Trzeba dać się porwać marzeniom – wywiad z Doktorem Nikt

LubimyCzytać LubimyCzytać
04.10.2018

Zapraszamy do lektury wywiadu z z Nicolaosem Sikloglou nazywanym Doktorem Nikt, autorem książki autobiograficznej Marzenia na miarę.

Trzeba dać się porwać marzeniom – wywiad z Doktorem Nikt

Czy Odyseusz miał szansę w starciu z cyklopem Polifemem, synem Posejdona? Każdy rozsądny człowiek wie, że nie miał. A jednak udało mu się uciec z jaskini olbrzyma, choć nie zdołał uciec przed jego zemstą. Ale nawet zemsta oślepionego cyklopa nie odwiodła Odysa od głównego celu, jakim był powrót do Itaki. Zrobił wszystko, by wrócić do domu, choć na rozkaz Posejdona wszystkie wiatry spychały go z obranego szlaku.
To nie jest kolejna książka o tym, że wystarczy chcieć, by móc. (Czy ktoś jeszcze w to wierzy?) To opowieść o marzeniach, które się spełniły, bo „marzyciel” zrobił wszystko, co mógł, by tak się stało. Jego historia pokazuje, że można i trzeba marzyć, ale potem trzeba ruszyć z miejsca i po prostu zrealizować swoje marzenia, nawet jeśli wszyscy mądrzejsi będą mówić, że to niemożliwe, szalone i nierealne. Bo brak realizmu i szaleństwo to punkt wyjścia równie dobry jak wszystkie inne, o ile wcześniej „z precyzją maniaka określimy cel naszej podróży, żeby później nie oskarżać taksówkarza, że zabrał nas nie tam, gdzie chcieliśmy".

Gdyby był Pan producentem filmów z Hollywood, nakręciłby Pan film o sobie?

To nie musi być film o mnie, bo „Marzenia na miarę” tak naprawdę są historią o każdym z nas, to opowieść o ludziach, którzy nie mają niczego poza wielkimi marzeniami.

Abstrahując od Pana jako takiego, zaakceptowałby Pan scenariusz oparty na tej historii czy odrzucił jako zbyt nieprawdopodobny?

Włoska telewizja publiczna RAI interesowała się moją książką, miałem ze cztery spotkania w tej sprawie. Ci ludzie byli zachwyceni tym, co opisałem, ale chcieli wykorzystać zaledwie jedną setną tej historii, czyli nic. To tak jakby się wzięło bardzo silną substancję i mocno rozrzedziło ją wodą. Historia opisana w książce jest prawdziwa. Istnieją dokumenty potwierdzające każde wydarzenie, które opisuję. A zresztą nie dałoby się wymyślić takiej historii.

Czy osoba wierząca w swoje marzenia może dokonać wszystkiego?

Nie ma żadnych ograniczeń! Marzyciel otrzymuje od losu niezwykłe dary. Swoją historię zacząłem na lotnisku w Atenach z biletem w jedną stronę do USA i niespełna 250 dolarami w kieszeni. Kilka lat później skończyłem studia jako milioner, ponieważ w trakcie nauki otrzymałem milion dolarów od IBM. Ta firma miała wielkie problemy ze swoimi akcjami, ich wartość spadała w latach 70. i 80., a ja przypadkiem odkryłem, jak wykorzystać produkowane przez nich wirówki medyczne do walki z talasemią. Dzięki temu mogli odsprzedać dział produkujący ten sprzęt i zająć się komputerami.

Pełnoetatowy marzyciel, który wyruszył w swoją podróż, nawet jeśli będzie próbował ją przerwać, nie zrobi tego. To niemożliwe. Raz uruchomionego marzenia nie da się zatrzymać.

Nie wierzę.

Kiedy znalazłem się już w Nowym Jorku, próbowałem, co najmniej trzykrotnie, zatrzymać bieg wydarzeń, ale nie udało się.

Może Pan tego jednak nie chciał?

Ależ skąd! Próbowałem to zrobić w zdecydowany sposób i miałem ku temu ważne osobiste powody, ale nie udawało się. Nie mogłem. Zawsze wydarzało się coś niespodziewanego, co przypominało mi, że muszę iść w określonym kierunku, a nie inną drogą. Nie mogłem uciec od swoich marzeń, tak jak nie mógł uciec od nich Odyseusz. Kiedy człowiek zdecyduje się, że coś trzeba zrobić, to marzenie staje się rzeczywistością.

Samo marzenie spełniało się tak, jak sobie Pan to zakładał na początku, czy ewoluowało w trakcie drogi do celu?

Człowiek nigdy nie jest w stanie wcześniej poznać szczegółów, ale może przewidzieć efekt, i to na tysiąc procent.

Czyli człowiek nie wie, jak się przemieścić z punktu A do punktu B, ale ma za to pewność, co będzie w miejscu docelowym?

Tak, dlatego trzeba wierzyć, że marzenie się spełni, bo wiara jest tym, co ma wpływ na to, że wykonuje się kolejne kroki. Wierząc w marzenia i samego siebie, człowiek rzuca się w nieskończoną przestrzeń. I choć wszyscy dookoła ostrzegają: „Uważaj, zabijesz się”, rzucasz się w otchłań bez strachu, bo gwiazdy tworzą dla ciebie siatkę bezpieczeństwa. I nawet gdybyś miał ochotę zginąć, dążąc do spełnienia swojego marzenia, to jest to niemożliwe.

Spełnienie marzenia wymaga wiary w sukces? Wiary, że skoczysz w otchłań i nie zginiesz?

Właśnie o to chodzi, człowiek musi wierzyć w samego siebie i swoje marzenia, a nie w kogoś innego i jego rady czy oceny. Sam tak postąpiłem. Ruszając w podróż, powiedziałem sobie: „Nie może mi się nie udać”. Tylko w ten sposób człowiek znajdzie w sobie siłę, żeby skoczyć w nieznane, polecieć do Nowego Jorku w wieku 23 lat bez pieniędzy, bez znajomości języka, bez niczego.

Moja książka jest odpowiedzią na pytanie zadawane przez ludzi na początku drogi, kiedy zastanawiają się: „Jak to zrobisz?” „Jak tego dokonasz?”. A ja mówię: „Moment, pozwólcie mi jechać, a gdy wrócę, to wam wyjaśnię. Opowiem prawdę, nie będę ukrywał niczego”. A zatem ta książka jest moją spowiedzią.

Czy są rzeczy, o których Pan nie opowiedział? Czy w tej historii pojawiła się autocenzura?

Nie, bo jeśli człowiek ukrywa choć jedną sprawę, to jest kłamcą. A ja nie jestem kłamcą, tylko marzycielem. Człowiek, którzy marzy, nie kłamie i nie boi się, bo zamiast odczuwać strach, kocha swój świat.

Gdyby miał pan realizować swoje marzenie jeszcze raz, zmieniłby Pan coś?

Człowiek nie kontroluje szczegółów, panuje tylko nad celem swojej podróży. Jeżeli biorę taksówkę, to podaję taksówkarzowi adres i oczekuję, że on mnie tam zawiezie. Marzenie to też taki nakaz podążania do określonego punktu. Mówię: „Chcę jechać tam, nie wieź mnie gdzieś indziej”. Taksówkarz może powiedzieć: „A może pojedziemy do raju? Pojedźmy na kobiety! Pojedźmy gdzieś tam”. A ja odpowiadam: „Nie!”. Jeśli decydujesz się jechać w konkretne miejsce, to sprawa jest przypieczętowana.

Gdyby miał Pan jeszcze raz wybierać specjalizację medyczną, wybrałby Pan hematologię?

Tak, z jednego powodu, którego nie mogłem przewidzieć na początku mojej podróży. Otóż spotkałem profesora Ralpha Nachmana, największego specjalistę od hematologii onkologicznej w New York Hospital, dziekana wydziału medycznego na Uniwersytecie w Cornell. To był lekarz doskonały i taki człowiek został moim mentorem.

Kiedy byłem młody, myślałem, że wszyscy lekarze są tacy jak on. A potem odkryłem, że był jedyny w swoim rodzaju, natomiast inni lekarze, których poznałem, są, hmmm... no cóż...

Miał Pan wiele szczęścia, spotykając akurat jego?

To nie kwestia szczęścia, byłem marzycielem. Decydując się na podróż do USA, stałem się grotem strzały, nadawałem kierunek jej lotowi. To nie jest tak, że człowiek strzela z łuku i czeka.

Opowiadając swoją historię, wymienia Pan wielu greckich bohaterów. Z którym z nich identyfikuje się Pan najbardziej?

Z żadnym. Stosuje to jako trik, sztuczkę, która pozwala wyjaśnić to, co niewyjaśnialne, czego nie da się uzasadnić logiką i nauką. To nie był mój pomysł, wziąłem to od Homera.

A czego nie da się wyjaśnić w tej historii?

Choćby tego, że człowiek trafia do Nowego Jorku i na miejscu popełnia wydawałoby się drobny błąd. W moim przypadku był to wybór wejścia. Chcąc zobaczyć jedną z najsłynniejszych amerykańskich uczelni medycznych, pomyliłem drzwi i zamiast iść do głównego wejścia, skierowałem się tam, gdzie wchodzą pracownicy.

Gdybym wszedł prawidłowo, pewnie nic by się nie wydarzyło, a tak moja pomyłka sprawiła, że stałem się studentem szkoły medycznej Cornell. Bez egzaminów i bez obowiązku płacenia koszmarnie wysokiego czesnego!

A może po prostu to było przeznaczenie?

Nie, to ja kierowałem moim losem, tylko nie znałem szczegółów. Kiedy to robiłem, kto mógł wiedzieć, że spotkam doktora Nachmana? Nikt. Doktor Nachman to był bóg medycyny, człowiek, do którego nie mogłeś, ot tak, pójść i powiedzieć: „Zajmij się mną”.

Co człowiek musi stracić, żeby spełnić swoje marzenia?

To pytanie trzeba sformułować inaczej.

Jak?

„Z czego jesteś gotów zrezygnować, żeby spełnić swoje marzenia?”

A zatem z czego?

Musiałem zrezygnować z najcenniejszej rzeczy, jaką posiadałem. Chcecie wiedzieć, co to było?

Tak.

Moje życie! Nie mogłem zatrzymać tego, co zaczęło się dziać, i musiałem zmienić wszystko w swoim życiu. W gruncie rzeczy nie jestem tą samą osobą, którą byłem na początku tej historii. Wydaje mi się, że jeśli nie wiemy, że trzeba zrezygnować z samych siebie, to kochamy siebie takimi, jacy jesteśmy w danej chwili, i nigdy nie przepoczwarzymy się z gąsienic w motyle. Nie staniemy się własnym marzeniem, a ono samo zostanie bezpowrotnie utracone.

Czy ma Pan poczucie winy wobec osób, które spotykał Pan na swojej drodze?

Nie, z jednego prostego powodu. Wszystko, co robiłem, było uczciwe.

Czy był Pan uczciwy w stosunku do wszystkich kobiet, które opisuje Pan w swojej książce?

A to jest zupełnie inna historia. Proszę odróżnić tę historię jako całość od kwestii stosunków damsko-męskich, ponieważ jestem normalnym mężczyzną i kocham kobiety, wszystkie! Nadal kocham wszystko, co dotyczy kobiet.

No dobrze, uznajmy to za mój defekt. Po prostu nie potrafię odmówić kobiecie, to faktycznie jest jakiś problem. Ale nie twierdzę, że jestem ideałem, nawet marzyciel nie jest człowiekiem doskonałym. Gdybym był na przykład biskupem, moja fascynacja kobietami nie byłaby ani uczciwa, ani odpowiednia. Ale ja jestem normalnym człowiekiem, który kocha kobiety. I proszę zwrócić uwagę, że nigdy nie powiedziałem żadnej kobiecie: „Ja ci dam to, ja ci dam tamto”. Za każdym razem mówiłem: „Cieszmy się tą chwilą, którą spędzimy razem. Nie mogę obiecać, czy będzie to miesiąc, czy dwa”.

To jest chyba ta najgorsza rzecz, jaką zrobiłem w życiu. Ale pośród tych wszystkich osób, które szkodzą społeczeństwu, chyba nie byłem taki najgorszy. Wszystkie te kobiety były szczęśliwe. Jasne?

Punktem zwrotnym w tej historii jest pewien profesor, który zablokował Pana karierę zawodową i zamiast hematologiem został Pan dentystą. Ma Pan o to do niego żal?

W moim przekonaniu jeśli człowiek jest szczęśliwy, wszystko mu odpowiada, to stoi w miejscu. Człowiek w czasie swojej drogi na Olimp potrzebuje przeszkód, wrogów, czegoś, co pchnie go dalej, by mógł dokonać czegoś więcej. Ludzie czasem zastanawiają się, dlaczego napotykają tyle trudności i strasznie narzekają na swój los, ale robią to, ponieważ nie wiedzą, że te przeszkody są błogosławieństwem. Bez nich nie ulega się przemianie. Bez „profesora Polifema” nigdy nie dokonałbym tego, co ostatecznie zrobiłem.

Dlaczego nie podał Pan nazwiska tego człowieka?

Bo nie miałem ochoty na proces. Nie chciałem mieć procesu we Włoszech. Ale wszyscy wiedzą, o kim mówię.

Podał Pan pełną nazwę konferencji z 1984 roku, więc nietrudno się domyślić, o kogo chodzi.

Ten człowiek zmarł w lipcu 2018 roku. Słyszałem opinie, że zmarł przeze mnie. Ale nie jestem powodem jego śmierci, w pewnym momencie ludzie po prostu odchodzą. Nic nie jest dane na zawsze, nic nie jest pewne.

Na zakończenie chcę zapytać o sprawę, o której nie ma mowy w książce. Słyszałem, że już jako dentysta zajmował się Pan w Watykanie leczeniem kolejnych papieży. Czy to prawda?

Rzeczywiście zostałem poproszony o dołączenie do zespołu sześciu dentystów, którzy obejmowali swoją opieką Watykan, ale odmówiłem. Był pewien problem...

Jaki?

Miałem wiele związków z kobietami. A wiedziałem, że oni postawią warunek, że dentysta papieża nie może takich rzeczy robić. Ale leczyłem w swoim gabinecie ważne osobistości, które miały ścisłe związki z Watykanem. Chyba leczenie papieży nie było częścią mojego marzenia.

Rozmawiali: Jan Osiecki, Edyta Jaczewska (tłumaczenie)


komentarze [1]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
LubimyCzytać 04.10.2018 10:21
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post