nad dzieckiem za bezsensowne bohaterstwo, ale się jej podejmuje. Najprościej mówiąc - Risa żyje.
Najwięcej wątpliwości budzi we mnie kreacja Leva. Kiedy dowiedziałam się, że chłopak autentycznie chce złożyć się w ofierze, pomyślałam sobie, że będzie to mój ulubiony wątek. Całą książkę czytałam z przyjemnością, ale chyba najbardziej podobały mi się fragmenty, w których cała trójka bohaterów występowała razem, na początku, te sprzeczności w ich interesach, ta ostrożność, kalkulacja i gra. W związku z wątkiem Leva spotkał mnie największy zawód. Jego przemiana była dla mnie niewiarygodna, zbyt szybka. I tak jednak, w porównaniu do Connora i Risy, Lev był tym grzecznym, i to autorowi udało się bardzo dobrze pokazać. Jak tu nie chwalić autora, którego bohater nawet kraść potrafi uprzejmie? Jednak i tak uważam, że z Levem można było zrobić dużo, dużo więcej.
Zastosowana w książce narracja personalna skupiająca się na przemian na różnych bohaterach świetnie pogłębia charaktery głównych bohaterów, daje też okazje do zaistnienia na jej kartach innych postaci. Takie jak ,,nauczycielka” czy ,,gliniarz” są wprawdzie bezimienni i dostają tylko kilka stron własnej narracji personalnej, jednak są stworzeni lepiej, niż wiele nazwanych postaci w słabszych pozycjach. Pod względem kreowania postaci ,,Podzieleni” przypominają mi Atramentowy Świat; autor wychodzi z założenia, że każda, nawet trzecioplanowa, zasługuje na swój charakter, przeszłość, wszystko niezbyt szczegółowe, ale mocno nakreślone. I bohaterowie oddychają.
Styl autora jest dobry. Na początku razi zestawienie czasu teraźniejszego i narracji trzecioosobowej, potem czytelnik się przyzwyczaja. Zdania są ładne, wyraziste. Czytając czułam, że słowa są posłuszne autorowi. No, z jednym drobnym wyjątkiem:
,,Wychodząc z sali, korytarze wypełnione są już rzeszą uczniów”(s.116).
Na szczęście to jedyny wypadek, więc wychodzące z sali korytarze budzą raczej śmiech, niż złość.
To dla równowagi zacytuję mój ukochany fragment. Za co go kocham? Za złożoność, pogłębienie relacji, tą międzyludzką grę która zza kartek dociera i do czytelnika.
,,Gdyby ich kłótnia była całkowicie prawdziwa, to zachowałaby wtedy wobec niego ostrożność. Gdyby była całkowicie na pokaz, to również wzmogłoby jej czujność, ponieważ jeżeli Connor potrafiłby tak przekonująco kłamać, to nigdy nie mogłaby mu zaufać. Jednak tu chodziło o mieszankę jednego i drugiego. Kłótnia była zarówno prawdziwa i udawana, i ta kombinacja sprawiała, że wszystko było w porządku - że było bezpiecznie, zupełnie jak w przypadku wykonania grożących śmiercią akrobatycznych trików ponad siatką bezpieczeństwa.”
Nie wspomniałam chyba jeszcze o postaciach drugoplanowych. A i oni spisują się bardzo dobrze. CyFi, Roland, Admirał, Sonia, Ariana - każdy ma swój charakter, nikt nie jest jednoznaczny w ocenie. Mogłoby się wydawać, że w ,,Podzielonych” podział na dobro i zło będzie bardzo wyraźny. Nic bardziej mylnego. Bohaterowie wybierają to, co jest słuszne, ale czasem są dwie słuszności, które są ze sobą sprzeczne. Historia Gila jest najlepszym przykładem, jak można pogłębić zdawałoby się oczywisty moralitet pod hasłem ,,nie zabijaj, szanuj życie innych”.
Wiecie, dlaczego mogę jeść mięso i nie odczuwa dyskomfortu moralnego? Ponieważ zwierzęta hodowlane zyskują i śmierć i życie w nierozrywalnym pakiecie, przez to, że ludzie je jedzą. Czym różni się to od tworzenia ludzi tylko na narządy? Mój wewnętrzny moralny kompas krzyczy, że to złe, ale dlaczego? Czy powiemy to patrząc w oczy zapłakanej matki chorego dziecka, które czeka na te narządy?
Co woleliby dziesięciorodni? Przeżyć trzynaście lat i umrzeć, czy nigdy nie żyć?
Z drugiej strony, wyobraźmy sobie popularny eksperyment. Pociąg jedzie po torze, jeśli nic się nie zmieni, przejedzie pięć osób. Możesz pociągnąć za dźwignię i skierować pociąg na inny tor, na którym przejedzie tylko jedną osobę. Zrobisz to?
Większość ludzi odpowiada ,,tak”, wybiera mniejsze zło. Mi też wydaje się to najlepszą opcją.
Ale przecież, będąc idealną analogią do sytuacji z pociągiem, tylko trochę bardziej nacechowaną emocjami, zabijanie kogoś ,,na narządy”, by uratować życie wielu jest złe. Wie to nasza intuicja, serce, ale rozum ma wątpliwości. Może właściwe rozwiązanie proponuje Connor (nawiasem mówiąc Connor, ten, który filozofować nie lubi i w każdej innej książce dostałby etykietkę ,,nie-od-myślenia”) - gdyby nie podziały, więcej lekarzy pracowałoby nad innymi sposobami ratowania życia, niż zabijanie niewinnych.
W ,,Podzielonych” na pozór przedstawiono prosty problem, ale komplikuje się on po wnikliwszym przyjrzeniu. Autor nie narzuca tematu do rozmyślań, raczej prowokuje nasze rozważania. Ludzie zawsze próbowali zdefiniować duszę, a pytanie ,,Kiedy zaczyna się życie?” ostatnio na arenie społeczno-politycznej zyskało sobie sporo miejsca, wywołując jeszcze więcej kontrowersji. Nie traktuję ,,Podzielonych” jak jakiś manifest w tej sprawie, książka zresztą nie aspiruję do tej roli, jest zbyt oderwana od rzeczywistości. Przede wszystkim oferuje czytelnikowi wspaniałą, wciągającą i pełną wzruszeń rozrywkę.
Świat, w którym po wojnie między obrońcami życia a zwolennikami wolnego wyboru doszło do kompromisu - można ,,podzielić” nastolatki, wszczepić ich od organy różnym biorcom, pod warunkiem, że wszystkie fragmenty zostaną wszczepione komuś innemu, a więc formalnie będą żyli.
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to absurdalność tego pomysłu, ale o tym później. Bo na razie jako...
Podczas procesu wyboru odpowiedniej literatury, walczą w czytelniczym umyśle Intuicja i Rozsądek. Rozsądek stara się zracjonalizować decyzję, przypomina o tym, co kształtuje rynek, porównuje z innymi powieściami, rachunkiem prawdopodobieństwa ocenia jakość. Albo, jak kto woli, woła: to romans, a ty nie czytasz romansów!!
Intuicja się łasi: no weź tą książkę, no weź…
Jestem dzielna i racjonalna, książkę odkładam na półkę. Tylko sobie myślę… kurczę, fajne było te kilka stron, co je przeczytałam, a może jednak. ..
Rozum stwierdza: jasne, zaraz zaczniesz czytać Zmierzch, a wtedy to ja się do ciebie nie przyznaje. Przeprowadzę się gdzie indziej.
Intuicja (pewnie przekupiona przez właściciela księgarni) woła: weź! Weź! Weź!
Naprawdę jej nie wzięłam. Rozum zwyciężył.
Miesiąc później zapytałam o nią w księgarni. Nie było. Byłam wściekła na księgarnię. Kilka tygodni później znowu ją zobaczyłam. Okazało się, że zapomniałam portfela. Byłam wściekła. Oczywiście na księgarnię. W końcu natrafiłam na ,,Delirium” zupełnie przypadkiem, na mój portfel całkiem celowo, rzuciłam się na książkę długim skokiem przez cały korytarz i nie wypuściłam z rączek aż do kasy.
Dobrze. Już zaczynam być merytoryczna. Naprawdę przejęłam się groźbami Rozsądku.
Akcji z całą pewnością czytelnik za wiele tu nie uświadczy. A porównanie do Igrzysk? Ja już nawet tego nie będę komentować i niech ten brak komentarza krzyczy oskarżająco w stronę wydawcy, który niedługo porównania do trylogii pani Collins zacznie wypisywać na książkach kucharskich i szkolnych podręcznikach.
Tak więc w Delirium nie jest ważna akcja. Tu liczy się świat, misternie upleciony, starannie pokazany, i główna bohaterka, która zmienia się i rozwija.
Lena, główna bohaterka ,,Delirium” z całą pewnością z Katniss Everdeen niewiele ma wspólnego. Dziewczyna to raczej taka szara myszka, cicha, posłuszna, i - o zgrozo! - zakompleksiona. Na ogół z krzykiem odbiegam od książek, których bohaterka stwierdza ,,nie jestem ładna”. Pewność siebie określiłabym nawet mur dzielący wszystkie literackie ,,anie z zielonego wzgórza” i niepozbierane dziewczątka poznające wampirów od Wartościowych Bohaterów Literackich. Jednak tu zrobię wyjątek, gdyż dostałam od autorki prezent owinięty złotą wstążeczką - Lena szczerze wierzy w utopijność swojej dystopii. Ponadto jest to wiara autentyczna, a przemiana w miarę stopniowa. Stanowi istotny element książki, a nie tylko dodatek na uatrakcyjnienie.
Styl, jakim książka jest napisana stoi na wysokim poziomie. Nie tylko jest to styl realny i szybki w czytaniu, jest też ładny. Występują dość rozbudowane metafory, które jednak wcale nie są śmieszne i sztuczne. Opis uczuć Leny sprawia, że naprawdę chce się te uczucia poznać - czego z narratorem trzecioosobowym nie udałoby się osiągnąć.
Niestety, tak jak Lenie autorka poświęciła dużo uwagi, tak inne postaci są odmalowane w najlepszym razie schematycznie. Hana i Alex nie mogą pochwalić się żadnymi cechami charakteru, po za tymi, które są niezbędne jako napędzacze fabuły. Co dziwne, pozytywniej odbieram rodzinę Leny - Carol, Jenny i Grace błąkają się gdzieś tam w tle, ale robią to ładnie, wyraźnie, sensownie.
Świat wykreowany w tej powieści odbieram zarówno na plus, jak i na minus. Z jednej strony - bogaty, dostrzegamy wiele szczegółów, z drugiej, czytelnik czuje, że czegoś mu brak. Szczegóły i warunki życia w tym dystopijnym świecie możemy poznać dość dobrze, ale niewiele mamy informacji o sposobie powstania tego państwa, o rządzących. W ogóle, nie uświadczymy tu, jak w przeciętnej dystopii walki jednostki z całym systemem, czasem nieco przesadzonej, bo zwykle mamy do czynienia z jedną wielką bohaterką, która jako jedyna jest w stanie zbuntować się i obalić dyktaturę. Tu wszystko jest mniej rozdmuchane, mniej podniosłe, bohaterowie walczą ,,tylko” o swoje życie, nie mają siły, by zbawić cały świat. I to jest normalne, a przez to w książce wyjątkowe.
Właśnie, wyjątkowość. To kolejna zaleta tej książki. Niby coś takiego już było - ale jednak jest oryginalnie i ciekawie. Chociaż wszystko się niby kręci wokół miłości, nie odniosłam wrażenia, że autorka nie zna innego słowa. Potrafiła dobrze wykreować też inne elementy tego ustroju. ,,Miłym akcentem” jest to, że zakazano także miłości w rodzinie, że dorośli nie mają przyjaciół i pasji.
Mama Leny. To jeden z najciekawszych wątków, bardzo się też cieszę, że - jak początkowo mogło się zdawać - autorka nie uczyni z historii tej postaci pochwałę samobójstwa. Niecierpliwie czekam na kontynuację tego wątku.
Z detali zwracają na siebie uwagę cytaty propagandowych publikacji naukowych i dziecięcych rymowanek przed każdym rozdziałem, które ładnie wzbogacają i urealniają tą literacką rzeczywistość. Oraz okładka - pierwsza jej strona jest przeciętna i raczej głupio wygląda, ostatnia mnie urzekła. Ogólne zamazanie, droga, biegnący razem dziewczyna i chłopak - normalni, nie groźni, mroczni i wampirowaci. Bo i ta książka nie jest zwykłym, banalnym paranormalem - jest na to za złożona, za subtelna, za… normalna.
I - jak mogłabym zapomnieć - zakończenie. Wzruszające, efekciarskie zakończenie. Na ogół lubię zakończenia otwarte i nie do końca szczęśliwe, tym razem nie przeszkadzałoby mi nawet nieco bardziej utopijne. Bardzo spodobały mi się końcowe słowa Leny - ale uważam, że nie pasują do treści. W ogóle nie myślała o [sami wiecie czym!, by nie spolerować] !!
Co jeszcze mogę powiedzieć? Z największą przyjemnością poznałam historię Leny i Aleksa i czekam niecierpliwie, aż w ręce wpadnie mi kolejny tom. A ,,Delirium”, ten mix dystopii z romansem mogę polecić każdemu, komu świat i postaci są w stanie zrekompensować akcję.
Podczas procesu wyboru odpowiedniej literatury, walczą w czytelniczym umyśle Intuicja i Rozsądek. Rozsądek stara się zracjonalizować decyzję, przypomina o tym, co kształtuje rynek, porównuje z innymi powieściami, rachunkiem prawdopodobieństwa ocenia jakość. Albo, jak kto woli, woła: to romans, a ty nie czytasz romansów!!
Intuicja się łasi: no weź tą książkę, no weź…
Jestem...
Wspaniała. Fantastyczna. Genialna.
Morgan Rhodes zaprosiła mnie w podróż do krainy pełnej intryg, wyrazistych bohaterów i trudnych decyzji. Trzy królestwa, które będą sceną tego przedstawienia, nie są, jak to w fantasy bywa, zrobione na siłę, żeby było więcej dziwnych nazw. Tak w zimnym Limerosie rządzi Krwawy Król, którym zaś rządzi pragnienie zdobycia magii i władzy. Paelsia to kraj biedaków, a jej otoczony czczą wódz zbiera od poddanych podatki, nie jest jednak wytrawnym politykiem. W szczęśliwym Auranosie na pozór wszystko jest tak jak powinno być - jednak kraj ten bezlitośnie wykorzystuję przewagę ekonomiczną nad ubogim sąsiadem.
W ten świat pięknie wpisuje się magia i religia. Tajemniczy Obserwatorzy stoją ponad resztą świata, szukając magicznych atrybutów. Ostatnim razem były one w posiadaniu dwóch walczących ze sobą bogiń - jednej oddaje cześć Auranos, a wyklina Limeros; drugą wielbi Limeros, nienawidzi Auronos. Paleasia jest neutralna. A tymczasem narodziło się dziecko, które ujarzmi moc żywiołów… Co oczywiście warto wykorzystać na wojnie.
Akcja jest nieprzewidywalna, trzyma w napięciu, od strony 300 nie mogłam odłożyć książki.
Fabuła ma bardzo dużo wątków. Zapewne dlatego, że przyglądamy się historii z czterech różnych punktów widzenia. I chociaż doskonałe tło stanowią losy królestw, to młodzi bohaterowie i to co się im przytrafia zawładną uwagą czytelnika.
W Auranosie młodszą księżniczką krwi jest Cleo. Dziewczyna by pomóc bliskiej osobie nie wacha się wbrew swemu ojcu wyruszyć na niebezpieczne poszukiwania. Odwagi nie można Cleo odmówić, ale wielu innych cech już niestety tak. Zdaję mi się, że autorka chciała wykreować ją na zadziorną i nieposłuszną księżniczkę, która nie zważa na konwenanse. Szkoda, ze jej się to nie udało. Cleo, z całej czwórki, najmniej do mnie trafiła. Dziewczynę spotkają rozliczne nieszczęścia, a wychodzi z nich głównie dzięki swoim bliskim. Nie potrafi się postawić, jest słaba, nie ma własnych planów, talentów. Słabość pokazała szczególnie w sytuacjach z Aronem
Jonas pochodzi z Paleasii, a po zabójstwie brata obsesyjnie nienawidzi sprawcę - szlachcica z Auranosu, oraz towarzyszącą mu księżniczkę - i przysięga zemstę. Szlachta z Auranosu nie może już dłużej wyzyskiwać jego kraju. Naturalnym sojusznikiem Paelsii jest Limeros…
Szkoda, że Jonasa jest w tej historii tak mało. Oraz ze zakończenie przedstawia tak wyraźną sugestię co do jego planów matrymonialnych.
Teraz na północ, do krainy Krwawego Króla. Tu robi się jeszcze ciekawiej.
Lucia jest limeroską księzniczką. I czarodziejką.
Oraz postacią, która ma niewykorzystany potencjał. Można ją było rozwinąć, jej wątek jest bardzo obiecujący, a tak Lucia jakoś znikła. Nie jestem w stanie podać ani jednej cechy jej charakteru, a to bardzo źle.
Ale bohaterem, który opętał mnie całkowicie, najlepszym w całej książce, był Magnus. Jak ja uwielbiam takich złych bohaterów! To po prostu choroba, a ja się uzależniłam .
Syn Krwawego Króla jest starannie przemyślaną, kapitalnie wykreowaną, w idealnym odcieniu szarości, postacią. Poznajemy chłopca, który wyrósł na dworze bezwzględnego polityka i tyrana. Który sam nienawidzi ojca, ale jego wzorem popełnia wiele złych uczynków. Który nie ma nikogo bliskiego, poza siostrą. I którego nieszczęśliwa miłość pchnie do niejednego głupiego postępku. Władczego i okrutnego na zewnątrz, słabego, zdolnego do miłości w środku. Magnus jest z jednej strony znudzony polityką, z drugiej potrafi wypowiadać się jak dyplomata. I jest cynikiem.
Świetnie też pokazuje jego charakter wątek z Amie. Służącą, którą wykorzystywał, ale wobec której w końcu postąpi, jak należy.
To jest chyba najlepsze w tym bohaterze. Musi udawać gorszego niż jest, gra, ma talent polityka, walczy po stronie ojca, miewa wyrzuty sumienia, jest arogancki i bynajmniej nei jest altruistą…
Jaki jest naprawdę?
Bardzo jestem ciekawa, jak potoczy się jego wątek w drugim tomie. Fragment drugiego tomu sugeruje coś ciekawego;)
I na deser cytat, którym Magnus podbił moje serce:
- Zobaczę twoją śmierć.
- A ja, księżniczko, zobaczę cię na obiedzie.
Uwielbiam konfrontację silnych bohaterów. Stąd podobały mi się wszystkie interakcje tego kwarteciku. Bohaterowie dodają historii życia, naprawdę wspaniale się o nich czyta.
Ulubione sceny… cóż dużo ich będzie. Ale najbardziej cisną mi się na usta(klawiaturę) ,,spotkania” Jonasa i Cleo, oraz Magnusa i Cleo. Oczywiście przeczytałam je po dwa razy dla chłopaków, którzy pokazali pazurki, nie dla słabej Cleo. Sceny z Amie i Magnusem też są bardzo dobrze napisane.
Doskonałe jest to, co myślą o sobie bohaterowie. To pokazuje, ż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Jonas nienawidzi Cleo za udział w zabójstwie brata. Cleo nienawidzi Magnusa za wyrządzone jej krzywdy, i bo chłopak wygląda na naprawdę złego. Kto ma rację? Kto jest dobry, kto jest zły? Bohaterowie muszą wybierać, czytelnik na szczęście nie. Bo jednoczonej odpowiedzi nie ma.
I to kolejna najlepsza rzecz w tej opowieści. Co tu jest dobe, a co złe?
Uwielbiam, kiedy autor tego nie przedstawi. Czytając większość książki, pochłaniałam wydarzenia, nie będąc pewna, komu kibicować. Szkoda, ze pod koniec jednak już wiadomo, przynajmniej częściowo, co jest słuszne, które królestwo jest tu złe, a które dobre. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo to była olbrzymia zaleta książki. Gdyby wszystko zostało tak jak w zakończeniu, historia straciłaby na wartości.
Bardzo otarte zakończenie. Mam nadzieję, że wkrótce po raz kolejny zatopię się w niezwykłym świecie Magnusa, Jonasa, Lucii i Cleo. Oby świecie w odcieniach szarości.
Wspaniała. Fantastyczna. Genialna.
Morgan Rhodes zaprosiła mnie w podróż do krainy pełnej intryg, wyrazistych bohaterów i trudnych decyzji. Trzy królestwa, które będą sceną tego przedstawienia, nie są, jak to w fantasy bywa, zrobione na siłę, żeby było więcej dziwnych nazw. Tak w zimnym Limerosie rządzi Krwawy Król, którym zaś rządzi pragnienie zdobycia magii i władzy....
Patriota. Koniec legendy.
Dawno nie czytałam książki, która tak by mnie wciągnęła, wywołała we mnie tyle emocji, i jednocześnie pozostawiła po sobie tak olbrzymi niesmak.
Ale wróćmy do początku. Rebeliant był historią dobrego przestępcy i agentki w służbie złego rządu. Może i niezbyt to oryginalne, może przedstawione z debiutancką naiwnością, ale… ale kupiłam ten pomysł. Kupiłam i pokochałam.
W Rebeliancie akcję dało się łatwo przewidzieć, w Wybrańcu także (dzięki jakże uprzejmym opisom na okładce). Ale idea przewodnia Wybrańca - trzeba zabić Elektora, obalić zły rząd, ale Elektor jest sympatyczny i też chce reform - wzbudziła moje uznanie. Myślałam, że autorka już niczym mnie nie zaskoczy, a tu proszę, znów ciekawa roszada sił. Przewidywalna, owszem, ale emocjonująca.
I nadchodzi Patriota. I wszystko się psuje. Gdzie się podział ten pazur, ten tupet Marie Lu, to wywracanie moralności bohaterów do góry nogami, to zmuszanie ich i czytelnika do zmienienia swoich opinii i odczuć, gdzie to uczucie, że jest wiele prawd, a każdy bohater ma swoją? Gdzie, gdzie, gdzie?
Nie w Patriocie.
Tu od początku mamy do czynienia ze schematem pod tytułem: wojna pomiędzy dobrą Republiką a złymi Koloniami. Autorka nieomal przemocą zmusza czytelnika do zaakceptowania tego narzuconego przez nią odgórnie porządku rzeczy.
Co gorsza, pojawia się wiele ciekawych wątków. Szans na ciekawe wątki, które zostają z miejsca ucięte.
Anden. Postać fascynująca, chociaż można się upierać, że jednoznaczna - Anden jest przecież tym dobrym. W Patriocie Marie Lu dorzuca do lukrowanego Andena z Wybrańca szczyptę ostrej przyprawy. Anden chce poprawić sytuację w kraju, wstrzymuje badania nad żywą bronią biologiczną, kończy przeprowadzanie Prób. Ale wszystkie te decyzje podejmuje sam. Jako dyktator. Nawet nie myśli o zmianach ustrojowych. Pozwolę sobie zacytować Orwella: nie istnieje coś takiego jak dobrotliwa dyktatura. Autorka paradoksalnie z jednej strony nie chce dopuścić możliwości, że Anden jest zły czy choćby dwuznaczny moralnie, z drugiej strony przemyca wiele ciekawych scen, ukazujących jego mroczniejszą stronę. Anden bez wahania grozi senatorom czy skazuje na śmierć zdrajców. Dlaczego autorka nie pociągnęła tego wątku, nie stworzyła ciekawego, dwuznacznego bohatera?
Przeprowadźmy mały eksperyment myślowy. A gdyby Patrioci nie stanęli po stronie Republiki? Wówczas Anden kazałby ich stracić, jak komandor Jameson, Thomasa i Razora. To byłoby złe, prawda? A stracenie wrogów naszych bohaterów, Jameson i spółki, jest dobre, czyż nie? Czym to się różni?
Autorka poszła na łatwiznę, uciekła od tej dwuznaczności.
Mocną ideą, na jakiej miał się opierać ostatni tom tej trylogii jest dylemat Daya: czy zgodzić się na testy medyczne na jego bracie, żeby ocalić Republikę. Tak, Republikę, bo mowa tu o państwie, a nie o chorych ludziach. Pozostawię to bez komentarza. Patrząc z chłodnej perspektywy przywódcy, wybór jest oczywisty: trzeba poświęcić jednostkę dla dobra tysięcy innych jednostek. Anden powinien przemocą przeprowadzić badania na Edenie. Nie wierzę w to, że jego brata nie dałoby się uciszyć.
Ale autorka wykonała unik przed zderzeniem się dwóch prawd - emocjonalnej prawdy Daya i bezdusznej, obiektywnej prawdy Andena, w zamian zastosowała najprostsze z możliwych rozwiązań.
Autorka kazała nam też uwierzyć na słowo, że w Republice zaszły pozytywne zmiany. Nie mogłam się przy tym oprzeć wrażeniu, że manipuluje ona czytelnikiem. W pierwszym tomie serii mieliśmy scenkę rodzajową z żołnierzem zabierającym ubogim cywilom jedzenie. Tym razem dostajemy żołnierza tworzącego dla dzieci teatrzyk kukiełkowy. Bo przecież oni najpierw byli Źli przez duże Ź, potem stali się Dobrzy przed duże D, zupełnie jakby autorka przełączyła jakiś magiczny pstryczek. Tak, nowa polityka Andena na pewno wpłynęła tak bardzo na szeregowych żołnierzy…
Nic nie zmienia się ot tak. Zmiany trzeba pokazać, pokazanie ich to trudne zadanie, nie można założyć, że czytelnik automatycznie w nie wierzy, czy też że go nie interesują.
Właśnie, jak zmieniła się Republika? Owszem, zaczęła się zmieniać, ale nie radykalnie. Najważniejsze, co się zmieniło, to nasz punkt widzenia, nie patrzymy już na Republikę z perspektywy biedoty, odkąd i June, i Day są w łaskach rządu. Daya, kiedyś biedaka-buntownika, teraz wozi się samochodem po ulicach, a jego brat ma najnowsze zabawki. Przestał też przejmować się tak innymi ludźmi, odkąd jest mu wygodnie, już nie janosikuje. Można to zrzucić na karb choroby, której wątek Marie Lu poruszyła bardzo zgrabnie, wyraźnie i nienachalnie. Jednak ja dostrzegam tu przede wszystkim potwierdzenie popularnego przysłowia, głoszącego iż ,,punkt widzenia zależy od miejsca. siedzenia.” Tyle tylko, że mam wrażenie, że krytyczne ukazanie Daya wcale nie było zamiarem autorki.
Jakbym miała podsumować w dwóch słowach wieńczący Legendę tom, powiedziałabym: zmarnowane szanse. Mamy tu pełno ciekawych, obiecujących, pełnych dwuznaczności wątków, którym ucięto skrzydła nim zdążyły wzbić się w niebo. Ale… nie uznam ich z góry za wadę książki. Zepsute genialne wątki pozostają całkiem dobrymi wątkami.
Zmierzajmy do meritum, bo trochę się rozpisałam: Patriota ewoluuje w stronę współczesnej powieści pozytywistycznej. Mogłabym przysiąc, że autorka żyła pod zaborami i mieszkała koło Sienkiewicza. Nachalnie, z subtelnością akwizytora odkurzaczy, w świetnie napisaną młodzieżową przygodówkę wciska morał: ojczyzna jest najważniejsza. Trzeba walczyć za ojczyznę, nie ważne jaka jest.
Pozwolę sobie przedstawić cytat, który doprowadził mnie do szewskiej pasji:
,,- To będzie niebezpieczne posuniecie. Na pewno zginie kilku cywili. Nie ma sposobu, żeby tego uniknąć.
- Nie mamy wyboru. Ten kraj to spaczony twór, ale to nadal ich ojczyzna. Musimy ich wezwać do walki.”
Walczyć? Za jaką ojczyznę oni mają walczyć? Tą która do nie dawna zabijała słabe dzieci, w której panuje dyktatura, więc jak Elektorowi się odwidzi, to może powróci do tego zwyczaju?
Albo zapytam inaczej: czy mieszkaniec Korei Północnej powinien być patriotą i walczyć za swój kraj?
Ponarzekałam na warstwę ideową książki, teraz czas na komplementy. Bardzo spodobała mi się pobieżnie nakreślona wizja Antarktydy, jak zwykle jestem zachwycona głównymi bohaterami i opisem ich uczuć oraz dynamiką. Jeśli chodzi o komplementy, to by było na tyle - zaliczam się do tych osób, którym krytyka wychodzi o wiele lepiej.
Mam ochotę dać tej książce dziesiątkę - czytało się świetnie, tak jak poprzednie tomy tej serii. Mam ochotę dać jej jakąś skandalicznie niska ocenę - za wszystkie zmarnowane wątki, za łopatologiczne przesłanie, z którym nie zgadzam się całym sercem.
W końcu zostaje ósemka. Muszę być sprawiedliwa, nie mogę dopuścić, żeby mój gniew i rozczarowanie rzutowały na całą opinię o powieści. Ale ta ósemka dla książki pani Marie Lu to zniewaga.
Patriota. Koniec legendy.
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo toDawno nie czytałam książki, która tak by mnie wciągnęła, wywołała we mnie tyle emocji, i jednocześnie pozostawiła po sobie tak olbrzymi niesmak.
Ale wróćmy do początku. Rebeliant był historią dobrego przestępcy i agentki w służbie złego rządu. Może i niezbyt to oryginalne, może przedstawione z debiutancką naiwnością, ale… ale kupiłam ten pomysł....