cytaty z książki "Urobieni. Reportaże o pracy"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jeśli firma nie umie powiedzieć im (pracownikom), jaka jest strategia, w jakim kierunku chce, aby się rozwijali, nie daje swoim menedżmentem przykładu ciężkiem pracy, tylko oczekuje wyników, sama nie oferując nic, to ona czyni pracownika kiepskim. Wiele firm tak właśnie działa.
Widzi pan, jak się tyle pracuje, to już się na ma czasu na życie. Człowiek wraca do domu i jedyne, co się chce, to spać. Ale i to nie zawsze można, bo przecież są obowiązki. A to zakupy trzeba zrobić, a to posprzątać, czasem gniazdko naprawić. Jak spać nie ma kiedy to o książkach się nie myśli. Piramida Maslowa, panie.
Przekonywano nas, że możemy liczyć tylko na siebie. To zniszczyło, wręcz zdemolowało więzi społeczne w naszym kraju. Przyjęliśmy kapitalizm w bardzo brutalnej, skrajnej formie, kapitalizm, w którym większość ludzi uważa, że jest pozostawiona sama sobie, że z tym światem musi zmagać się sama i znikąd nie powinna oczekiwać pomocy - ani ze strony innych ludzi, ani ze strony państwa.
To w ogóle przekleństwo, które zaważyło na tych latach. Polegało ona na tym, że z definicji uważaliśmy, że wszelka krytyka kapitalizmu pachnie tęsknotą za starym ustrojem, domaganie się praw dla pracowników to zaś nic innego jak tylko wstęp do restytucji socjalizmu.
W Polsce co dziewiąty zatrudniony należy do grupy "biednych pracujących". To ponad półtora miliona osób, które mimo że często pracują więcej niż osiem kodeksowych godzin, zarabiają zbyt mało, aby zaspokoić inne niż podstawowe potrzeby. Praca zajmuje im zbyt dużo czasu, aby podnieść kwalifikacje i dostać podwyżkę. W ten sposób wegetuje 10,8 procent polskich pracowników. Dla porównania w Czechach odsetek ten wynosi 3,8 procent, w Finlandii 3,1 procent.
Jest we mnie potrzeba, żeby pozostać człowiekiem. Mieć czas na książki i chodzić po górach. Być człowiekiem, a nie tylko maszyną do pracy. Nawet kosztem biedy.
... tyle masz szacunku, ile masz pieniędzy...
Za kolejne dwie dekady nie będzie już dziennikarzy, ale ogłupione społeczeństwo nawet nie zauważy, jak bardzo ich brakuje...
Jeśli firmy nie stać na dobre pensje, to nikt nie powinien ich mieć, także zarząd. Obcinanie szeregowemu pracownikowi 200 złotych i jednocześnie wypłacanie kilkusettysięcznych premii dla zarządu jest patologią, która w Polsce musie się skończyć.
Kocham Polskę, kocham swoje miasto Ostrów Mazowiecką, kocham też Warszawę, ale tam nie da się tak żyć.
Mam jeszcze prawie 20 lat kredytu na mieszkanie. To potrafi stępić nawet największą dziennikarską ambicję.
Dostaliśmy e-maila z podziękowaniami od prezesa, który do pracy przyjeżdża maybachem, a nas zatrudnia na umowach o dzieło. Napisał, że spółka w ostatnim kwartale zarobiła na czysto grube miliony, dlatego jest nam bardzo wdzięczny za ciężką pracę. To byłoby typowe korporacyjne gadanie o wspólnym sukcesie, ale ktoś puścił plotkę, że "w nagrodę" będą premie i podwyżki. Po kilku dniach, kiedy każdy już zastanawiał się, na co wyda dodatkową kasę, na ostatnie piętro zarządu chyba dotarły nasze rozmowy, bo zaraz dostaliśmy drugiego e-maila. Prezes napisał, że ma dla nas nagrodę: słodkie niespodzianki w postaci czekoladowych muffinek. A dokładnie po jednej na głowę.
Obiecywali nam wolny rynek, równe szanse. Niewidzialna ręka wszystko wyreguluje. A potem wyszło, że ta niewidzialna ręka to pacynka sterowana przez tych, co mają pieniądz - dodaje.
Za niskie ceny ktoś musi zapłacić. Największy koszt ponoszą pracownicy, szczególnie my, na dole. Jest nas coraz mniej. Jesteśmy jak cytryny: wyciskani i na śmietnik. Pan zrobi zakupy i zaoszczędzi 20 groszy na kilogramie pomidorów czy 10 groszy na puszcze zielonego groszku, a to cena, którą my płacimy naszym zdrowiem. Czy to jest tego warte? Każdy powinien sam sobie na to odpowiedzieć. Wiem, że to wasze tanio nas drogo kosztuje. My za tę taniość płacimy naszym stresem, zmęczeniem i bólem kręgosłupa.
Musimy radzić sobie sami. Dlatego, kiedy jest możliwość dorobić, to się zgadzamy. Życie nauczyło nas nie odmawiać.
Wizja "taniego państwa" sprawiła, że publiczny pracodawca, który powinien dawać wzór prywatnym przedsiębiorstwom, promowało nieludzki system, gdzie efekt ekonomiczny stawał się ważniejszy od człowieka. Po publikacjach obrazujących rażące przykłady patologii (na przykład na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu czy serii bankructw firm budujących drogi) w październiku 2014 roku zmieniono prawo o zamówieniach publicznych. Wprowadzono klauzulę społeczną, w myśl której cena miała nie być już najważniejszym kryterium w wyborze. Instytucje otrzymały możliwość domagania się od wykonawcy, aby swoich pracowników zatrudniał na umowę o pracę. Jednak w praktyce niewiele się zmieniło. Jak wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli, ustawa, która miała ukrócić niewłaściwy proceder poprzez nałożenie obowiązku zatrudniania na umowę o pracę, sprawiła, że wykonawcy, owszem, zaczęli dawać etat, ale w wymiarze na przykład jednej szesnastej. NIK ustalił też, że klauzule społeczne stosowano tylko w 2,3 procent umów zawartych przez jednostki samorządów terytorialnych. Natomiast w administracji rządowej klauzule stosowano w niecałym procencie (0,9 procent) wszystkich umów.
To też efekt ideologii neoliberalnej i panującego przekonania, że o pracowniku pomyślimy wtedy, kiedy się wreszcie jako nacja wzmocnimy gospodarczo, wzbogacimy, a na razie trzeba dbać o biznes, bo bez niego nic się nie uda. Ale oczywiście ten moment uznania, że trzeba wreszcie spojrzeć na kwestie sprawiedliwości społecznej od strony pracownika, nigdy sam z siebie się nie pojawia. Bo nigdy biznes nie będzie czuł się na tyle bogaty, aby dobrowolnie wyzbyć się chęci wykorzystywania tej asymetrii, a zarazem wynikających z niej korzyści. Zawsze będzie można powiedzieć, że na dzielenie się zyskami i zapewnienie przyzwoitych warunków pracy i płacy jest jeszcze za wcześnie, że dopiero się dorabiamy, więc musimy się zgodzić na tę bolesną nierównowagę, oczywiście dla dobra wszystkich. Tymczasem potrzeba tu ingerencji czynników zewnętrznych, przede wszystkim państwa. Ale państwa, które jest gotowe stanąć po stronie słabszych i nie chce się podlizywać komukolwiek w imię jakiejś nieokreślonej przyszłej szczęśliwości.
Nadto pojawiło się takie utopijne i absurdalne przekonanie, że każdy może i powinien stać się przedsiębiorcą, a jeśli tego nie czyni i staje się pracownikiem najemnym, to nie powinien narzekać na swoją sytuację, bo sam jest sobie winny.
Jacek już wie, że cały ten biznes opiera się na prostej zasadzie: mniejszy koszt na dole, to wyższy zarobek na górze. Tak zresztą jest chyba wszędzie. Ale dopóki on jest już szczebel wyżej, to nie narzeka. Pracował na to bardzo długo.