rozwiń zwiń

Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach: , ,

Jak ktoś chce się czegoś dowiedzieć o Ukrainie, to nie ten adres. Jak o autorze - proszę bardzo. To on jest ważny i bardzo cool (jak ten pseudonim, który wybrał do pisania kłamliwych, stereotypizujących artykułów, bo wstyd pisać takie bzdury pod własnym nazwiskiem - parafrazując jego własne słowa).

Męcząca jest ta pogarda pod płaszczykiem humoru. Taki edgy facet, który z radością wypisuje ile i co pije, ćpa. Nie wpływa to na percepcję Ukrainy, a służy raczej jako lista i pochwała ile takich środków przyjął. Jakby się słyszało licealistę, który chce zaimponować byciem patusem, ale jest z dobrego domu, więc za używkami nie idzie żadna tragedia. Dlatego jak on kupuje od starych punków jakiś wywar - jest to anegdotka, którą trzeba się pochwalić, jak on pije na ulicy wywar na potencję - śmieszna, cool anegdotka, ale jak punk leży w rzygach albo babcia nie może wstać, bo pijana, wtedy hahaha, patologia, czytelniku, widzisz jakie to obrzydliwe?

Pogarda jest wszędzie i do każdego. Ukraina obrzydliwa, pijana, prymitywna. Polaki głupki, co to przyjeżdżają bez żadnego pomyślunku i z głupiego sentymentu za czymś co nie istnieje, i łatwo dadzą się obrobić i oszukać. (Nie to co autor i jego kolega, co to do żebrzącego dziecka powiedzą "Spierdalaj" ;)) Współpodróżni - ale żałośni, nic nie wiedzą o świecie. Kobiety mają tatuaże, co to według autora nic nie znaczą i na ich podstawie wie, że nie znajdą pracy; inne kobity mają emocje, bo czytają Mickiewicza się wzruszają i to jest hahaha takie żałosne i zabawne. Ktoś robi zdjęcie swojej żonie, która robi zdjęcie nagrobkowi - ale żałosne. Ale jak oni robią zdjęcia robieniu zdjęcia, to git. Amerykańce co przyjechali pomagać - hahah nie rozumieją słowiańskiej duszy. Kanadyjczyk co to się... Ech, długo by pisać.

Podejrzewam, że tak miało być, bo na 2-3 ostatnich stronach kolega z Ukrainy dostrzega, że autor patrzył, parafrazując, na miejscowych jak na małpy w zoo, więc kolega się wkurza i odchodzi. I potem autorowi głupio. Tylko, że ja widzę tą jego pogardę i orientalizację od pierwszego rozdziału tej książki i to, że autor uświadamia sobie to na sam koniec jest bardziej frustrujące niż satysfakcjonujące czy radosne. Jakby jakoś "zadośćuczynił" za ten cały jad jakimś innym spojrzeniem na Ukrainę - to by było ciekawe. Ale nie. Wszystko kończy się zdaniem, że mu wstyd i tyle. Mam gdzieś ten wstyd. Nic mi nie dał!

F R U S T R U J Ą C E

Nic mi tych nerwów z taplania się w tej pogardzie nie zwróci. Nawet nie można ufać w to co napisane, bo autor sam w rozdziale "Gonzo" przyznaje, że o Ukrainie pisał na portalach "hardkorowo", żeby się sprzedało. Czemu mam mu ufać teraz, że przedstawił cokolwiek rzetelnie?

Mam tylko szczerą nadzieję, że nie narobił nic złego swoimi wcześniejszymi artykułami. Że nie dostarczył amunicji tym wszystkim ludziom, którzy Ukraińców by najchętniej wywalili z Polski. Żartuję. Nie mam nadziei. Ta książka to taka nieprzyjemna lektura, którą ktoś, kto nie musi się martwić o jej skutki, może przeczytać z szerokim uśmiechem, że heheh, dystansik, heheh śmieszne, heheh ja patrzę z góry, z lepszej pozycji. Ja się nie śmieję. Mi jest po prostu cholernie przykro.

Jak ktoś chce się czegoś dowiedzieć o Ukrainie, to nie ten adres. Jak o autorze - proszę bardzo. To on jest ważny i bardzo cool (jak ten pseudonim, który wybrał do pisania kłamliwych, stereotypizujących artykułów, bo wstyd pisać takie bzdury pod własnym nazwiskiem - parafrazując jego własne słowa).

Męcząca jest ta pogarda pod płaszczykiem humoru. Taki edgy facet, który z...

więcej Pokaż mimo to


Na półkach: ,

Ta książka to jedna wielka mantra (na które nomen omen narzeka autor). W kółko potarzają się te same argumenty, zespoły, nawet zbitki słowne (w pewnej chwili pojawiały się trzy razy na akapit jakby chciano nas zakodować ;)). Mam poczucie, że treści było na około 50 stron, ale że chciano koniecznie wydać książkę, wrzucono relacje ludzi, których "opętała muzyka" i powtarzano wszystko po milion razy, w nadziei, że nikt się nie zorientuje.

To jedna z najgorzej zredagowanych książek jakie dane było mi wziąć w ręce. To chaos, zlepek, mantra. Całkiem jak próba rozmowy z kimś, kto się zapętlił na jednej narracji i nie potrafi przekazać jasno swojego stanowiska. Nie rozumiem co tam robią nagłówki akapitów, które kojarzą się raczej z artykułami w gazetach. Czytało mi się przez to gorzej. Czasami był problem z rozpoznaniem kto jest teraz narratorem - autor czy jakiś świadek (to opinia trzech osób, nie tylko moja). Masa powtórzeń. Czasami całych zdań z akapitu powyżej jakby traktowano czytelnika jak niezdolnego do zapamiętania czegokolwiek. To trochę zgadza mi się z przekazem, że ludzie powinni być pod wpływem tyko grzecznych, przyjaznych treści, bo nie są w stanie sami myśleć.

Najbardziej odpychającą i niepoważną rzeczą było dzielenie świata na "my i oni" jakby to były spójne grupy. Nie ma żadnego rozróżnienia - Metallica, Iron Maiden, Kat, Nirvana, Manson, Rihanna to jeden pies, wszystko zagrożenie duchowe, wszystko przeciwko nam. O ile to by było ciekawsze, gdyby autor podzielił zespoły ze względu na rodzaje zagrożenia! Pokazałoby, że widzi między nimi różnice. W obecnej formie ma się wrażenie, że omawia to człowiek, który całkowicie nie wie o czym mówi, a to, sądząc po życiorysie autora, nieprawda. To nie ignorant, który myśli, że Manson jest w Kiss, bo ma makijaż i ciemne włosy. Chyba. Po treści trudno mi to stwierdzić.

Bardzo zbędna książka.

Ta książka to jedna wielka mantra (na które nomen omen narzeka autor). W kółko potarzają się te same argumenty, zespoły, nawet zbitki słowne (w pewnej chwili pojawiały się trzy razy na akapit jakby chciano nas zakodować ;)). Mam poczucie, że treści było na około 50 stron, ale że chciano koniecznie wydać książkę, wrzucono relacje ludzi, których "opętała muzyka" i...

więcej Pokaż mimo to