Opinie użytkownika

Filtruj:
Wybierz
Sortuj:
Wybierz

Na półkach:

Śledzę aktywność Martyny w internecie od jakiegoś dłuższego czasu i nigdy nie byłam do niej zbyt przychylnie nastawiona, a jej najnowsza książka jedynie mnie w tym utwierdza. Martyna robi rzeczy, które wydają jej się rewolucyjne i odważne, co rewolucyjne i odważne może i jest, ale jedynie w jej bańce pop feminizmu i pop ciałopozytywności. Co do powiedzenia o ciałopozytywności ma super uprzywilejowana osoba, która tak naprawdę od kanonu piękna w naszej kulturze za bardzo nie odstaje? Otóż najwięcej do powiedzenia ma o sobie samej.

Ale po kolei… Spróbuję zacząć od jakichś pozytywnych rzeczy.Na pewno książkę czyta się bardzo szybko i to plus. Może dla kogoś, kto nigdy nie czytał nic z zakresu ciałopozytywności będzie to coś interesującego, Martyna podaje dużo faktów, które były dla mnie nowe, niektóre z ćwiczeń wydają się nawet ciekawe - pytanie, czy konsultowała je z ekspertami w dziedzinie np. z psychologami?


Tylko… w tej mieszaninie różnych faktów z badań czy z różnych kultur oraz dużej dawki opowieści z życia Martyny brakuje spójności. Co do powiedzenia ma Martyna o ciałopozytywności? Chyba ona sama nie wie. Z jednej strony podaje przykłady kanonów piękna z innych kultur chyba po to, żeby pokazać, że to, co jest uważane za atrakcyjne jest uwarunkowane kulturowo, z drugiej sama podkreśla, że jej ciało jest w kanonie - o tym, że wygrała los na loterii wspomina dobrych kilka razy. We wstępie twierdzi, że nauczy nas kochać siebie - a jak Martyna pokochała swoje ciało? Uświadamiając sobie,że wygrała los na loterii, że sumie to jej ciało jest w kanonie, i że pozwala jej uprawiać sport… A co z osobami, które są zdecydowanie poza kanonem, a ich ciało nie pozwala na sport? Co do powiedzenia im ma Martyna? Otóż nic.

Muszę dodać, że mnie osobiście męczy już taki powierzchowny ciałopozytywizm, jak w wydaniu Martyny. Może i to jest coś, co osobom podobnym do Martyny pomaga, ale jest to mimo wszystko bańka wykluczająca bardzo wiele osób. A już tekst Martyny o tym, że przecież zamiast wydawać pieniądze na hybrydy można wydać na leki lub terapię i i to też jest dbanie o siebie… Kto poza jej uprzywilejowaną bańką ma dylematy: hybrydy czy leki?! Martynie po raz kolejny wydaje się, że jest ekspertką w dziedzinie, w której nie jest. Można by to nazwać jakimś mylnym poczuciem pewności siebie przez nowicjuszkę, ale w jej przypadku to zwykła megalomania. Bo nie wiem, jak inaczej nazwać potrzebę tego, żeby w książce o ciałopozytywności wspominać kilka razy o tym, że wygrało się los na loterii ze swoim wyglądem, że było się zajebistym w rzucie paletką, że mogła być mistrzynią olimpijską…

Martyna to osoba, której się wydaje, że jak była w programie Top Model to jest już modelką i może się wypowiadać jako ekspertka w dziedzinie modelingu, że jak tworzy treści typu “każdy ma fałdki”, to jest ekspertka w dziedzinie ciałpozytywności, że jak wrzuci kolorową grafikę na dzień kobiet, to jest ekspertką w dziedzinie feminizmu. Może czas, żeby ktoś jej uświadomił, że tak nie jest, że zrobienie powierzchownego researchu i wspomnienie kilku losowych faktów o ciałopozytywności nie czyni jej książki ważnym głosem w temacie, że cytowanie Emmy Watson czy Taylor Swift, nie czyni z niej rewolucyjnej feministki.

Co najbardziej mnie w niej irytuje to hipokryzja. Martyna krytykuje ćwiczenie dla wyglądu, ale jednocześnie wspomina o pielęgnacji włosów (w końcu marka Anwen jest sponsorem książki). Po co się pielęgnuje włosy, jeśli nie dla wyglądu? Ładnie wyglądające włosy nie mają wpływu na zdrowie - w przeciwieństwie do regularnych ćwiczeń! Martyna w książce pisze, że nigdy nie będzie udostępniać tego, co je i jak ćwiczy, żeby nie wysyłać mylnego przekazu, że jak będziesz jeść i ćwiczyć, jak ona to będziesz wyglądać, jak ona. Po czym na swoim instagramie zaczyna reklamować suplementy i wrzuca zdjęcia swoich wyników badań przed i po.

Martyna nie wie, co chce przekazać, nie ma w jej książce wspólnego tematu, wpada ze skrajności w skrajność. Na przykład jeśli chodzi o sport - sama podkreśla wiele razy, że sport był dla niej ważny i pomógł jej w akceptacji ciała - ale jednocześnie krytykuje uprawianie sportu dla poprawy sylwetki. Dla Martyny sport można uprawiać jedynie dla przyjemności i okay, ale co ze zdrowiem? Sport jest korzystny dla naszego zdrowia, ale u Martyny albo ćwiczysz intuicyjnie dla przyjemności albo od razu bierzesz sterydy, żeby wpasować się w jakiś kanon wyglądu. Nie twierdzę, że branża fitness nie jest toksyczna, bo naprawdę bywa, ale wydaje mi się, że w tym, jak i w innych tematach, Martyna nie jest w stanie nawet opisać rzetelnie źródła problemu.

Może i ciężko było mi oddzielić moją opinię o autorce od opinii o tej książce, jednak jako osoba, która w feminizmie siedzi od lat i książek w tej tematyce, też dotykających aspektów urody i ciałpozytywności, przeczytała wiele, boli mnie, że ktoś taki, kto po prostu powtarza banalne slogany po innych, nie ma w tym dobrego reserachu, nie ma badań, nie ma lat doświadczeń. Nie wystarczy wrzucić kilka kolorowych grafik na instagrama i później wydawać książkę z ładną okładką, żeby nazywać siebie ekspertką w dziedzinie ciałopozytywności czy pisarką. Książka zdecydowanie wydana dla połechtania ego Martyny, a nie dla realnej pomocy komukolwiek.

Śledzę aktywność Martyny w internecie od jakiegoś dłuższego czasu i nigdy nie byłam do niej zbyt przychylnie nastawiona, a jej najnowsza książka jedynie mnie w tym utwierdza. Martyna robi rzeczy, które wydają jej się rewolucyjne i odważne, co rewolucyjne i odważne może i jest, ale jedynie w jej bańce pop feminizmu i pop ciałopozytywności. Co do powiedzenia o...

więcej Pokaż mimo to