-
ArtykułyTu streszczenia nie wystarczą. Sprawdź swoją znajomość lektur [QUIZ]Konrad Wrzesiński1
-
ArtykułyCzytamy w weekend. 10 maja 2024LubimyCzytać315
-
Artykuły„Lepiej skupić się na tym, żeby swoją historię dobrze opowiedzieć”: wywiad z Anną KańtochSonia Miniewicz1
-
Artykuły„Piszę to, co sama bym przeczytała”: wywiad z Mags GreenSonia Miniewicz1
Cytaty z tagiem "aborygeni" [16]
[ + Dodaj cytat]Niezwykłe i fascynujące jest dla mnie to, że Aborygeni traktują pieśń jak mapę, że potrafią drogę przez busz zaśpiewać. Są jak ptaki, które wyśpiewują trasy przelotu, setki, tysiące kilometrów. Pieśń, mająca na całym świecie znaczenie estetyczne, pobudzające silne emocje, dla nich ma funkcję praktyczną.
- Rozumiem, że słowa śpiewanych strof to lista punktów orientacyjnych w terenie - zgadywałem. - Jeśli krajobraz jest równinny, monotonny, to Pieśń jest poważna, nastrojowa, jak muzyka Death Can Dance? Jeśli pojawiają się góry, doliny, urwiska, wtedy bardziej przypomina ekspresję Hendriksa lub Foo Fighters? - dopytywałem się.
- Nie znam się na waszej muzyce, choć Hendriksa słyszałem w radiu, ale chyba masz rację - odpowiedział bez przekonania.
- I trzeba je wyśpiewać w odpowiedniej kolejności? - pytałem dalej.
- Dokładnie tak, przy czym słowa Pieśni mówią jeszcze na przykład o odciskach stóp na napotkanych skałach czy też łatwym do przeoczenia dla ciebie zagłębieniu terenu, gdzie nasz Przodek odpoczywał przez chwilę. Kreacja to ciężka robota.
Bezbrzeżne obszary suchego buszu i rozpalone słońce nie były zjawiskami, którymi można zawładnąć, dlatego w ich znaczeniu słowa „posiadać” nie mieścił się atrybut władzy. Posiadać znaczyło dla nich rozumieć, rozumieć znaczyło przeżyć. Jeśli pozna się sposób na przetrwanie, oznacza to, że żywioł został oswojony. Jak pies. Ten stał się dla nich bronią do zabijania i okryciem w zimne noce, kiedy temperatura spada do zera stopni. W jaskini, pod drzewem, za załomem skały, tam gdzie lodowaty wiatr nie docierał, leżeli na ziemi otoczeni nocą, wtuleni w szorstką sierść zwierząt.
Zaobserwowane i znamienne: oni tylko rejestrują powstały problem i egzystują z nim. Jest problem, więc trzeba z nim żyć. Żadnej próby naprawy świata, żadnego sprzeciwu. Biegły operator skalpela jakimś cudem usunął z tego zbiorowego ciała niewielki narząd, komórkę, kulkę metalową, która kazała golemowi działać. Ten operator usunął im nerw sprzeciwu.
Obie kultury [Białych i Aborygenów] są jak olej i woda wlane do szklanki. Wymieszane stanowią niemal jednorodny płyn. Kiedy jednak ruch ustaje, rozdzielają się znów na dwie, wciąż współistniejące, ale już oddzielne substancje.
Wszystko, co chce się powiedzieć o tych ludziach, zamyka się w ich kroku. Ani to spacer, ani włóczęgostwo. Oni po prostu nie znają pośpiechu. Gdziekolwiek by ich spotkać, zawsze poruszają się wolniej aniżeli otaczający ich świat. Mają w ruchu namysł, który można wziąć za beztroskę. Jeden krok wcale nie implikuje następnego. Po kroku może nastąpić kolejny. Ale nie musi. Patrzą przed siebie i milczą.
Gdy rozmawiają, siedzą obok siebie wcale nie twarzą w twarz, tylko ramię w ramię, i patrzą gdzieś w dal, jakby horyzont miał być trzecim uczestnikiem ich dyskusji. Prawie cały czas trwa milczenie, rozmowa w większości wypełniona jest ciszą. Cisza pomiędzy pytaniem a odpowiedzią może trwać dłużej aniżeli sama odpowiedź. I znowu toną w czasie, pozwalają mu przeplatać się pomiędzy zdaniami, wypełniać puste miejsca w dialogu. Słowo za słowem, a między nimi zwykła cisza.
Smutne dzieje Aborygenów, którzy zetknęli się z zachodnią cywilizacją, były częścią jego życia. Widział, jak biali w prosty i tani sposób rozwiązują problemy z czarnymi: białym proszkiem podobnym do mąki. Strychniną. Tamtego dnia jego wujowie po powrocie z pastwisk jedli obiad w cieniu drzewa. Jeden wyczuł podstęp. Pobiegli w stronę jeziorka i klęcząc w wodzie, garściami połykali muł - najlepsze, jakie znali, antidotum na zatrucie. Wymiotowali, skręcali się w konwulsjach. Część przeżyła.
Wybić szybę samochodu łokciem, wsiąść za kierownicę i popodłączać kabelki stacyjki. Pędzić, żeby w końcu porzucić samochód gdzieś w buszu. Włamać się do sklepu albo napaść białą kobietę w parku. Realizować proste zadania, mówić o nich jako o wolności. Prawdziwa walka jest niemożliwa. Idea rewolucji czy zbiorowego sprzeciwu byłaby nawet trudna do wytłumaczenia. Siłowa zmiana stanu rzeczy jest dla Aborygenów zbyt abstrakcyjna, aby ją pojąć. Nie leży w ich mentalności.
(...) te wszystkie eleganckie galerie ze sztuką Aborygenów zaczęły mi odbierać chęć do życia. To tak, jakby Niemcy postawili w Buchenwaldzie stragan ze specjałami kuchni żydowskiej.