-
Artykuły6 książek o AI przejmującej władzę nad światemKonrad Wrzesiński18
-
ArtykułyBieszczady i tropy. Niedźwiedzia? Nie – Aleksandra FredryRemigiusz Koziński3
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 26 kwietnia 2024LubimyCzytać312
-
ArtykułySzpiegowskie intrygi najwyższej próby – wywiad z Robertem Michniewiczem, autorem „Doliny szpiegów”Marcin Waincetel6
Cytaty z tagiem "obiekt miłosny" [5]
[ + Dodaj cytat]Plotka sprowadza innego do on/ona, i ta redukcja jest dla mnie nieznośna. Inny nie jest dla mnie ani nim, ani nią; ma tylko własne imię, imię własne. Zaimek w trzeciej osobie jest zaimkiem złośliwym: jest zaimkiem nie-osobowym, który unieobecnia, unieważnia. Kiedy stwierdzam, że pospolity dyskurs ogarnia mojego innego i oddaje mi go pod bezkrwistą postacią uniwersalnego substytutu stosowanego do wszystkich rzeczy, których tu nie ma, mam poczucie, jakbym widział go martwego, ściśniętego, złożonego w urnie umieszczonej w murze wielkiego mauzoleum języka. Dla mnie inny nie mógłby być przedmiotem odniesienia: jesteś zawsze sobą, nie chcę, by mówił o tobie Inny.
Niekiedy, dotkliwie oświecony przez jakąś błahą okoliczność i porwany przez pogłos, który ona we mnie wywołuje, widzę siebie nagle w pułapce, unieruchomionego w sytuacji (w miejscu) niemożliwej: istnieją dwa tylko wyjścia (albo...albo) i oba są w równej mierze zakleszczone: z obu stron mogę jedynie milczeć. Wówczas ratunek przynosi mi myśl o samobójstwie, gdyż mogę ją wypowiedzieć (i nie omieszkam tego zrobić): odradzam się i zabarwiam tę myśl kolorami życia, kierując ją agresywnie przeciw obiektowi miłości (dobrze znany szantaż), bądź łącząc się z nim fantazmatycznie w śmierci („Zejdę do grobu, by przycupnąć przy tobie”).
W trakcie faktycznej żałoby to „sprawdzian rzeczywistości” pokazuje mi, że obiekt miłości przestał istnieć. W żałobie miłosnej obiekt nie jest ani martwy, ani oddalony. To ja decyduję, że jego obraz musi umrzeć (i tę śmierć nawet będę przed nim skrywał). Póki trwać będzie ta dziwna żałoba, póty będę musiał znosić dwa przeciwstawne nieszczęścia: cierpieć, że inny jest obecny (i wbrew sobie nadal mnie rani), i smucić się tym, że umarł (taki przynajmniej, jakim go kochałem). Przeto niepokoję się (starym zwyczajem), że telefon nie dzwoni, lecz zarazem muszę sobie powiedzieć, że ta cisza jest tak czy owak niekonsekwentna, gdyż postanowiłem odbyć żałobę po zamartwianiu się: telefonować miał do mnie tylko obraz miłosny; gdy obraz ten znika, telefon, dzwoniący czy też nie, znów staje się błahostką. (Czy najbardziej czułym punktem tej żałoby nie jest to, że muszę utracić język – język miłosny? Koniec z „kocham cię”).
Ciało, które będzie kochane, jest z góry obrysowane, ustawione pod obiektyw, jakby powiększone i przybliżone przez „zoom”, podstawione podmiotowi pod nos: czyż nie jest Lśniącym obiektem, którym sprawna ręka potrząsa przede mną tak, by połyskiwał, hipnotyzował mnie i zniewalał? To „zarażenie afektem”, ta indukcja wychodzi od innych, z języka, z książek, od przyjaciół: żadna miłość nie jest pierwotna. (Kultura masowa jest maszyną do ujawniania pożądania: ten ktoś powinien was zainteresować, rzecze, tak jakby przewidywała, że ludzie są niezdolni sami znajdować tych, których będą pragnęli). Trudność przygody miłosnej tkwi w: „Niech pokażą mi, kogo pragnąć, lecz niech później biorą nogi za pas!”: niezliczone epizody, gdy zakochuję się w kimś, kogo kocha mój najlepszy przyjaciel: każdy rywal był najpierw mistrzem, przewodnikiem, prezenterem, pośrednikiem.
Za mieniącymi się, niestałymi osądami trwa uciążliwe wrażenie: widzę, że inny obstaje przy sobie, jest całym sobą tym obstawaniem, na które ja się nadziewam. Z uporem stwierdzam, że nie mogę go przesunąć; cokolwiek uczynię, jakikolwiek wydatek dla niego poniosę, on nigdy nie zrezygnuje z własnego systemu. Sprzecznie odczuwam innego jako kapryśne bóstwo, któremu nieustannie zmienia się nastawienie do mnie, i jako ciężką rzecz, rzecz zestarzałą (ta rzecz zestarzeje się taka, jaka jest, i z tego powodu cierpię). Albo też widzę innego w jego granicach. Albo w końcu pytam siebie: czy istnieje jakiś punkt, choćby jeden tylko, w którym inny mógłby mnie zaskoczyć? W ten sposób, kuriozalnie, „wolność” innego, wolność bycia „sobą” odczuwam jako małoduszny upór. Widzę innego jako takiego – widzę bycie takim innego – lecz w polu uczucia miłosnego owo bycie takim jest dla mnie bolesne, gdyż nas rozdziela, a ja raz jeszcze odmawiam uznania rozdziału naszego obrazu, uznania inności innego.