rozwiń zwiń

Potwory rodem z PRL-u – „Dzień wagarowicza”, nowatorski horror Roberta Ziębińskiego

Marcin Waincetel Marcin Waincetel
15.06.2020

Zło przybiera zaskakujące formy. Żołnierz katujący jeńców, zwyrodniali mordercy, krwiożercze bestie, które grasują po zmroku. Robert Ziębiński, jeden z najlepszych polskich specjalistów od gatunkowej grozy, przekonuje zresztą, że są takie nocy, gdy w lesie nie zaśnie nikt… dowodem „Dzień wagarowicza”.

Potwory rodem z PRL-u – „Dzień wagarowicza”, nowatorski horror Roberta Ziębińskiego

Nazwisko Roberta Ziębińskiego od lat kojarzy się ze światową popkulturą w polskim wydaniu. Bo ten ceniony dziennikarz, który w przeszłości pracował między innymi w „Tygodniku Powszechnym”, „Przekroju” czy „Wproście”, w swojej publicystyce starał się dekodować, interpretować oraz tłumaczyć gatunkowe wzory we współczesnej literaturze, filmie muzyce i komiksie. To właśnie wiedza, doświadczenie i pasja sprawiły, że Roberta Ziębińskiego można dziś określać mianem nie tylko specjalisty, ale również twórcy prozy gatunkowej. Niejednoznacznej, opartej na modernistycznej, intertekstualnej grze z oczekiwaniami. Naprawdę rozrywkowo, a przy okazji ambitnie. Jak to się wszystko zaczęło?

Źródło literackiego zła – amerykańskie horrory w duchu socrealizmu

„Dzień wagarowicza” nie jest jednak zwyczajnym horrorem. Można raczej powiedzieć, że to owoc popkulturowych poszukiwań – impulsem do sięgnięcia po pióro był bowiem dla autora seans „Tarantuli”, kultowej w pewnych kręgach produkcji Jamesa Arnolda, w której zmutowany pająk terroryzuje miasteczko w stanie Arizona. Filmowe monster movies, opowieści o cudacznych potworach, realizowane w amerykańskich wytwórniach lat 50. były prawdziwą pożywką dla widowni spragnionej mocnych przeżyć. Specyficzny posmak tych dzieł polska publiczność miała poznać dopiero po wielu, wielu latach…

Robert Ziębiński postanowił przywołać poczucie osobliwej nostalgii, dodając do uschematyzowanej konwencji zupełnie nową wartość:

„Przyszedł mi do głowy pomysł: a gdyby tak opowiedzieć historię o potworze w realiach konającego socrealizmu? Znaleźć pomysł na opowieść zanurzoną po łokcie w polskiej rzeczywistości tamtego okresu, która będzie historią, jakiej wówczas nie można było opowiadać? Weźmy żołnierza wyklętego, który walczy z potworami. Dodajmy radzieckich naukowców. I milicjantów…”.

I taki był właśnie początek „Dnia…”. Lecz diabeł, rzecz to przecież wiadoma, tkwi w szczegółach.

Powojenny koszmar i doświadczenia nowego pokolenia

Interesujące są już same ramy, w których została osadzona opowieść. Połowa lat 50., kiedy to nowy system dopiero kształtował gospodarkę, politykę, społeczne zasady i określone wartości. O kulturowym kolorycie tamtych czasów dowiadujemy się w ciekawy sposób, bo za sprawą Ingi Ochab, córki jednego z najważniejszych polityków PRL-u. Nastolatka – wrażliwa, pojętna, w której buzują jednak hormony – wraz z przyjaciółmi planuje szalony wyjazd nad jezioro Śniardwy, aby uczcić Dzień Wagarowicza. Początkowa sielanka szybko przeradza się jednak w prawdziwy koszmar.

Mazury to też nowa ziemia obiecana dla polskich osadników, o czym przypomina nam autor, sprawnie szkicując problem etnicznych różnic, kulturowych przekonań i stopniowo przesuwanych granic – terytorialnych, ale również emocjonalnych. „Dzień wagarowicza” pozostaje bowiem niezwykle intrygujący w wymowie – trzeba dodać, że na bardzo wielu, bardzo różnych poziomach czytelniczego doświadczenia. Bo choć sam autor we wstępie sygnalizuje, że „Nie należy, nie wolno wręcz traktować »Dnia wagarowicza« jako powieści historycznej” to trzeba zwrócić uwagę, że również w tym kontekście jest to tytuł, który zwraca uwagę.

Historia pisana jest przez zwycięzców, jednak ofiary również nie pozostają milczące. Tak też z koszmarem wojny, która podobno nigdy się nie zmienia, zmaga się jeden z głównych bohaterów powieści – Roman „Trop” Kielecki, były lekarz Armii Krajowej, skrywający się w mazurskich lasach przed władzami komunistycznej Polski.

„Kiedy tu przyjechał, nie miał ze sobą nic poza koszulą na plecach, zawiniątkiem z bronią i paroma groszami w kieszeni. (…) Kiedyś był lekarzem. I lubił myśleć, że lekarzem jest z powołania, a zabójcą z konieczności.”

A zło, z którym będą musieli mierzyć się bohaterowie, pozostaje doprawdy zadziwiające.

Widok na mazurskie jezioro

Nieboskie istoty, ingerencja w prawa natury – naukowy horror

Co by nie mówić, „Dzień wagarowicza” to rasowy horror, rodzaj fantastyki, w której obraz rzeczywistości tworzony jest według wzoru prawdopodobieństwa, aby wprowadzić jednak koszmar. Motyw zagrożenia, którego nie da się wytłumaczyć w sposób racjonalny. Robert Ziębiński do klasycznej definicji gatunku dopisał jednak nowe znaczenia. Wykorzystując konwencję opowieści o potworach, posłużył się szalonymi teoriami naukowymi, legendami i podaniami. Mrocznymi baśniami, które mówią o dzieciach nocy.

„W moim założeniu ta powieść ma się odnosić do zasad rządzących horrorem w latach 50. ubiegłego wieku, będąc przy tym fabułą w pełni osadzoną w polskich realiach” – tłumaczy sam autor, który na potrzeby powieści do życia powołał doktor Olgę Winiaczową, piękną, charyzmatyczną, a przy okazji diablo niebezpieczną personę. Ingerowanie w odwieczne prawa natury – eksperymentowanie nad rozwojem komórek macierzystych – jest zresztą naznaczone naturalnym ryzykiem. Podobno cel uświęca jednak środki, w co wierzy nie tylko Winiaczowa.

Żołnierz katujący jeńców, zwyrodniali mordercy, krwiożercze bestie… Zło potrafi przybierać bardzo różną formę. Już w pierwszym rozdziale dowiadujemy się zresztą, że nieboskie istoty, które będą terroryzować mieszkańców osady Pożegi, to prawdziwe monstra. „Gdy tylko spojrzał na swoich oprawców, od razu tego pożałował. Próbował zamknąć oczy i zapomnieć o koszmarze, jaki ujrzał…” Obrazy grozy zostaną jednak pod powiekami. Zwłaszcza w świadomości paczki młodych ludzi, którzy postanowili spędzić nietypowy „Dzień wagarowicza”.

Bestie w ludzkiej skórze i radzieckie eksperymenty

Największą ze wszystkich zbrodni byłoby ujawnienie źródła i jednoznaczne określenie genezy zła. Zwłaszcza że nadnaturalna tajemnica jest oczywista tylko pozornie. Radzieckie eksperymenty prowadzone przez Wieniaczową nawiązują do historii obłąkanych naukowców, którzy ingerują w odwieczne prawa natury, jednak to nie wszystko. Bo trzeba zaznaczyć, że na kartach powieści znajdziemy na przykład nazwisko Lazzaro Spallanzaniego, osiemnastowiecznego badacza przyrody, który obserwował, w jaki sposób salamandrom odrastają ucięte wcześniej przez niego kończyny. Włoski naukowiec wykrył, że nietoperze doskonale poruszają się i łowią zdobycz w ciemnościach, nawet wtedy, gdy ich oczy zostaną zakryte lub usunięte.

Nietypowe badania Spallanzaniego zostały w pewnym sensie urzeczywistnione w ramach fabuły „Dnia wagarowicza”. Robert Ziębiński wykonał bardzo solidną pracę ze źródłami, zaznaczając jednak wprost, że „Bawiłem się chronologią zdarzeń i w zasadzie wszystkim, co przychodziło mi do głowy, a co było potrzebne do fabuły, na przykład przyspieszyłem odkrycie komórek macierzystych”. Taki zamysł działa jednak zdecydowanie na korzyść, wzmacniając tylko rozrywkowy charakter opowieści. Bo filmowo prowadzona narracja, naznaczona brawurową akcją – sekwencją brutalnych scen, w których krew leje się strumieniami – stanowi zresztą walor historii grozy, którą autor zadedykował pamięci George’a Romero, legendarnego reżysera „Noc żywych trupów”. Choć to nie zombie są sprawcami przerażającej masakry w mazurskich lasach.

Dojrzewający strach i potwory rodem z PRL-u

Historia zapisana na kartach „Dnia wagarowicza” jest szczególna. Z jednej strony stanowi efekt stylistycznej zabawy z określonym gatunkiem filmowym, z drugiej jest czymś nowym na polu literackiej grozy. Zanim Ziębiński przystąpił do spisywania swoich pomysłów, wyruszył w miejsca, które następnie uchwycił przy pomocy. „Wylądowałem w miejscu, w którym czas się zatrzymał. Pensjonat jak sprzed siedmiu dekad, obok jedyny w okolicy sklep, żelazna brama i coś, co przypominało porzucone pozostałości po PGR-rze. Wypisz wymaluj lata 50. XX wieku, które ukryły się przed światem i zamieszkały na Mazurach”.

A co dokładnie ukryło się przed światem? Nie tylko monstra, choć to one będą stanowić bodaj największy wabik dla czytelników. W „Dniu wagarowicza” odnajdziemy też uniwersalne prawdy o dorastaniu, rytuale przejścia – dojrzewaniu nastolatków, powojennej traumie, przedziwnych eksperymentach, wreszcie kształtowaniu się nowej rzeczywistości. Robert Ziębiński stworzył wielowymiarowy horror, określaną z różnych perspektyw mroczną baśń – z bestiami w ludzkiej skórze, nieboskimi istotami, młodzieńczym buntem. Amerykański horror w duchu socrealizmu we współczesnym, polskim wydaniu. Diablo intrygująca historia.

Artykuł na podstawie książki „Dzień wagarowicza”


komentarze [4]

Sortuj:
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Krystian 16.06.2020 18:42
Czytelnik

Zapowiada się ciekawie. Jestem w pracy w galerii i zastanawiam się czy nie zakupić zaraz w Empiku (o ile jest?!).

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Sylwia Stargazer Melon 15.06.2020 18:12
Czytelnik

No no, przyznam, że mnie zaciekawiła ta książka. Muszę kiedyś przeczytać, chociaż nie znam tego autora ani nie czytam takiej literatury.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
czytamcałyczas 15.06.2020 17:46
Czytelnik

Powiem,tak.Nie przeczytam,na razie.Chyba,kiedyś.Ale kto wie.Nie można mieć wrzystkiego.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Marcin Waincetel 15.06.2020 11:46
Oficjalny recenzent

Zapraszam do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post