cytaty z książki "Od jednego Lucypera"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jaka marchew- taka nać, taka córka- jaką mać.
Jaka matka, taka cera- od jednego Lucypera.
Zapach domu rodzinnego, zawsze ten sam, trochę mdły, trochę słodki, trochę zatęchły, budzący ze snu wszystkie strzygi, wszystkie wyciszone terapiami i lekami głosy, wszystkie smutki pochowane na najwyższych półkach. na których nikt nie sprząta, bo za wysoko, by sięgać bez powodu (...).
Krew a aktu, zupełnie inna niż ta, która przez pięć dni wypływa z kobiety, bo ta jest bierna, skażona, śmierdząca, brudna, pełna skrzepów czarnych jak diabelski pomiot, co się nie może narodzić. To krew zmarnowanych szans na nowe życie. Obumarłe komórki, endometrium, co się złuszcza - jesień, koniec, schyłek, szlus. Krew krwi jest po prostu nierówna.
Choć więc tak się oboje zarzekali, ze będą szukać poza domem, poza wspólnotą trumien wieszczów, poza kiełbasą myśliwską, bigosem, kremówkami z Wadowic i krzyżem na Giewoncie, połączyła ich właśnie ta ucieczka, dobrowolna banicja i roje krzyczących trzynastozgłoskowcem demonów walące głowami w ich drzwi. Leżeli w łóżku po seksie i gadali ciągle o Polsce, o domu, o rodzinach, o tym, że szukają dróg innych niż te, które im pokazano.
Świat jej doskwierał. Jego obecność bywała dla niej nie do zniesienia, więc go wyciszała.
Ceną za młodzieńczą miłość i niemrawe ojcostwo była wielka samotność...
Ciężkie czasy sprzyjają ludzkim mendom. Rosną one na takiej glebie bujnie jak pieczarki na gównie.
Miłość w śląskim domu to był towar deficytowy. Ciężko pracujący ludzie nie mają na nią czasu, bo muszą harować, żeby uzasadniać swoje istnienie.
Och, wy pierdoleni królowe życia, oczytani tylko w jego teoriach.
Zapach domu rodzinnego, zawsze ten sam, trochę mdły, trochę słodki, trochę zatęchły, budzący ze snu wszystkie strzygi, wszystkie wyciszone terapiami i lekami głosy, wszystkie smutki pochowane na najwyższych półkach, na których nikt nie sprząta, bo za wysoko, by sięgnąć bez powodu- zapach ten uderzył ją od razu, gdy tylko przekroczyła wąski próg za ciężkimi brązowymi drzwiami.
W tej rodzinie nie było nieślubnych dzieci, nie było rozwodów, nie było prania brudów poza domem, nie było samobójstw, nie było zdrad, nie było otwartej przemocy, były wyłącznie pasywna agresja, milcząca wściekłość, niezałatwione latami sprawy, węzły gordyjskie.
Miałyby sobie tyle do powiedzenia, gdyby się kiedyś nauczyły mówić, tyle słów do przekazania, ale teraz było już na wszystko za późno, zawiasy w ramionach, dawno nienaoliwione, nie umiały się rozewrzeć dość szeroko, by matka i córka mogły się w siebie wtulić.
Umarła nieżegnana z czułością przez nikogo - całe życie usilnie pracowała na to, by nikt po śmierci nie żegnam jej rzewnie i z wielkim smutkiem.
Od tamtej chwili wyobrażała ona sobie różne wersje przeszłości tej rodziny, tym samym zaś różne wersje siebie samej. Przez lata jednak nie poznała całej prawdy i na wszelkie pytania o przeszłość rodziny reagowała nerwowo, bo czuła się wyrzucona poza krąg wiedzy, niedopuszczona do całości, z wybrakowanymi fragmentami puzzli w ręce.
Zachowaj kamienną twarz i zamień swoje serce w kamień.
On sam zaś był jak te karawele, które nigdy nie poczuły morskiej bryzy w miniaturowych żagielkach, zatknięty głęboko na dnie swojej własnej wielkiej pustej butelki.
Miłość w śląskim domu to był towar deficytowy. Ciężko pracujący ludzie nie mają na nią czasu, bo muszą harować, żeby uzasadnić swoje istnienie. To, że babcia kochała Marijkę, a Marijka babcię, było więc piękne i wzruszające. Dziś można by o tym pewnie napisać list do "Wysokich Obcasów" i dostać w nagrodę półroczną prenumeratę i krem nawilżający do twarzy. Wtedy jednak nikt nie dawał nagród wręcz przeciwnie - za miłość trzeba było zapłacić, słono, najdroższą walutą: cierpieniem tak wielkim, że może lepiej było w ogóle nie kochać, tylko dać sobie spokój i żyć, jak żyli inni, mając wszystko pochowane pod powierzchnią, zasypane ziemią, przykryte podszewkami spódnic i wełnianym podbiciem zimowych serdaków. Serce w kamień".
Jej dom rodzinny pełen był najróżniejszych pułapek zastawianych na słabsze osobniki ze stada. Największą z nich była jednak pułapka milczenia, strategia przeczekiwania problemów bez podejmowania jakichkolwiek prób ich rozwiązania. Krzyk, awantura, brzydkie słowa rzucane w przestrzeń, a potem ciche dni - schemat ten, owszem, był u nich realizowany i przebiegał jak wszędzie indziej, ale po tych cichych dniach nie następowało nigdy żadne rozwiązanie, żadna próba rozmowy. Ot, sprawy rozmywały się w natłoku codziennych drobnych zmagań, które znacznie łatwiej jest pokonywać niż skłębione jak stado jadowitych węży spiętrzenie spraw zaprzeszłych. One zaś splątywały ich coraz mocniej ze sobą, tak że wzajemna bliskość mogła im sprawiać już tylko ból.