rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Miałam kilka podejść, ale nie moglam przebrnąć przez całość. Przez falę hajpu na instagramie, postanowiłam zaprzeć się i sprawdzić, czy to faktycznie tak dobra książka. Dokończyłam i przynajmniej mogłam wyrobić sobie zdanie. Oto ono: to nie jest dobra książka.

Dlaczego?

Autorka porzuciła dwóch (moim zdaniem najlepiej zapowiadających się bohaterów - Malcolma i JB). Zaczela swoją opowieść od równego podziału uwagi na czterech przyjaciół, ale później zmieniła swój zamysł, jakby całkowicie zapomniala, jak rozpoczęła książkę. Malcolm staje się przezroczysty, JB tylko momentami wskakuje i staje się bohaterem epizodów.

Mnóstwo opisów nieistotnych wydarzeń, ale niewiele miejsca na tlo psychologiczne postaci. Zamiast poznawania tras spacerów, wolałabym mieć sygnały, dzięki którym mogę zbudować swój obraz postaci i opinię o nich. Pomimo spędzenia z nimi wieeeelu godzin, pozostały one dla mnie praktycznie bez wyrazu. O willemie mogę powiedzieć tylko tyle, że był to sympatyczny gość. No cóż.

Momenty, w których żal ściska człowieka za gardło zostały opracowane na banalnych schematach (niespodziewana śmierć w najlepszym momencie zycia; śmierć z powodu raka mózgu; zawał serca). Książka jest dołująca i nic poza tym.

Sama historia dzieciństwa Jude'a nierzeczywista. Bo czy to jest chociaż minimalnie możliwe, że prawie przez dekadę trafiał na samych gejów-pedofili w różnych miejscach Stanów i najróżniejszych placówkach?

No i postać Jude'a w dorosłości... Przez jego ciągle kłamstwa w stosunku do serdecznych mu ludzi nie potrafiłam poczuć do niego nawet odrobiny sympatii.

Bromance Willema i Jude'a pojawił się jakoś tak nagle i do końca pozostał dla mnie sztuczny (prawdopodobnie dlatego, że autorka wolała poświęcić tekst opisom filmów Willema, zamiast emocjom obu mężczyzn).

W sumie nie wiem, dlaczego daję aż 3/10. Chyba instagramowy hajp dalej na mnie oddziałuje.

Miałam kilka podejść, ale nie moglam przebrnąć przez całość. Przez falę hajpu na instagramie, postanowiłam zaprzeć się i sprawdzić, czy to faktycznie tak dobra książka. Dokończyłam i przynajmniej mogłam wyrobić sobie zdanie. Oto ono: to nie jest dobra książka.

Dlaczego?

Autorka porzuciła dwóch (moim zdaniem najlepiej zapowiadających się bohaterów - Malcolma i JB)....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Taki zwyklak dla zabicia czasu.

Taki zwyklak dla zabicia czasu.

Pokaż mimo to


Na półkach:

Niezwykle trudno jest mi ocenić tę książkę. Miałam nadzieję, że kiedy po przeczytaniu trochę odsapnę i nad nią pomyślę, napisanie tej recenzji przyjdzie mi łatwiej. Niestety tak się nie stało, dlatego po prostu postaram się zawrzeć tu wszytskie myśli (także te nie do końca sprecyzowane) związane z książką.

Na plus oceniam wydanie - świetny, przyciągający wzrok kolor, zabawna czcionka i idealny format. Książkę aż chce się wziąć do ręki.

Już na początku autor wyjaśnia nam co skłoniło go do napisania poradnika i robi to w dość szokujących słowach "Urodził mnie rak". Dalej następuje streszczenie jego losów, a także ujawnia się postawa autora w stosunku do nowotworu - nie traktuje choroby jako wyroku, ale jak sam twierdzi, jako jedną z najlepszych reczy, które go spotkały. I tu zaczynają się moje wątpliwości. Chyba nie potrafię czytać o raku opisywanym z takim entuazjazmem. Autor podkreśla, że pragnie zmienić sposób patrzenia ludzi na choroby, jednak wypowiadanie się w ten sposób nieco razi i pośrednio odbiera powagę smutku osób, które straciły bliskich w wyniku choroby. Śmiałość i pewien egocentryzm (o którym więcej powiem w dalszej części tekstu) autora odrzuca mnie.

Następnie zostaje zarysowana koncepcja świata na żółto. Jest to świat bez zasad, jak często podkreśla autor. Moje zdziwienie było duże, kiedy w dalszej części książki spotkałam się z nakazami dotyczącymi życia w Żółtym świecie - musisz sporządzić listę piękna, która musi składać się ze stu punktów. Musisz, musisz, musisz... Autor oznajmia także, że każdy spotka w swoim życiu dwudziestu trzech żółtych. Dlaczego akurat tylu? Bo autor lubi tę liczbę. Tu ujawnia się tendencja autora do oceniania rzeczywistości z punktu widzenia własnej osoby. Wiem, że nie muszę brać wszystkiego na poważnie, ale ta nieskromność autora jest irytująca. Oczywiście bardzo cenię pana Espinoze za jego wolę walki i osiągnięcie sukcesu w starciu z chorobą, jednak to nie upoważnia go do narzucania innym własnego światopoglądu. Wiem - od nas zależy, czy go przyjmiemy, jednak zuchwałość z jaką autor formułuje swoje przekonania działa na mnie odstręczająco.

Na plus oceniam przedstawienie nam życia szpitalnego w innym niż zazwyczaj świetle. Brak tu bólu, cierpienia i grozy śmierci. Zamiast wspomnianych stanów autor prezentuje nieco cieplejszą stronę pobytu w szpitalu. Momenty, w których chorzy cieszą się drobnymi rzeczami (promieniami słońca, obserwacją parkowanych aut), brak odczuwalnej różnicy pokoleniowej (starsi nie wywyższają się, lecz starają się przekazać jak najwięcej młodszym od siebie) i czułe opisywanie charakterów osób, którym nie udało się wygrać z chorobą sprawiły, że mimo wszystko książka wywarła na mnie nienajgorsze wrażenie.

Książka sprawia wrażenie nieco chaotycznej i niedopracowanej. Sądzę, że autor już na poczatku powinien wyjaśnić czytelnikom czym jest Żółty Świat. Czekanie do końca z ujawnieniem swojego pomysłu nie sprawiło, że oczekiwałam tego z większą przyjemnością. Same lekcje udzielone przez autora zdecydowanie nie zmienią mojego życia - nie zawarł w nich nic, o czym wcześniej nie przeczytałabym w tego typu poradnikach. Język, którym posługiwał się autor również do mnie nie trafił - zbyt prosty, swobodny.

Podsumowując - 23 odkrycia nie zmieniły mojego świata, a książka ratuje się jedynie wyżej wspomnianym ciepłem bijącym z niektórych akapitów.

Niezwykle trudno jest mi ocenić tę książkę. Miałam nadzieję, że kiedy po przeczytaniu trochę odsapnę i nad nią pomyślę, napisanie tej recenzji przyjdzie mi łatwiej. Niestety tak się nie stało, dlatego po prostu postaram się zawrzeć tu wszytskie myśli (także te nie do końca sprecyzowane) związane z książką.

Na plus oceniam wydanie - świetny, przyciągający wzrok kolor,...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Dom z witrażem to przykra historia rodziny ukazana na tle równie nieszczęśliwego miasta. Nie tego się spodziewałam - miałam nadzieję na poznanie historii romansu pomiędzy dziewczyną, a dojrzałym mężczyzną, której wtórowałyby senne opisy Lwowa. Zamiast tego otrzymałam opowieść o trudnych stosunkach pomiędzy matką a córką. Kiedy po dziewięćdziesięciu stronach zorientowałam się, że treść utworu nie do końca zgadza się z jej opisem z tyłu książki było już za późno i mimo usilnych starań nie potrafiłam pokonać zawodu. Dlatego zaznaczam, że do oceny utworu nie podchodzę całkowicie obiektywnie!
Zagłuszając głosy rozczarowania, jestem w stanie wskazać dobre strony książki.
Konstrukcja utworu jest intrygująca. Fragmentaryczność wypowiedzi i nielinearny sposób narracji sugeruje, że opisywane wydarzenia miały miejsce w przeszłości. Biorąc to pod uwagę, śmiało można stwierdzić, że narratorka odkrywa przed czytelnikami bardzo intymne wspomnienia. A kto z nas nie jest ciekawy sekretów, jakie inni skrywają w swojej pamięci? Osobisty ton narracji i mglistość opisów sprawiają, że odbiorca odnosi wrażenie bezpośredniego towarzyszenia narratorce w trakcie jej opowiadania.
Postać narratorki budzi wiele emocji. Poznajemy ją już jako dziecko (niezbyt szczęśliwe...). „Zbierałam się do szkoły. Podczas sznurowania butów pilnowałam, by przypadkiem nie zacząć od lewego. Był taki przesąd: jeśli włożysz najpierw lewy, umrze ci mama.” - obok takiego opisu dzieciństwa nie da się przejść obojętnie. Podczas lektury współczułam narratorce wychowanej w atmosferze ciągłego zagrożenia fundowanego przez babkę i prababkę. Od najmłodszych lat była uczona nieufności. Ponadto w nikim nie miała oparcia – jej matka była oderwaną od rzeczywistości artystką (która nawet nie poinformowała kochanka o tym, że został ojcem), a pomiędzy nią, a babką i prababką nie mogła wytworzyć się prawdziwa więź z powodu różnicy pokoleń. Ponadto każda z kobiet mieszkających w tym domu przeżywała własne tragedie, dlatego postać cichej dziewczynki nie była w stanie zwrócić na siebie ich uwagi. Co gorsze, podczas dorastania dziewczyny atmosfera nie zmienia się, co skutkuje dalszymi problemami emocjonalnymi kobiety i szukaniem oparcia w ramionach starszego mężczyzny. Ciekawym motywem jest również wybór kochanka narratorki, ale o tym nie powiem – sami zobaczcie.
Kolejnym plusem jest możliwość poznania Ukrainy w przystępny sposób. Oprócz opisów lwowskich uliczek, narratorka wprowadza nas także w burzliwą historię kraju. Plastyczne opisy wydarzeń powalają nam odczuć na własnej skórze dramat naszych Sąsiadów.
Z przykrością stwierdzam, że w powieści brakowało mi jakiegoś mocnego punktu, bardziej żywiołowego stylu opowiadania lub po prostu wyraźniej zarysowanej fabuły. Niestety w pewnych momentach byłam znudzona, jednak to nie przysłania wyżej wymienionych przeze mnie zalet książki.
Sądzę, że oceniłabym ją wyżej, gdybym tylko była przygotowana, że nie poznam historii romansu dwojga ludzi, lecz trudnych stosunków pomiędzy czterema kobietami (co przecież nie jest gorszym tematem od miłości!).

Dom z witrażem to przykra historia rodziny ukazana na tle równie nieszczęśliwego miasta. Nie tego się spodziewałam - miałam nadzieję na poznanie historii romansu pomiędzy dziewczyną, a dojrzałym mężczyzną, której wtórowałyby senne opisy Lwowa. Zamiast tego otrzymałam opowieść o trudnych stosunkach pomiędzy matką a córką. Kiedy po dziewięćdziesięciu stronach zorientowałam...

więcej Pokaż mimo to