Ostatni tekst Mankella

LubimyCzytać LubimyCzytać
08.10.2015

Dziesięć dni temu Henning Mankell wysłał artykuł do redakcji „Göteborgs Posten”. Miał być tylko kolejnym wpisem w pamiętniku jego choroby. Stał się pożegnaniem. Tekst ukazał się w poniedziałek na łamach gazety.

Ostatni tekst Mankella

Kilka dni temu, 5 października, zmarł Henning Mankell, szwedzki pisarz, twórca postaci Kurta Wallandera. Autor od 2014 walczył z rakiem, a o swoich zmaganiach z chorobą pisał na łamach Göteborgs Posten. Redakcja nie zdążyła opublikować ostatniego przesłanego przez pisarza tekstu przed jego śmiercią. Artykuł ukazał się dopiero w poniedziałek. Teraz jest odczytywany jako ostatnie, pożegnalne słowa autora.

Zamieszczamy tekst przetłumaczony z języka szwedzkiego:

Wczoraj byłem w szpitalu Sahlgrenska na chemioterapii. To był piękny, ciepły, jesienny dzień. Do szpitala zgłaszam się teraz co tydzień, będzie tak aż do grudnia. Lekarze zadecydowali, że będę przyjmował chemioterapię w mniejszych niż zwykle dawkach. Boją się o moje nerki.

Podczas mojej poprzedniej wizyty jedna z pielęgniarek opowiedziała mi o innej pacjentce, nazwijmy ją X, która zwierzyła jej się, że „Göteborgs Posten” i moje poprzednie teksty o tej upiornej chorobie, która towarzyszy nam obojgu, dodały jej siły i otuchy.

Zrozumiałem wtedy, że musiała być dotknięta tym samym rodzajem raka co mój, ale cierpiała znacznie bardziej. Była to młoda kobieta, niewiele ponad trzydziestoletnia.

Wczoraj los zadecydował, że zjawiliśmy się na leczenie tego samego dnia, ja i pacjentka X. Odwiedziłem ją w jej pokoju i rozmawialiśmy chwilę. Była piękną, młodą kobietą, miała w oczach chęć walki i życia, ale widziałem w nich też głęboką świadomość tego, jak poważnie była chora.

Zobaczyłem w niej siebie sprzed niewiele ponad dwóch lat. Dowiedziałem się wtedy nie tylko, że mam raka, ale też że jest on nieuleczalny, choć można go uśpić i kontrolować leczeniem tak, by dalej się nie rozprzestrzeniał.

Wtedy dotarło do mnie, że gdybym zachorował dwadzieścia lat wcześniej, zostałoby mi niewiele czasu. Ludzkość w ciągu ostatnich lat poczyniła ogromny postęp w medycynie i leczeniu raka. Wydaje się, że nie ma rzeczy niemożliwych, wystarczy tylko chęć walki. Co miesiąc, może nawet co dzień, dokonują się nowe odkrycia, pojawiają nowe możliwości diagnostyczne. Nauka, wiedza, postęp nie znają granic. I w parze z genialnymi naukowcami stanowią zwycięską drużynę w walce z chorobami, z moją chorobą.

Upłynęło sporo czasu, odkąd ostatni raz napisałem tekst dla GP. Mogłoby się zdawać, że nie miałem nic do powiedzenia, ale to nieprawda. Choć dzisiaj diagnoza „rak” nie jest już wyrokiem, to jest to wciąż mroczna, nieprzewidywalna i wyniszczająca choroba.

Jakoś w okolicach Midsommar* w zasadzie przypadkowo, po rutynowym badaniu krwi, dowiedzieliśmy się, że mój system immunologiczny zupełnie się załamał. Mieliśmy jechać spokojnie do domu, a zamiast tego pojechałem karetką na sygnale do szpitala. Okazało się, że przeoczono u mnie symptomy obustronnego zapalenia płuc.

W szpitalu spędziłem dziesięć dni. Pamiętam, jak raz, idąc do toalety, straciłem równowagę. Leżałem na podłodze i nie byłem w stanie się podnieść. Było to upokorzenie, którego nigdy nie zapomnę.

Dojście w pełni do siebie zajęło mi kilka miesięcy. Dlatego do tej pory nie miałem siły pisać. Lekarzom po raz kolejny udało się wyprowadzić mnie na prostą i oto jestem, rozpoczynam niedługo mój trzeci rok walki z chorobą.

Dwa pełne lata. Jak zmieniło się moje życie? Chociaż udało mi się uniknąć większości efektów ubocznych leczenia, jestem cały czas bardzo zmęczony. Czuję się tak, jakbym był połową siebie sprzed choroby.

W zasadzie nie czuję, że w moim lewym płucu jest guz. Dzięki terapii nie powiększa się, ale też nie zmniejsza. Chemia trzyma go w ryzach. Wcześniej miewałem zadyszki, ale minęły. Tak naprawdę często muszę sobie przypominać, że jestem chory na raka, bo nie daje on o sobie znać w żaden szczególny sposób. A zmęczonym można być z różnych powodów. Mógłby je usprawiedliwiać na przykład mój wiek.

Rak w każdej postaci jest nikczemny. Ale da się z nim walczyć. Mnie pomaga personel Sahlgrenska. Już niemal trzy lata.

Ale są i mroczne momenty. Samotność, strach, niepokój. Są noce, kiedy budzę się i czuję na karku zimny podmuch. Wiem, że te chwile dzielę z innymi chorymi, takimi jak ja. Równie dobrze wiem, jak bardzo zależny jestem od ludzi, którzy mnie otaczają. Mojej kochanej rodziny, przyjaciół. Hipokryzją byłoby twierdzić, że my, chorzy, jesteśmy w naszej walce sami.

X usiadła na skraju łóżka i wydawało mi się, że zobaczyłem w jej oczach siłę do walki, do zwycięstwa. Ona też nie była sama. Jej towarzysz siedział na krzesełku tuż obok łóżka.

Przyjdzie jednak dzień, gdy nie starczy nam już sił.

Wystarczy wspomnieć słowa Peo Enqvuista: Pewnego dnia wszyscy umrzemy. Ale we wszystkie pozostałe będziemy żyć.

*Midsommar - święto obchodzone przez Szwedów w weekend najbliższy nocy świętojańskiej. 

Tłumaczenie Alikka.


komentarze [2]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Wilhelmina 08.10.2015 15:54
Czytelnik

Takie teksty są świetnym przykładem na to, jak zmienia się nasz odbiór w zależności od sytuacji. Człowiek zupełnie inaczej interpretowałby te słowa, gdyby Mankell nadal żył, a inaczej teraz.
Nie czytałam zbyt wielu jego powieści, ale wystarczająco, żeby polubić Wallandera.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać 07.10.2015 12:02
Administrator

Henning Mankell
Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post