cytaty z książki "Nikt nie idzie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wiersze fascynowały go, ale robiły mu krzywdę. Zabierały spokój, męczyły. Czasami przychodziło mu do głowy, że wolałby nigdy nie zainteresować się haiku, nie wiedzieć tego wszystkiego, nie znać tych myśli i słów.
Życie jest niesprawiedliwe, mawiali ci, którym się poszczęściło, zamykając tragedię wszystkich niepełnosprawnych w tych trzech zwyczajnych słowach, a potem wracali do swoich spraw.
Tą drogą
Nikt nie idzie
Tego dzisiejszego wieczoru.
~Basho
Przeł. Czesław Miłosz.
Zazwyczaj oglądał swoje życie właśnie tak, zza jakiejś firanki.
Czuł, że to chyba już za późno, że sobie nie poradzi. Że nie zdoła przeprosić jej za te wszystkie momenty, kiedy stchórzył...
....przeczytała mnóstwo innych rzeczy sądząc, że przeżywając zmyślone życia odsunie od siebie to prawdziwe. Ale nic z tego nie wyszło.
Trochę zaczęli się kolegować. Oczywiście nikomu by się nie przyznał, bo kolegowanie się z dziewczyną było bardziej obciachowe, niż na przykład zakładanie kalesonów, ale skoro już grabił u niej liście, to mógł przecież z nią też porozmawiać. Albo poganiać kota. Albo pograć w badmintona.
Albo pojechać z nią do fabryki fortepianów, gdzie pracował jej tata i gdzie ona miała swój tajny skład z zabawkami.
Tą drogą
Nikt nie idzie
Tego dzisiejszego wieczoru.
Basho (tłum. Czesław Miłosz).
Poznała tam ludzi, z których spora część wierzyła w siłę pozytywnego myślenia, a część w to, że starość to coś właściwego tylko osobom starym. Zastanawiała się, jak głęboko tkwią pod skorupą samozadowolenia. Zazwyczaj ich nie widziała, tylko czasem w toalecie słychać było szybko stłumiony szloch w którejś z kabin.
Minął kolejny rok, choć zdawało się, że były to góra dwa miesiące. Dni wymykały się jeden spod drugiego: po poniedziałku następowała środa, po niej zaraz piątek, niedziel prawie nie było. Oboje czekali, aż wydarzy się wreszcie coś ważnego, bo chyba niemożliwe, żeby zawsze było tylko tak.
Zsuwając się z łóżka przy melodii budzika, coraz częściej myślała o tym, jak dobrze byłoby któregoś dnia nie znokautować się wódką, nie obudzić się przyklejoną do jakiegoś spoconego ciała, nie przedzierać się przez kolejne godziny przedpołudnia, walcząć z sennością i zmięciem.
Dni były takie same. Nigdzie w przyszłości nie majaczyło nic, na co chciałoby się czekać.
Parł naprzód, wiecznie przekonany, że za najbliższym zakrętem lub budynkiem czeka ich coś ważnego.
Czasami podczas podróży ogarniało ją zdziwienie, że tak bardzo potrafi skupić się na drobnym wycinku świata, ignorując całą olbrzymią resztę. Szef, chamski komentarz na Fejsie, krzywe spojrzenie sąsiadki. Nieporozumienie z koleżanką i korek na Marszałkowskiej.
Igor zachęcał Olgę, by wrzucała te zdjęcia ba Instagrama, i czasami dawała się namówić, ale zwykle czuła się później, jakby traciła w ten sposób część radości z pieczenia. Wolała pokazywać na tym targowisku próżności ładne zdjęcia niczego: ściany, niebo, poduszki, łapy Ryszarda na otwartej książce.
Aplikacja ranadkowa jak niekończący się regał w supermarkecie: lewo, prawo, jeszcze tylko dwóch, trzech obejrzy, ale ogląda dalej, próbując nie myślec o tym, ze ją też własnie teraz ktoś po sekundzie analizy posyła na stertę twarzy po lewej/prawej stronie ekranu, że ona też jest przecenionym produktem w bogatej ofercie mniej lub bardziej samotnych ludzi udających mniej lub bardziej szczęśliwych.
Przez te ostatnie 6 miesięcy w jej życiu działo się niewiele, tak jak to sobie kiedyś wymarzyła. Wcześniej, na studiach i po studiach, działo się wszystko i wszędzie, działo się codziennie, każdego wieczoru, weekendy puchły od dziania się, olbrzymie i wzdęte, a potem znikały, przywalone kolejnymi, i tak znikało wszystko w życiu Olgi Lipskiej, o czym zorientowała się zbyt późno.
Pomyślała, że skoro wyrzuca sobie pracę tutaj, to być może coś nie tak jest ze światem, ale nie z nią.
Ano Józef. Nie miał tatuaży, brody, kolorowych spodni, roweru retro ani okularów w drucianych oprawkach. Nie nosił dekoltów do pępka, nie miał ulubionego dziewiętnastowiecznego pisarza, nie pisał bloga i nie był influencerem. Nie palił papierosów, nie miał garmina, tolerował gluten i wiele innych rzeczy też. Był raczej dobrze zbudowany, choć raczej raczej niż raczej dobrze, zdarzało się, że trenował wspinaczkę, zdarzało się, że nie. Jadł dużo czekolady i golił głowę maszynką.
Coś takiego jak „zwykły fortepian” nie istnieje, są natomiast fortepiany mniej i bardziej niezwykłe.
Pomyślał, że to niemożliwe, że taka bezbronna istota jak jego córka przeżyła sama w świecie tyle lat. Że sama dawała sobie radę. Że zrobiła to, o czym opowiedziała im przy śniadaniu.
...Życie jest niesprawiedliwe, mawiali ci, którym się poszczęściło, zamykając tragedię wszystkich niepełnosprawnych w tych trzech zwyczajnych słowach, a potem wracali do swoich spraw...
Wszystko w życiu tamtej powolnej, coraz bardziej wystraszonej kobiety zależało od tego, co zrobi teraz ona, trzydziestodwuletnia Olga Lipska, stojąca na trawniku w Chrcynnie.
Od pewnego czasu w jej życiu nie działo się jednak prawie nic i miała nadzieję, że tak już pozostanie. Spośród wszystkich złych sposobów na spędzenie życia "prawie nic" wydawało jej się sposobem najlepszym.
Na dywanie lub w zagłębieniu kanapy Igor znajdował co jakiś czas małe prostokątne listki od plastrów, które Olga naklejała sobie na stopy przed założeniem szpilek. Marzył, żeby móc tak znajdować te papierki już zawsze.