michal_m

Profil użytkownika: michal_m

Łódź Mężczyzna
Status Czytelnik
Aktywność 7 lata temu
6
Przeczytanych
książek
8
Książek
w biblioteczce
6
Opinii
42
Polubień
opinii
Łódź Mężczyzna
Dodane| 1 ksiązkę
wędrowiec czasem fotograf, pilot, przewodnik, kierowca, inżynier, prawnik...? co jeszcze? nie wiem czas pokaże. Na pewno z dystansem do siebie i świata. Romantyk? Może trochę ;)

Opinie


Na półkach:

Nie wiem komu ta pozycja zawdzięcza aż 1 gwiazdkę: wątpliwej jakości tłumaczeniu, czy też samej autorce. A już wiem! 1 gwiazdkę zawdzięcza webmasterom lubimy czytać, bo opcja "0" mogłaby wskazywać na brak oceny, albo co najmniej niezasłużoną, przeciętną notę. Zero byłoby odpowiednie, bo to co przeczytałem to już nawet nie dno pokryte mułem. Ale po kolei. Książka napisana fatalnie prymitywnym językiem, jakby miała być adresowana do sfrustrowanych, styranych zżyciem kur domowych, gorączko szukających jakieś ekscytacji w swoim życiu. Pierwsze 35 stron to paplanina quasi dialogów na poziomie gimnazjalistów komentujących posty na facebooku. W dodatku dialogów napisanych celowo lub nie z błędami, bo kwestie wypowiadane przez jedną z postaci okraszone są wewnętrznymi przemyśleniami drugiej, co nijak nie trzyma się kupy. Nachalne, powtarzające się w kółko przez kolejne strony westchnienia jaki on przystojny, kojarzą mi się raczej z prowokacją z youtuba, gdzie napotkana na ulicy dziewczyna nagle zmienia zdanie co poznania przypadkowego chłopaka, bo wyjmuje z kieszeni pokaźny zwitek banknotów. 4-stronicowe przeżycia związane z kupowaniem sznurka i taśmy przez tytułowego bohatera, w sklepie gdzieś po środku niczego mają chyba sugerować, że „zaraz się zacznie”. Statystyka po 2 rozdziałach: bohaterka powiedziała o Grey’u przystojny 8 razy i 4 razy się zaczerwieniła, średnio co 20 stron przygryza sobie wargę. Mam wrażenie, że jest niedorozwinięta umysłowo. Zważywszy, że książka zaczyna się dopiero od 7 strony jest żenująco. W kółko powtarzające się motywy o tym, że Pan Grey coś tam sponsoruje, wspiera, a Kate ekscytuje się swoim dziennikarstwem. Nazwy marek jak Nikon pisze się z dużej litery o czym wydawca chyba też nie wie (a może sama autorka?). Tłumaczka chyba musiała mieć jakiś kompleks, skoro nie potrafiła przetłumaczyć określenia ray-ban, bo jeśli miała na myśli nazwę marki zajmującej się sprzedażą m.in. okularów słonecznych, to uwaga na temat Nikona pozostaje aktualna. Tak na marginesie z faktu noszenia okularów tej marki nie wynika wcale, że nie widać komuś oczu (kwestia modelu).
Na siedemdziesiątej stronie błyskotliwy zwrot akcji wywołany niezdarnością ułomnej bohaterki, która nie wiedzieć czemu raz ma na imię Anastasia innym znów Ana, bo oto 21-lenia kobieta zachowuje się tak jakby pierwszy raz zobaczyła na żywo mężczyznę. Szokująca bzdura i banał rodem z Harlekinów następuje jednak już w następnym zdaniu, kiedy zauważa ona, że pan Grey ma usta i dokonuje odkrycia, ze mogą one służyć do czegoś więcej niż bełkotu, który udaje dialogi. Jakże wysoki poziom edukacji musi byś na WSU skoro niedorozwinięta 21-latka kończy studia? Koło 90 strony kolejna poruszająca scena znana z produkcji amerykańskich filmów o studentach klasy C, czyli cytując autorkę: „Ana puszcza pawia”. Uff 4 rozdziały za mną jeszcze tylko 21. Rynsztok? Ale czy można gorzej? Niestety tak. 110 strona faktycznie przynosi zwrot akcji, gdzie Chrystian Grey niczym niewyżyty student college’u ciągnie za włosy niedorozwinięta absolwentkę WSU. Emocje sięgają zenitu, sarkastycznie. Rozdział 7 w pokoju zabaw Greya zionie nudą, aż do przewidywalnego od pierwszych stron „odkrycia” niezdeflorowania naszej upośledzonej bohaterki, która momentami brzmi jakby się zamieniła jaźnią z Greyem. Jak można się spodziewać opanowany, stanowczy i władczy do granic absurdu kontroler, mięknie i postanawia wyrzucić swój zasadniczy tryb życia „chwilowo” na śmietnik, urzeczony dziewictwem małej Any. Wzruszyłem się do łez - władca jak Król Lew, czyli kolejny facet który na widok nietkniętej głupiej do obłędu dziewuchy przestał myśleć, tracąc przy okazji całkowicie szczątki wiarygodności jako postać prezesa jakieś tam potężnej korporacji. Potwierdza to kilka stron później jęcząc błagalnie jak pryszczaty nastolatek, który chciałby żeby jego przypadkowy numerek z koleżanką na dyskotece zakończył się „chodzeniem”. "Oh zgódź się proszę"-wzruszające. Dalej teksty supermacho są równie wyrafinowane i na poziomie jak u dyskotekowego półgłówka po 4 lufie czystej. Równie wysublimowana jest jego gra wstępna, której opis infantylnością dorównuje skardze przedszkolaka na dolegliwości charakterystyczne dla spędzeniu całego dnia na betonowym chodniku w pozycji siedzącej (dla niezorientowanych „pupa mnie boli”). Sądzę, że gdyby każda dziewica jęczała od dotyku pośladków to pewnie kobieta szczytowałaby zanim jeszcze mężczyzna zdjąłby spodnie. Ach jak on to wspaniale robi proszę państwa, szkoda że państwo tego nie widzą, chciałoby się zacytować komentatorów radiowych, orgazm goni orgazm niczym kichnięcia w pokoju pełnym kurzu. Tłumy czytelników szaleją. Ot kolejny przykład na to, że albo tłumaczenie nie trzyma się kupy, albo co gorsza taki był oryginał (zagadkę pozwolę zostawić dla masochistów psychicznych chcącym przebrnąć przez to "dzieło" po angielsku). Nie jest to jedyny problem polskiej wersji, w której można znaleźć takie „perełki” jak wiele mówiący opis „bardzo dizajnerskiej wanny” (pisownia oryginalna polskiego wydania) wypełnionej „olejkiem wyglądającym na drogi”. W tej bogatej scenerii nagle bohaterka zamienia się w mistrzynię seksu oralnego i tempie i stylu godnym erotyków klasy C dostępnych kiedyś na kanałach satelitarnych zachodnich stacji. I mniej więcej w 1/3 książki wielki pan Grey na odgłos kroków matki znów przybiera żałośnie śmieszną postawę charakterystyczną dla licealistów, których „starzy” nagle przyłapali na stole w kuchni podczas seksu. I właściwe wiadomo już, co się stanie w 3 części tej wątpliwej jakości epopei-głupiutka gąska z Oregonu uwiedzie i zaciągnie przed ołtarz pseudopana.
A pewnie was ciekawi, bo słyszeliście, że miało być coś o seksie. No jest, miej więcej większość licealistek to przeżyła, nuda, nuda, nuda. Jeden stosunek podobny do drugiego, pocałunki-wejście-dojdź dla mnie-orgazm i rozpadłam się na tysiąc, milion, albo tysiące kawałków. Może ilość kawałków na które rozpada się Ana w czasie seksu z Greyem jest skalą siły przeżyć? Nuda. Podobnie opis pokoju zabaw jest wypisz wymaluj, ze zdjęć jakich pełno w sieci. Dalej właściwie nie ma o czym pisać, zapewne z powodu faktu, że nie za bardzo jest o czym czytać i tak aż do 672 strony. Uff, czas na podsumowanie
Nie dziwi mnie już czemu ludzie obracający się w klimacie BDSM naśmiewają się z tej książki, która po prostu jest tandetnym wyobrażeniem o nie-za-bardzo-wiadomo-czym, o cechach amerykańskiego podwójnego Big Maca. Bierzesz byle jaką bułę, kiepski kotlet mielony, przekładasz jakimś sztucznym sosem, a jak próbujesz to zjeść to i tak staje ci w gardle, a potem zalega w żołądku, przykro się odbijając, zostawiając paskudną mieszaninę uczucia przeżarcia i tego, że człowiek nadal jest głodny, choć nic więcej nie zmieści. Być może to wyjaśnia czemu ludzie to kupują, wszak Big Mac też ma wielu zwolenników.
Kończąc, wystarczy jedno słowo. Żal. Żal kupić, żal tracić czas na czytanie. Żal, że tyle osób dało się złapać na tandetną amerykańską szmirę, która nie za bardzo trzyma się kupy, chociaż słowo kupa pasowałby tu niestety w zupełnie innym-dosłownym znaczeniu. Na szczęście był to e-book, czyli tzw. pdf. Dlaczego? Bo żal mi także tych wszystkich drzew przerobionych na tak zmarnowany papier.

Nie wiem komu ta pozycja zawdzięcza aż 1 gwiazdkę: wątpliwej jakości tłumaczeniu, czy też samej autorce. A już wiem! 1 gwiazdkę zawdzięcza webmasterom lubimy czytać, bo opcja "0" mogłaby wskazywać na brak oceny, albo co najmniej niezasłużoną, przeciętną notę. Zero byłoby odpowiednie, bo to co przeczytałem to już nawet nie dno pokryte mułem. Ale po kolei. Książka napisana...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Wspomnienia wojenne, to trudny temat. Pokolenie, które zna przemoc zbrojną z relacji telewizyjnych może nie rozumieć, co to znaczy, choć współczesne zagrożenia każą nam rewidować postrzeganie tej kwestii. Sięgnąłem po "Klucze" niejako przypadkiem, ale nie znajdziemy tu martyrologii, ociekającego krwią i ludzkimi szczątkami świadectwa bestialskiej przemocy. Zamiast tego znajdujemy piękny język przedwojennej Polski, nienaganną interpunkcję i bogactwo słów obcym współczesnym, modnym grafomankom, piszącym tom za tomem swoje mdłe historie, przesiąknięte schematami i podszyte seksizmem. Ale nie tylko forma przykuwa uwagę. Również pomysł narracyjny, sposób w jaki Maria Kuncewicz pokazuje przemijanie rzeczy z pozoru trwałych, a jednak kruchych w obliczu machiny zniszczenia. Najtrwalsze wtedy okazują się uczucia, wspomnienia, emocje. Jak obrazy, barwne i czarno-białe fotografie przywołane są w książce wnętrza, ludzie, miejsca. Bez charakterystycznej dla tej tematyki martyrologii dałem się niespodziewanie unieść w nostalgiczną podróż i opowieść o przemijaniu pełną prawdziwych odczuć bez krzty wydumania.

Wspomnienia wojenne, to trudny temat. Pokolenie, które zna przemoc zbrojną z relacji telewizyjnych może nie rozumieć, co to znaczy, choć współczesne zagrożenia każą nam rewidować postrzeganie tej kwestii. Sięgnąłem po "Klucze" niejako przypadkiem, ale nie znajdziemy tu martyrologii, ociekającego krwią i ludzkimi szczątkami świadectwa bestialskiej przemocy. Zamiast tego...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach:

Uwaga opinia może zawierać treści dostosowane do rynsztokowego poziomu języka jaki prezentuje komentowana książka.
Pewnego zimowego wieczoru gdzieś w schronisku górskim na końcu świata w biblioteczce zauważyłem coś co potem w pewnej sieci hipermarketów z kropkami było sprzedawane po 9,90 czyli "Miłość po polsku". Już od pierwszych stron chlusnęła na mnie fala wulgaryzmów najprymitywniejszego sortu, wplatanych bez ładu i składu, za to z uporem maniaka, co miało chyba nawiązywać do "reklamy" niegrzecznej Manueli. Cóż zapewne wydawcom jak i samej chyba autorce niegrzeczność pomyliła się z chamstwem i wulgaryzmem. Wylewającą się zewsząd wyższość kobiet i przedstawienie biednego "polaczka", któremu nigdy nic nie wyszło w życiu i ciągle rzucały go dziewczyny, to temat z pewnej piosenki z lubością śpiewanej przez harcerzy przy ognisku. Obrzygany więc tekstami w stylu: " A ta rudoblond, piegowata dziewczyna uwodziła mnie. Śpiewem i piersiami wielkości nierozwiniętych główek kapusty, jakie, ryjąc codziennie o szarym świcie w glinie, macałem w poszukiwaniu większych" nasunęło mi stwierdzenie, że to już nie jest proza tylko grafomania. Pomijając fakt, czy cytowane zdanie jest poprawne gramatycznie i stylistycznie zacząłem odkrywać nowy walor tej pozycji (unikanie słowa książka jest celowe). Otóż zacząłem baczniej przyglądać się wypocinom pani Gretkoweskiej i oblekłszy się w pelerynę przeciw takim werbalnym ekskrementom, brnąłem dalej w tę nudną fabularnie i ociekającą seksizmem najgorszego sortu historię. Dalej przeczytałem: "Tyrając, myślałem o kasie, seksie i… seksie." - hmmm? A wy o czym myślicie kiedy ciężko pracujecie?
Dalej było jeszcze gorzej: " Mówiła „Wilkomen i Sverije”, przytrzymując w gościnnym kroczu", czy "Łykając mnie, czasem się krztusiła i obsypywało ją jeszcze więcej piegów, jakby opluwała się nimi podczas orgazmu. Wystarczyło w nią wejść, nie potrzebowała pieszczot. Rudzi przez cieńszą skórę czują bardziej. Dużo później, po ślubie, przekonałem się, że ona nie czuje nic. Jej piegi były odpryskami rdzy z popsutego wnętrza". Prawda jakich mądrości można dowiedzieć się o rudych Szwedkach? Po przebrnięciu za połowę wiedziałem już, że najbardziej wartościową rzeczą jest pierwszego wydania, która właśnie skłoniła mnie po sięgnąć po wątpliwej jakości przereklamowanej autorki. Wam też odradzam, chyba że ktoś lubi pławić się w wulgarnym prymitywizmie i nie odróżnia smaku niegrzeczności od tandetnych epitetów przypisywanych często podchmielonym bywalcom tanich pijalni piwa.
Podsumowując: głębia postaci, której nie ma, płytkie schematyczne przemyślenia-banał, ogólna frustracja bohatera imaginującego sobie własne przeżycia do rangi życiowych nieszczęść, do tego fatalne błędy stylistyczne, skutkujące tym, że czasem trudno odnaleźć sens zdania. I masa prymitywnych wulgaryzmów. Naprawdę jest się czym zachwycać?

Uwaga opinia może zawierać treści dostosowane do rynsztokowego poziomu języka jaki prezentuje komentowana książka.
Pewnego zimowego wieczoru gdzieś w schronisku górskim na końcu świata w biblioteczce zauważyłem coś co potem w pewnej sieci hipermarketów z kropkami było sprzedawane po 9,90 czyli "Miłość po polsku". Już od pierwszych stron chlusnęła na mnie fala wulgaryzmów...

więcej Pokaż mimo to

Więcej opinii

Aktywność użytkownika michal_m

z ostatnich 3 m-cy

Tu pojawią się powiadomienia związane z aktywnością użytkownika w serwisie


statystyki

W sumie
przeczytano
6
książek
Średnio w roku
przeczytane
1
książka
Opinie były
pomocne
42
razy
W sumie
wystawione
6
ocen ze średnią 4,8

Spędzone
na czytaniu
31
godzin
Dziennie poświęcane
na czytanie
1
minuta
W sumie
dodane
0
cytatów
W sumie
dodane
1
książek [+ Dodaj]