cytaty z książki "Wtem denat"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
- Social media karmią się ludzką próżnością. Ludzie chcą wyglądać dobrze, a nie prawdziwie, nawet jeśli im się wydaje, że nie przywiązują do tego wagi. Mają też swoje nawyki. Robią selfiki zawsze z lewej albo zawsze z prawej ręki, z góry albo z dołu. A na ujęciach zbiorowych ten, który trzyma telefon, zawsze skupia się na sobie. Jasne, upewni się, że wszyscy są w kadrze, ale do publikacji wybierze takie ujęcie, na którym to on wyszedł najlepiej. A że inni wokół niego wyglądają jak radosne kartofle albo Cillian Murphy wsiadający na pokład samolotu z bagażem podręcznym i morderczym planem?
Uważam, że social media zżerają ludziom czas i szare komórki. A niektórzy nie mają ich aż tyle, żeby nimi szastać.
Nasze nawyki i reakcje mówią o nas więcej, niż byśmy tego czasem chcieli.
Prawdziwa zbrodnia i prawdziwa literatura wyrastają z tych samych trzewi.
Moja mama zawsze powtarza, że prawdziwy trud hartuje ciało i ducha. Dlatego kupuje dwuwarstwowe chusteczki do nosa.
I wtedy Mogiłę coś uderzyło - być może mikrowylew, być może pełnoprawne olśnienie.
Jestem zwyczajną emerytką, która postanowiła spełnić młodzieńcze marzenie, zanim kopnie w kalendarz, a jej majątek rozgrabią wnuki i wrony.
Niestety, chociaż wpatrywał się w papier wzrokiem gorętszym niż powierzchnia Słońca, zapisy ani myślały się zmienić pod tą presją. Albo chociaż spłonąć ze wstydu.
- Zapierdol, młody. Uczciwy, pisarski zapierdol. Ach… – Była komendantka wzięła się pod boki i zaciągnęła głęboko listopadowym powietrzem. – Uwielbiam zapach przydawek o poranku!
- Mimo najszczerszych chęci Mogiła nie zdołał skonstruować składniejszej wypowiedzi, takiej z orzeczeniem i resztą gramatyki.
Arek nie powinien żywić nikogo. Niczym. Chyba że w zakładzie karnym, chociaż nie wiem, czy to nie łamałoby jakiejś międzynarodowej konwencji.
Całodobowa poświata cywilizacji nie docierała do otulonego lesistymi stokami ośrodka. Poza światłem rzucanym przez latarnie rozciągał się nie półmrok, do którego przyzwyczajeni byli mieszkańcy miast i miasteczek, lecz prawdziwa, nieprzenikniona ciemność. Ciemność, w której mogło się kryć wszystko, od przyczajonych zapadlisk, po ukryte potwory, choć prawdopodobnie nie kryło się nic. Przy lekkim mrozie listopadowego przedświtu nawet największe strachy wolały zagrzebać się gdzieś w cieple.
- Nie zwykłem czytać pogodnych książek. Pogodne książki są zazwyczaj literacko przygnębiające.
- Czy kiedykolwiek spojrzał pan prosto w coś, co szarpnęło pana za trzewia, wyrwało z pana oddech i duszę razem z ostatnim posiłkiem? I nie, cena nowego modelu ajfona się nie liczy.
- Ja tu tworzę, proszę pana.
– Zapalenie płuc?
– Literaturę. Prawdziwą literaturę. A tego się nie robi przy wygodnym biureczku. Widzi pan, ja tworzę metodą Stanisławskiego. To bardzo… – Troszczaniec zaciągnął się papierosem – bardzo intensywna metoda. Szarpie bebechy. Łapie i wykręca duszę razem z jajami. Ja nie piszę, wie pan, jak ten literacki plankton, nie klepię tych literek byle jak, byle co, byle szybko, żeby motłoch połknął kolejną porcję papki jak głodny pelikan. Ja się zanurzam, taplam, tarzam w tym mięsie, w tych flakach, a potem wyrywam je z siebie i przekuwam w słowa. Żeby powołać do życia bohatera z krwi, kości i cierpienia, muszę się najpierw nim stać. Muszę nim żyć. Muszę umrzeć. A dziś coś zrozumiałem. Po pierwsze, trzech na czterech autorów to debile. Po drugie… zbrodnia! Zbrodnia to moje przeznaczenie. Bagno ludzkich emocji, ludzkich żądz, rozterek, słabości, które noszę w sobie, lepkie i brudne, spragnione kolejnej ofiary, żeby ją wciągnąć, wchłonąć, zmacerować, wszystko to czekało właśnie na taką opowieść o zbrodni bez kary. Ale nie napiszę mroku, którego nie noszę w sobie. Rozumie pan. Więc… oto jestem. Oto chłonę.
Ogarnie, pewnie, że ogarnie (...). No więc tak, da sobie radę, skoro nawet starszy posterunkowy Mogiła, żółtodziób o charyzmie waniliowego budyniu, jakoś udźwignął ciężar oczekiwań. Fakt, niewiele brakowało, żeby się o niego potknął. Ewidentnie nie był gazelą przedsiębiorczości ani psem na życiowe okazje, nie czuł się też w roli wykładowcy niczym ryba w wodzie. Zero przydatnego zezwierzęcenia.
Moja mama zawsze powtarza, że prawdziwy trud hartuje ciało i ducha. Dlatego kupuje dwuwarstwowe chusteczki do nosa.
- Pytasz, dlaczego jestem tutaj i wysypiam się po raz pierwszy od trzynastu lat, zamiast jak na dobrą matkę przystało warować całą dobę przy potomstwie beze mnie niechybnie skazanym na upadek moralny, moczenie nocne i ogólną zagładę?
– Chodziło mi raczej o to – (...) - że matki zwykle piszą wesołe wierszyki i bajeczki dla dzieci. To chyba ich naturalny gatunek?
(...)
– Widać, że nigdy nie byłeś na szkolnym zebraniu, które zamiast dwudziestu minut trwa godzinę pięćdziesiąt, bo jakaś matka musi koniecznie poznać mechanizm komponowania przez stołówkę zupy z drugim daniem z uwzględnieniem kompotu z owoców sezonowych, a czyjś ojciec forsuje implementację narzędzi, które doskonale sprawdzają się w jego międzynarodowej firmie, gdzie odnosi wielkie sukcesy z widokami na awans. Mniej więcej po trzecim kwadransie człowiek jakoś tak odruchowo zaczyna myśleć o krwawej zbrodni. Więc tak, naturalnym gatunkiem dla matki dzieciom jest kryminał. No, ewentualnie horror. I to raczej "Piła" niż "Opowieści z dreszczykiem".
Pozgonny nigdy nie prowadził młodszego kolegi za rączkę, tak jak nigdy nie wypytywał o nic świadków i podejrzanych. Po prostu milczał, zostawiając rozmówcy przestrzeń na jego własne słowa i emanując oczekiwaniem, że zaraz zostanie zapełniona. Również i teraz nie musiał robić nic więcej. Milczał tak i milczał, aż naraz od tego jego milczenia Mogile zwolniła się blokada i kolorowe kule faktów, domysłów i skojarzeń ruszyły w dziki tan, kłębiąc się w komorze, by jedna za drugą trafić w odpowiednie miejsca, ułożyć się w ostateczną odpowiedź.
Survivalem trochę zbyt często jak na mój gust zajmują się ludzie, którzy mają dużo kasy, za to mało rozumu.
Trzy czwarte tych powieści to lepiej lub słabiej zawoalowane erotyki i pornosy na tle. Obyczajowym. Historycznym. Prawniczym. Mafijnym. Saj-faj. Haj fantasy. Loł fantasy. Dark fantasy. Akademia fantasy. Dark akademia fantasy. Urban fantasy... to że w mieście, nie że z uszami. Akurat pornosów fantasy jest dużo. Z jakiegoś powodu ludzie lubią, jak gość w jednej ręce dzierży nagi miecz, a w drugiej nagiego drąga. I żeby chociaż wydawca napisał otwarcie, że to pornos. Ale nie, bo to brzydko wygląda w portfolio, więc cisną twardo, że fantastyka, panie, Tolkien w pas się kłania. - Krawczyk westchnął smętnie. - A potem człowiek sięga, spodziewając się solidnego światotwórstwa, scen bitewnych i nadludzkich mocy, a tu mu główny bohater co drugi rozdział rozstawia namiot... Nie żebym narzekał albo komuś żałował, co to, to nie, ale aż takim fanem biwakowania to ja nie jestem.
Ludzie nie lubią wydawać pieniędzy na sprawy beznadziejne, takie jak pierwszy tom bez kontynuacji albo roczny abonament na siłowni.
- Katastrofy chyba z zasady nie są drobne – zauważył Mogiła. - O jakiej skali mówimy?
- Jakby wydawnictwo stanęło w ogniu, a my próbowalibyśmy je gasić psikającym jajkiem na wodę,
takim wielkanocnym.
W tym momencie Mogiła prawie się zawiesił. Zwykle obserwował proces z przeciwległego
krańca, czyli od denata strony. Jasne, potrafił odtworzyć przebieg wydarzeń, poskładać z mniejszych lub większych strzępów informacji cały ciąg przyczynowo-skutkowy, ale nigdy dotąd nie próbował zaplanować zbrodni tak, jak zwykle miało to miejsce w naturze, czyli z góry.
Jedyne wydawnictwo z oficjalnym bodycountem ogłasza warsztaty literackie dla śmiałków. Trzy dni w głuszy sam na sam z bezlitosnym wydawcą. Kto przeżyje, ten wygrywa debiut oraz życie! – zakończył szyderczym zakrzyknięciem.
- Ciało, krew, odrąbane palce. – Sztywny nie dał policjantowi dokończyć zdania. - Nie wiem,
rozwleczone flaki dyndające z drzew. TO są twarde dowody.