Straty. Żołnierze z Afganistanu Magdalena Rigamonti 7,7
ocenił(a) na 76 lata temu "Dzieci się nas nie boją. Raczej są zainteresowane tym, jak wyglądamy. Patrzą. Zawsze dajemy jakieś cuksy. Zostają mężczyźni".
„Straty. Żołnierze z Afganistanu”, to 12 wywiadów z osobami, które doświadczyły strat na skutek misji. Straty męża, syna, ręki, nogi lub „tylko” spokojnego snu i poczucia bezpieczeństwa. Autorami są dziennikarka i fotograf. Małżeństwo, które raz w miesiącu, przez rok, spotykało się z osobami dotkniętymi wojenną traumą. Uprawiają wspaniały, zdystansowany, rzeczowy rodzaj dziennikarstwa, gdzie rozmówca jest zdecydowanie na pierwszym planie, a krótkie pytanie wystarcza do złożonej i szczerej odpowiedzi. Wywiady zyskały wiele również dzięki temu, że Maksymilian Rigamonti sam był w Afganistanie. Spędzał czas, rozmawiał i zaprzyjaźniał się z żołnierzami, psychologami i lekarzami.
Rozmowy te uświadamiają nam, co czują żołnierze jadący na misję i jakie są ich pobudki. Może jestem naiwna, ale uwierzyłam, że nie wszyscy myślą wtedy o pieniądzach, które są naprawdę duże. Robią to, bo po prostu taki jest ich zawód, dostają wiadomość o wyjeździe i często podejmują błyskawiczną decyzję („Kto raz tam pojedzie, to chce i drugi, i trzeci. Ludzie chcą się wyrwać, zobaczyć trochę świata, a przy okazji coś pożytecznego zrobić.. Dowódca przychodzi i pyta: „Kto chce jechać?”. Wystarczy podnieść rękę, przejść badania, szkolenia i się jedzie. Teraz brak nogi mi przeszkadza. Ale pojechałbym”.). Niektórym potrzebna jest taka adrenalina, te wyjazdy ich uzależniają i są silniejsze od wszystkiego. Są tacy, którzy uciekają w ten sposób od swojego życia, codzienności („Strach przed życiem tutaj był większy niż strach przed misją. Nie widziałem sensu. Było mi wszystko jedno czy zginę, na minie wybuchnę, czy jakiś talib mnie zastrzeli. Przecież uciekałem. Nie jechałam tam dla pieniędzy, uciekłem, normalnie uciekłem”.).
Czytamy o problemach, które pojawiają się po powrocie – z alkoholem, ze związkami, z relacjami. O bólu po amputacji nogi, uzależnieniu od morfiny i łykaniu garściami innych silnych leków („Wyćpałem wszystko. Jak się skończyło, to prosiłem o tę polską morfinę. Pytali, ile brałem amerykańskiej, i się okazało, że ta jedna amerykańska działka jest jak dziesięć polskich. Tam jest wszystko gigantyczne, nawet morfina. Dwie polskie starczały na tyle, żeby na wózek wsiąść, pojechać do kibla i papierocha wypalić. Bez działy to bym nie przeżył nawet zmiany opatrunku (…) Czasem czuje, jakby mi ktoś tę stopę, której nie mam, miażdżył w imadle”.).
Oprócz wspomnień żołnierzy, stron wypełnionych zarówno ich jak i ich rodzin, tak psychicznym jak i fizycznym cierpieniem, wątku Boga i sensu życia, mamy tu „ciekawostki”. Jak ta, że lepszej jakości sztuczna noga kosztuje 134 tys. zł, a z tego, z czego m.in. jest zrobiona, produkuje się łaziki marsjańskie. Co nie zmienia faktu, że wchodząc w niej po schodach trzeba się zatrzymywać przy co drugim stopniu. Nowocześniejsze tego nie wymagają, można w nich też pływać, a kosztują 250 tys. zł. („Nie wiem jak ludzie, co mają te protezy refundowane przez NFZ, chodzą. Przecież to są plastikowe klocki, w ogóle się nie zginają. Trzeba jakimiś paskami, sznurkami do ciała przywiązywać”.).
Cytat, który podałam na początku wywarł na mnie największe wrażenie. To słowa komandosa opisującego moment, kiedy idą po taliba, muszą pojmać go z domu. Obraz kolorowych cukierków wręczanych dzieciom na chwilę przed pojmaniem ich ojca, terrorysty, mordercy, zestawienie ze sobą tych dwóch sytuacji spowodowało, że przez dłuższą chwilę zatrzymałam się nad tekstem.
„Wiesz, że słowniku wojskowym broń służy do wyłączania siły życiowej przeciwnika?.” .........