„Dzieci wojny”, czyli zbiór wojennych traum

LubimyCzytać LubimyCzytać
14.10.2022

Czy można coś jeszcze powiedzieć o wojnie? Tak. Każda ludzka historia przypomina nam, że wojna to tragedia milionów jednostek, a nie tylko przerażające statystyki.

„Dzieci wojny”, czyli zbiór wojennych traum Materiały wydawnictwa

Dzieci inaczej przeżywają wojnę.

Zwłaszcza jeśli są same. Oddzielone od rodzin, wywiezione do obozu, poddane eksperymentom.

A nawet jeśli bliscy pozostali przy nich, pod ich opieką dzieci tak samo głodowały, chorowały i umierały. Uciekały na piechotę przez setki kilometrów. Były siłą wcielane do niemieckiej szkoły i odzierane z polskości.

Hania straciła nogę i obarczona kalectwem musiała walczyć o przeżycie w Auschwitz, gdzie ten, kto nie pracował, trafiał do krematorium.

Maszę polska niania ochrzciła Marysią i po śmierci rodziców wychowała jak swoje dziecko mimo grożącej jej za to śmierci.

Jurek przeżył piekło na ziemi w obozie utworzonym specjalnie dla dzieci. Nikt go tam nie chronił – jedynymi dorosłymi w okolicy byli jego oprawcy.

Stefcia urodziła się w obozowym baraku.

Po latach dają świadectwo prawdzie. W ich wspomnieniach splatają się dobro i zło czasów wojennej zawieruchy – planowana zagłada narodu polskiego, okupiona męczeństwem tysięcy małych Polaków, oraz odwaga i przyzwoitość ludzi ryzykujących wszystko, żeby nieść pomoc. O nich, aniołach spotkanych na swojej drodze, dzieci wojny też nam przypominają. Nie chcą, by pamięć o nich zaginęła, bo jak mówi jedna z bohaterek: „Prawdy nie można zakłamywać”.

Monika Odrobińska, która w swojej poprzedniej książce opowiedziała historie małych Polaków wysiedlonych z kraju, dzisiaj po raz kolejny raz oddaje głos dzieciom wojny. Jej bohaterowie urodzili się w różnych miejscach przedwojennej Polski. Mieszkali na Kresach, w Gdańsku, na Zamojszczyźnie, w Poznaniu, Bydgoszczy. W rodzinach zamożnych i mających niewiele. Byli w różnym wieku, ale dla każdego z nich wojna była momentem, w których ich życie zmieniło się bezpowrotnie, a każde z nich przez kilkadziesiąt lat nosiło w sobie inną traumę.

O tym, że wojna odziera z godności i człowieczeństwa powszechnie wiadomo. Anna Szałaśna w swoich obozowych wspomnieniach pisała o metodach dehumanizacji kobiet:

W saunie kłębiło się już od „młodych i zdrowych”. Jak zawsze w takich sytuacjach trzeba się było rozebrać do naga, ubranie przewiesić przez prawą rękę, a lewą z numerem mieć odsłoniętą. Tępienie uczucia wstydu było przez Niemców uznawane za pierwszy stopień do odczłowieczenia więźniarek. Zaczynało się od pierwszej „sauny”. Potem bez ubrania szło się nie tylko pod prysznic, lecz także z bloku do łaźni i z powrotem. Nago oczekiwało się na lekarza, nago leżało się przez cały pobyt na rewirze. Apogeum „odwstydzania” Niemcy osiągnęli latem 1943 roku, podczas akcji odwszawiania – gdy dezynfekowano nasze pasiaki w wielkich kadziach, my przez całą dobę chodziłyśmy nago i nie mogłyśmy wchodzić do bloku. Potem porozkładali nam te kilka tysięcy sztuk odzieży na placu i szukaj tu swojej!

Anna już w pierwszych dniach wojny straciła nogę. Jej krzywda była w dużym stopniu krzywdą fizyczną: niepełnosprawność fizyczna, choroby obozowe, głód, jednak siła jej ducha i pomocne otoczenie pomogły jej przetrwać. Z protezą zamiast stopy trudno było jej w obozie stać po stronie „młodych i zdrowych”, chociaż była bardzo młoda, była nastolatką.

Kolejna z bohaterek, Maria, urodzona jako Masza, urodziła się w grudniu 1939 roku. Jej wojenne wspomnienia są więc nieco inne, początku wojny nie pamięta – nie pamięta też swoich biologicznych rodziców. Jej matka wiedząc, że nie ma szans na przeżycie, oddała córeczkę niani żyjącej po aryjskiej stronie. I chociaż niania była dla dziewczynki jak druga mama, pani Marii całe życie doskwierał brak rodziny: ciotek, wujów, kuzynostwa. Bolał ją brak rodziców, w wyobraźni widziała siebie jaką małą dziewczynkę, która biegnie w ich objęcia. Nigdy jednak nie pytała niani o swoją biologiczną rodzinę, to było dla niej zbyt trudne.

Tylko kiedy koledzy i koleżanki opowiadali o wakacjach spędzonych u dziadków, o tacie, o mamie, o „wstrętnym młodszym bracie”, myślałam: „Niechby i był wstręty, byle był, byle mieć kogoś”. Nie rozumiałam, czemu zostałam tego wszystkiego pozbawiona, i odchodziłam od tych, którzy rozmawiali o bliskich.

Maria podczas wojny utraciła też swoją tożsamość oraz religię – urodziła się w rodzinie żydowskiej, ale za pozwoleniem biologicznej matki została ochrzczona i wychowana jako Polka. Nie miała o to żalu, ale kiedy dowiedziała się o swoim pochodzeniu przeżyła szok:

Z czasem dowiedziałam się, że rodzice byli Żydami.

‒ Czyli bandytami? – dopytywałam nianię, pewna, że skoro kogoś się zabija, to za najcięższe przewiny.

‒ Nie – prostowała niania. – Byli wykształconymi, majętnymi ludźmi. Ale Żydami.

Nadal nie rozumiałam, na czym ta ich „żydowska wina” polegała.

Jednak wciąż najbardziej cierpiała przez brak grona bliskich osób, nawet wtedy, kiedy założyła już własną rodzinę.

Z kolei dla Anieli wojenną traumą noszoną latami był wstyd. Z powodu chorób, biedy, mieszkania w chlewiku, w którym przed wojną mieszkały świnie. Aniela była dzieckiem Zamojszczyzny, wysiedlonym przez Niemców z całą rodziną. Przez lata traktowana jak człowiek gorszego sortu, odzierana z godności.

Lekarze mówią, że mamy „syndrom” – jak tylko zaczynamy o tym mówić, to płaczemy. Bo to i tamte wojenne przeżycia, i ten powojenny wstyd, że strupy, świerzb, wszy, a my młode dziewczyny i chłopaki. Jeden fartuszek się miało z kołnierzykiem odpinanym, co się go codziennie prało, i jedne tenisówki, które proszkiem do zębów się czyściło. I jeszcze większy wstyd za to mieszkanie w obórce, z której ojciec najpierw wyniósł gnój po świniach i do której po wstawieniu drzwi i szyb wprowadził rodzinę. Jak tu kogo zaprosić, jak się kolegować, za mąż wychodzić? Kilkadziesiąt lat z tych kompleksów wychodziłam.

Opuszczenie domu, tułaczka, zrobienie miejsca niemieckim osadnikom, „nadludziom” – to właśnie trauma Anieli. Jest nią także uczucie wstydu z powodu biedy. Taki punkt widzenia jest dość rzadko pokazywany w książkach wojennych, ale jednak nietrudno wyobrazić sobie, co czuła dorastająca dziewczyna, która doświadczyła rzeczy, o których możemy przeczytać w powyższym cytacie. W swojej historii wspomina przesiedlenie, głód, żebranie – do dziś nie przechodzi obojętnie obok ludzi proszących o pieniądze.

W „Dzieciach wojny” poznajemy też wiele innych historii i punktów widzenia: Jan był uznany za Niemca i germanizowany, Stefcia urodziła się w obozowym baraku. Wszyscy są jednymi z ostatnich świadków tych tragicznych wydarzeń, o których nie wolno nam zapominać, zwłaszcza w czasach, w których wojna toczy się tuż za naszą granicą.

O autorce

Monika Odrobińska (ur. 1978) – żona, mama i dziennikarka współpracująca z tygodnikiem „Idziemy”, tygodnikiem „Do Rzeczy” i weekendowym dodatkiem do dziennika „Rzeczpospolita” – „Plus Minus”. Autorka „Dzieci wygnanych” (Znak Horyzont 2020). Dużą historię opowiada z perspektywy małych historii poszczególnych rodzin i społeczności, które zamyka w swoim ulubionym gatunku dziennikarskim – reportażu.

Książka „Dzieci wojny” jest dostępna w sprzedaży.

Artykuł sponsorowany


komentarze [3]

Sortuj:
więcej
Niezalogowany
Aby napisać wiadomość zaloguj się
Izabela Wójcik - awatar
Izabela Wójcik 17.10.2022 12:36
Czytelniczka

Jestem mamą i wiem, że na pewno nie chcę tego przeczytać. Nigdy więcej wojny!!!

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
Patrycja  - awatar
Patrycja 15.10.2022 17:20
Czytelniczka

Bardzo lubię tę serię. Mam nadzieję, że książka będzie dostępna w mojej filii biblioteki.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post
LubimyCzytać  - awatar
LubimyCzytać 14.10.2022 15:30
Administrator

Zapraszamy do dyskusji.

Czytelnicy oznaczyli ten post jako spam Zobacz ten post