rozwiń zwiń

Cykl o głęboko zakorzenionych lękach

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
31.05.2018

Peter V. Brett to bestsellerowy autor związany z fantastyką, twórca kultowego cyklu demonicznego, cenionego przez krytyków i czytelników na całym świecie. Szczególną popularnością cieszy się w Polsce. Niedawna premiera „Otchłani”, ostatniej części historii zainicjowanej w „Malowanym człowieku”, oraz wizyta Bretta na warszawskich Targach Książki stała się dla nas przyczynkiem do tego, aby porozmawiać na tematy prowokujące i interesujące.

Cykl o głęboko zakorzenionych lękach

Nie tylko, choć w dużej mierze również, dla fanów fantastyki. Co to znaczy, że boimy się tego, co jest nieznane? Skąd pojawił się pomysł na cały cykl? W jakie wartości wierzy amerykański autor? I co z tym wszystkim ma wspólnego problem imigracji czy dowody na (nie)istnienie Boga? Zapraszamy do lektury!

Marcin Waincetel: Mamy w Polsce takie przysłowie: strach ma wielkie oczy. Wiesz, co to znaczy?

Peter V. Brett: Domyślam się. Nasze lęki wydają się ogromne, jednak w konfrontacji z rzeczywistością mogą nie być aż tak wielkie... Innymi słowy, wyolbrzymiamy poczucie strachu. Ale wiesz, czasem robimy to mimowolnie. Nasza wyobraźnia potrafi generować naprawdę przejmujące obrazy napędzane przez nasze lęki, wątpliwości, obawy.

Nie da się ukryć, że Ty również potrafisz kreować – a nawet użyłbym słowa odmalowywać – bardzo sugestywne obrazy związane z ludzkimi lękami. O poczucia zagrożenia mówi przecież cały cykl demoniczny.

Malowany człowiek, pierwsza książka z cyklu, stanowiła studium, w którym badałem strach. A właściwie ludzi owładniętych tą emocją. Jak zachowujemy się w sytuacjach krytycznych, gdy zagrożona jest nasza wolność, bezpieczeństwo, życie? Co nas motywuje do walki? Ile jesteśmy w stanie poświęcić, aby przetrwać? Świat zapisany na kartach cyklu demonicznego jest owładnięty przez demony mordujące ludzi. Noc to czas należący do sił mroku. To wtedy właśnie wyruszają na łowy. Ochroną są oczywiście znaki runiczne, ale co to może dawać, gdy zagrożenia są nie tylko nadprzyrodzone, reprezentowane przez demoniczne istoty, ale także biorą się z ludzkich serc...

Zgodzisz się z tym, co powiedział kiedyś Lovecraft, a mianowicie: „najstarszym i najsilniejszym rodzajem strachu jest strach przed nieznanym”?

Trudno się z tym polemizować. Gdy wiemy, z czego wynika poczucie zagrożenia – to oczywiście ekstremalny przykład, ale załóżmy, że mamy świadomość, iż zbliża się trzęsienie ziemi – to potrafimy się jakoś na to przygotować. Słowem kluczem byłoby zapewne „jakoś”. Bo choć możemy znać zasady zachowania na obszarze sejsmicznym, to często dajemy się ponieść emocjom. Nie myślimy racjonalnie. Natura bywa zresztą bezwzględna, bezlitosna. A teraz wyobraźmy sobie, że jesteśmy na środku oceanu, płyniemy statkiem. Zanosi się na sztorm, robi się coraz ciemniej, morskie wiry tworzą ogromne fale... i nagle na horyzoncie zaczyna majaczyć jakiś niewyraźny kształt. Ledwie zarysy. Czy to wyspa, o którą zaraz się rozbijemy? Czy to piracki statek z gangsterami, którzy będą chcieli za nas okup? A może kuter rybacki wzywający S.O.S.? Wyobraźnia mogłaby również podpowiadać morskie bestie, o których opowiadali sobie marynarze. Sądzę, że boimy się tego, czego nie potrafimy nazwać. Literatura ma taką moc, że dzięki niej potrafimy właśnie nazywać, definiować pewne zjawiska. Ale nie wszystkie i nie zawsze. Strach przed nieznanym jest naprawdę wielką siłą.

W licznych wywiadach przyznawałeś jednak, że Twój cykl narodził się również jako efekt przemyśleń dotyczących wydarzeń z 11 września, a więc zamachu terrorystycznego na wieże World Trade Center. Widmo niebezpieczeństwa, strach przed zagrożeniem – czy to w dalszym ciągu warunkuje ludzkie postawy?

Och, sądzę, że było tak od początku ludzkiej cywilizacji! Co więcej, wydaje mi się, że w wielu aspektach decyzje różnych politycznych ośrodków – tak w USA, jak i w Europie – generują coraz to nowe problemy. A dzieje się tak, bo boimy się otworzyć na inność.

Masz na myśli coś konkretnego?

Choćby granica amerykańsko-meksykańska, kwestia rozbudowy muru czy też to, co się dzieje w Europie w związku z falą imigrantów. Oczywiście trzeba widzieć zagrożenia. Ale nie można pozwolić na to, aby strach zdominował nasze zachowania, nasze decyzje. Używamy np. terroryzmu jako pewnej wymówki, to słowo wytrych, którym można opisać niemal wszystko. Ale wydaje mi się, że problem jest dużo, dużo głębszy.

Powróćmy do literatury. Skąd pojawił się w Twojej głowie pomysł na przedstawienie odwiecznej, niemal mistycznej walki między siłami ludźmi a demonicznymi bestiami?

Rozumiem, że sens pytania odnosi się do idei braterstwa. Przedstawię to zatem w ten sposób. Cała ludzkość – wyznawcy wielu odmiennych kultur – musi konfrontować się z problemami, które są tak naprawdę uniwersalne. Strach przed śmiercią, chorobami, troska o najbliższych, rodzinę, chęć stabilizacji. Stosunkowo łatwo jest o tym zapomnieć, gdy ze sobą rywalizujemy, gdy prowadzimy wojny o ograniczone przecież przez naturę źródła energii czy polityczne strefy wpływów, co jest z tym naturalnie powiązane. Tak naprawdę stoją przed nami o wiele większe problemy. O tym traktuje mój cykl – o tych lękach, które są zakorzenione w ludzkich sercach, choć ich forma jest fantastyczna, wszak mówimy tutaj o demonach, otchłańcach, jak nazywam ich w książkach. No i właśnie. Gdy dzieci nocy przedostają się do świata ludzi, gdy toczy się gra o życie, ba, właściwie przyszłość gatunku, to nie ma już żadnych podziałów. Wszyscy jednoczą się w obliczu wspólnego zagrożenia. Chciałbym, żeby taka zasada obowiązywała również w realnym świecie. Choć niekoniecznie powodem zjednoczenia ludzkości powinny być demony...

Demonologia. W swoim cyklu przedstawiłeś cały bestiariusz otchłańców – to bogata, różnorodna, sugestywnie rozpisana mitologia, w którą trudno jest nie uwierzyć. Oczywiście mając świadomość, że rozgrywa się w świecie fikcji... a jak jest w prawdziwym życiu? Wierzysz w zjawiska nadprzyrodzone? Obecność aniołów i demonów?

Tak naprawdę to wszystkie te istoty funkcjonują u mnie jako metafory. Są realne, to prawda, ale reprezentują też jakieś uniwersalne prawdy o strachu, który odmieniliśmy już w naszej rozmowie na wszelkie sposoby, ale też o dorastaniu, przywiązaniu do innych. Wszak starałem się, aby w równej mierze była to też opowieść właśnie o dojrzewaniu. Do tego, żeby podejmować za siebie decyzje, żeby wiedzieć, jaką drogą podążać przez życie. Choćby Arlen – jeden z wiodących bohaterów cyklu – decyduje się na to, aby przestać żyć w ukryciu. Żeby zacząć działać. Do decyzji i wyzwań dojrzewa również Leesha, mądra, charakterna, która jest świadoma własnej siły. Siły Otchłani mają zaś znaczenie metaforyczne, choć stanowią realne zagrożenie dla moich bohaterów.

Nie odpowiedziałeś jednak, czy wierzysz w zjawiska nadprzyrodzone.

Absolutnie nie. To są metafory. Istoty, którym można dopisywać jakieś znaczenie. Nie wierzę w ich obecność w naszym, realnym świecie. Generalnie mam taką zasadę, że nie wierzę w żadną magię, elementy metafizyczne w naszym życiu.

Skoro tak, to na usta samo ciśnie się pytanie: w jakie wartości wierzysz?

A to dopiero ciekawe pytanie... Przyznam, że dawno go nie słyszałem – zazwyczaj w wywiadach ograniczamy się do rozmów związanych z fantastycznymi tematami i motywami. Choć może ograniczenie to złe słowo – fantastyka stanowi obszar do ciągłej eksploracji! Ale uciekam w dygresję. W jakie wartości? Zostałem wychowany w domu, w którym ważne były wartości związane z chrześcijaństwem. W dalszym ciągu utożsamiam się z wieloma zasadami wpojonymi mi w dzieciństwie. Choćby dekalogiem. Nie uważam jednak, że do pełni szczęścia, do tego, aby prowadzić dobre życie, potrzebna jest mi idea mówiąca o jakimś Niewidzialnym Człowieku, który żyje w niebiosach i obserwuje każdy mój ruch i daje mi wskazówki, jak postępować, aby być dobrym człowiekiem. Jasne, bycie dobrym człowiekiem jest jedną z najważniejszych rzeczy na świecie. Gdyby każdy starał się to zrealizować, to świat byłby po prostu lepszym miejscem. Ale uważam, że to są zasady na tyle uniwersalne, że nie ma potrzeby odwoływania się do Stwórcy. Takie przekonanie – mówiące o dobrym, prawym życiu – powinno być po prostu zakorzenione w naszych sercach. Rodzice powinni przekazywać to swoim dzieciom, przekazywać tę prawdę przez pokolenia. Proste i trudne zarazem. Proste – bo to tylko słowa. Trudne – bo niosą ze sobą ogromne znaczenie. W swoich książkach podejmuję zresztą również ten problem. Problem (nie)istnienia Boga, brania odpowiedzialności za własne życie. Walki o świat, o własne niebo. Staram się też łączyć motywy inspirowane z różnych kultur – choćby z Orientu – aby cykl zyskał uniwersalny walor.

Nie wszyscy może wiedzą, że cykl demoniczny narodził się jako... ćwiczenie na studiach.

A to prawda. Wszystko zaczęło się w 1998 roku, gdy siedząc na zajęciach na nowojorskim uniwersytecie, dostałem zadanie napisania szkicu powieści. Zacząłem wtedy snuć opowieść o chłopaku imieniem Arlen, który pragnął wyrwać się ze swojej rodzinnej miejscowości. Przekroczyć granice, poznać coś nowego, dać porwać się temu, co nieznane. Problemem było jednak to, że domostwo, w którym mieszkał, miało pewną barierę – runiczne znaki mające chronić przed tym, aby w pobliżu nie pojawiały się demony... potem zapragnąłem dopisać do tej historii kolejne rozdziały. Zgłębić i rozpisać tajemnice demonologii, otchłani, wprowadzić zupełnie nowe charaktery. Nadać temu światu odpowiednie ramy. I stało się...

Znamy początek, a teraz dotarliśmy już do końca... jak czuje się twórca, który zamyka swoją opowieść? Jakie emocje towarzyszyły Ci przy premierze „Otchłani”?

Bardzo ekscytujące doznanie. Na wielu, naprawdę wielu poziomach czułem niezmierną satysfakcję. Miałem wrażenie, że koniec jest satysfakcjonujący – dla mnie jako twórcy – ale też dla czytelników. Chciałem, aby wszystko się dopełniło. Z drugiej strony... to zaskakująco smutne doświadczenie. Wszak zajmowałem się tym światem przez ostatnią dekadę. To doświadczenie mnie definiowało, wpływało na moje życie.

W swojej twórczości przedstawiasz nie tylko świat ludzi, ale również królestwo demonów.

Zależało mi na tym, aby stopniowo rozbudowywać to uniwersum otchłani. Żeby czytelnicza ciekawość była podsycana z każdym kolejnym tomem, choć, co wiedzą moi fani, właściwie od początku cyklu dowiadujemy się o tym, jak wygląda ta demoniczna rzeczywistość. Idąc jednak za tym, co powiedzieliśmy na początku naszej rozmowy – lovecraftiańskim strachem przed nieznanym – uznałem, że warto jest konsekwentnie budować aurę tajemnicy. Dopiero w ostatniej części do głosu doszedł demon, który stanowi pełnoprawną i wyrazistą postać. Akcja rozpisana jest zaś w świecie, w którym nie ma nadziei – w centrum Otchłani. Chciałem, aby to wyobrażenie zaszczepione na początku cyklu żyło w umysłach fanów, a dopiero potem, pod sam koniec, zyskało realny wymiar.

No właśnie, skoro zacząłeś o wyobrażeniach, to chciałbym raz jeszcze do nich nawiązać. Zastanawiam się, w jaki sposób mógłbyś zdefiniować siłę fantastyki jako gatunku.

Och, to z pewnością jest jedno z tych pytań, które mogłoby otwierać całą serię debat! Nie tylko związanych z literaturą, ale szerzej: z kulturotwórczą rolą sztuki. W moim odczuciu fantastyka daje nam nieprawdopodobną możliwość tego, aby mówić i opisywać świat w nowych kategoriach. Co to nam daje? Refleksje na temat rzeczywistości, w której żyjemy, ale w formie, która bardzo stymuluje intelektualnie. Bo gdy tworzymy w formule fantastyki naukowej, to zastanawiamy się nad tym, w którą stronę może rozwinąć się nasza cywilizacja. Bazujemy na konkretnych założeniach, badamy wpływ technologii (np. rzeczywistości wirtualnej czy sztucznej inteligencji) na nasze życie i zastanawiamy się nad pytaniem, co dalej? To jeden z elementów. Innym, niemniej ważnym, jest wolność tworzenia. Nie musimy pisać choćby o współczesnej nam polityce, nie tworzymy reportaży, ale z drugiej strony – nic nas nie ogranicza. Możemy tworzyć metafory, za sprawą których będziemy poruszać np. problem imigracji, przemian społecznych, represji czy walk o niepodległość. Te wszystkie tematy mogą być i są obecne w fantastycznych mariażach różnych literatów! Niewyobrażalna siła. A oprócz tego możemy eksplorować – tak twórcy, jak i czytelnicy – alternatywne rzeczywistości, światy zamieszkiwane przez bogów i demoniczne stwory, ożywiać wampiryczne mity, przenosić się do steampunkowych uniwersów... Literackie poszukiwania w tym gatunku stanowią ekscytujące doświadczenie.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Roger 01.06.2018 09:49
Czytelnik

Nigdy w ten sposób nie patrzyłem na tą książkę. Ta książka, jakby to powiedzieć jest bardzo oczywista. Krasjanie reprezentują sobą świat muzułmański, to widać na prawie każdym kroku. Podczas gdy Thesa jest krajem cywilizacji zachodniej. Alagai/Otchłańce mogą być aluzją. Niech każdy wierzy w co chce, ale co jeżeli ludzie i wojna między nimi jest najmniejszym problemem.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marcin Waincetel 28.05.2018 13:36
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post