cytaty z książki "Zdeptana róża"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Tego ranka obudziłam się z krzykiem rozpaczy, cała zlana zimnym potem. Przed oczami wciąż jeszcze miałam swego synka, leżącego na bruku z rozwaloną czaszką, broczącego krwią.
„Boże, to się chyba nigdy nie skończy“ – pomyślałam w rozpaczy. – Do końca życia będą mnie dręczyły te koszmarne sny.
Rozglądając się po mieszkaniu i upewniając się, że był to tylko sen, odetchnęłam z ulgą. Jednak nie opuszczała mnie rozdzierająca rozpacz, ożywająca po każdym takim sennym horrorze. Od czasu śmierci Pawełka dręczyły mnie one niemal co noc. Zginął tak banalnie, jak wiele innych dzieci – wybiegł za piłką na ulicę, na którą się potoczyła.
Leżałam nieruchomo, rozpamiętując tę tragedię. Nienawidziłam wówczas Boga, który skazał mnie na całe pasmo nieszczęść, przez tę śmierć sięgających zenitu. Gdy zmarł ojciec, a pół roku po nim matka, zabrakło mi już łez. Swój limit płaczu wyczerpałam po śmierci syna.
Patrzyłam na wiszącą nad mym łóżkiem fotografię, a łzy spływały mi po policzkach. Zdjęcie to ukazało się na okładce śląskiego kolorowego tygodnika „Panorama”. Przedstawiało płowego, niebieskookiego chłopczyka, budującego zamek z klocków. Od najwcześniejszych lat był tak ślicznym dzieckiem, że często brano go za dziewczynkę.
- Jak dorosnę ożenię się z tobą, mamusiu – pocieszał mnie – żebyś też miała męża, tak jak inne mamy.
Jego bezinteresowna miłość i akceptacja napełniały mnie poczuciem bezpieczeństwa, którego mi teraz brakowało. Już wówczas, gdy usiłowano mnie zmusić do usunięcia ciąży, czułam w sobie tę niezrównaną miłość i za nic nie chciałam się jej wyrzec. Już wtedy byliśmy na tym świecie zupełnie sami, gdyż nikt w rodzinie nie cieszył się ze zbliżającego się nań nowego przyjścia. Wszyscy uważali, że nie dam sobie rady z pracą i niemowlęciem. A poza tym nie do pomyślenia było dla nich, że dziecko nie będzie znało swego ojca.
Zawsze byliśmy sami. A jednak były to piękne dni. Przymknęłam oczy.
Nagle przyszło mi do głowy inne niepokojące pytanie:
„A czy ja tak naprawdę kogoś kocham?.. Wmawiam to sobie, wmawiam!” – zwątpiłam. „Nie ma miłości w mym życiu, to znaczy, że... nie ma w nim Boga. Życie spopieliło we mnie zdolność do miłości. Zresztą? – machnęłam ręką i wzruszyłam ramionami. Komu potrzebna moja miłość?... Jeden tylko Bóg pragnie mej miłości. Ale czy ja go kocham? Niby wierzę w Niego, lecz nie modlę się od dawna, nie chodzę do kościoła... Jak mam go kochać, skoro nic o Nim nie wiem” - znów wzruszyłam ramionami. „Tak wiele się o Nim naczytałam, kiedyś modliłam się gorąco, a mimo to nie mam o Nim pojęcia. Jest nieuchwytnym duchem, nieosiągalnym. O co mu w ogóle chodzi? Dlaczego tak trudno mi uwierzyć, że moja dusza będzie żyła wiecznie, że ciało nie jest ważne?.. Ach, lepiej już, żeby nie było tego życia wiecznego, bo... może po śmierci istotnie znalazłabym się w piekle” – pomyślałam z goryczą.
Pamiętałam, że wyszłam wówczas na balkon. Niebo było zachmurzone, siąpił drobny deszczyk.
„Czy oprócz Boga ktoś potrzebuje mej miłości?” - powtarzałam w myśli to gorzkie pytanie. „Rodzice i Jędruś potrzebują mojej pomocy a nie miłości... Niczym są te moje osiągnięcia, cały ten mój wysiłek i zdyscyplinowanie wobec braku kochającego męża i dzieci...”
Patrzyłam w zamgloną przestrzeń i nagle... podjęłam decyzję o urodzeniu dziecka! Ono będzie mnie bezinteresownie i szczerze kochało. Ono będzie spragnione mej miłości.