-
ArtykułyWeź udział w akcji recenzenckiej i wygraj książkę Julii Biel „Times New Romans”LubimyCzytać1
-
ArtykułySpotkaj Terry’ego Hayesa. Autor kultowego „Pielgrzyma” już w maju odwiedzi PolskęLubimyCzytać2
-
Artykuły[QUIZ] Te fakty o pisarzach znają tylko literaccy eksperciKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyWznowienie, na które warto było czekaćInegrette0
Biblioteczka
2020-12-12
Zawartość obiecuje więcej, polski czytelnik chyba także spodziewa się czegoś innego, gdyż takich książek jest wiele. Szkoda - to zmarnowany potencjał.
Jest to kolejna pozycja, w której, zamiast do Pana Boga, dziennikarka zwraca się do księdza ze złotą listą życzeń/zażaleń, a ksiądz - jako certyfikowany przedstawiciel królestwa niebios - odpowiada, radzi, tłumaczy: jak żyć. "Bóg nie jest automatem do kawy..." powiela ten schemat, z lepszym, gorszym skutkiem. Za prawdę powiadam Wam - szkoda.
Mnie (a może Czechów też) bardziej by interesowała jakaś socjologiczna diagnoza: dlaczego dzisiaj kościoły naszych południowych sąsiadów stoją puste? w jakiej kondycji psychicznej pozostaje ogół społeczeństwa, jak sobie radzi? no i - jaką rolę ma do wypełnienia katolicki ksiądz w tak zlaicyzowanym kraju?
Ksiądz Czendlik, umówmy się, mało znany w Polsce, a jeśli to tylko z kontrowersyjnych happeningów obluzganych przez konserwatywną i religijną część prasy, dla rodaków znad Wisły raczej nie stanowi autorytetu wiary. Oczywiście jako wypowiedź księdza, przyjmuję za dobrą monetę co prawi, jednak jest to mało przekonujące, gdyż swoją postawą - tyle co można o nim przeczytać w internecie, nie śledzę prasy katolickiej, czeskiej tym bardziej, nie jest osobą o właściwościach porywania ludzkich serc i sumień. W wywiadzie próbowano dodać "kątrąwersyjnych" wątków dotyczących umiłowania duchownego do eleganckiego ubioru, używania drogich perfum, oglądania się za kobietami. No cóż... Ani to mu nie dodaje, ani nie odejmuje, jeśli odejmiemy drzemiący w nas stosunek anty-/klerykarny do sprawy, to właściwie co w tym dziwnego? Instynktów nie można się wyzbyć.
Być może Czesi nie są ciekawi powyższych, ja nie jestem ciekawy tego co zaproponował Zbigniew Czendlik w rozmowie. Bo takich książek w Polsce wydaje się kilkanaście. Tygodniowo.
Nabrałem się trochę na rekomendacje Mariusza Szczygła do okładce. Zapomniałem, że przecież sam sobie wydał tą książkę. Wiary - w Kościół i w wydawców - nie przybędzie Wam po tej zachęcie. Zapewniam.
Eeeeee tam.
Zawartość obiecuje więcej, polski czytelnik chyba także spodziewa się czegoś innego, gdyż takich książek jest wiele. Szkoda - to zmarnowany potencjał.
Jest to kolejna pozycja, w której, zamiast do Pana Boga, dziennikarka zwraca się do księdza ze złotą listą życzeń/zażaleń, a ksiądz - jako certyfikowany przedstawiciel królestwa niebios - odpowiada, radzi, tłumaczy: jak żyć....
"Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym".
I Świetlicki zszedł. W ostatniej chwili, o mało nie wyrżnął o bruk.
Jest to przede wszystkim książka o przyjaźni i jej pięknym trwaniu, nawet po śmierci przyjaciela.
Pod płaszczykiem kryminału główny bohater próbuje rozłożyć na czynniki pierwsze tą - najważniejszą po miłości (chyba?) - więzi z drugim człowiekiem. Mistrz, główny bohater ostatniej części trylogii liczbowej Świetlickiego, wędruje śladami swojego przyjaciela Doktora, rekonstruując przebieg wydarzeń napotyka ludzi, który go znali. Próbuje przywrócić go do życia, jest głodny opowieści o nim; swoim postępowaniem zaświadcza, że - choć czuje się straconym dla świata - wciąż ma cel, żeby żyć. Musi wyjaśnić zagadkę śmierci przyjaciela.
Dobrze, że Świetlicki nie napisał kolejnej części z Mistrzem w roli głównej, bo wydaje się, że formuła powieści się wyczerpała. Ostatnia część nie przynosi wiele nowego. Owszem, dywagacje na temat dobra i zła, przechylanie się szali na jedną i drugą stronę, przybierają tu na sile, jednak kartkując kolejne strony - choć fizycznie przesuwamy się ku końcowej części okładki - stoimy w miejscu, wskaźnik frajdy z czytania nie tylko nie idzie w górę, ale zaczyna powoli szybować w dół.
A skoro tak, skoro trochę się ciągnie, warto zagłębić się w rozszyfrowanie symboliki tytułowej jedenastki. 11 kilometrów od Krakowa, 11 rozdziałów, ostatni SMS od Doktora przychodzi o 23:11, czyli 11:11. I jeszcze kilka takich drobiazgów. Polecam zwrócić na nie uwagę już od początku lektury.
Świetlicki szkicuje wieś Mistrzejowice podług pióra Michała Choromańskiego, którego jak przyznawał nieraz, jest wielbicielem (inspirował się książką "W rzecz wstąpić", ale też chyba "Zazdrością i medycyną"). Niestety, autor ma pewne problemy. Niedowidzi. Brakuje mu wyobraźni niezbędnej do szkicowania przestrzeni, miejscowi poruszają się tylko w wąskich szczelinach knajp, sceny zbiorowe są sztuczne. Próby oddania szerszej perspektywy są mają marginalne znaczenie i objętość w kontekście całej książki. Odbiór scenerii można porównać do przypadłości zeza rozbieżnego lub niedokończonego rysunku. Czytając coś widzimy, ale między poszczególnymi bohaterami pojawia się pusta plama, jakaś mgła, jakby postaci wrzucono w nie do końca umeblowane pokoje. Chyba Świetlicki wiedział, że nie jest to jego mocna strona i świadomie wycofał się w bezpieczną sobie, bliską perspektywę małej sceny i dwoma, trzema bohaterami. A gdyby oprócz Choromańskiego poczytał też Dołęgę-Mostowicza albo chociaż pooglądał "Znachora" w telewizji (w każde Wszystkich Świętych) jak szlachcic jeździł motorkiem po wsi i do sklepu z pasmanterią, to i rezultaty byłyby lepsze.
Ironia ustępuje miejsca traktatowi o moralności, choć i ona kryje się w przewrotnie w stworzeniu postaci Moaralesa - jego nazwa, choć śmieszna i całkowicie "świetlicka" - jest nie tylko przewrotna, ale kryje w sobie drugie, mroczniejsze dno. Uważam, że to najciekawsza postać jaka pojawia się na kartach tej powieści.
Trochę zmęczyłem te 180 stron. Nie mniej, warto przeczytać.
PS. Nagroda Literacka Gdynia 2009: Tak to jest z nagrodami.
Zawsze spóźniają się i nagradzają nie to co jest najlepsze, bo już koteria wybrała i umówiła się na coś innego. Świetlicki powinien ją dostać, ale za "Dwanaście", no ale, czy Masłowska została Nike za "Wojnę polsko-ruską..."? Nie. Za średniego "Pawia królowej".
Nie mniej, dobrze, że tu jury zdążyło, bo następnej powieści pan EŚ nie napisał.
"Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym".
I Świetlicki zszedł. W ostatniej chwili, o mało nie wyrżnął o bruk.
Jest to przede wszystkim książka o przyjaźni i jej pięknym trwaniu, nawet po śmierci przyjaciela.
Pod płaszczykiem kryminału główny bohater próbuje rozłożyć na czynniki pierwsze tą - najważniejszą po miłości (chyba?) - więzi z drugim człowiekiem....
2019-01-07
No i po kilku latach wróciłem do trylogii kryminalnej Świetlickiego.
Dlaczego? Bo to po prostu (bardzo) dobre książki.
Ci oceniający tu srogo, jakkolwiek Szanowni i Drodzy Czytelnicy, wydaje mi się, że nie do końca doceniają to dzieło, w szczególności "Dwanaście", zarzucając najczęściej autorowi, że pomiędzy początkiem a końcem pozostawił ich na pastwę przepaści nudy. Może fabularnie niewiele się dzieje, to racja, ale też czytając powieść, "czytamy" malutki krakowski światek, malutkie krakowskie rozmowy, tą pielgrzymkę barową, przesypywanie czasu jak piasku przez palce.
Bo właśnie - kryminał to fabuła. Intryga ma pędzić, bohaterowie mówić, śledzić, tropić. Ale dlaczego wymagamy tego od kryminału? Bo w gruncie rzeczy - jako gatunek - jest (uprzejmie proszę o wybaczenie tej szarży) sztywny, schematyczny i linearny tak, że gdyby go odrzeć z kostiumu dziania się, moglibyśmy zostać z intelektualną zgagą.
Jak ja się cieszę, że nie śledziłem kolejnych perypetii rozwiedzionego prokuratora, komisarza co kręci wąsem, trochę obleśnego typa z wrocławskiego międzywojnia.
A wracając do Świetlickiego. Skoro się nudzimy, to może czas byłoby docenić tą świetlikową frazę, ten dystans, naigrawanie się z konwencji, która nie tylko bawi ironią. Ona po prostu gra. Jak dobry wiersz.
Bo to nie jest kryminał, proszę Państwa. Zagorzali przeciwnicy poezji dali się nabrać Mistrzowi.
No i ten bohater - to Świetlicki, czy nie Świetlicki?
No i po kilku latach wróciłem do trylogii kryminalnej Świetlickiego.
Dlaczego? Bo to po prostu (bardzo) dobre książki.
Ci oceniający tu srogo, jakkolwiek Szanowni i Drodzy Czytelnicy, wydaje mi się, że nie do końca doceniają to dzieło, w szczególności "Dwanaście", zarzucając najczęściej autorowi, że pomiędzy początkiem a końcem pozostawił ich na pastwę przepaści nudy. Może...
2018-10-19
Bardzo ciekawa i ładnie wydana książka, a to się zdarza coraz rzadziej!
Miła niespodzianka - znałem Grochmalskiego, kiedy jeszcze działał Teatr Maya, a teraz powrócił jako poeta.
Ciekawie przedstawiona wariacja na temat "Boskiej komedii" Dantego i bez nadmiernych "przeyntelektualyzowanych" dywagacji. Niektóre wiersze mogłyby być teksty piosenek, wpadają w ucho. Przykładowo:
"Jak dzisiaj w hazard wygramy,
to stawiam podróż w nieznane,
lecz prawdopodobieństwo wygranej
jak jeden do miliarda mamy." ("STATEK SKACOWANYCH" s. 25)
"Żegnam cię Polsko
na stacji ucieczki Warszawa Okęcie,
gdzie jeden pastuje buty od rana,
a drugi trenuje skłony powitania." ("TRZY MOWY POŻEGNALNE" s. 63)
POLECAM
Bardzo ciekawa i ładnie wydana książka, a to się zdarza coraz rzadziej!
Miła niespodzianka - znałem Grochmalskiego, kiedy jeszcze działał Teatr Maya, a teraz powrócił jako poeta.
Ciekawie przedstawiona wariacja na temat "Boskiej komedii" Dantego i bez nadmiernych "przeyntelektualyzowanych" dywagacji. Niektóre wiersze mogłyby być teksty piosenek, wpadają w ucho....
2017-07-07
"Teatr, którego nie było" jest debiutem Kazimierza Grochmalskiego jako poety i to debiutem bardzo udanym!
Teatr, który tworzy jest iluzją który otacza głównego bohatera tej poezji, a który próbuje zrewidować ją przez odwołanie się do naturalnych instynktów, tęsknot, pragnień.
Podoba mi się także konwencja "teatru bez maski", gdzie aktorzy na scenie zaprzestają manekinady, są brzydcy w swojej piękności, co przypomina trochę "Chłopców" Grochowiaka, a więc poety od którego wziął się i tytuł tegoż tomiku, mam na myśli "Lato, którego nie było". Grochmalski wykorzystuje do opowieści technikę filmową. Przejeżdża kamerą po twarzach tych, których chce zilustrować. Odsłania bardzo dużo, czytelnik widzi niedoskonałości aktorów, ale autor robi to bardzo delikatnie, zachowuje rezerwę intymności, nie naśmiewa się z odsłoniętych niedoskonałości.
"Jakże fascynujące są tytuły!
Wyprane z bebechów treści
bez nieoczekiwanych zwrotów akcji
przekombinowanych zakończeń…
Tytuł jest wszystkim – wołał spadający
z parapetu łysy impresario operetkowy!
Czyż nie chodzimy do biblioteki, by śledzić tytuły?
Łysa śpiewaczka – ileż kryje się tu możliwości!
Czekająca na Godota, może Ulissesa, a może Człowieka znikąd?"
("Gra, s. 41)
Tomik balansuje na skrajnościach wypowiedzi. Obok szyderstwa z pancerzu sztuczności jaki przybierają otaczający nas ludzie, pojawiają się frazy bardzo ckliwe, sentymentalne. Nie brak tu odwołań do przeszłości, korzeni, dzieciństwa. W końcu czy tak naprawdę to wszystko co nas otacza, naprawdę jest nam niezbędne?":
"Wciąż w pogoni
zaganiani
zapętani sobą, liśćmi
nagle płatki śniegu spostrzegamy
zima, zima przyszła!"
("Zima", s. 11)
POLECAM, naprawdę warto przeczytać
"Teatr, którego nie było" jest debiutem Kazimierza Grochmalskiego jako poety i to debiutem bardzo udanym!
Teatr, który tworzy jest iluzją który otacza głównego bohatera tej poezji, a który próbuje zrewidować ją przez odwołanie się do naturalnych instynktów, tęsknot, pragnień.
Podoba mi się także konwencja "teatru bez maski", gdzie aktorzy na scenie zaprzestają manekinady,...
Bardzo ciekawa książka! Rynek wydawniczy jest codziennie zalewany kolejnymi "świetnymi, wciągającymi, zaskakującymi, już prawie nominowanymi do Nike" bestsellerami, a "Uśmiech" jest NAPRAWDĘ INNĄ I CIEKAWĄ propozycją lektury.
Książka opisuje refleksje obieżyświata na temat kultury uśmiechu w na całym świecie. W jego refleksjach przeglądamy się jak w lustrze. Nie jest to jednak nudny monolog. Narrator czasami ujawnia się w w pierwszej osobie, kiedy to opowiada o swoich podróżach. Czasami kryje się pod postacią manekinów, osła rozmawiającego z Bogiem, a czasami malarza-portrecisty, który kategoryzuje nas jako Los Kretynos, Los Palomas i tak dalej...
Można tu znaleźć wiele odniesień do literatury pięknej (chociażby "Skrzypek na dachu"), ale nie sugerujmy się nimi. To, że one występują, świadczy jedynie o oczytaniu pisarza. "Uśmiech" nie pretenduje to miana kolejnej wyimaginowanej powieści z kluczem, z taką lubością kochanych przez krytyków-strukturalistów wszelkiej maści.
"Uśmiech" służy do pośmiania się. Do wywołania uśmiechu. A są takie momenty, są! Nie da się jednak wkleić tu 2-3 cyatów, żeby to zobrazować. Ten humor jest rozleglejszy, subtelniejszy.
Po prostu - trzeba przeczytać.
Bardzo ciekawa książka! Rynek wydawniczy jest codziennie zalewany kolejnymi "świetnymi, wciągającymi, zaskakującymi, już prawie nominowanymi do Nike" bestsellerami, a "Uśmiech" jest NAPRAWDĘ INNĄ I CIEKAWĄ propozycją lektury.
więcej Pokaż mimo toKsiążka opisuje refleksje obieżyświata na temat kultury uśmiechu w na całym świecie. W jego refleksjach przeglądamy się jak w lustrze. Nie jest to...