cytaty z książki "Wiara. Podręczny przewodnik"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
O wiarę walczy się NA KOLANACH i na kolanach ona wzrasta.
Żyjemy w czasach, w których każdemu dajemy prawo do posiadania własnej prawdy, swojego światopoglądu i osobistych opinii na każdy temat. I to poniekąd jest dobre – przecież sam Bóg uczynił nas wolnymi. Bóg dał nam jednak wolność nie dlatego, byśmy sami stanowili zasady życia, ale byśmy je umieli odkrywać oraz byśmy potrafili kochać. Niewolnik nie umie kochać. Nie można przymusić kogoś do miłości. Kochać może tylko ten, kto dobrowolnie chce kochać. I stąd wolność.
Mnogości dzisiejszych wszystkich poglądów towarzyszy charakterystyczne zjawisko: ludzie znają wiele prawd, ale jednocześnie zgubili nadzieję. Nie wiedzą, której prawdy się uchwycić, i ostatecznie żadna z nich nie wyjaśnia im sensu życia. Tymczasem Bóg nie kłamie, a prawda – jedna jedyna – istnieje.
Bóg nie proponuje nam wiary po to, by nas wprowadzać w błąd albo by się cieszyć naszą dezorientacją. Bóg zaprasza nas do wiary, ponieważ chce nam przekazać prawdę, którą tylko On w pełni posiada. I to właśnie ta prawda – prowadząca przez krzyż Chrystusa – jest jedynym źródłem nadziei, która nie przemija mimo wszystkich ciemnych nieszczęść świata i mimo śmierci, będącej największą ludzką ciemnością.
(...)
Clive Staples Lewis (zm. 1963 r.), znany z "Opowieści z Narnii" brytyjski pisarz i filolog, który przebył niegdyś długą drogę do wiary i nawrócił się między innymi dzięki Johnowi Ronaldowi Reuelowi Tolkienowi, autorowi Władcy Pierścieni, wyznał kiedyś:
"Wierzę w chrześcijaństwo, tak samo jak wierzę, że Słońce wzeszło: nie tylko dlatego, że je widzę, ale dlatego, że dzięki niemu widzę wszystko inne."*
*Cytat z przemówienia Lewisa umieszczony na jego pomniku w Poets' Corner w opactwie Westminster.
Trzeba umieć walczyć o prawa ludzi wierzących, w tym prawo do chrześcijańskiego wychowania własnych dzieci. To realne niebezpieczeństwo, ponieważ w społeczeństwie jest wielu, którzy chcieliby wyrwać wiarę z serc dzieci i młodzieży oraz je zdemoralizować. Człowiek zdemoralizowany łatwo da sobą kierować. Człowiek wierzący tymczasem bez trudu orientuje się w świecie wartości.
Czasami wśród chrześcijan (tych niekoniecznie zbyt gorliwych) rodzi się genialna w swej prostocie (tak im się przynajmniej wydaje) myśl, aby dać swojemu dziecku czas na swobodny wybór wiary. Dlatego zaniedbują katechezę dziecka i nie spieszą się z udzieleniem mu sakramentów. W skrajniejszych sytuacjach mówią: nie będziemy go chrzcili, niech samo zadecyduje, jak będzie dorosłe. Trudno o bardziej fatalny błąd! Przecież już ludowa mądrość poucza, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci" oraz że czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał". Człowiek jest tak zaprojektowany, że w jego rozwoju najważniejsze są pierwsze lata. To właśnie wtedy jest on najbardziej chłonny. Dlatego w normalnym porządku rzeczy rodzice usiłują przekazać dziecku już za młodu to, co dla niego najcenniejsze. Stąd do szkoły dzieci wyruszają już w wieku kilku lat (kiedy najzwyczajniej w świecie wolałyby się jeszcze bawić), a nie czekają z edukacją aż do dorosłości, aby w pełni świadomie ją zainicjować. Rodzice wiedzą, że szkoła jest cenna i dlatego dzieci, chcąc – nie chcąc, muszą im ufać.
Podobnie rzecz się ma z wiarą. Jeśli dla rodziców wiara jest skarbem, to wówczas nie będą czekać ani chwili, żeby ją dziecku od razu zacząć przekazywać. Dlatego już Dzieje Apostolskie wspominają o matkach i ojcach, którzy usłyszawszy o Chrystusie, przyjmowali chrzest wraz z całym swoim domem", a więc prosząc o niego także dla swoich dzieci. W jaki bowiem sposób dziecko będzie mogło podjąć w przyszłości świadomą decyzję wiary, jeśli nikt mu tej wiary nie ukaże? Jeśli dziecko w przyszłości nie zechce dalej kroczyć chrześcijańską drogą, to z niej zrezygnuje, ale rodzice przynajmniej nie odpowiedzą kiedyś przed Bogiem za zaniedbanie. Każdy rodzic pewnego dnia umrze. I każdy swoim dzieciom chce coś cennego po sobie zostawić. Jeśli nie zostawi im majątku – pół biedy. Gorzej, gdyby nie przekazał drogi wiary, którą się idzie do nieba.
Z wiarą jest odwrotnie niż w matematyce: ona mnoży się, gdy się nią dzielimy.
Wiara jest bezcennym depozytem - naszym duchowym dziedzictwem otrzymanym za darmo od poprzednich pokoleń. Ten skarb mamy przywilej odkryć, ale łączy się z tym zadanie przekazania go dalej. Skarbem wiary może wzbogacić się od nas ludzkość i wielu poszczególnych naszych braci i sióstr. Pomnożenie tego bogactwa zależy od konkretnych wierzących, od nas właśnie. Z wiarą jest odwrotnie niż w matematyce: ona mnoży się, gdy się nią dzielimy.
Życie wiary możemy porównać do rajdu terenowego. Gdy na linii startu podejdę do samochodu, mogę długo zastanawiać się, czy aby to auto naprawdę istnieje. Mogę je oglądać i dotykać w nieskończoność, ale nigdy nie dowiem się, czy czasami moje zmysły mnie nie oszukują i pojazd, który widzę, nie jest jedynie efektem moich halucynacji (już w filozofii starożytnej istniały prądy, które podważały dane pochodzące z naszych zmysłów). Jeśli przed wyruszeniem chciałbym się przekonać w sposób absolutnie niezbity o prawdziwości mojego samochodu rajdowego, to mogę do śmierci stać na starcie i nigdy tej pewności nie nabyć. Istnieje jednak na szczęście inna droga zweryfikowania sytuacji: mogę otworzyć drzwi, wsiąść do środka, przekręcić kluczyk w stacyjce i wyruszyć. Wówczas nadal będą mi przychodzić do głowy różne wątpliwości, ale każdy kilometr przejechanej trasy, wszystkie widoki i przygody upewniają mnie, że mój wóz naprawdę istnieje. I że dobrze zrobiłem, wsiadając do niego.
Niektórzy twierdzą, iż bardzo chcieliby uwierzyć, ale się boją, że prawdy wiary są tylko iluzją, utkaną z tęsknot naszego serca. Obawiają się, że wiara – i wszystkie piękne obietnice szczęścia, które ona w sobie niesie – jest zbyt piękna, by była prawdziwa. Jeśli jednak nasza dusza została naprawdę zaprojektowana przez Stwórcę wszelkiego piękna, który rzeczywiście chce nas zanurzyć na zawsze w swoim szczęściu, to trzeba stwierdzić coś dokładnie przeciwnego: wiara i jej obietnice są zbyt piękne, by były nieprawdziwe!
Wiara jest poszukiwaniem prawdy, do której się dochodzi, a potem pogłębia się ją przez całe życie. Ten proces wymaga intensywnego myślenia, w tym także uwzględniania dokonań naukowych. Ludzie wiary są przecież osobami myślącymi, które przez Stwórcę zostały wyposażone w rozum – grzechem więc byłoby rozumu nie używać.
Kto przeżywa kryzys wiary i cisną mu się do głowy i serca różne wątpliwości, niekoniecznie właśnie staje się niewierzącym. To może oznaczać coś wręcz przeciwnego: on staje właśnie przed szansą, by jego wiara się pogłębiła. A to z kolei znaczy, że za chwilę może stać się wierzącym BARDZIEJ!
Jak wierzyć? Jak mam wierzyć w Boga, którego nie widzę i nie umiem potwierdzić, czy On w ogóle istnieje? Jak się modlić, skoro nie mam pewności, że Ktoś mnie TAM w ogóle słyszy? Może to wszystko to nieprawda i wiarą nie warto się zajmować?
W głowie niejednego chrześcijanina pojawiają się co jakiś czas tego typu wątpliwości. (...) Ale to nie znaczy, że dzieje się coś złego. To znaczy tylko tyle, że potrafimy zadawać sobie mądre pytania. Potrafimy myśleć. A to już bardzo dużo. Bo (...) myślenie w chrześcijaństwie jest ważne.
(...) czasami ktoś uważa się za niewierzącego tylko dlatego, że nie wierzy w karykaturę Boga, którą ktoś włożył mu do głowy.