cytaty z książki "Generał martwej armii"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Albańczycy mają wrodzone zamiłowanie do wojny. Angażują się w nią bez reszty. Wojna jest organiczną funkcją tego narodu, zatruwa im krew, tak jak innym alkohol.
Nie ma drugiego narodu, który w ciągu wieków zaznałby tak smutnego losu. Temu zawdzięczają swoje okrucieństwo i oschłość.
- Dość! – krzyknął raz generał na płaczącą niewiastę. – Niech sobie pani idzie gdzie indziej rozpaczać! Pani syn poległ na polu chwały; tam gdzie wysłała go ojczyzna. Zginął śmiercią bohatera.
- Zgubne bohaterstwo – wyszeptała kobieta.
Na przodzie pomnika niekształtnymi drukowanymi literami wyryte były słowa: „Tędy przeszedł okryty hańbą «Błękitny Batalion», który spalił tę wieś i wymordował jej ludność, pozabijał nasze kobiety i dzieci, a mężczyzn powiesił na stojących tu słupach. Ku czci pomordowanych wzniósł ten pomnik naród.” Wioska przeniosła się niżej, w dolinę, i tylko słupy telefoniczne, pokryte od dołu
smołą, niektóre podparte ukośną belką, te same słupy, na których, jak opowiadano, pułkownik Z, wieszał własnoręcznie ludzi, stały wciąż na swoim miejscu, jedne wyższe, drugie niższe, zależnie od rzeźby terenu, z drutami wciąż napiętymi w powietrzu.
Co on mógł robić z wdową po pułkowniku?” – zastanawiał się generał obserwując profil księdza i jego czarną, jedwabistą czuprynę, w której nie połyskiwał jeszcze ani jeden siwy włos.
Miała na sobie kostium kąpielowy i okulary słoneczne w kształcie maski. Trudno mu było nie zauważyć, że mimo opalonej cery zaczerwieniła się wymawiając nazwisko księdza. Opowiedziała mu, jak to teściowa ciągle ją prosiła, aby pojechała do księdza i poleciła mu w jej imieniu, aby zainteresował się poszukiwaniami jej syna; że wreszcie udało się jej znaleźć księdza, że teściowa wreszcie się uspokoiła i... Ale on jej nie słuchał. Przyglądał się zasępiony jej skąpo odzianemu ciału i wtedy po raz pierwszy zadał sobie pytanie, jakiego rodzaju stosunki łączą ją z księdzem.
-Zapewne – odrzekł ksiądz. – Poza tym śpiew w takich chwilach jest u nich potrzebą duszy. Czy można sobie wyobrazić większą satysfakcję dla byłego żołnierza niż wyciąganie z grobów dawnych nieprzyjaciół? To jakby przedłużenie wojny.
Otwiera groby w różnych miejscach i zbiera pamiątki wojenne. Na pewno mnie nienawidzi. Czytam to w jego spojrzeniu. Jesteśmy śmiertelnymi wrogami, ale ja żywię wobec niego tylko niewysłowioną pogardę. W końcu to tylko robotnik. Pracownik fizyczny, który otwiera groby przez sześć dni w tygodniu, a śpiewa siódmego. Gdybym ja zaczął śpiewać pieśni o zmarłych, których odkopuję, kto wie, jakie straszne rzeczy mogłyby z tego wyniknąć.
- Był na służbie u tego wieśniaka, który najął go do pracy w młynie – wyjaśnił ekspert. – I tam go zabito. – Ach! – powiedział ksiądz – to musiał być jeden z
dezerterów, albo też jeden z tych licznych żołnierzy, którzy błąkali się po naszej kapitulacji.
Ksiądz słuchał go uważnie.
– Czy to wyście zabili tego żołnierza? – zapytał nagle chłopa spokojnym głosem, utkwiwszy w nim wzrok.
Wieśniak okazał zdumienie i wyjął fajkę z ust. Potem zaczął się śmiać.
– Ksiądz chyba zwariował? A po cóż ja miałbym go zabijać?
Ksiądz też się uśmiechnął, jakby chciał powiedzieć: „I takie rzeczy się zdarzają.”
Młynarz wyjaśnił mu krótko, że żołnierz został zabity przez karne jednostki „Błękitnego Batalionu” we wrześniu 1943 roku. Potem jednak widocznie zaczął się zastanawiać nad pytaniem księdza, bo spojrzenie miał
zamyślone.
– O co im właściwie chodzi, mój chłopcze? –powiedział półgłosem do eksperta.
– To cudzoziemcy, ojczulku, mają inne zwyczaje niż my.
- Chcielibyśmy wam wynagrodzić wasz trud – powiedział ksiądz do młynarza słodkim głosem. – Jaka suma by was zadowoliła? Młynarz spochmurniał i podniósł głowę. – Niczego nie chcę – powiedział sucho. – Zadaliście sobie przecież dużo trudu, spędziliście wiele godzin przy tej pracy i zużyliście materiał. – Nic – powtórzył chłop. – Płacimy dobrze – wtrącił generał. – Bogu dzięki nie jestem w potrzebie – powiedział młynarz. – Ale tak długo utrzymywaliście tego żołnierza. Może byśmy to obliczyli? Chłop potrząsnął fajką. – To ja jestem jego dłużnikiem, nie wypłaciłem mu jego ostatniej pensji. Czy chce pan może, abym ją panu zwrócił?
Nasz batalion został zmuszony przez partyzantów do ucieczki. Cisnąłem swój karabin w chaszcze i pognałem przez las. Biegłem trzymając się cały czas kanału, bo dobrze wiedziałem, że kanały prowadzą zawsze do jakiegoś zamieszkałego miejsca. Nie omyliłem się. Strumień doprowadził mnie do młyna. Gdy zbliżałem się do drzwi, młoda Albanka, uspokajając dużego psa, wykrzyknęła ze zdziwieniem: „Tato, jakiś żołnierz przyszedł!"W ten sposób tamtego dnia zaczęło się moje życic parobka.
- Nie chcę się bić tylko dlatego, że nie popieram tej wojny. To wszystko.
Klepnął mnie wtedy po ramieniu.
– Nie chciałem cię obrazić – rzekł z uśmiechem. – Tak sobie to powiedziałem. W sumie dobrze zrobiłeś, że się wypiąłeś na faszystów.
- W okolicy jest cała masa żołnierzy takich jak my – ciągnął. – Mnóstwo. Chłopi albańscy bardzo potrzebują pomocy, ponieważ ich synowie na ogół poszli do lasu. Chłopi są zachwyceni, że mogą najmować naszych. Widziałem naszych kolegów wykonujących wszystkie rodzaje prac, od pracy w polu przez pasienie bydła do opieki nad dziećmi. Tak, są nawet niańkami.
-Jest sprawą oczywistą, że z żołnierzami tego pokroju, którzy wyrzucają broń do strumienia, a następnie zakochują się w pierwszej dziewczynie, jaką spotkają na drodze, nigdy nie wygramy wojny – powiedział z wściekłością generał.
- Jest jednak coś, czego nie rozumiem. Dlaczego nie mścili się na nas po kapitulacji. Wręcz odwrotnie, chronili nasze nieszczęsne oddziały przed naszymi byłymi aliantami, którzy rozstrzeliwali naszych ludzi, gdy tylko wpadli im w łapy. Pamięta ksiądz, jak to było?
– Tak, pamiętam – odrzekł ksiądz.
– Istnieje nawet dokument na ten temat – ciągnął generał. – Mam na myśli apel skierowany przez partyzantów do całego narodu albańskiego w momencie naszej kapitulacji. Była w nim prośba, aby nie pozwolono umierać z głodu naszym, żołnierzom, których dziesiątki tysięcy w żebraczych łachmanach błąkały się po drogach Albanii. Sam czytałem ten apel i zawsze wydawał mi się zagadką. Co mogło skłonić ich, którzy tak nas nienawidzili, do takiego postępowania?
Oskar Wilde mówi, że ludzie z niższych sfer odczuwają potrzebę popełniania zbrodni – dostarczają im one mocnych wrażeń, które my czerpiemy ze sztuki.
- Czy nigdy nie przyszło księdzu do głowy, że tamci nieszczęśnicy, których szukamy z taką gorliwością, woleliby może, żebyśmy ich zostawili w spokoju?
– To absurd – rzekł ksiądz. – Nasza misja jest głęboko szlachetna i ludzka, każdy byłby dumny, gdyby mu ją powierzono.
– A jednak coś tu jest nie tak. Jest jakaś ironia w tym, co robimy.
– Nie – rzekł ksiądz. – Nie ma w tym żadnej ironii.
- Diabelny naród – powiedział generał. –Nie da się go chyba pokonać siłą. Może ugiąłby się przed pięknem. Ksiądz wybuchnął śmiechem.
Myślałem, że poniesiemy trumny naszych żołnierzy na oczach tych ludzi, pokazując im, że nawet śmierć nasza jest piękniejsza od ich życia. Ale kiedy przybyliśmy tutaj, wszystko odbyło się inaczej. Ksiądz to wie lepiej ode mnie.
– Najpierw przepadła gdzieś nasza duma, potem wyparowała wszelka wzniosłość, na koniec rozwiały się moje ostatnie iluzje.
Obojętnie patrzyli na mrowiące się na pełnym morzu krążowniki z ogromnymi działami wycelowanymi w brzeg, na samoloty latające nisko, na łodzie desantowe i nie czekając na nic rozpoczynali walkę, jak nakazywał to zwyczaj, i padali, jedni wcześniej, drudzy później.
Pamiętał doskonale tamten pierwszy dzień wojny, wiosną 1939. Był wtedy w Afryce. Tego wieczoru radio podało nowinę: oddziały faszystowskie – oznajmiono – przybyły do Albanii, a naród albański spokojnie, nawet z kwiatami witał słynne dywizje, przynoszące mu cywilizację i dobrobyt.
Pod koniec dnia przybywali maruderzy, ci z najdalszych zakątków gór. Wyczerpani, zmęczeni długim marszem, bez chwili zwłoki rzucali się do walki o zachodzie słońca, a więc w porze, kiedy najeźdźcy włączali do akcji ogromne pompy, żeby spłukać z ulic Durres krew, od której czerwieniło się miasto w blasku ostatnich promieni.
Górale napływali aż do zapadnięcia nocy. Byli wśród nich i tacy, którzy przyszli walczyć w pojedynkę i ich sylwetki ze strzelbą sterczącą nad ramieniem odcinały się na szczytach wzgórz. Reflektory odkrywały ich w ich zasadzkach i padali skoszeni seriami z karabinów maszynowych, i leżeli potem na brzuchu aż do rana z włosami mokrymi od rosy.
Nazajutrz grzebano ich w tym miejscu, gdzie padli. Ich groby pojawiły się tamtej wiosny wszędzie, jak niezliczone owce rozproszone po wzgórzach, wznoszących się naprzeciw morza. Nigdy nie dowiedziano się, jak się nazywali, ani z jakich okolic przybyli.
Istnieje „wojna błyskawiczna”, ale nie ma widocznie „błyskawicznych poszukiwań”. – Im gwałtowniejsza wojna, tym dłużej trwają poszukiwania tych, co polegli.
- Kto to jest? – zapytał generał. Według eksperta to pilot angielski.Ekspert podszedł do nich.
– Cały ten trud zadaliśmy sobie niepotrzebnie – powiedział.
– I co teraz zrobimy? – zapytał jeden z robotników, którzy podeszli do nich.
– Idziemy. Nie mamy tu nic do roboty.
– A co z Anglikiem? – zapytał robotnik.
– Zakopcie go z powrotem – powiedział ksiądz. – Nie możemy dla niego nic zrobić.
Na zakrętach wynurzały się te same bunkry z otworami strzelniczymi: ich wąskie szpary, poziome bądź pionowe, wyglądały jak rozchylone usta wyrażające zdziwienie lub pełną sarkazmu ironię. Generał obserwował tę ich kamienną mimikę i miał wrażenie, że nigdy nie umknie ich zastygłej ironii.
Weselne przyjęcie teraz z kolei przypominało mu wielki, potężny, bezkształtny organizm, który oddycha, porusza się, szepce, tańczy i napełnia powietrze swym gorącym oddechem, upajającym i niespokojnym.
Na zakrętach wynurzały się te same bunkry z otworami strzelniczymi: ich wąskie szpary, poziome bądź pionowe, wyglądały jak rozchylone usta wyrażające zdziwienie lub pełną sarkazmu ironię. Generał obserwował tę ich kamienną mimikę i miał wrażenie, że nigdy nie umknie ich zastygłej ironii.
Patrzył (...) na grupki młodych dziewcząt chichoczących i szepczących po kątach, tak jakby tylko to potrafiły robić, samym swoim zachowaniem dających obietnicę tajemnych radości, której miały nigdy w pełni nie dotrzymać.
- Wstanę – powiedział nagle – wstanę i oświadczę tutaj publicznie, że nie jestem przyjacielem pułkownika Z! i jako wojskowy czuję do niego wstręt.
– I po co, żeby dać tym chłopom satysfakcję?
– Nie, uczynię to dla ratowania dobrego imienia i honoru naszej armii.
– Czy dobre imię naszej armii zostało zbrukane przez to, że została ona zelżona przez jakąś starą Albankę?
– Chcę im wyjaśnić, że nie wszyscy nasi oficerowie zamykają się w namiotach z czternastoletnimi dziewczynkami, zaniedbując swoje obowiązki, aby na koniec dać się zabić kobiecie.