Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Gdybym miała opisać tą książkę jednym słowem (co jest bardzo trudne), powiedziałabym, że jest szczera.
Nie znajdziecie w niej zbędnego pitolenia i słodko-pierdzącej narracji jak to posiadanie zwierzęcia to same ochy i achy, a gabinet weterynaryjny to się odwiedza z psem tylko raz do roku na szczepienie, a z kotem to w ogóle nie ma potrzeby. Autorka przedstawia swój zawód ze wszystkimi jego blaskami i cieniami, tłumaczy punkt widzenia weterynarza w tych najtrudniejszych i najbardziej spornych sytuacjach z gabinetu. Przestrzega czytelnika przed braniem zwierzaka z niesprawdzonego źródła i przedstawia realne konsekwencje zdrowotne, które mogą iść za decyzją wybrania zwierzaka z pseudohodowli, pomaga też odróżnić pseudohodowlę od dobrej hodowli. Według mnie, edukowania w tym temacie nigdy za wiele, bo niby każdy to wie, ale nadal biznes pseudo kwitnie.

Dalej dowiadujemy się jak powinna wyglądać pierwsza wizyta w gabinecie weterynaryjnym, na co zwracać uwagę, o prowadzeniu dokumentacji medycznej, przytacza anegdoty, aby uzmysłowić nam, jak ważne jest mówienie prawdy w gabinecie! Każdemu zdarzy się zrobić głupotę, czy to z niewiedzy czy z nieupilnowania, a ukrywanie faktów, w skrajnych przypadkach, może doprowadzić do śmierci naszego zwierzaka!

Szerzej opisany jest temat odrobaczania psów i kotów, szczepień, kastracji i sterylizacji (to dwa różne zabiegi i oba można wykonać zarówno u samic jak i u samców).

Kolejne anegdoty związane są z "mądrością tłumu" czyli grupach na portalach społecznościowych i forach, gdzie każdy właściciel, jako, że jest Polakiem, ma dyplom z medycyny i medycyny weterynaryjnej, a jeszcze dodatkowo koleżanka sąsiadki miała taki sam przypadek i jej to pomogło, więc ty też tak zrób.
Ja nie będę już tu się rozpisywać o tym, jak bardzo szkodliwe może być takie pytanie się grupowiczów o niepokojąc objawy swojego zwierzaka, zamiast udania się do lekarza weterynarii. Przytoczę tylko przykład tego, że jak wpiszecie w Google "częste bóle głowy" to pojawi Wam się całe spektrum chorób z nowotworem mózgu na czele. Internet w przypadku zdrowia nigdy nie powinien zastąpić wizyty u lekarza/weterynarza.

Magdalena Firlej - Oliwa próbuje oswoić nam znieczulenia. Zmniejszyć strach przed nimi podpierając się własną praktyką i nauką. Nie taki diabeł straszny jak go malują, wystarczy go tylko trochę poznać :)

W książce jest rozdział poświęcony pasożytom zewnętrznym, chorobach przez nie przenoszonym i w jaki sposób chronić przed tym dziadostwem naszego czworonoga.

Pod koniec, rozdziały związane są z opieką nad zwierzakiem w zależności od jego wieku. Jak dbać o psiaki pomiędzy latami szczenięcymi a starością, mamy słów kilka o seniorach i procesie starzenia się naszych czworonogów.
Ja na przykład dowiedziałam się, że pies, tak jak człowiek, może wraz z wiekiem doświadczać zaburzeń poznawczych np. nie poznawać własnego właściciela.

Przyznam, że ostatnia część książki mocno na mnie zadziałała, z uwagi na wiek mojego psa. Mianowicie końcówka jest o eutanazji i pożegnaniach, śmiałam się przez łzy, czytając historię o diamencie z psich prochów i głęboko zastanawiałam się jak ja będę żegnać się ze swoim zwierzakiem.

Nie chcę kończyć recenzji w tak smutnym momencie, także jeszcze napiszę wam o samym wydaniu.

Niestety książka ta, podobne jak "Nie dla psa (i kota) kiełbasa" jest wydana z papieru o jakości: odzysk z Gazety Wyborczej. Jest to dosyć sporym minusem, bo zdecydowanie jest to dzieło, do którego będzie się często powracać, ze względu na zawarcie bardzo dużej ilości kluczowych i praktycznych informacji.

Ale oprócz tego, nie mam się do czego przyczepić, nie ma tu żadnej dysproporcji, zarówno psiarze, jak i kociarze będą z tego zakupu zadowoleni. Bardzo Wam polecam wykosztować się na własny egzemplarz. Będziecie mieć pod ręką pewną i sprawdzoną wiedzę w najbardziej podstawowych i przydanych zagadnieniach związanych ze zdrowiem Waszego pupila. Oszczędzicie sobie sporo czasu na szukanie RZETELNYCH informacji w Internecie, bo autorka zrobiła już research za Was :)

Gdybym miała opisać tą książkę jednym słowem (co jest bardzo trudne), powiedziałabym, że jest szczera.
Nie znajdziecie w niej zbędnego pitolenia i słodko-pierdzącej narracji jak to posiadanie zwierzęcia to same ochy i achy, a gabinet weterynaryjny to się odwiedza z psem tylko raz do roku na szczepienie, a z kotem to w ogóle nie ma potrzeby. Autorka przedstawia swój zawód...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

"Dobry pies! Kolejne dylematy rozwiązane" różni się od tej szczeniakowej dwiema istotnymi kwestiami. W książce dla "starszaków" mamy opisy przypadków nadesłane przez klientów Steve'a i pomaga on naprawiać zachowania już niepożądane. "Dobry piesek" opiera się na nauce dobrych zachowań od zera, co w założeniu, że pracujemy z "czystą kartką" jest całkiem spójne i zrozumiałe.
Druga kwestia, to podkreślanie przez autora wielokrotnie, że proces nauki zajmie dużo czasu, co też jest adekwatne. Zmiana zachowania jest trudniejsza i bardziej długotrwała.
Daje to bardzo cenny wniosek - lepiej sumienie przykładać się do wychowania psa od samego początku, bo naprawianie błędów będzie większym wyzwaniem.
Są tam poruszone tematy: awaryjnego zatrzymania, łapania za obrożę (jako "awaryjne przytrzymanie"), koprofagia, reaktywność, lęk separacyjny, reakcja na fajerwerki i wystrzały, sztuczki, praca węchowa, elementy treningu kooperacyjnego, trening z klikerem, kastracji (od strony behawioralnej), zaburzeń poznawczych u psów.
Jak widzicie same perełki!

Książki czyta się bardzo szybko, warto robić z nich notatki i zaznaczać najważniejsze fragmenty, chociaż w przypadku np. osoby, która nie ma doświadczenia ze szczeniakami a chciałaby je nabyć, zaznaczyć trzeba by było całego "Dobrego Pieska" od góry do dołu. W tym przypadku zdecydowanie lepiej jest mieć książkę cały czas pod ręką i do niej wracać, kiedy pojawi się potrzeba.

Steve Mann ma poczucie humoru, które w mój osobisty gust trafia prosto w dziesiątkę, ale np. kiedy książkę czytał mój partner, to anegdoty i "śmieszki" autora go męczyły, wolał tylko część merytoryczną. Kwestia gustu, niemniej książka ma walory humorystyczne i warto mieć to na uwadze. Dla mnie ułatwiało to odbiór i sprawiało, że lektura byłaby bardziej przystępna dla osoby początkującej.

"Dobry pies! Kolejne dylematy rozwiązane" różni się od tej szczeniakowej dwiema istotnymi kwestiami. W książce dla "starszaków" mamy opisy przypadków nadesłane przez klientów Steve'a i pomaga on naprawiać zachowania już niepożądane. "Dobry piesek" opiera się na nauce dobrych zachowań od zera, co w założeniu, że pracujemy z "czystą kartką" jest całkiem spójne i zrozumiałe....

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Jest to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza, publikacja przygotowująca do wychowania szczeniaka.

Steve Mann jest zdecydowanym wyznawcą metod pozytywnych, a przede wszystkim metod opartych na logice i obserwacji. Pies żeby coś zrobić musi:
a) wiedzieć co i jak ma zrobić
b) musi czuć się bezpiecznie żeby to zrobić
c) musi mu się opłacać to zrobić
No i właśnie pies musi COŚ zrobić - "nie rób" to dla psa żadna czynność, za to "siad" to już inna rozmowa.

W książce tej mamy koncentrat wiedzy i ćwiczeń na pierwsze wspólne miesiące z nowym, czworonożnym członkiem rodziny np. trening toaletowy, siad, socjalizację, oduczanie skakania na ludzi, odruchowe reagowanie na imię, chodzenie na luźnej smyczy, przywołanie. Autor zawarł też słów kilka o kulturze spacerowej, mowie ciała psów i potrzebach małej, dorastającej piranii.

W moich wyobrażeniach szczeniak to kilogramy leków na uspokojenie, trening cierpliwości, krew i pot, a to wszystko w akompaniamencie muzyki z horroru, ale dzięki tej książce poczułam się jakby ktoś w opuszczonym, nawiedzonym domu dał mi latarkę i kwaśne żelki.

Jedyne co mnie raziło w tej publikacji, to jej tempo. Ćwiczenia tam opisane są w taki sposób, jakby załapanie ich szczeniakowi miało zająć czas pomiędzy porannym siku a zeżarciem kapcia na deser, co jak podejrzewam, zajmie jednak trochę więcej czasu nawet przy bardzo chętnym do pracy maluchu. Ale możliwe, że to tylko moje odczucie ;)

Jest to jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza, publikacja przygotowująca do wychowania szczeniaka.

Steve Mann jest zdecydowanym wyznawcą metod pozytywnych, a przede wszystkim metod opartych na logice i obserwacji. Pies żeby coś zrobić musi:
a) wiedzieć co i jak ma zrobić
b) musi czuć się bezpiecznie żeby to zrobić
c) musi mu się opłacać to zrobić
No i właśnie pies musi...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to


Na półkach:

Autor zatytułował swoją książkę „Weterynarz z przypadku” z powodu swojej historii i tego jak w ogóle został weterynarzem. Po przeczytaniu jego twórczości śmiem twierdzić, że pisarzem jest również z przypadku i niestety bardzo da się to odczuć.

Nie to, że coś, nie uważam, że trzeba napisać 3 doktoraty żeby móc wydać książkę, ale dla porównania książka napisana przez naszą rodzimą Panią weterynarz - Magdalenę Firlej-Oliwę, to takie porównanie laurki bąbla z przedszkola do rysunku studenta ASP.

Po tytule spodziewałam się spotkać w treści historię weterynarza, który może i przypadkiem, ale jednak został tym weterynarzem i opowiada nam o swojej drodze do tego, o blaskach i cieniach tego zawodu, o historiach, które przydarzyły mu się w trakcie kariery zawodowej.

Zamiast tego mamy okropny bełkot o niczym. Przez całą książkę odnosiłam wrażenie, że wielkość książki jest odwrotnie proporcjonalna do ego Pana Philipa Schotta.

Z książki najbardziej zapadły mi w pamięć dwie historie. Pierwsza - weterynarze to wiadomo, z opiekunem się nie dogadają, bo oni o wydalaniu, a opiekunowie o sraniu (dosłownie mamy taką anegdotę).

Druga dotyczy starszej Pani, która miała reaktywnego owczarka i nie chciała zastosować do niego metod awersyjnych proponowanych przez dr. Schotta, co wydawało mu się szalone. No faktycznie.

Jeśli szukacie w tej publikacji smaczków z gabinetu, jakiejś treści merytorycznej (autor - weterynarz tłumaczy nam, że kastruje się samców, a sterylizuje suki - bez komentarza) lub po prostu czegoś lekkiego na poprawę humoru, to absolutnie nie szukajcie tego w tej książce. Będziecie jak ten zdezorientowany John Travolta z mema. Za to znajdziecie tam vibe z „Drogi pamiętniczku”, być może ważny dla samego autora, ale po co był wydawany? Nie wiem.

Autor zatytułował swoją książkę „Weterynarz z przypadku” z powodu swojej historii i tego jak w ogóle został weterynarzem. Po przeczytaniu jego twórczości śmiem twierdzić, że pisarzem jest również z przypadku i niestety bardzo da się to odczuć.

Nie to, że coś, nie uważam, że trzeba napisać 3 doktoraty żeby móc wydać książkę, ale dla porównania książka napisana przez naszą...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to

Okładka książki Przyjaźń na dwie ręce i cztery łapy. Jak wychować szczeniaka na miłego, mądrego i zrównoważonego psa Agnieszka Ornatowska, Ewa Pikulska
Ocena 4,9
Przyjaźń na dw... Agnieszka Ornatowsk...

Na półkach:

W tej recenzji zacznę od przedstawienia kim jest Pani Ewa Pikulska, bo ja osobiście wcześniej jej nie znałam. Nie będę tu przytaczać opisu z okładki, ale w trakcie czytania dowiadujemy się, że Pani Pikulska ma duży problem z trenerami psów, a już zwłaszcza z tymi błaznami ze szkoły pozytywnej, co by tylko wszystko chcieli żarciem załatwiać i robić z psów cyrkowe małpki. W wolnym tłumaczeniu nie uznaje trenowania psa i wykorzystywania go „do spełnienia własnych ambicji” (spełnianie własnych ambicji = angażowanie go w psie sporty). Prowadzi hotel dla zwierząt w którym „naprawia” wszystkie przypadki zepsute przez trenerów szkoły pozytywnej i awersyjnej, ogólnie każdej innej niż jej. Ewidentne jakiś trener stanął Pani Ewie na samym środku odcisku i dodatkowo posypał jej jakąś ranę solą, bo nienawiści do wszelkich innych ludzi naprawiających psy, ma w sobie ogrom.

A jaka jest szkoła Ewy Pikulskiej? I to jest właśnie ta najbardziej niebezpieczna kwestia tego „poradnika”. Bo o ile w pozostałych aspektach książka irytuje do tego stopnia, że każdy opiekun lubiący robić rzeczy ze swoim psiakiem się zagotuje, o tyle argument, że pies powinien mieć spacery tylko dla siebie na reset i zrzucenie emocji już do Was przemawia, nie? Albo to, że psie wybiegi to w przeważającej mierze źródło frustracji, bardzo niezdrowych emocjonalnie kontaktów, a nawet agresji, też brzmi legitnie? No ja osobiście się kłócić z tym nie będę. Ale wtedy pojawia się stwierdzenie, że pies, który (niezależnie od wszystkiego) trzymany jest w większości na smyczy, to więzień. Że 30 lat temu, to po Warszawie psy luzem biegały i się nie gryzły, a teraz to te smycze i agresje i psy pobudliwe jakoś niezdrowo. Że nikt psom być psami nie pozwala, a one na łąki, na pola, do lasów i jakby im na to pozwolić i dać im tę wolność, to one by żadnych problemów behawioralnych nie miały, nawet te z traumami. Ale żaden trener to Wam tego nie powie, bo przecież nie będzie klientów sobie odbierał, nie myślcie sobie, głupi nie są. I jeśli chcecie znać źródło problemów Waszego psa, to spójrzcie w lustro. Tak tak, wszystko to twoja wina człowieku, niezależnie jak bardzo się starasz, to dopóki trzymasz psa na smyczy i nie pozwalasz mu doświadczać świata „po psiemu”, tak jak on ma na to ochotę, to nie dziw się, że masz psa z problemami.

Kolejny spisek, czyli chwyt marketingowy, który wprawia psy w cierpnie - szelki. Jeśli chcieliście kupić to narzędzie szatana, bo jakiś fizjoterapeuta powiedział Wam, że są lepsze niż obroża i równomiernie rozkładają siły na kośćcu Waszego pupila, to porzućcie ten pomysł zanim zrobicie swojemu psu krzywdę. Szelki zostały wymyślone dla wygody człowieka, na pewno nie dla psa. Ty sobie wyobraź głupiutka istoto, że Tobie by ktoś kazał chodzić w sztywnej i niedopasowanej bieliźnie, w której nie dałoby się normalnie chodzić. Fajnie by Ci było kacie? Oczywiście proszę brać ten fragment z dystansem, to mój śmiech przez łzy. Ktoś chyba robiąc research do tej książki poszedł do jakiegoś dużego zoologa, w którym są np. Karmy zawierające „produkty pochodzenia zwierzęcego” i to jest najbliższe mięsa w składzie, i zobaczył cały regał z szelkami norweskimi - dygresja, szelki norweskie negatywnie wpływają na aparat ruchu, ponieważ blokują możliwość swobodnego kroczenia przednimi łapami oraz siły przykładane są na mięśnie, a nie na kości, więc takie szelki, faktycznie są dla psa niewygodne. Ale, jak ze wszystkim, istnieją też alternatywy i obecnie na rynku jest mnóstwo szelek, które dobrze dobrane, są dla psa jak druga skóra, czy mówiąc językiem Pani Ewy, jak bielizna ekskluzywna.

Autorka krytykuje również przewożenie psa przypiętego pasem bezpieczeństwa - jak masz tak wozić pupila, to już lepiej luzem. I to już jest nawet nie śmieszne, bo posłuchanie takiej rady może się skończyć śmiercią nie tylko psa, ale też Was, w przypadku wypadku. Zachęcam do zapoznania się z filmikiem, udostępnionym przez lekarza weterynarii (ale co tam on się zna) pokazujący co się dzieje z bezwładnym, niezabezpieczonym ciałem dziecka w trakcie wypadku samochodowego. Na oko dziecko waży tyle co drobny Golden Retriever, a fizyka niezależnie od gatunku, działa tak samo. https://www.instagram.com/reel/CqxKX-RIK57/?igshid=MzRlODBiNWFlZA==

Czytając tą książkę musiałam zrobić sobie pół roku przerwy, bo tak się zagotowałam. Byłam już zmęczona tym, co tam jest serwowane i w jakiej formie nam się to podaje. Nie ma strony, żeby pies nie został porównany do dziecka czy nastolatka na zasadzie: Żeby zobrazować jak czuje się pies ograniczany przez człowieka zasadami, smyczami i trenowaniem, autorka odwołuje się do naszego sumienia, żebyśmy wyobrazili sobie „Czy gdyby Twoi rodzice do 18. Roku życia nie pozwalali Ci nigdzie wyjść samemu, mało tego: trzymaliby Cię non stop za rękę, to czułbyś się bezpiecznie?” Czy takie porównywanie psa do dorosłego już człowieka jest adekwatne pozostawiam Waszej ocenie, bo gdybym miała wypisać, co według mnie jest nie tak z tym porównaniem, to napisałabym na ten temat książkę. I zaryzykuję stwierdzenie, że byłaby lepsza, a na pewno rzetelniejsza od tej. Natrafiamy też na stwierdzenie, że nie dopuszczając do kontaktów pomiędzy psami wychowujemy psy słabe, lękowe i znerwicowane, a przecież psy nawet jak warczą na siebie, albo nawet się gryzą, to muszą mieć kontakty społeczne. I chociaż ubrane w bardzo nietrafiony sposób, nawet można by się z tym zgodzić, bo to, że nasz pies nie polubi się z jednym psem, nie powinno oznaczać, że zabronimy mu innych kontaktów, należy po prostu następnym razem lepiej się do tego przygotować i zabezpieczyć, skoro wiemy, że może dojść do agresji. Jednak porównanie zastosowane w tej sytuacji przywodzi mi na myśl tylko jedno. Cytuję: „Dorośli opiekując się dziećmi, mają świadomość, że czasem dzieci w piaskownicy mogą inne uderzyć łopatką, i myślę, że wiedzą, że starsze dzieci potrafią być wobec siebie dość okrutne w sferze werbalnej i w sferze psychicznej [...], a jednak nie zabraniamy dzieciom kontaktów z innymi dziećmi […].” Mi to przywołuję w pamięci wszystkie te osoby, które, mimo mojego chowania się z z moim psem po traumach i proszenia o zabranie psa, ponieważ mój może go ugryźć, odpowiadały mi „I dobrze, przynajmniej się nauczy nie podchodzić”. Dla mnie takie porównania prowadzą krótką drogą do antropomorfizacji psów w szkodliwy sposób, pomijając kwestię głupoty i okrucieństwa drugiego właściciela w takiej sytuacji. O ile współczesne badania pokazują, że psy mają wiele emocji i reakcji podobnych do ludzkich, to nie weźmiemy naszego psa na bok i nie wytłumaczymy mu, że „walenie innych dzieci łopatką po głowie jest nie w porządku, sprawia im ból i trzeba powiedzieć Kasi żeby się odsunęła, albo żeby nie zabierała nam wiaderka, a jak to nie pomoże, to przyjść do nas po pomoc, a nie tłuc ją po głowie”. Mam nadzieję, że jest to dla Was bardziej oczywiste niż dla autorki tego „poradnika”.

Nie twierdzę przy tym, że metody stosowane w hotelu Ewy Pikulskiej nie działają. Wręcz myślę, że jeśli zabierzemy psa w środek niczego, zdała od miejskich bodźców, spotykania obcych psów na każdym zakręcie i dodatkowo bez presji opiekuna, który wyprowadza go na sikupę przed długim dniem pracy a tu akurat wszystko idzie totalnie pod górkę, to poprawa może być nawet niemal natychmiastowa. Natomiast uważam, że jej szkoła nie ma żadnego realnego przełożenia na poprawę funkcjonowania psa w mieście. A żeby dała efekty, o jakich Pani Ewa pisze (i które według niej są istotą zrównoważonego psychicznie psa) - czyli wzrost pewności siebie, obniżenie frustracji, poprawa relacji z opiekunem (głownie przez wzrost poczucia bezpieczeństwa) - w środowisku miejskim, to są potrzebne miesiące ciężkiej pracy w tej dziczy, a potem długie i często żmudne, przenoszenie tego funkcjonowania na miejską dżunglę.

W tym poradniku wprost krytykuje się strategie psów, które ułatwiają im powrót do równowagi emocjonalnej, np. Noszenie czegoś w pysku, czy kopanie w ziemi po interakcji z psem i ma to świadczyć o zachowaniach obsesyjno-kompulsywnych u psa. Oczywiście ich przyczyną jesteśmy my, opiekunowie, kontrolując naszego psa i nie dając mu poczucia bezpieczeństwa, to już wiadomo od początku. Tutaj czuję się w obowiązku uświadomić Wam, że wyłapywanie takich strategii, wzmacnianie ich, umożliwianie psu korzystania z nich pomaga psu zdobywać pewność siebie w tym przebodźcowanym świecie i dopóki Wasz pies nie przekopuję się do Chin, albo nie połyka niejadalnych przedmiotów, to te zachowania daleko mają do kompulsji. Bo jak głosi dobra ciocia Wikipedia: „ Kompulsje (inaczej czynności natrętne lub natręctwa ruchowe) – objaw psychopatologiczny polegający na występowaniu powtarzających się czynności, które odbierane są przez daną osobę jako niechciane (ego-dystoniczne), uporczywe i nie dające się opanować.” Nie nabyłam w swoim życiu umiejętności rozumienia psa lepiej od niego samego, jak Pani Ewa, ale jeśli jakaś czynność przynosi ulgę, pies korzysta z różnych strategii naprzemiennie i dzięki nim czuje się pewniej, to jak dla mnie nie są to czynności niechciane i nie dające się opanować.

A na sam koniec wisienka na torcie, czyli ogromna hipokryzja opakowana w sprytną otoczkę nazewnictwa, bo wiecie. Ewa Pikulska psa nie trenuje. Ona ma „zasady”, które muszą być w jej domu przez psy respektowane np. Nie wchodzenie na kanapę jak je i jeśli pies wejdzie to Pani Ewa mówi mu „nie” i pies wie, że ma zejść, bo przecież tak dobrze się rozumieją, a nie, że pies sobie uwarunkował to słowo z „przerwij swoje zachowanie” (warunkowania autorka również jest zagorzałą przeciwniczką).

Podsumowując uważam, że książka Pani Ewy nie powinna powstać. Jest to materiał na bloga, do którego dostęp byłby darmowy, a najlepiej na przekazywanie z ust do ust, żeby nie dotarł do zbyt szerokiej publiczności (jeśli miałby być publikowany w takiej formie, z taką ilością szkodliwych treści).

W tej recenzji zacznę od przedstawienia kim jest Pani Ewa Pikulska, bo ja osobiście wcześniej jej nie znałam. Nie będę tu przytaczać opisu z okładki, ale w trakcie czytania dowiadujemy się, że Pani Pikulska ma duży problem z trenerami psów, a już zwłaszcza z tymi błaznami ze szkoły pozytywnej, co by tylko wszystko chcieli żarciem załatwiać i robić z psów cyrkowe małpki. W...

więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to