Kaszuby to przedziwne miejsce. Urzekają pięknem przyrody, ale w gruncie rzeczy jest to miejsce pełne sprzeczności i przykrych historii.
Gdy język kaszubski był dominującym językiem w kaszubskich domach, nauczycielki tępiły go jako chłopską mowę i przejaw tępoty.
Gdy język kaszubski zaczął znikać z kaszubskich ulic, te same nauczycielki zaczęły uczyć tego samego języka, otrzymując najróżniejsze nagrody za krzewienie kultury kaszubskiej. I, oczywiście, karząc za wszelkie popełniane w tym języku błędy.
Co mnie zresztą bawi, bowiem standaryzacja języka kaszubskiego jest po prostu sztuczna. Nie ma czegoś takiego jak jeden język kaszubski. Moja babcia (ś.p.) potrafiła rozpoznać, z której części Kaszub osoba pochodzi po sposobie w jaki wymawia niektóre słowa.
Na festynach i odpustach występują artyści w hafcie wymyślonym na początku XX wieku w "stroju świetlicowym" opracowanym przez komunistów w latach 50-tych. Śpiewają piosenki nie mające więcej niż 100 lat. A działacze i nauczyciele kaszubscy piszą w alfabecie wymyślonym przez Lorentza w dwudziestoleciu międzywojennym i zmodernizowanym w latach 90 tych XX wieku.
To nie ważne, że kultura kaszubska wymarła całkowicie i całkowicie się spolonizowała. Ważne, że kaszubskość da się sprzedać.
Kaszubi jako mniejszość etniczna/kulturowa/językowa/narodowa (to wszystko słowa, które tutaj i tak nic nie znaczą) istnieli w zupełnie innej rzeczywistości. Zdałem sobie z tego sprawę wówczas, gdy po raz pierwszy ujrzałem zdjęcia z kościerskiego rynku z dwudziestolecia międzywojennego i zauważyłem, że znaczna większość szyldów sklepowych była po niemiecku. I wówczas zacząłem drążyć.
Wszyscy wiedzą o tym, że przedwojenny Gdańsk był niemiecki. Ale mało kto wie, że na Kaszubach tych Niemców również nie było mało. W samej tylko Kościerzynie połowa ludności powiatu to byli Niemcy.
I ci Niemcy również nie byli kolektywnie źli do szpiku kości jak na nazistów przystało. Na Kaszubach powszechna jest pamięć o Intelligenzaktion, czego najsłynniejszą manifestacją jest Piaśnica, która odpowiadała za 1/4 ofiar pierwszych kilku miesięcy wojny. Nie jesteś w stanie zrobić dłuższej wycieczki po kaszubskich lasach nie natrafiając na jakiś pomnik lub grób z czasów II wojny (nierzadko masowy).
Ale byli również i tacy Niemcy, którzy w czasie wojny dawali Kaszubom pracę i schronienie przed Stutthofem i Wehrmachtem. Jak zwykle życie nie jest czarno-białe.
Dzisiaj bez tych Niemców, jacy by oni nie byli, nie ma dawnych Kaszub. Władza ludowa o to zadbała.
Ten "kompleks kaszubski", o którym mówi autorka, manifestuje się na różne sposoby. Kiedyś usłyszałem twierdzenie (brzmiące jak zarzut), że Kaszubi byli niemalże kolaborantami, bo podpisywali Volkslistę i nie wykonywali żadnych akcji partyzanckich. W odpowiedzi zawsze twierdziłem, że jakby Niemcy w pierwszych trzech miesiącach istnienia Generalnego Gubernatorstwa (jeszcze w 1939) wycieli w pień pół miliona Polaków "to byście też siedzieli cicho do końca wojny".
Inna sprawa, że ta nasza partyzantka też była specyficzna, skoro wierchuszka Gryfa Pomorskiego potrafiła wydawać i wykonywać wyroki śmierci na siebie nawzajem.
Kolejny kompleks: tłumaczenie "dziadka z Wehrmachtu" Stutthoffem rzadko kiedy znajduje zrozumienie, nawet wśród samych Kaszubów.
Inny przykład to sam język. Autorka opowiada o tym na samym początku książki i muszę przyznać, że to doskonale rezonowało w moim przypadku. Człowiek całe życie walczy z trybem biernym czy słowami zapożyczonymi z języka kaszubskiego i naprawdę ciężko jest się wyzbyć przyzwyczajeń z dzieciństwa.
Długo by opowiadać o wątkach, które książka porusza.
O gwałtach żołnierzy radzieckich dokonywanych podczas "wyzwalania" na Kaszubach właściwie się nie mówi. O pierwszych takich wzmiankach o tym (a które dotyczyły Gdyni) to czytałem po raz pierwszy kilka lat temu.
Jest też o tej powszechnej religijności, która często nic nie znaczy, tylko jest po prostu zbiorem odprawianych rytuałów.
Oraz o próbie komercjalizacji tego co kaszubskie pod postacią, np. Centrum Edukacji i Promocji Regionu w Szymbarku. Ciekawe, że autorka miała takie same odczucia co ja odnośnie tego miejsca :)
Inny ciekawy rozdział dotyczył rybaków Kaszubskich i opis ich, niemalże magicznych rytuałów odprawianych nad sieciami czy nad pierwszym połowem w sezonie. Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym. Czy opisy tego jak należy zadbać o martwego aby nie wstał z trumny :)
Są też opisy tego, o co Kaszubi mieli żal do Polaków, w dwudziestoleciu międzywojennym. I dlaczego wielu z nich ciągnęło do Niemiec.
Co ciekawe formuła reportażu z perspektywy rodziny autorki naprawdę się sprawdziła. Ten reportaż to swoista terapia autorki i próba rozliczenia się z kaszubską tożsamością. Ta książka nie trafiłaby tak dobrze, gdyby była tylko suchym zbiorem faktów i cyfr.
I niestety, zakończenie nie jest optymistyczne.
Polecam, nie tylko Kaszubom, ale również tych, których temat Kaszub czy "dziadka z Wehrmachtu" po prostu ciekawi :)
Kaszuby to przedziwne miejsce. Urzekają pięknem przyrody, ale w gruncie rzeczy jest to miejsce pełne sprzeczności i przykrych historii.
Gdy język kaszubski był dominującym językiem w kaszubskich domach, nauczycielki tępiły go jako chłopską mowę i przejaw tępoty.
Gdy język kaszubski zacz...
Rozwiń
Zwiń