cytaty z książek autora "Lilith Saintcrow"
Nauczyłem się, żeby nigdy nie oczekiwać zbyt wiele, Dante. To jedyna prawdziwa lekcja jaką otrzymałem
Bez przerwy powtarzał schrypnietym głosem coś, co w języku musiało oznaczać "Jesteś bezpieczna".Że wyrwał mnie niebiosom, bo nawet Śmierć nie może mu mnie odebrać
- Danny Valentine? – spytał. Hmm, właściwie to zarządał.
- A kto pyta? – odpaliłam automatycznie. Srebrzysty pistolet nie wyglądał na atrapę. Raczej na staroświeckie magnum 9 milimetrów.
- Chcę mówić z Dannym Valentinem – powiedział wyraźnie demon – albo cię zabiję.
- Wejdź – odparłam. – I odłóż to. Czy twoja matka nigdy nie uczyła cię, że to w złym tonie celować z broni do kobiety?
- Kto wie, co może bronić drzwi Nekromanty – odciął się demon. – Gdzie jest Danny Valentine?
Westchnęłam w duchu.
- Zejdź z mojego ganku – powiedziałam. – To ja jestem Danny Valentine a ty jesteś naprawdę niegrzeczny. Jeśli masz zamiar spróbować mnie zabić, to zaczynaj. Jeśli chcesz mnie zatrudnić, to wybrałeś niezbyt dobry sposób.
Wbiegłam na górę i zabrałam noże w mniej niż dwadzieścia sekund. Potem, niosąc swój miecz, podeszłam do okna w swojej sypialni. Kasztanowiec, który je zacieniał, miał całkiem wygodną gałąź, na którą mogłam wskoczyć.
Otworzyłam okno i zdążyłam wystawić nogi za parapet, gdy poczułam na karku dłoń Jafa.
- Wybierasz się gdzieś? – szepnął mi prosto do ucha. Miał mocne palce, zbyt ciepłe jak na człowieka.
No nie, tylko nie to.
- Dziewczyno, masz przesrane.
- Myślisz, że tego nie wiem? Mów co wiesz, Abracadabra, mam dziś jeszcze coś do zrobienia.
- Jesteś najbardziej doprowadzającym do wściekłości człowiekiem jakiego kiedykolwiek spotkałem – powiedział.
- Myślałam, że nie opuszczasz za często Piekła – nie czułam się za dobrze. Szyja zaczynała mi drętwieć.
- Dlaczego nawet przeprosiny muszą oznaczać w twoim przypadku kłótnię?
- Myślałam, że demony nie przepraszają.
- Nadwyrężasz moją cierpliwość, Dante.
- Więc wracaj do Piekła.
- Gdybym był człowiekiem, to byłabyś dla mnie tak samo okrutna?
- Gdybyś był człowiekiem, nie pojawiłbyś się na progu mojego domu, nie zaciągnąłbyś mnie do Piekła z piestoletem przytkniętym do głowy i nie wpakowałbyś mnie w to gówno – tupnęłam w chodnik. Daj sobie spokój, Danny, zapomnij o tym. Tracisz koncentrację. Co jest z tobą nie tak?
- W porządku – poddałam się w końcu, gdy czekaliśmy na zmianę świateł. – Przepraszam. Zadowolony?
- Za dużo gadasz – powiedział.
- Pieprz się – rzuciłam odruchowo.
- Oczywiście – rzuciłam. – Tak się spieszyłeś, że nawet nie zostawiłeś wiadomości. To musiało być coś naprawdę ważnego, skoro po prostu wstałeś i wyszedłeś – mój uśmiech się poszerzył. – Jak miała na imię?
- Od naszego ostatniego razu, słonko, żyję jak pieprzony mnich – powiedział, a wesołość zniknęła z jego głosu.
Drugi punkt dla mnie. Za bardzo go sprowokowałam.
- Mam nadzieję, że stałeś się przez to lepszym wojownikiem... niż byłeś kochankiem – wbiłam mu szpilę tylko po to, żeby go wkurzyć.
- Nie zgłaszałaś żadnych skarg.
- Nie takich, które mogłam ci rzucić prosto w twarz.
Znów się uśmiechnął. Zrobił wypad. Skontrowałam.
- Kiedy oni wreszcie zaczną... – zaczął Eddie. Zignorowałam go.
- Poczekaj – odparła Gabe.
Kątem oka zobaczyłam, że Japhrimel się nam przygląda. Dłonie miał skrzyżowane na plecach, a jego oczy niemal krzesały iskry.
- Wypróbuj mnie, kotku – zamruczał Jace niskim głosem. – Umieram z ciekawości.
- To dobrze – zrobiłam unik w bok. Zaczynało się robić gorąco. – Zacznij się przyzwyczajać do rozczarowania.
- Nie chcesz wyjaśnienia?
- O trzy lata za późno, Jace. Teraz wszystko czego chcę, to zapomnieć, że w ogóle istniałeś – mój własny głos obniżył się do szeptu. Zmrużył oczy.
- Powodzenia – powiedział. – Właśnie uwolniłem się od Rodziny Corvinów, cukiereczku, i mam trochę wolnego czasu. Pomożesz mi go czymś wypełnić?
- Wolałabym raczej zostać naćpaną Chillem dziwką – uwolniłam ostrze swojego miecza z osłony. On zrobił to samo.
- Teraz? – spytał Eddie.
- Po prostu czekaj – odszepnęła Gabe.
- Mhm – wymruczał Jace. – Jak rozkosznie...
- Od kiedy używasz takich słów jak „perswadować”, co Eddie? Kupiłeś sobie kalendarz ze Słowem Na Każdy Dzień? Daj spokój, Gabe. Nie chcę być zmuszona uważać ciągle na Eddiego podczas polowania takiego jak to...
- Eddie ma swoją własną licencję łowcy – zauważyła. – I idealnie się do tego nadaje. Niepotrzebnie się wysilasz, Danny. Jedziemy.
- Cześć, kochanie – powiedział, zwierając swoje niebieskie spojrzenie z moim. To było jego powitanie po którym zwykle następował pocałunek. Moje ciało pamiętało dźwięk tego głosu. Pozwoliłam sobie na uśmiech. Moje pierścienie wydały z siebie nieprzerwane buczenie.
- Jace i Danny są najlepsi w tym biznesie – powiedziała Gabe do demona. – Kiedyś urządzali pojedynki na miecze ścigając się na slicach. I...
- Cicho – odezwał się Eddie. – Chcę to zobaczyć.
- Hej, skarbie – powiedziałam równie cicho, trzymając miecz, palcami oplatając swobodnie osłonę i rękojeść. – Tęskniłeś za mną?
- Każdego dnia – twarz Jace’a wyrażała skupienie. Jego ramiona były rozluźnione. Może nie wkurzyłam go tak bardzo jak myślałam. – Każdego pieprzonego dnia.
- Hmm – uśmiechnęłam się słodko. – Więc nie powinieneś odchodzić.
- Nie miałem wyboru – odparł.
- Co Władca Piekła robi na moim progu?
- Przyszedłem, by zaoferować ci kontrakt – powiedział. – A konkretniej, by zaprosić cię na audiencję u Księcia, podczas której to on zaprezentuje ci kontrakt. Wypełnij go z sukcesem, to dostąpisz życia w takim bogactwie, o jakim ci się nawet nie śniło.
Nie brzmiało to jak kolejna tania śpiewka. Skinęłam głową.
- A jeśli powiem, że nie jestem zainteresowana? – spytałam. – No wiesz, w końcu jestem dość zajętą dziewczyną. Ożywianie zmarłych to dziś wielce poszukiwana profesja.
Demon przypatrywał mi się nie dłużej niż dwadzieścia sekund zanim się uśmiechnął, a mnie oblał zimny pot. Dreszcz przebiegł mi po karku a palce zaczęły drżeć. Trzy szerokie blizny na moich plecach napięły się nerwowo.
- Okej – odparłam. – Tylko wezmę swoje rzeczy i z radością spotkam się z Jego Miłością Księciem, czy jak mu tam. Capice?
Wyglądał na tylko odrobinę mniej rozbawionego. Jego wąską, ponurą twarz rozjaśnił morderczy uśmiech.
- Oczywiście. Masz dwadzieścia minut.
Gdybym wtedy wiedziała w co się pakuję, poprosiłabym o kilka dni do namysłu. Na przykład resztę swojego życia.
- A czemu, do cholery, to cię niby obchodzi? – warknęłam. – Sprawiasz więcej kłopotów, niż pożytku! Mogłam wydobyć z niej dwa razy więcej informacji gdyby nie odbiło ci jak świrowi na Chillu! Jesteś, kurwa, całkiem bezużyteczny!
Mięsień na jego policzku zadrgał.
- Mam nadzieję, że nie – odparł wystarczająco spokojnie. – Wchodzisz do jaskini s’daroka bez żadnej ochrony, szafujesz śmiercią bez pojęcia o konsekwencjach i winisz mnie za swoją własną nierozwagę...
- Ja winię ciebie? To nie ma żadnego sensu! Gdybyś się tak nie nakręcał na odgrywanie psychotycznego świra, to wiedzielibyśmy dwa razy więcej niż teraz! Ale nie! Musiałeś zgrywać demona i zachowywać się, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy! Jesteś takim arogantem, nigdy nawet...
- Tracimy czas – przerwał mi. – Nie pozwolę, żeby stała ci się jakaś krzywda, Dante, pomimo wszystkich twoich protestów. Od tego momentu nie będę pozwalał na podobną głupotę.
- Pozwalał? A co się kryje za tym „pozwoleniem?” Co, na całe pieprzone piekło, jest z tobą nie tak?! – dopiero gdy latarnia przed nami zamrugała, a żarówka roztrzaskała się w drobny mak, zaśmiecając chodnik odłamkami szkła, zdałam sobie sprawę, że byłam potwornie wkurwiona.
- Wręcz przeciwnie – powiedział. – To bardzo dobrze. Wygląda na to, że ty potrzebujesz towarzysza, a ja swojej wolności. Wydajesz się być nienajgorsza, pomimo swoich niewyparzonych ust. I czasami bywasz bezmyślna, ale z pewnością nie głupia.
Spojrzałam na niego przez ramię. Złożył dłonie na plecach, stojąc wyprostowany jak żołnierz, w zapiętym po samą szyję płaszczu.
- Dzięki – odparłam tak sucho, jak tylko się dało. – Jadłeś już śniadanie?
Wzruszył ramionami.
- Ludzkie jedzenie jest dobre, ale nie potrzebuję go.
- W takim razie co byś chciała? – spytał.
- Chciałabym, żeby zostawiono mnie w spokoju – odpaliłam. – Myślałam, że masz zamiar przeprosić.
- Już to zrobiłem. Gdybyś nie była tak bardzo zdeterminowana, żeby mnie nienawidzić, to może byś to zauważyła.
- Ty arogancki...
O zmroku robię się dziwna, nawet z plastrem Espo, który przerywa mi cykl menstruacyjny po to, żebym nie krwawiła kiedy jestem na polowaniu, czy po prostu żeby mi nie przeszkadzał.
Jace przełknął setkę wódki. Eddie zaklął, gdy Gabe posmarowała jego zranione ramię peroxinem. Odczekałam chwilę, zrobiłam wdech i pociągnęłam kolejny łyk, zaciskając zbielałe palce na mieczu. Mój zakrwawiony rękaw zwisał smętnie.
- Ostrożnie z tym, Danny – powiedział Jace. – Musisz być trzeźwa.
- Pieprz się – rzuciłam. – Po co Rodzina Corvinów chce mnie mieć, Jace? Czego mi nie mówisz? Przysięgałeś że uwolniłeś się spod wpływów Mafii kiedy się spotkaliśmy, a ja ci uwierzyłam. Idiotka ze mnie.
Wzruszył ramionami.
- Nie przejmuj się Corvinami, kochanie. Zabiję ich wszystkich jeśli tylko spróbują cię tknąć.
- Ciągle dla nich pracujesz, prawda Jace? To dlatego nie chcesz o tym mówić. Raz Mafia, zawsze Mafia. Nie jesteś w stanie ich zniszczyć.
Twarz Jace’a pod maską potu, brudu i krwi była całkiem bezkrwista.
- Wykupiłem się od nich, Danny. Nie jestem ich własnością – przełknął kolejną setkę i z trzaskiem odstawił kieliszek na blacie.
Upiłam kolejny łyk i odwróciłam się, żeby spojrzeć na demona.
- Jaf?
On też wzruszył ramionami. Cholerni, wzruszający ramionami faceci.
- To o to chodzi? – zapytał. – Umawiasz się z demonem?
- Nie bądź śmieszny – warknęłam i odeszłam byle dalej od niego. – Zamiast fiutem, następnym razem powinieneś pomyśleć trochę swoim mózgiem. Dzięki za sparing, potrzebowałam go. Następnym razem zmierzę się z Japhrimelem – stanowi prawdziwe wyzwanie – byłam z siebie tak zadowolona, że użyłam jego imienia, co zabrzmiało, jakbym mówiła o kimś zupełnie innym. Wymówienie jego imienia nie sprawiło mi żadnego kłopotu. Japhrimel. Byłam ciekawa, co oznaczało i co by się stało, gdybym wypowiedziała jego pełne imię.
- Pieprzony... – zaczął Jace, a ja rozpoznałam kąśliwą nutę w jego głosie.
Stracił panowanie nad sobą.
- Wystarczy – wtrąciła się Gabe, mimo że Eddie próbował ją powstrzymać. Szmaragd na jej policzku błysnął, wysyłając wiązkę zielonego światła w powietrze. – Na Hades, czy wy dwoje możecie wreszcie przestać ze sobą flirtować? Dajcie sobie z tym spokój, żebyśmy mogli w końcu złapać tego cholernego demona i pozbyć się tej Twojej Małej Maskotki!
- Japhrimel – powiedziałam w połowie ostatniego zdania – chodź ze mną. A co do waszej reszty, za dwie godziny idziemy na rekonesans jak tylko przestanie padać i trochę się ściemni. Spodziewam się, że do tego czasu wszyscy będziecie gotowi.
- Och, na litość... – zaczęła Gabe, ale Eddie ją uciszył.
- Danny?
Jace. Zatrzymałam się, ale nie odwróciłam. Japhrimel kręcił się gdzieś w pobliżu. Nie dostrzegłam jego zwyczajowego zerknięcia w moją stronę i trochę mnie to zdenerwowało.
- Dzięki za pojedynek – powiedział Jace. – Uwielbiam z tobą pracować.
- Przykro mi, Jace – odparłam. – Za późno. Pracuję sama.
Nie miałam zielonego pojęcia. Nie dostałam żadnego ostrzeżenia. Ani ze swoich kart, ani z run, ani z niczego innego. Tylko pukanie w drzwi w środku deszczowego popołudnia.
Czyżby przemknęły nie zauważnie czy po prostu moje instynkty zaczynały zawodzić?
Czy obie te rzeczy?
To nie facet, to demon. Ta myśl uderzyła mnie z niemal fizyczną siłą. Stanęłam w miejscu, gapiąc się na niego. W którym momencie zaczęłam o nim myśleć tak, jakby był człowiekiem? To nie wróżyło niczego dobrego. Znów przytknęłam butelkę do ust, ale Japhrimel odstawił swoją nietkniętą szklankę na bar i wyjął mi ją z ręki. Jego ciepłe palce parzyły moją skórę.
- Nie, Dante – powiedział miękko. – Proszę. Nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
No cóż, to pocieszające, pomyślałam. I co dziwne, naprawdę takie było.
- Okej – odparłam, puszczając butelkę. Brandy grzała mnie przyjemnie w żołądku. – Więc Corvinowie chcą mnie dostać całą i żywą. Po jaką cholerę? I... – okropna myśl uderzyła mnie, gdy odwróciłam się do Japhrimela.
Postawił butelkę obok swojej szklanki, obserwując moją twarz.
- Dante?
Stałam nieruchomo, zmrożona, a całe moje ciało zrobiło się lodowato zimne. Abra powiedziała mi, że Jace pracuje dla Corvinów... Corvinowie chcą mnie żywą i płacą mnóstwo kasy... ktoś inny daje im cynk, ktoś znaczący... Jace i Corvinowie. Jest jednym z nich. Raz Mafia, zawsze Mafia.
- Danny? – Gabe również musiała zauważyć moje nagłe milczenie, bo wpatrywała się we mnie szeroko otwartymi ciemnymi oczami.
Przełknęłam ślinę.
- Muszę iść do swojego pokoju – powiedziałam, słysząc dziwną zadyszkę we własnym głosie. Brzmiałam jak strasznie skrępowany podlotek na swojej pierwszej imprezie. – Przepraszam.
Byłam w połowie drogi do drzwi, gdy Japhrimel ruszył za mną. Nie odezwał się nawet jednym słowem.
- Danny, co się stało? – zawołała za mną Gabe. – Danny!
Znalazłam ogromną klatkę schodową i zaczęłam się wspinać po stopniach, podskórnie czując zbliżające się przeczucie. Przeczucie... i szok. Niemożliwe. Niemożliwe.
- Uznaj, że jestem towarzysko mobilna – powiedziałam. – Słuchaj, to oni przyszli i się ze mną skontaktowali, nie ja. Nie prosiłam się o to, ale tkwię w tym po same brwi i szybko tonę, a żeby zebrać kasę na wszystkie swoje rachunki muszę oddychać, prawda? A żeby móc oddychać potrzebuję informacji – mój głos celowo był niski i kojący. – Znamy się nie od dziś. Dzięki mnie wzbogaciłaś się na tej całej aferze z Rodziną Cherrych w zeszłym roku, a ja naprawdę chciałabym dostać użyteczne informacje. Okej?
- Nienawidzisz demonów? – spytał, spoglądając na pustą ulicę. Znak „nie przechodzić” zaczynał już migać.
Wyszarpnęłam rękę z jego uścisku.
- Jeśli to co mówisz jest prawdą, to jeden z waszych zabił moją najlepszą przyjaciółkę – powiedziałam. – Była sedayeenem. Nigdy nikogo nie skrzywdziła. Ale Santino zabił ją tak jak swoje poprzednie ofiary.
Gapił się na ulicę tak, jakby niesamowicie interesowały go światła sygnalizacji drogowej.
- Ale nie – ciągnęłam dalej. – Nie nienawidzę demonów. Nienawidzę, gdy się mnie olewa, to wszystko. Mogłeś być uprzejmy zamiast przystawiać mi broń do twarzy, wiesz?
- Zapamiętam na przyszłość – teraz zamiast tonu robota, w jego głosie pojawiło się lekkie zaskoczenie. – Santino zabił twoją przyjaciółkę?
- Nie zabił jej tak po prostu – warknęłam. – Terroryzował ją od miesięcy i mnie też prawie zabił.