-
ArtykułyŚladami autorów, czyli książki o miejscach, które odwiedzali i opisywali twórcyAnna Sierant8
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 14 czerwca 2024LubimyCzytać441
-
ArtykułyZnamy laureatki Women’s Prize for Fiction i wręczonej po raz pierwszy Women’s Prize for Non-FictionAnna Sierant14
-
ArtykułyZapraszamy na live z Małgorzatą i Michałem Kuźmińskimi! Zadaj autorom pytanie i wygraj książkę!LubimyCzytać6
Biblioteczka
2016-02-20
Jeśli ktoś czytał mój profil, to wie, że jestem homo. Pewnego dnia moja druga połówka zakupiła mi tę oto książkę. Miałam już na parapecie dwie części Metro, na okładce Enklawy napis "Znajdziecie tu wszystko, co najlepsze w bestsellerach Metro 2033 i Igrzyska śmierci", więc czemu by nie kupić. Szczególnie że księgarnia akurat zrobiła sporą przecenę.
Niektórzy mówią, że związki homoseksualne są nietrwałe.
To nieprawda. Nasz związek przetrwał pojawienie się "Enklawy" w naszym domu.
Recenzja zawiera dużo spoilerów. Jeśli nie chcesz sobie niszczyć zabawy - nie czytaj.
Zacznijmy może od okładki i ogólnego wyglądu książki. Początek nie zapowiada nic złego. Pomijam sporą cenę detaliczną, wszystkie książki są drogie. Z przodu skrzyżowane dwa miecze bez rękojeści, tytuł, nazwisko autorki, szponiasta dłoń jakiegoś potworka w prawym dolnym rogu. Z tyłu przedstawiona jest ta sama kratka co z przodu, ale bez broni oraz tytułu książki wraz z nazwiskiem. Potworek wyciąga dłoń ze środka, po kratce spływają kropelki krwi. Z początku wygląda to bardziej jak okładka jakiejś książki... fantasy. Miecze, czcionka... czyżby postapokalipsa w średniowieczu? Tak czy siak, okładka wygląda ładnie. Wyglądałaby naprawdę nieźle jako np. plakat.
Tekst na okładce głosi "Znajdziecie tu wszystko, co najlepsze w bestsellerach Metro 2033 i Igrzyska śmierci.". Nie wiem, czy to miał być jakiś chwyt marketingowy, czy może jakiś żart. Myślę, że po prostu wzięli pierwszą lepszą recenzję z Amazona, wycięli fragment, który zawiera porównanie do jakichś dobrych książek i wrzucili na okładkę. Igrzysk śmierci nie czytałam, czytałam za to Metro 2033. Jeśli chodzi o Igrzyska... miłość jakaś jest, więc Igrzyska można uznać za zaliczone. A Metro... z Metro 2033 to jest jedynie wredna zrzynka. O tym później. Jeśli zamierzasz kupić tę książkę tylko ze względu na to, że oczekujesz czegoś w stylu Metro, to tutaj nie masz czego szukać. Rozważania, filozofowanie przy wódce, zwroty akcji - nie tutaj.
Z zewnątrz prezentuje się nieźle. A jak jest wewnątrz?
Narzekanie czas zacząć...
Zacznijmy od założeń świata. Było... coś. Serio. Nie wiadomo jak doszło do tego, że ludzie są zmuszeni do mieszkania w tytułowych "Enklawach". Po prostu coś było, jakaś wojna, jakaś apokalipsa, nie interesować się. Z tego, co wiem, co nieco na ten temat jest napisane w innej książce tej samej autorki. Ludzie mieszkają pod ziemią, w Enklawach. Tutaj też pojawia się zrzynka z Metro 2033 - Mimo iż nie jest powiedziane wprost, gdzie mieszkają ludzie, to niektóre fragmenty wskazują na to, że akcja dzieje się w... metrze.
Enklawy znajdują się prawdopodobnie na stacjach, lecz to też nie jest powiedziane wprost. W ogóle... nic tu nie jest powiedziane wprost. Gdzie są enklawy, czym są te całe podziemia, co doprowadziło do takiego stanu rzeczy. Założenia fabuły rozsypują się już na samym początku, a niewiedza o świecie otaczającym bohaterów zwyczajnie denerwuje. W Enklawie nie masz imienia. Mówią do ciebie po numerze. Dopiero gdy osiągniesz 15 lat, rozstawiają przed tobą jakieś klamoty, nacinają ci ramię, i ten przedmiot, na który spłynie krew, staje się twoim imieniem. Stąd takie imiona jak Naparstek, Kamień, Karo. To trochę dziecinne, ale na samą myśl o tym, że ktoś mógłby nazywać się np. Nocnik, poprawiał mi się humor. W Enklawie prawie nikt nie żyje dłużej niż te 20 lat. Robią ci wielką imprezę, nadają imię, a po 5 latach umierasz. Autorka jednak nie powiedziała dlaczego. Jakaś choroba? Może tych, co skończyli 20 lat wysyła się wgłąb tuneli na pewną śmierć? Nie interesuj się, czytaj.
Całą Enklawą rządzi starszyzna, która składa się z kilku osób. Dowodzą oni wszystkimi, robią, co chcą. Mimo iż zbliżają się do tych 20 lat (Być może nawet są starsi) popełniają głupie decyzje. Chyba najlepszym przykładem jest to, że gdy jedna z enklaw została zmasakrowana przez "Dzikich", starszyzna ma to gdzieś. Niby wielu mieszkańcom nie podoba się to, jak postępuje starszyzna, ale nawet nie myślą o tym, by ich obalić. Bawią się w jakieś konspiracje, zamiast zaatakować trójkę idiotów i przejąć władzę.
Jednak to nie wszystko. Podczas gdy w metrze wszyscy męczą się, walcząc z Dzikimi, szukając pożywienia, na powierzchni da się normalnie żyć. Mimo to starszyzna opowiada wszystkim bajki, że na powierzchni jest tylko śmierć. Czemu? Po co? Jaki w tym sens?
Żeby nie było zbyt negatywnie... w "Enklawie" nie ma broni palnej. Ludzie żyją jak dzikusy, tańczą przy ognisku, robią jakieś przepychanki w świetle ognia. Walka odbywa się tu za pomocą noży, pałek, kijów. Nie przepadam za czymś takim, o wiele bardziej podoba mi się broń palna, nawet jeśli są to np. muszkiety. Doceniam jednak niecodzienny pomysł. Z czasem, gdy bohaterowie wychodzą na powierzchnię, głupot jest jakby mniej. Krótko mówiąc - świat jest. Pełen idiotyzmów, głupot, braku logiki, ale jakiś jest. Przynajmniej to.
Teraz o bohaterach. Główna bohaterka, Karo jest zwyczajnie... irytująca. W pewnym momencie zabujała się w swoim koledze, Cieniu, i teraz każda inna dziewczyna, co z nim gada jest potencjalną rywalką w walce o serce biedaka. Przyjaciółka Cienia chce z nim dłużej pogadać? Pewnie chce chłopaka zabrać, wredna małpa! Karo też wie bardzo mało o otaczającym ją świecie. Rozumiem, narracja pierwszoosobowa, narrator nie jest wszechwiedzący, ale jest to zwyczajnie wkurzające. Także sam Cień nie jest jakimś interesującym bohaterem. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam zbytnio jak się zachowywał, co robił. Był jednak o wiele ciekawszy od Karo. W późniejszej części dołącza do nich Tegan, a jeszcze później - Stalker. Tegan jest według mnie chyba najciekawszą postacią z tej książki. W porównaniu do Karo i Cienia nie darzyła Stalkera zaufaniem, głównie dlatego, że była niewolnicą jego, i jego gangu. W porównaniu do reszty ma jakiś charakter, własne zdanie. Stalker to taki stereotypowy bad boy. Dzikus, potrafi się lać, miał swój gang, "Wilki" (O ile grupę dzieciaków wyjących do księżyca można nazwać gangsterami), z czasem pokazuje swoją dobrą stronę. Wtedy też pojawia się trójkąt romantyczny. Karo kochała Cienia, ale Stalker nauczył ją lepiej walczyć i do niej ładnie mówił, zabujał się w niej... wiadomo, stereotypowy trójkąt, dziewczyna nie może wybrać między dwoma chłopakami, dwóch chłopaków zabujało się w jednej dziewczynie, dwuznaczne sytuacje. Bohaterowie to w sumie grupa płaskich kartonów, na których ktoś napisał parę cech, którymi postać ma się odznaczać. Jedynie Tegan jest z odrobinę wypukłego kartonu, jest lepiej wycięta, bo w porównaniu do reszty przejawia odrobinę inteligencji.
Teraz język. Jest on bardzo... prosty. Chyba najbardziej denerwowało użycie słowa "mięso". Mięso było słowem uniwersalnym, którego można było użyć w stosunku do martwego mutanta, pieczącego się nad ogniskiem... mięsa, lub zwierzaka w sidłach. Rozumiem, że to tak jak w grach RPG, zwierzaka się zabija, wypada mięso? Opisy są. Czasem ciekawe, czasem beznadziejne. Opisy walk głównie polegają na tym, że Cień i Karo stają do siebie plecami niczym bohaterowie Army of Two, i osłaniają się nawzajem. Rachu ciachu, i po strachu. Walki można opisać w jednym zdaniu - Cień/Stalker i Karo stają do siebie plecami, i tańczą swoimi sztyletami, po czym wygrywają, bo mają mięso w brzuchu. Ogólnie język jest niezwykle prosty, co w połączeniu ze średniej wielkości czcionką sprawia, że książkę tę można skończyć bardzo szybko.
Inne głupoty, które trudno mi zrozumieć:
- Tegan od początku nie darzyła Stalkera zaufaniem, wręcz się go bała. Karo jednak nie mogła pozwolić na to, by członkowie grupy sobie nie ufali. Zażądała, by Tegan i Stalker sobie przebaczyli. Problem w tym, że chłopak nie miał czego wybaczać dla dziewczyny, a z paru fragmentów wywnioskowałam, że Tegan była przez gangsterów Stalkera... gwałcona. Wielokrotnie. "No, zgwałcili cię wiele razy, no to podajcie sobie rękę na zgodę i powiedzcie ładnie "przepraszam"."
- Gdy dawna przyjaciółka Cienia, Pearl, zostaje zjedzona przez Dzikiego, Cień mówi coś w stylu, że to jego wina, a później wszystko wraca do normy, ignoruje jej śmierć, już o niej prawie nie wspomina.
- Chyba najbardziej epicki tekst w całej książce - "Jest tam kto? Widziałem dym. Jeśli nie ma macie złych zamiarów, odezwijcie się. A jeśli macie, ruszam stąd, cobyście mnie nie dogonili"
Nie ma to, jak poinformować potencjalnych agresorów o tym, że zamierzamy uciekać, jeśli mają złe zamiary.
No i dochodzimy do końca recenzji. Czy książka mi się spodobała? Z recenzji można wywnioskować, że niezbyt. Dla mnie była jednak po prostu czymś, co można przeczytać, a później o tym zapomnieć. Jak chce się przeczytać cokolwiek, nie ma się niczego do roboty, to można śmiało kupić, ale najlepiej trafić na jakąś przecenę, bo 32,90 to moim zdaniem troszkę dużo. Moim zdaniem na niekorzyść tej książki podziałało to, że to książka... młodzieżowa. Według mnie postapokalipsa średnio idzie w parze z prostą, zrozumiałą dla nastolatków narracją. Dla fanów postapokalipsy nie polecam, bo niektóre głupoty potrafią doprowadzić do gorączki, dla osób, które chcą rozpocząć przygodę z postapokalipsą też nie, bo jest duża szansa, że "Enklawa" ich odrzuci od tego gatunku. Najlepszym adresatem wydaje mi się właśnie młodzież. Być może młodsze osoby podejdą do tej książki o wiele cieplej.
Jeśli ktoś czytał mój profil, to wie, że jestem homo. Pewnego dnia moja druga połówka zakupiła mi tę oto książkę. Miałam już na parapecie dwie części Metro, na okładce Enklawy napis "Znajdziecie tu wszystko, co najlepsze w bestsellerach Metro 2033 i Igrzyska śmierci", więc czemu by nie kupić. Szczególnie że księgarnia akurat zrobiła sporą przecenę.
Niektórzy mówią, że...
Przeczytane. Chociaż... niezbyt wiem, co tu do czytania było. Książkę przekartkowałam w księgarni, nie kupowałam, bo aż żal wydawać tych 30zł. No bo czym jest ta "książka"? Dostajemy "książkę" (Piszę "książka" w cudzysłowie nie bez powodu. Sama nie wiem jak to coś nazwać) ,w której na każdej stronie otrzymujemy jakieś zadania. Tutaj napluj, tutaj pomaż keczupem, tutaj narysuj coś pięknego, tutaj coś brzydkiego. Do bardziej hardcorowego zadania zalicza się wejście z nią pod prysznic. Prysznica nie mam, mam wannę, i jeśli miałabym w niej siedzieć 1-2 godziny, jak to mam w zwyczaju, to z "książki" by wiele nie zostało.
No ale po co? Po cóż niszczyć tę "książkę"? Autorka w tej "książce" zachęca do "kreatywnej destrukcji" by "rozbudzić prawdziwy proces tworzenia". Polecenia w "książce" można różnie interpretować, do czego zachęca nas odpowiedni punkt na początku. Problem w tym, że wiele tu do interpretowania nie ma. Rozumiem, gdyby była jakaś gra słów, jakiś wyraz, który ma różne znaczenia i kompletnie odwraca sens zadania, ale nie. "Pomaż tę stronę keczupem". Co tu do interpretowania? "Książka" zachęca przy tym do "postępowania nieszablonowo". Oznacza to, że polecenia można mieć gdzieś. Wolna amerykanka, róbta co chceta. Wychodzi więc na to, że równie dobrze można byłoby zostawić puste strony, z jednym poleceniem - "Rozwal każdą stronę w inny sposób". Przynajmniej farbę drukarską by się oszczędziło.
No ale czy oszczędziłoby się papier? Oszczędziłoby się. Wystarczyłoby zrobić małą, cienką książeczkę z zestawem poleceń, które można wykorzystać na np. zeszycie.
Więc po co ta "książka" powstała? Jak dla mnie zwyczajnie dla kasy. Szczególnie że sama autorka ma bardzo podobne "książki" w stylu "To nie książka", "Finish this book" lub kieszonkowej wersji "Zniszcz ten dziennik", żeby jeszcze trochę pieniędzy wycisnąć. Innego powodu, by coś takiego stworzyć nie mogę znaleźć. Można jeszcze uznać, że to artystyczne dewiacje autorki, ale jak dla mnie jest to odrobinę mniej prawdopodobne.
Jak jeszcze poznęcać się nad tą "książką"... ja książki szanuję. Szanuję wszystko. Moje gry stoją na półce, płyty nie mają ani jednej rysy, książki, mimo iż leżą na parapecie (półki niestety nie mają, ale będą mieć) są bardzo zadbane, gdyby zetrzeć z niektórych kurz to wyglądałyby jak nowe. Zwyczajnie boli mnie to, że ktoś tworzy "książkę" którą trzeba zniszczyć, i chce, żeby płacić za tę "książkę" 30zł. To już lepiej sobie dołożyć i kupić Ciemne Tunele Siergieja Antonowa z Szeptami zgładzonych w gratisie. Serio, dwie książki za cenę niewiele większą od jednej dosyć cienkiej "książki", która do tego praktycznie nie ma treści? No a, gdy się już ten dziennik rozwali to, co wtedy? Jakoś trudno mi sobie wyobrazić pomazany, rozwalony, porozrywany i cuchnący "Zniszcz ten dziennik" który swoim smrodem keczupu i brudu z samochodu raczy nozdrza mieszkańca pokoju.
Podarowanie tego czegoś miłośnikowi książek jest niczym sprezentowanie filateliście kolekcji znaczków z męskimi narządami płciowymi lub wręczenie numizmatykowi czekoladowych monet. Trzymać się od tego z daleka. Masz przyjaciela lubiącego książki? Nie rób mu przykrości. Nie kupuj mu tego w prezencie.
Przeczytane. Chociaż... niezbyt wiem, co tu do czytania było. Książkę przekartkowałam w księgarni, nie kupowałam, bo aż żal wydawać tych 30zł. No bo czym jest ta "książka"? Dostajemy "książkę" (Piszę "książka" w cudzysłowie nie bez powodu. Sama nie wiem jak to coś nazwać) ,w której na każdej stronie otrzymujemy jakieś zadania. Tutaj napluj, tutaj pomaż keczupem, tutaj...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to
Pewdiepie zna chyba każdy. Jego kanał jest "tylko" na 5 miejscu w rankingu subskrybcji, ale gdy zwróci się uwagę, że kanały z miejsc 1-4 są kanałami "ogólnymi" (Na przykład 1 miejsce - #Muzyka), to wychodzi na to, że Pewdiepie jest najbardziej znanym Youtuberem świata. Według mnie jednak duża popularność nie przekłada się na jakość. Nigdy nie śmieszył mnie gościu, co darł gębę do beznadziejnego straszaka, a do ludzi, co wrzucają po kilka filmów na dzień to już tak "instynktownie" mam dystans. Rozumiem jakieś vlogi, sama lubię gadać, więc, zamiast siedzieć przed kompem i tłumaczyć samej sobie różne rzeczy to lepiej wziąć kamerę, i na gadaniu zarobić, co nie? Nie rozumiem jednak, jak można dawać po kilka filmów z gier, które trzeba obrobić w odpowiednim programie itp. Zdaję sobie sprawę, że tacy ludzie robią filmy "na zapas", ale...
No ale nic... jest "książka" do zrecenzowania. Jak już pewnie wywnioskowaliście, za Pewdiepie nie przepadam. No ale książki a gry to coś zupełnie innego, więc gdyby była dobra, to bym ją polubiła, nie zwracając uwagi na "gamingowe" życie twórcy. No ale czy dobra jest?
Nie.
Zacznijmy od okładki. Cienka okładka, ale jak dla mnie zrobiona z dobrej jakości materiału. A na okładce - minimalizm. Nie no, lubię coś takiego, ale tu wygląda to tak, jakby zwyczajnie nie było pomysłu na okładkę. Napis "Ta Książka cię kocha" ze szczerzącym się serduszkiem zamiast litery "o", nick autora (Pewdiepie podpisał się nazwą z Youtube, nie imieniem i nazwiskiem). Z tyłu standardowe teksty, zachwalające "książkę". Od razu do głowy przychodzą najczarniejsze myśli, bo wygląd tej "książki" przywodzi na myśl takie "bestsellery" jak "Zniszcz ten dziennik" lub "To nie książka". No nic, otwieramy...
Tak, dobrze myślicie. To jest TEN typ książki - droga jak cholera, mająca mało treści, masę obrazków. Nie mam nic przeciwko książkom motywującym, przepełnionym cytatami, ale tu ta "motywacja" trochę nie wyszła.
Na pierwszych stronach wita nas kompilacja zdjęć różnych ludzi. Na wielu pojawia się tekst "Duck is coming". Kaczki przewijają się przez całą "książkę", uczestnicząc w jakichś nieśmiesznych żartach z kwakaniem. Na kolejnej stronie mamy zdjęcie naszego Pewdiepie, a obok tekst w stylu "Dlaczego napisałem tę książkę wzór numer 9732". Przyznam się, że nie pamiętam dokładnie, co tam było napisane. Było coś o tym, że na Tweeterze fan Pewdiepie umieścił jakiś cytat, co zainspirowało naszego Szweda do napisania "książki". Dalej standardowe gadanie o tym, jak to bardzo chce nas zmobilizować, zmotywować, i jak to fajnie, że postanowił podzielić się z nami swoimi mądrościami. Nie no, fajnie, ciekawi mnie jakie mądrości znajdę...
No i tutaj przechodzimy do treści. Nie wiem, czy można przeklinać w opiniach na Lubimy Czytać, więc postaram się nie przesadzać, chociaż mnie ciągnie.
Treść to... kupa. Ogólnie to na każdej stronie jest obrazek, i do tego cytat. Ładne obrazki i normalne, choć "oczywiste" mądrości mieszają się z czymś, co demotywuje, i paskudnymi rysunkami. Mądrości dobre są zwyczajnie oczywiste, i są to zazwyczaj "Nie przejmuj się hejterami", "Hejterzy mogą kwakać", "Inni ci mówią, że jesteś brzydki, ale ty jesteś piękny". Nic ciekawego, nic nowego. Sama oczywista oczywistość, która mówi oczywiste rzeczy, by nie przejmować się wrednymi ludźmi, by mieć dobre zdanie o sobie. Mówiłam jednak, że "normalne" mądrości mieszają się z tymi "złymi". Przygotowałam sobie kilka przykładów:
- "Nie bądź suką" - ze zdjęciem Dalmatyńczyka, który karmi młode.
- "Nie jesteś zły inni są po prostu lepsi" - Jak to miało kogokolwiek zmotywować?
- "Ważne abyś kochał siebie bo nikt inny tego nie zrobi" - Rozumiem, można to różnie interpretować, ale... to, że "nikt inny tego nie zrobi" jest trochę... przesadzone. Moja dziewczyna, siostry, rodzice to osoby, które mnie kochają.
- "Nie możesz umrzeć jako dziewica jeśli tak jest spieprzyłaś życie" - Ze zdjęciem nagrobka ze ślimakiem. Czyli najważniejszą rzeczą w życiu jest szybka strata dziewictwa...
- "Więc zaakceptuj że jesteś" - Pomijam już to, że sam cytat sam w sobie jest dziwny, wygląda jakby przed "Więc zaakceptuj" miało być coś jeszcze. To, co mnie zwyczajnie obrzydziło to zdjęcie kibla, w którym znajduje się zakręcona kupa, taka w stylu kreskówkowych, z "zawijasem" na szczycie.
- "Maybe senpai isn't noticing you for a reason." - Tekst nawiązuje do anime. Wśród fanów itp. jest taki "mem", a mianowicie "Senpai, notice me!". Ogólnie w tym cytacie chodzi mniej więcej o to, że "A może twój wymarzony chłopak ma powód, by cię ignorować?".
- "Don't cry over spilled milk. Cry over how sad your live is" - "Nie płacz na rozlanym mlekiem. Płacz nad tym, jak smutne jest twoje życie.". Co do cholery?!
Orłem z ortografii nie jestem, ale też widziałam, że coś jest nie tak. I było - brak przecinków. Tam gdzie przecinki miały być, nie było ich w ogóle. Wybornie.
Tak więc widać jaką jakość ma to "dzieło". 35 złotych za "książkę", która będzie cię jechać, jak chce. Może Pewdiepie naoglądał się Amerykańskich filmów, gdzie jedna z postaci obraża głównego bohatera, co daje mu siłę, by walczyć dalej? Nie, tak to nie działa. Rozumiem, że to może być jakaś satyra, ironia, ale wtedy takiej "książki" nie można nazwać "motywacyjną". Jestem przeciw wydawaniu tego typu syfu. Może warto zmienić tytuł? Mam kilka propozycji:
- "Ta książka cię nie kocha"
- "Książka dla masochistycznych emo"
- "Ta książka kocha cię, gdy chce"
Pewdiepie zna chyba każdy. Jego kanał jest "tylko" na 5 miejscu w rankingu subskrybcji, ale gdy zwróci się uwagę, że kanały z miejsc 1-4 są kanałami "ogólnymi" (Na przykład 1 miejsce - #Muzyka), to wychodzi na to, że Pewdiepie jest najbardziej znanym Youtuberem świata. Według mnie jednak duża popularność nie przekłada się na jakość. Nigdy nie śmieszył mnie gościu, co darł...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to