cytaty z książki "Dewocje"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Może, proszę księdza, najcenniejsze, co człowiek człowiekowi może dać, to, żeby go tak kto wysłuchał?
To wtedy odkrywam po raz pierwszy, że ciało nie jest moim sprzymierzeńcem, ale poważną przeszkodą, z którą trzeba się ułożyć. Niezręcznie jest mieć ciało, proszę księdza. Z ciałem trzeba się kryć po łazienkach, po kątach, po grubych spódnicach. Ciało w sobie wzbiera, wylewa się na prześcieradła, zostawia ślady, rozprasza, wymyka się nocami i poci i krwawi. Trzeba je ubierać, stroić i zakrywać, trzymać ciągle w zapiętych guzikach.
Życie dla jednego to nic wielkiego, pestka, dziś jest, jutro nie ma, a drugi jeszcze się dobrze nie urodzi, a już rozpacza, że będzie musiał umrzeć. Jeden położy życie przed sobą i patrzy, czy się, aby nie uszkodziło, owija wszystko w gazety i słomę, ani ryski nie znajdziesz. Inny biegnie z nim pod pachą, byle szybciej, chociaż sam nie wie dokąd. Stłucze się, trudno, do czego innego jest życie? Jeden się w życiu czuje, jak u siebie, inny rozgląda się niepewnie, jakby to, czym żyje, nie do końca do niego należało.
Czy tak było? Każde zdarzenie ma przecież kształt wieloboczny, a człowiek widzi tylko od jednej strony, jedną parą oczu. Niby więc wiadomo, co się zdarzyło, ale przecież tylko jeden bok świata zostaje w pamięci. A i ta przecież jest różna. U jednego pamięć sięga daleko, dalej niż zdarzenie, u innego jest krótkowzroczna, więc tylko to w niej zostaje, co zadzieje się blisko człowieka. Każdy ma inną krzywiznę pamięci, inaczej załamuje światło, inaczej cień rzuca, czarna obwódka zdarzeń inaczej odbija się na siatkówce i inną drogą wędruje gdzieś dalej, do głowy albo do serca. Czy można więc mówić, że ktoś źle zapamiętał?
Znam repertuar boskich kar. Bóg karze bezbożnych dziadków niemocą, krnąbrne gospodynie karze bezdzietnością, narodzinami Dzikich, chorobami, nieszczęściami i pechem, wiosennymi przymrozkami, odejściami mężów i niedobrymi dziećmi. I śmiercią karze, ale rzadziej.
A jeśli, proszę księdza, Bóg jest wszędzie, bo po prostu taką ma naturę? I wcale nie po to, by człowieka łapać, ale by być przy nim blisko, tak jak chce się być blisko kogoś, kogo się kocha?
Myślę sobie, że wszystko jest sprawą przechodnią. Całe życie człowiek w sobie nosi, jak coś, co do niego nie należy. Pożyczone, dane na chwilę, do przetrzymania w sercu. To może jest cud najmniejszy i największy, co przechodzi z rąk do rąk, zaskakuje, gdy się rodzi, i z żalem się go oddaje. I z cudem, jak z życiem trochę, nie sądzi ksiądz? Przez jednego przejdzie i ten nawet nie wie, że żył, a inny każdą komórką będzie chłonął. Na cud jeden powie - nic takiego, a inny będzie nabożnie klęczał i wszystko brał za cud.
- Czemu ty dziecko nic nie jesz? – pyta mnie matka.
- Bo jadłam Ciało Chrystusa – mówię, a wszyscy w śmiech, który urwał się nagle, bo i oni przecież, jak jeden, jedli Ciało Chrystusa i mieli w sobie kawałek świętości, gdzieś w ciele, pod sercem, a na tej świętości był rosół, kurczak i marynowane grzybki.
Każde zdarzenie ma przecież kształt wieloboczny, a człowiek widzi tylko od jednej strony, jedną parą oczu. Niby więc wiadomo, co się zdarzyło, ale przecież tylko jeden bok świata zostaje w pamięci. A i ta przecież jest różna. U jednego pamięć sięga daleko, dalej niż zdarzenie, u innego jest krótkowzroczna, więc tylko to w niej zostaje, co zadzieje się blisko człowieka. Każdy ma inną krzywiznę pamięci, inaczej załamuje światło, inaczej cień rzuca, czarna obwódka zdarzeń inaczej odbija się na siatkówce i inną drogą wędruje gdzieś dalej, do głowy albo do serca. Czy można więc mówić, że ktoś źle zapamiętał?
Człowiek wie, mówił, że go sumienie dręczy i wie, że coś musi w sobie przemyśleć. I zamiast iść w polu i się zastanowić nad wszystkim, to zaraz do kościoła leci. Do spowiedzi biegnie po wybaczenie, a sobie sam jeszcze nie wybaczył. I drugiemu człowiekowi nie wybaczył, a wiara mówił dziadek, to powinna się zaczynać od drugiego człowieka.
Sierpień to jest dziwny miesiąc. Spod niego we wsi prześwituje goła ziemia, spod ludzi prześwitują kości. W sierpniu mieszają się ze sobą życie i śmierć, dzień i noc, ciemne i jasne. W sierpniu mamy wszystkiego dużo i jednocześnie odczuwamy brak. Cieszymy się i popadamy w głęboką melancholię. W sierpniu zieleń przebrzmiewa i kładzie się nisko, kruszy się od upału, wypalają się w słońcu zgliniałe twarze, podpalają się psie brzuchy.
(...)
Sierpień to był we wsi dziwny miesiąc. Sierpień zostawiał na skórze piegi, a w środku, w człowieku zostawiał poczucie, że kończy się czas słońca, czas dojrzewania i rozkwitania, a nadchodzi czas ścinania ciężkich głów słoneczników, czas opadania, proroczych snów i pytań, co dalej.
Wszyscy tacy sami jesteśmy, że tego samego się boimy, a wśród tych lęków, to człowieka boimy się czasem bardziej niż Boga. I cud to chyba jest wtedy, jak się człowiek do człowieka zwraca i ten drugi robi w sobie miejsce, i słucha".
Odtąd miała być zawsze sama i z kimś jednocześnie. Z ojcem, ale jakby odwrotnie. Teraz to nie ona kładła policzek na jego plecach, ale on, całym swoim ciężarem uwiesił się na niej i zza ramienia patrzył, jak dźwiga za niego dni, jak omija puste krzesło, na którym już nikt nie usiądzie.
Życie dla jednego to nic wielkiego, pestka, dziś jest, jutro nie ma, a drugi jeszcze się dobrze nie urodzi, a już rozpacza, że będzie musiał umrzeć. Jeden położy życie przed sobą i patrzy, czy się, aby nie uszkodziło, owija wszystko w gazety i słomkę, ani ryski nie znajdziesz. Inny biegnie z nim pod pachą, byle szybciej, chociaż sam nie wie dokąd. Stłucze się, trudno, do czego innego jest życie? Jeden się w życiu czuje, jak u siebie, inny rozgląda się niepewnie, jakby to, czym żyje, nie do końca do niego należało".
Najlepiej, jak człowiek wie, co było na początku, bo wtedy łatwiej z teraz, na zawsze i z na wieki wieków. Tak, z wiecznością łatwiej, jeśli się ją jakoś sobie poukłada, od początku do końca. Dla świata to tylko nieprzerwany dalszy ciąg, a dla nas całe życie, które próbuje się ustalić, zmierzyć, zostawić chociaż nacięcie na futrynie, nawias dat w marmurze. To my tę wieczność pokroiliśmy na kawałki, podzieliliśmy na ery, stulecia, każdy odcięty płat przestrzeni rozpięliśmy na mapach, bo tak trudno znieść wszystko, wszędzie i zawsze.
Kobiety żyją w środku. Kobieta bierze świat do siebie i wszystko w niej zostaje. Zostawia na pamiątkę albo na przestrogę kawałeczek wszystkiego, co ją w życiu spotyka. Kobieta ma w sobie dużo miejsc i na dzieci, i na pamiętanie, i na rzeczy błahe i zdarza się, że aż ma w sobie za dużo, a czasem ma za mało.
I cud to chyba jest wtedy, jak się człowiek do człowieka zwraca i ten drugi robi w sobie miejsce, i słucha. Zwrócić się, zamiast do nieba, to do człowieka, w oczy spojrzeć, spróbować zrozumieć i być przy kimś.
Bo ja, od Boga czy nie od Boga, z ziemi czy z kamienia, z ciała ludzkiego, z matki mojej i ojca, to może tylko na próbę tu jestem. Tak, bo to jest próba wiary w człowieka.
Przypomniało mi się, co Gospodyni mówiła, że jak się człowiek o tyle w swoim życiu przesunie, jak dla drugiego zrobi miejsce w sobie, to zawsze dzieje się cud. Mówiła, że to rzadkie, bo ludzie są zwykle pełni po brzegi i na cudzą opowieść nie starcza im miejsca, czasu ani cierpliwości.
Muszę ci dziecko powiedzieć, że nie wiem, czy Bóg jest. Dziadek mówił, co za różnica jest czy nie ma, trzeba być porządnym człowiekiem, to się nie ma czego bać.
To zawsze ciekawe - życie innych ludzi. Niby takie jak nasze, a jednak zupełnie do naszego niepodobne. Jak w telewizji, tylko tutaj u nas wszystko jakby brzydsze. Ludzie zwłaszcza.
W powietrzu czuć krowy i pierze, kwiaty i zboża, i rzekę, jeśli akurat wezbrała rybami. Na wsi powietrze stoi jak woda w stawie, zapachy kołują, muchy przyklejają się do szumu wentylatora. Dłonie Sklepowej są wilgotne, kiedy podaje resztę. Powietrze we wsi jest nieruchome, chyba że ktoś przechodzi przez wieś i zostawia za sobą przeciąg.
Nieważne, czy koniec to cudza śmierć i własne narodziny, czy odwrotnie. Byle tylko złapać się jakiegoś początku albo chociaż jakiegoś końca. Byle tylko mieć swoją opowieść, tego każdy chce. Byle mieć poczucie, że się ją opowiedziało, a to znaczy, że się ją przeżyło, a jeśli ma początek i koniec to, zdaje nam się, że w środku ma sens. A jeśli ona ma sens, to i my przecież, proszę księdza, mamy.
Wiesz, jak mówią, człowiek wyjdzie ze wsi, a wieś z człowieka... Ale to jak ze wszystkim. Człowiek wyjdzie z matki, a matka z człowieka nie.
Ojciec, bochen chleba o twardej skórze i gliniastym wnętrzu. Kiedy się zatnie, nie leci krew, tylko krótkie przekleństwo, które sobie zapamięta do następnej spowiedzi. Ojciec nie miał w sobie bólu ani krwi, tylko miąższ, tylko mąkę i wodę, zagniecione w silne ciało. Ojciec, wypieczony w słońcu, zwyczajny i powszedni.
Im głębiej się chowa, tym bardziej wiadomo, że coś jest do schowania.
Niektóre wdowy wkładają kapcie głęboko do szafy. Inne wyrzucają od razu, na sam spód śmietnika, żeby nikt nie widział, nie mówił, że za szybko, że przedwcześnie pozbywają się pomężowych rzeczy. Moja matka zostawiła kapcie ojca w korytarzu, jakby miała nadzieję, że wróci. Schowała je dopiero, kiedy przestraszyła się, że naprawdę to zrobi.
W mojej matce Bóg wziął się z lęku przed śmiercią, w ojcu z lęku przed życiem.
Moja matka zawsze szorowała ręce w gorącej wodzie, bo tylko tak wszystko z nich schodzi: bakterie, wirusy, grzechy, nieczyste myśli i śmierć. Bo póki człowiek nie umarł, nie powinien żałoby nosić pod paznokciami.
Dziadek chętnie zamieniłby się z ojcem na tę nagłą śmierć w słońcu, w pełnym polu, które podnosi się i przykrywa człowieka ciepłą fałdą ziemi, z milionem owadów, które w drżącym orszaku żałobnym roznoszą na grzbietach pierwsze kawałki martwego ciała. A ojciec, ojciec, zamieniłby się z dziadkiem na śmierć, która powoli w człowieku zachodzi od południa, chyli się niżej i niżej, zakrywając coraz większe połacie ciała niemocą i cieniem, która zbliża się w sąsiadach, co przychodzą się pożegnać, w księdzu, co niesie święte oleje, w żonie, co poprawia poduszki i oczy ma coraz mniejsze. Zdążyłby ojciec wówczas w tej śmierci wszystko policzyć, niedziele i piątki, grzechy i żale.