Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz
Okładka książki Księga potraw Jane Austen Maggie Black, Deirdre Le Faye
Ocena 7,6
Księga potraw ... Maggie Black, Deird...

Na półkach:

Śliczna, pięknie wydana, smakowita książka, nie tylko dla fanów gotowania!

Śliczna, pięknie wydana, smakowita książka, nie tylko dla fanów gotowania!

Pokaż mimo to


Na półkach:

Szwedzkie kryminały od dłuższego czasu okupują pierwsze miejsca na listach najlepiej sprzedających się książek w Polsce. Czytam je często i z upodobaniem. Najpierw poznałam książki Henninga Mankella – wciągnęły mnie dziwne przypadki Kurta Wallandera. Potem sięgnęłam po bestsellerową serię Stiega Larssona – nasz związek był dosyć specyficzny: kiedy zaczynałam czytać kolejne tomy, nie mogłam się od nich oderwać, natomiast po przeczytaniu, nie miałam ochoty sięgać po następny. Jakiś czas później w moje ręce wpadła Księżniczka z lodu, której autorką jest Camilla Läckberg – i znowu nie mogłam się oderwać. Wszystkie książki łączy przede wszystkim miejsce akcji – mroczna, zimna Szwecja. Na spotkaniu autorskim miałam okazję posłuchać Johana Theorina. Zafascynował mnie sposób, w jaki snuł opowieści (i to nie tylko dlatego, że szwedzki brzmi intrygująco), toteż czym prędzej sięgnęłam po jego debiut – Zmierzch.

Tytuł o tyle pechowy, iż większości społeczeństwa kojarzyć się może z wampirzą sagą o świecących w słońcu nieumarłych, watasze wilkołaków snujących się po polach i lasach oraz nie do końca zdecydowanych, co z tym fantem zrobić, ludziach. Nie zniechęcajcie się jednak! Książka Theorina to znakomicie napisany kryminał, który wciąga od pierwszych stron.

Zaczyna się bowiem retrospekcją z 1972 roku – opowieścią o małym, sprytnym chłopcu. Pięcioletni Jens postanawia przeżyć wielką przygodę. Korzystając z tego, iż jego mama wyjechała poza Olandię, dziadek poszedł na ryby, a babcia zasnęła, wspina się na mur i oto rozpościera się przed nim świat. Chłopiec wyrusza w nieznane. Niestety nie dane mu będzie powrócić do bezpiecznego i ciepłego domu. Wszczęte przez rodzinę poszukiwania, które odbywają się w gęstej i wilgotnej mgle, nie przynoszą rezultatów. Chociaż ciała nie odnaleziono, wszyscy uznają, iż Jens zgubił drogę i utonął w zatoce. Z taką wersją wydarzeń, mimo upływu dwudziestu lat, nie może się jednak pogodzić matka chłopca, Julia. Kiedy więc ojciec, Gerlof, dzwoni do niej z wiadomością, iż pojawił się nowy ślad, kobieta przezwycięża paraliżujący ją lęk i postanawia porzucić bezpieczny Sztokholm, by zmierzyć się z przeszłością na Olandii.

Theorin zaczyna od mocnego uderzenia, by potem rozpędzić się jeszcze bardziej. Funduje czytelnikom kolejne retrospekcje, wprowadzając na scenę wielu bohaterów. Nakreśla ich losy i sposób, w jaki wpłynęli na życie sąsiadów, krewnych, a czasami zupełnie obcych ludzi. Julia nie może pogodzić się ze śmiercią syna – połyka kolejne antydepresanty, topi wyrzuty sumienia w alkoholu i przedłuża zwolnienie lekarskie. Policjant, który również brał udział w poszukiwaniach małego Jensa, współcześnie angażuje się w badanie kolejnych tropów. Z kolei Gerlof to sympatyczny starszy pan o przenikliwym umyśle, który działa metodycznie i rozważa wszelkie możliwe opcje, by dowiedzieć się, czy (a ewentualnie jak), zginął jego wnuk. A w tle miejscowi bogacze, pensjonariusze domu starców, w którym mieszka Gerlof, jego przyjaciele od zawsze, a przede wszystkim tajemniczy Nils Kant, o którym nie da się powiedzieć nic pewnego – nie wiadomo nawet, czy żyje, czy po rodzinnym domu snuje się jego duch.

Znakomicie nakreśleni, dopełniający się bohaterowie są niewątpliwie wielkim atutem Zmierzchu. Jednak nawet najciekawsze postaci to za mało, by przykuć mnie do powieści. Nie mogłam się oderwać od debiutu Theorina ze względu na niezwykły klimat snutej przez niego opowieści. Akcja toczy się na Olandii – należącej do Szwecji wyspy na Morzu Bałtyckim. Jest to kraina zimna, mroczna, wilgotna, jesienią zasnuta gęstą mgłą, zimą – mroźna, zaśnieżona. Ogromny alvaret, jakby wyrwane morzu wybrzeża, opuszczone domki letniskowe i cisza. Autor intensyfikuje atmosferę opowieści nie tylko poprzez opisanie specyficznego klimatu wyspy. Prowadzi z czytelnikiem także grę, pozostawiając mu wybór, czy bohaterami powieści są także duchy, czy na scenę powracają zaginieni przed laty mieszkańcy Olandii, a może na szachownicy pojawił się kolejny pionek?

Zmierzch jest książką bardzo równą, znakomicie napisaną, trzymającą w napięciu od pierwszego do ostatniego zdania. Wyraziści bohaterowie, niezwykły klimat, kilka pełnych grozy momentów (zaciskałam ze strachu pięści, czekając, co lub kogo Julia spotka w domu rodzinnym Nilsa Kanta), logiczna i wciągająca historia, bez zbędnych (cukierkowych) scen, wzbogacona o opowieści o dalekich krainach, życiu rybaków i poboczny wątek kryminalny. Jeżeli nie macie pomysłu na prezent gwiazdkowy dla fana powieści detektywistycznej, mogę Wam bez wahania polecić debiut Johana Theorina.

Szwedzkie kryminały od dłuższego czasu okupują pierwsze miejsca na listach najlepiej sprzedających się książek w Polsce. Czytam je często i z upodobaniem. Najpierw poznałam książki Henninga Mankella – wciągnęły mnie dziwne przypadki Kurta Wallandera. Potem sięgnęłam po bestsellerową serię Stiega Larssona – nasz związek był dosyć specyficzny: kiedy zaczynałam czytać kolejne...

więcej Pokaż mimo to

Okładka książki Duma i uprzedzenie i zombi Jane Austen, Seth Grahame-Smith
Ocena 4,7
Duma i uprzedz... Jane Austen, Seth G...

Na półkach:

Tak się jakoś złożyło, że sporo czasu temu, kiedy byłam jeszcze młoda i dużo mniej sfrustrowana, sięgnęłam po książki Jane Austen. Zachwycał mnie klimat, przedstawienie konwenansów i zasad panujących w dziewiętnastowiecznej Anglii. Do moich ulubionych należy Duma i uprzedzenie. Wielkim plusem powieści jest sposób kreślenia postaci. Sarkastyczny, a często ocierający się wręcz o arogancję ojciec rodziny Bennetów, głupia i próżna matka, a na dodatek pięć córek. Rozpieszczona Lidia, bezbarwna Kitty, świętoszkowata Mary, dobra Jane i najciekawsza – pełna życia, chłonna wrażeń i inteligentna Lizzy. Na drugim planie przystojni młodzieńcy – dobroduszny Bingley, dumny Darcy i łajdak Wickham, w tle zaś arystokracja, która nie zniża się do spotkań z wiejską szlachtą i nieco zacofani mieszkańcy Hertfordshire. Miłosne perypetie, nieporozumienia, wyjaśnienia, kłamstwa, cięte riposty, błyskotliwe dialogi, tragedie i dramaty, czegoż to Austen nie zaserwowała czytelnikom. Trudno się dziwić, że do dzisiaj to jedna z najlepiej sprzedających i najchętniej czytanych książek na świecie.

Jakiś czas temu zauważyłam reklamę książki Duma i uprzedzenie i zombie autorstwa Jane Austen i Setha Grahame’a-Smitha. Długo zastanawiałam się, czy ją przeczytać. W końcu doszłam do wniosku, że trzeba stawić czoła temu wyzwaniu. Fabułę powieści wzbogacono o opisy walki z zombie. Wielka Brytania została bowiem dotknięta zarazą, nieumarli krążą po polach, lasach, atakując nieuważnych podróżnych. Londyn udało się ocalić. Akcja toczy się wokół perypetii panien Bennet. Oprócz cech nadanych im pierwotnie przez Jane Austen, współcześnie dodano im wybitne umiejętności walki z żywymi trupami. Panny Bennet, znakomicie wyszkolone w Chinach, w czasie ataku tworzą Pentagram Śmierci i sieką wrogów, obcinając im spektakularnie głowy i kończyny. Mężczyźni, którzy biegle władają bronią zyskują na wartości (giełda kawalerów trwa bowiem nieprzerwanie), szczególnie wobec poglądu arystokracji, głoszącego, że kobiety nie powinny władać bronią, albowiem to nieeleganckie. Wyjątkiem jest Lady Katarzyna de Bourgh, która wsławiła się walką z nieumartymi, jednak, jak na jedną z najbardziej wpływowych i najbogatszych kobiet przystało, uznaje, że szkolenie należy odbyć w snobistycznej Japonii, a Chiny są passe. Na scenie pojawiają się również pozostali bohaterowie. Darcy to jedna z najsłynniejszych szabel w Królestwie. Bingley sięga po broń jedynie w ostateczności, jest w końcu zbyt dobroduszny. Wickham zdecydowanie bardziej woli potyczki z kobietami – podbija tak serca, jak i alkowy młodych panien w okolicy. Fabularnie zaserwowano nam oryginalne perypetie miłosne, pełne nieporozumień i tajemnic, wzbogacone o liczne opisy walki z podgniłymi ożywieńcami.

Niestety nie wyszło to powieści na dobre. Duma i uprzedzenie i zombie sprawdza się jako powieść tylko wtedy, kiedy czytamy tekst napisany przez Austen. Wtedy powieść żyje, nabiera barw, rozwija się i mknie, aż do momentu, kiedy na scenie pojawiają się zombie. Wtedy wszystko wyraźnie zwalnia, a czytelnik zaczyna brnąć w opisy wyłysiałych nieumarłych, w różnym stanie rozkładu – bardziej lub mniej sinych, którym trzeba zgrabnie odrąbać rękę czy nogę, przebić klatkę piersiową, a na koniec odciąć głowę. To, co miało w powieści intrygować, przeszkadza. Zmiana skutkuje zgrzytaniem zębów, rwaniem włosów z czytelniczej głowy i marzeniem, by zapolować na Setha Grahame’a-Smitha. Wydawca podjął również próbę ubrania powieści w ilustracje. Niestety grafikowi bliżej chyba do ulicznego malarstwa z nadmorskich bulwarów niż do absolwenta Akademii Sztuk Pięknych.

Na plus mogę współautorowi zapisać niewiele rzeczy. Cieszę się, że pisząc, zachował styl oryginału w dialogach. Postaci, dzięki o bogowie!, nie używają współczesnego słownictwa. Nie udało się też zepsuć całkowicie humoru właściwego wszystkim książkom Austen. Ba, jeden z nowych elementów nawet mnie rozbawił i zaintrygował. Przez jakiś czas usiłowałam dociec, czym jest tak lubiana przez panny Bennet gra w jelonka. Jedna z ilustracji odpowiedziała na moje pytanie. Jesteście ciekawi? Otóż „zasady gry były proste: należało się zakraść za jednego z ogromnych jeleni pasących się w pobliskim lesie, powalić go na ziemię i pocałować w nos, a następnie puścić wolno”.

Jestem wdzięczna wydawcy, że Pemberley niemal pozostało Pemberley, że bohaterowie łączą się w pary tak jak w oryginalnej wersji i że zmieniono losy jedynie dwóch postaci. Mogę z czystym sumieniem napisać, że książka jako eksperyment jest owszem ciekawa, ale jej lektura to sztuka na raz i nie zamierzam do niej wracać. Wolę po raz kolejny wyciągnąć z półki Dumę i uprzedzenie niż ponownie przedzierać się przez hordy żywych trupów.

Tak się jakoś złożyło, że sporo czasu temu, kiedy byłam jeszcze młoda i dużo mniej sfrustrowana, sięgnęłam po książki Jane Austen. Zachwycał mnie klimat, przedstawienie konwenansów i zasad panujących w dziewiętnastowiecznej Anglii. Do moich ulubionych należy Duma i uprzedzenie. Wielkim plusem powieści jest sposób kreślenia postaci. Sarkastyczny, a często ocierający się...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

”Podobało mi się” brzmi zbyt banalnie. ”Znakomita” – zbyt nastoletnio-zachwytnio-chwalebnie. ”Ciekawa”? ”Intrygująca”? – jak z recenzji książek awanturniczych lub bardziej czy mniej ambitnych romansów.

Zrób sobie raj to książka przede wszystkim przyjemna – to chyba najlepsze określenie. Dwieście osiemdziesiąt dwie strony tekstu, który powoduje, iż czytelnik się uśmiecha. Nie śmieje się w głos, nie rechocze, nie płacze z radości, tylko właśnie się uśmiecha. Napisana lekko, bez moralizowania, bez zadęcia, bez wielkich zachwytów pod tytułem, jacy oni fajni, a jacy my do bani.

Mariusz Szczygieł prowadzi czytelnika śladami Egona Bondy’ego – czeskiego filozofa, pisarza i poety, który opowiada między innymi, dlaczego Zbyněk Fišer przyjął nazwisko Bondy, dlaczego przeszukuje śmietniki i jak to się stało, że został pisarzem. Dowiadujemy się, jak polski dziennikarz zyskał pewne okno, a wraz z nim kilka opowieści tłumacza z języka polskiego na czeski – Heleny Teigovej. Szczygieł prezentuje też znanego i uznanego fotografa, który zasłynął zdjęciami na tle pewnej odrapanej i brzydkiej ściany. A to nie wszystko, bowiem Zrób sobie raj to zbiór felietonów o religijności (a właściwie jej braku), wizycie papieża, historii (w tym istotnych dla Czechów latach, których ostatnia liczba to osiem), zwyczajach pogrzebowych, sztuce, która przez wielu uznawana jest co najmniej za trudną (w tym o rzeźbie dwóch panów, którzy oddają ”mocz” do postawy fontanny w kształcie Republiki Czeskiej), stosunku Czechów do sztuki (zawsze musi być zabawnie, nawet dramaty reklamowane są jako „gorzkie groteski”), a przede wszystkim o charakteryzującej ten naród pohodzie. W języku polskim charakter słowa oddaje najlepiej chyba określenie „pogoda ducha”, z tym, że w bardzo szerokim znaczeniu – to zupełnie luźny stosunek Czechów do wszystkiego – życia, śmierci, polityki, codzienności, kraju, historii, ba – nawet do hymnu narodowego.

Dlaczego warto przeczytać Zrób sobie raj? Pomijając to, że jest napisana bardzo lekko, sprawnie, z odpowiednią dawką ironii (i autoironii), przede wszystkim dlatego, że to książka do czytania, a nie do przeczytania i że to książka do uśmiechania się, a nie do śmiania, a do takich lubię wracać najbardziej. A poza tym nabrałam ochoty na ponowną wyprawę do Pragi i dalej.

”Podobało mi się” brzmi zbyt banalnie. ”Znakomita” – zbyt nastoletnio-zachwytnio-chwalebnie. ”Ciekawa”? ”Intrygująca”? – jak z recenzji książek awanturniczych lub bardziej czy mniej ambitnych romansów.



Zrób sobie raj to książka przede wszystkim przyjemna – to chyba najlepsze określenie. Dwieście osiemdziesiąt dwie strony tekstu, który powoduje, iż czytelnik się uśmiecha....

więcej Pokaż mimo to