rozwiń zwiń

Alex Michaelides o „Furii”: Pisząc tę książkę, sam na początku nie wiedziałem, kto zabił

Anna Sierant Anna Sierant
04.04.2024

W marcu gościł w Polsce Alex Michaelides, a my mieliśmy przyjemność spotkać się z autorem w Warszawie, by porozmawiać o jego najnowszej powieści, czyli „Furii”. Jak się nad nią pracowało, czym różni się ona od jego poprzednich powieści i co ma z nią wspólnego Uma Thurman? Zapraszamy do lektury wywiadu, w którym autor odpowiada na te i wiele innych pytań.

Alex Michaelides o „Furii”: Pisząc tę książkę, sam na początku nie wiedziałem, kto zabił Materiały Wydawnictwa W.A.B.

[Opis: Wydawnictwo W.A.B.] Autor międzynarodowego bestsellera „Pacjentka”, obsypanego nagrodami w Polsce i za granicą, powraca z kolejnym mistrzowskim thrillerem.

„Furia”, po grecku οργή, tak miejscowi nazywają wiatr wirujący wokół greckich wysp. Ten wyspiarski wiatr jest wściekły – dziki i nieprzewidywalny.

Lana Farrar, osamotniona gwiazda filmowa, która chwile sławy ma już za sobą, zaprasza najbliższych przyjaciół na weekend na swoją prywatną grecką wyspę. Ale stare przyjaźnie skrywają gwałtowne namiętności i urazy czające się tuż pod powierzchnią… Za czterdzieści osiem godzin jedno z nich będzie martwe... A to dopiero początek.

„Spędziłem wiele wakacji na greckich wyspach i nie mogę sobie wyobrazić bardziej sugestywnego, pięknego i zapadającego w pamięć miejsca na akcję książki. Wyspy są przesiąknięte historią, mitologią i magią – a w tym przypadku także morderstwem” – mówi Alex Michaelides.

Pisarz nie ukrywa także, że to dla niego bardzo osobista powieść. Nie tylko dlatego, że jej akcja rozgrywa się na greckiej wyspie podobnej do jego rodzinnego Cypru, lecz także dlatego, że bohaterami thrillera są osoby z aktorsko-pisarskiej społeczności, którą przecież tak dobrze zna. Nie bez powodu „Furia” została zadedykowana „Dla Umy” – tak, tak, chodzi o samą Umę Thurman, bliską przyjaciółkę autora! Czy była ona inspiracją do którejś z postaci w jego nowym thrillerze…? Można zastanowić się nad tym podczas lektury.

Cytaty z powieści „Furia”

To jest opowieść o zabójstwie. A może to nie do końca prawda. Bo przecież jest to historia miłosna, czyż nie? Taka najsmutniejsza z możliwych – o końcu miłości; o jej śmierci.

Było nas, uwięzionych na tej wyspie, siedmioro.

Ktoś z nas był zabójcą.

Zanim jednak zaczniesz obstawiać, które z nas to zrobiło, czuję się w obowiązku poinformować cię, że nie jest to kryminał, w którym szuka się sprawcy.

„Ta historia jest dla każdego, kto kochał” – mówię, podsuwając ci szklankę – dużą, bo będzie ci potrzebna – kiedy siadasz. I zaczynam opowiadać.

Wywiad z Alexem Michaelidesem, autorem powieści „Furia”

Anna Sierant: W „Furii”, podobnie jak w „Boginiach”, nie zabrakło greckich motywów. Te odwołania do tradycji, kultury, są dla ciebie, twórcy urodzonego na Cyprze, w grecko-brytyjskiej rodzinie, ważne? W „Furii” mamy choćby tytułową furię, czyli wiatr wirujący wokół greckich wysp, a także samą grecką wyspę, mamy też podział na 5 aktów, jak w greckiej tragedii. Czytałam, że „Furię” tworzyłeś bardziej spontanicznie niż „Pacjentkę” i „Boginie”, które były „pisane linijka po linijce”. Czy jednak ten podział na akty był wcześniej zaplanowany?

Alex Michaelides: Masz rację, dwie poprzednie książki pisałem w zupełnie inny sposób – bardzo szczegółowo je planowałem. To podejście wynikało po części z tego, że byłem wtedy jeszcze mało doświadczonym pisarzem, a wcześniejsze opracowanie planu działania stanowiło dla mnie bufor bezpieczeństwa – dzięki temu wiedziałem, co po kolei będę pisać. Tym razem gdy zabierałem się za tworzenie, sam nawet nie wiedziałem, kto będzie mordercą, a kto ofiarą. Określiłem jedynie miejsce akcji i wymyśliłem konkretne postaci. Wszystko inne pojawiało się już w trakcie tworzenia powieści. Uważam, że ten sposób pracy wymaga jednak o wiele większej wiary w siebie – przekonania, że książkę uda się skończyć. Z drugiej strony – dał mi wiele radości.

Z tą grecką tragedią było tak samo – dopiero gdy pisałem, zdałem sobie sprawę, że w tej książce niemałą rolę odgrywa – nomen omen – odgrywanie ról, aktorstwo, teatr. Pomyślałem o greckiej tragedii i podziale na akty i opowiadaniu historii właśnie dzięki temu.

Grecki element stanowi również oko Mati, które możemy podziwiać na okładce?

Tak, zdecydowanie! Choć akurat nie ja projektowałem tę okładkę, a grafik, który zawsze czyta moje powieści przed stworzeniem swojej pracy. Uważam, że okładka jest tym bardziej trafna, że oko Mati ma nas chronić przed zazdrością, a tej w „Furii” nie brakuje.

Chciałabym jeszcze dopytać o inną kwestię związaną z pisaniem książki, której autor, jak przeczytałam w jednym z wywiadów, przy pisaniu chciał się po prostu dobrze bawić. Do tego stopnia, że nie przyjął na początku żadnego założenia co do tego, kto jest mordercą. Czasem gdy poznajemy zakończenie kryminału, wracamy do kolejnych fragmentów, w których pojawiały się wskazówki co do tego, kto zabił. A co się dzieje w sytuacji, gdy sam autor początkowo nie wie, kto zabił? Też jest potem zmuszony wrócić do początku i sprawdzać, czy wskazówki zgadzają się z tym, co mu ostatecznie wyszło?

O tak, tych zmian było niemało! Zresztą Billy Wilder, mój ulubiony scenarzysta, zwykł mawiać, że tak naprawdę pisanie scenariusza nigdy się nie kończy, tylko w pewnej chwili zostaje ci on po prostu zabrany i nie możesz już nad nim dłużej pracować. Z „Furią” było tak samo – nanosiłem poprawki, przepisywałem, zmieniałem, aż w końcu mój wydawca powiedział: „Dosyć, stop!”. (śmiech) Szczerze mówiąc, nadal mam przekonanie, że mógłbym spokojnie spędzić nad tą książką kolejne sześć miesięcy, dopracowując tekst. Teraz jednak zajmuję się scenariuszem do filmu, który powstanie na podstawie „Furii”, i mam okazję pracować z tym tekstem ponownie, więc czuję pewną satysfakcję!

Bohaterowie zamknięci na wyspie, zbrodnia, którą, siłą rzeczy, popełnił jeden z nich – nasuwa się skojarzenie z „I nie było już nikogo” Agathy Christie. Ale wbrew pozorom, nie chciałeś napisać książki w stu procentach na niej wzorowanej, a wręcz postawić ten gatunek na głowie, puścić oko do czytelników?

Prawda jest taka, że właściwie nie da się stworzyć tego typu powieści bez Agathy Christie patrzącej nam przez ramię. Bardzo ważne było dla mnie, by nie próbować powielać po raz kolejny dokładnie tego, co i w jaki sposób ona pisała. Robiono to już wiele razy, a mnie zależało na czymś nowym, świeżym. Mam wrażenie, że Agatha Christie bardziej skupiała się na samej zagadce, morderstwie, na wydarzeniach, ja z kolei skupiam się bardziej na postaciach i mam nadzieję, że to widać.

Widać! Różnicą między „Furią” a powieściami Agathy Christie jest też to, że nie rozwiązujemy zagadki razem z Poirotem czy panną Marple, ale z kimś, kto był uczestnikiem zdarzeń. Wszystkie osoby poznajemy właśnie poprzez punkt widzenia tego jednego bohatera – Elliota, narratora niewiarygodnego. Do tej niewiarygodności sam się przyznaje, choć przecież był na miejscu, gdy wszystko się stało, był jedną z uwięzionych na wyspie siedmiu osób. Jednak, jak również sam zaznacza, w części zdarzeń, rozmów nie uczestniczył, więc opowiada je tak, jak je sobie wyobraża, sposób przedstawienia konkretnych bohaterów jest też, siłą rzeczy, subiektywny. Skąd pomysł na takie poprowadzenie narracji?

W tym akurat przypadku zainspirowała mnie wspaniała, wydana w 1915 roku książka „Dobry żołnierz” Forda Madoxa Forda. Mówi się, że ten autor po raz pierwszy w historii powieści przedstawił narratora niewiarygodnego. Ów narrator przedstawia historię czterech znajomych, ale mniej więcej w połowie sam przyznaje, że kłamie. Czytałem ją już wielokrotnie, stanowi dla mnie wspaniały przykład literackiego labiryntu, w którym jedna warstwa przykrywa drugą, nigdy nie wiadomo, co dzieje się za rogiem. Bardzo polecam tę lekturę.

Elliot, właśnie przez tę swoją niewiarygodność, tę grę, którą prowadzi z czytelnikiem, może niekoniecznie budzić sympatię. Ale czy bohaterowie są od tego, aby ich lubić? I czy sam autor ma wśród obecnych na wyspie siedmiu osób: przyjaciół właścicielki wyspy, Lany, a także osób, dzięki którym dom na wyspie może w ogóle funkcjonować, swojego ulubionego bohatera? Niekoniecznie tego, którego darzy sympatią, ale który może najbardziej zaskoczył go w trakcie pisania powieści?

Znacznie ważniejsze jest dla mnie to, czy dana postać jest ciekawa, intrygująca, niż to, czy można ją polubić. I w tym miejscu możemy przejść do tej bohaterki, która mnie najbardziej zaskoczyła, a jest nią pisarka Barbara West – polubić ją byłoby naprawdę bardzo ciężko. Ta postać miała się w książce w ogóle nie pojawić, zjawiła się nagle, oczywiście w związku z Elliotem. Ten wątek sprawił mi najwięcej radości i satysfakcji.

Przyznam, że się jej bałam!

Ja też! (śmiech) Ale to bohaterka, do której jeszcze chciałbym wrócić, coś o niej napisać.

W wywiadach wspominasz też, że piszesz o tym, na czym dobrze się znasz – pracowałeś jako psychoterapeuta i to też wybrzmiewa w „Furii”, choć mniej wprost niż w poprzednich książkach. Elliot opowiada nam swoje dzieciństwo, swój – zdecydowanie toksyczny – związek z Barbarą West, swoją drogę do sukcesu zawodowego. Czy akurat w tym punkcie zgodziłbyś się z Elliotem, że aby dojść do zgody ze sobą jako dorosłym, trzeba pomóc temu, często zranionemu, dziecku?

Tak! Ta droga, którą przeszedł Elliot, odzwierciedla również moją podróż. Jako dużo młodszy człowiek przez wiele lat uczestniczyłem w terapii, a punktem zwrotnym były dla mnie słowa terapeutki, która powiedziała, że naprawdę każdy z nas ma w sobie przestraszone małe dziecko, którym warto się zaopiekować. W książce jest podobnie – nie tylko w przypadku Elliota, ale dosłownie każdej z postaci.

Jak sam podkreślasz, byłeś nieśmiałym chłopakiem, dorastającym na Cyprze i marzącym o Hollywood. To marzenie udało się spełnić – zostałeś scenarzystą, potem uznanym autorem książek. Czy sukces podbudował twoją wiarę w siebie?

Nie podbudował, wydaje mi się, że teraz jestem nawet jeszcze bardziej przejęty tym, jak moje kolejne książki zostaną przyjęte – właśnie przez to, że pojawiła się presja. Sama wiesz ze swojego doświadczenia, z rozmów z pisarzami, pisarkami, że to często samotnicy, osoby zajmujące się pisaniem książek właśnie z powodu chęci przebywania głównie w swoim własnym towarzystwie. Przyznam, że w związku z tym, iż moje książki rzeczywiście odnoszą dość duże sukcesy, muszę spędzać coraz więcej czasu z dużą liczbą osób. A momentami jest to dla mnie trudne i męczące. Teraz jestem w trasie właściwie od stycznia. Zostało mi jeszcze kilka spotkań i bardzo się cieszę, że będę mógł wrócić do domu, pobyć sam i być może zająć się znów pisaniem.

W krótkiej informacji prasowej dołączonej do twojej książki przeczytałam: „Powieść »Furia« została zadedykowana »Dla Umy« – tak, tak, chodzi o samą Umę Thurman, bliską przyjaciółkę autora! Czy była ona inspiracją do którejś z postaci w jego nowym thrillerze…? Można zastanowić się nad tym podczas lektury”. Zastanowiłam się i nie wiem – pomożesz mi odpowiedzieć na to pytanie? Najbardziej oczywistą odpowiedzią wydaje się główna bohaterka, Lana Farrar, ale czy na pewno?

No właśnie nie. Ta książka jest, jak wspomniałaś, Umie – mojej przyjaciółce i idolce – dedykowana, ale nie piszę o niej. Chciałem za to stworzyć taką historię, w której Uma będzie mogła potem zagrać i czerpać z tego radość. Jak wspomniałem, pracuję właśnie nad scenariuszem do filmu na podstawie „Furii”, i plan jest taki, żeby właśnie Uma zagrała Lanę, choć jest zupełnie inną osobą niż bohaterka książki – radosną, optymistyczną, Lana to postać bardzo poważna.

Uwielbiam stare hollywoodzkie produkcje i mimo że sam pracowałem w Hollywood i poznałem wiele gwiazd, to pisząc historię Lany, przed oczami nie miałem współczesnych aktorek, a te z uwielbianego przeze mnie dawnego kina – Gretę Garbo, Marilyn Monroe. To na nich się wzorowałem, tworząc tę postać.

Á propos Umy Thurman, w wywiadzie, którego udzieliłeś mi przy okazji premiery „Bogiń”, wspomniałeś, że aktorka bardzo cię wspierała podczas pisania „Pacjentki”, za to Sophie Hannah okazała ci wsparcie przy pracy nad „Boginiami”. Czy i „Furia” ma swojego dobrego ducha?

Tym razem ponownie była to Uma. Biedna musiała czytać książkę co najmniej cztery razy! (śmiech) Dała mi najwięcej wskazówek, jeśli chodzi o postać Lany, bardzo mi pomogła. Prowadziła też ze mną rozmowę w Nowym Jorku, podczas premiery książki w Stanach Zjednoczonych. To było wspaniałe spotkanie. Jestem jej za nie bardzo wdzięczny.

To ciekawe, że o to pytasz, bo nie jest łatwo znaleźć takie wspierające w procesie twórczym osoby. Najlepiej sprawdzają się w tym ludzie i mądrzy, i empatyczni jednocześnie. Chodzi przecież o to, by ta krytyka się pojawiła, ale nie była destrukcyjna. Zarówno Uma, jak i Sophie są matkami, mają po kilkoro dzieci, i zastanawia mnie, czy to właśnie z tego powodu potrafią zdobyć się na konstruktywną krytykę. Myślę, że coś jest na rzeczy.

„Nie otwieraj nigdy książki opisującej pogodę, pogoda jest nudna” – czytamy na początku „Furii”. No ale nie mogę cię o to nie zapytać: czy zostałeś kiedyś gdzieś uwięziony przez warunki klimatyczne?

Tak, byłem kiedyś uwięziony na wyspie – a konkretnie na Mykonos. Działo się to dawno temu, ale nie mogłem się stamtąd w żaden sposób przez jakiś czas wydostać. I to wykorzystałem w „Furii” – stwierdziłem, że taki pomysł się sprawdzi, zwłaszcza że autorzy kryminałów nieustannie szukają miejsc, w których można by grupę ludzi zatrzymać, a potem w tym samym miejscu wszystko wyjaśnić. Idealnie się więc złożyło – jest ten żywioł, wiatr, a także kipiące na tej odizolowanej, zamkniętej wyspie emocje. Moje uwięzienie na Mykonos było świetnym zbiegiem okoliczności! (śmiech)

A czy patrząc na historię przedstawioną w książce, nie można by powiedzieć, że czasem po prostu lepiej sobie odpuścić?

Myślę, że zdecydowanie, ale wtedy chyba nie powstałoby zbyt wiele powieści kryminalnych. W prawdziwym życiu – oczywiście zgoda, w książkach – protestuję!

O autorze

Alex Michaelides to pisarz urodzony na Cyprze w grecko-angielskiej rodzinie. Studiował literaturę angielską na Uniwersytecie Cambridge oraz psychoterapię, uzyskał dyplom ze scenopisarstwa w American Film Institute w Los Angeles. Twórca scenariusza do filmu „The Devil You Know” (2013). Michaelides pracował dwa lata jako opiekun na oddziale psychiatrycznym dla młodzieży. Wykorzystał te doświadczenia przy pisaniu swojego debiutu powieściowego „Pacjentka” (2019; W.A.B. 2019). Książka szybko stała się światowym bestsellerem, a prawa do jej ekranizacji kupiła wytwórnia filmowa Brada Pitta. „Boginie” (2021), druga książka autora, doczekały się już kilkunastu edycji zagranicznych.

Chcesz kupić tę książkę w cenie, którą sam/-a wybierzesz? Ustaw dla niej alert LC.

Książka jest już w sprzedaży online

Artykuł sponsorowany, który powstał przy współpracy z wydawnictwem


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Moki 06.04.2024 12:49
Czytelniczka

Nie chce mi się wierzyć że Uma Thurman tyle razy przeczytała tę książkę. Myślę że tak tylko autorowi powiedziała no bo przecież jest Umą Thurman,  ma mnóstwo zajęć i lektur i w ogóle jak się tak wygląda i jest gwiazdą Hollywood to na pewno nie czyta się cztery razy Michadelisa. Ona chciała być po prostu miła a on w to uwierzył. Nie będę czytać, nie lubię łatwowiernych i...

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post więcej
Anna Sierant 04.04.2024 14:00
Redaktor

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post