cytaty z książki "Sergio"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nagle poczułam niepokój. Sergio nie wkraczał w moje życie małymi kroczkami. On w nie wtargnął niczym taran. Miałam przeczucie, że bez chwili wahania zepchnie ze swojej drogi wszystko, co stanie mu na przeszkodzie.
Powinienem był z nią zostać. Najbardziej na świecie pragnąłem teraz położyć się obok niej i patrzeć, jak śpi. Słuchać jej oddechu. Objąć tę prawdziwą, żywą istotę. Przytulić cholernie mocno i mieć pewność, że nie zniknie tak jak wszystko inne.
Ciemność była częścią mojej duszy. Nie należała do mnie, raczej to ja należałem do niej. Od zawsze.
Towarzyszyła mu ciemność. Przylegała do niego jak cień. To jedyna rzecz, jaka wywoływała we mnie strach, choć wiedziałam, że nigdy nie wyrządziłby mi krzywdy. I ufałam, że pragnął zapewnić mi bezpieczeństwo. Może tego nie rozumiałam, ale w to wierzyłam. Ten mrok.... nie pochodził z wnętrza. Cień zdawał się okrywać go i mieć w swoim posiadaniu. Rozciągać nad nim dziwną, potężną władzę.
Lubiłam wieczory, kiedy niebo było czyste i ozdobione milionami gwiazd.
Nocne niebo.
Jak oczy Sergia.
To właśnie czyniło ze mnie potwora. Nie czułem litości. Nie wtedy, gdy ktoś coś mi zabierał. Nie wtedy, gdy krzywdził coś mojego.
Patrzyłem, jak strumienie płynęły po gładkiej buzi. Wyglądała tak pięknie, kiedy płakała. Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Zdawałem sobie sprawę, że to chore myślenie, ale te łzy w jakiś sposób mnie oczarowały.
Wspomnienia o mężu natychmiast odżyły. Jego zapach. Woda po goleniu. Whiskey. Przygniótł mnie ciężar życia, które ten aromat oznaczał. Cień uparcie się go uczepił i trzymał w swoich szponach. Pamiętałam wszystkie chwile, kiedy miałam to dziwne uczucie, że nie będziemy się długo cieszyć szczęściem. Wiedziałam, że zło się o niego upomni. Wtedy odepchnęłam od siebie te myśli. Były zbyt okropne, żeby sobie z nimi poradzić. Rzeczywistość okazała się znacznie gorsza. Realna i ostateczna.
Zdawałem sobie sprawę, że dzisiaj towarzyszyło jej nie tylko szczęście. Wiedziałem, że się bała. Pragnąłem zapewnić ją, że nie miała się czego lękać. Że zawsze ją ochronię i nie pozwolę, aby kiedykolwiek coś nam się stało. Zajmę się wszystkim. Nie mogłem jednak tego zrobić. Nie mogłem dać złudnej nadziei. Jedyne, co mogłem zrobić, to zbyć jej słowa uśmiechem.
Czy na to zasługiwała? Na mnie? Moją rodzinę? Nie, zasługiwała na coś sto razy lepszego. Będę żył i umrę z tą świadomością. Musiałem pogodzić się z faktem, że kochałem ją zbyt mocno, by pozwolić jej odejść. To samolubne. Najwidoczniej okazałem się egoistycznym dupkiem. I to, co do niej czułem, czasem mnie przytłaczało. Powiększało się i wzbierało, przygniatało tak, że brakowało mi powietrza. Ona stała się moim oddechem. Była dla mnie całym życiem.
Ojciec ścisnął mi dłoń, gdy szliśmy do ołtarza, ku mojemu przeznaczeniu. Ku przyszłości z mężczyzną, który był równie dobry, co brutalny. Zabijał tymi samymi rękoma, którymi mnie pieścił. Jego dziecko rosło w moim brzuchu. Teraz zostanę z nim związana na zawsze.
Chciała zobaczyć.
Pragnęła widzieć mnie właśnie takim.
Bezwzględnym.
Brutalnym.
Zabójczym.
Wykazałem się głupotą, bo pozwoliłem na to.
W jego słowach wyczułam smutek. Oczy również go wyrażały. Za jego plecami ten niepokojący cień zdawał się rosnąć. Zawsze obecny. Gotowy, żeby go pochłonąć i ponieść gdzieś daleko.
Stał blisko, a gdy naparł na mnie, poczułam pierwsze motyle w brzuchu. Z trudem się powstrzymywałam, żeby nie owinąć nóg wokół jego bioder. Ocierać się o niego. Parzyć się z nim jak dzikie zwierzę. Tego chciałam. I nie chodziło tylko o pożądanie. Pragnęłam go całą sobą, choć wiedziałam, że prędzej czy później moje serce rozpadnie się na kawałki wraz z jego odejściem.
Jedyne o czym myślałem, to ona. Jej twarz. Jej oczy. Dziecko, które nosiła w sobie. Nigdy go nie zobaczę. Moja żona. Miałem ją tak krótko. Nie dotrzymałem obietnicy, którą jej złożyłem. Po raz pierwszy złamałem dane Jej słowo.
Cisza zwykle poprzedzała burzę. Cisza nigdy nie oznaczała czegoś dobrego. Zawsze w to wierzyłem. Przeczuwałem, że właśnie tak to nastąpi.
Pierwsza kula trafiła mnie ramię. W to, w którym trzymałem pistolet. Znałem dźwięk półautomatu. Nadchodziło ich więcej. Przyszedł na mnie czas. Pora na mój sąd. Zyskałem już pewność. O ile często myślałem o śmierci i miałem świadomość jej wiecznej obecności, zimnych, kościstych palców przypominających szpony, cieni snujących się za mną i kurczowo mnie uczepionych, gdy nadeszła, wciąż w jakimś stopniu okazała się nieoczekiwana.
Nic nie bolało. Na początku tak - pierwsza kula. Cholernie piekła. Druga również. I ta, która rozerwała mi serce.
Powróciły demony, które dręczyły go na początku naszego spotkania. Słyszałam jego kroki, kiedy schodził po schodach. Nasłuchiwałam, jak otworzył i zamknął za sobą drzwi. Tym razem nie wstałam, żeby obserwować go przez okno. Nie chciałam. Jego ostatnie odejście nadal uporczywie tkwiło w mojej głowie, wywołując dreszcze. To był omen. Zły omen.
Zacząłem z pamięci szkicować jej oczy. O migdałowym kształcie i tak ciemne, że prawie czarne. Były najtrudniejsze. W nich tkwiła dusza, a ja chciałem zobaczyć tę iskrę życia. Niczego bardziej nie pragnąłem w tej chwili.
Pragnęłam go. To, co mi dawał już nie wystarczało. Potrzebowałam bliskości. Chciałam, żeby mnie sobą wypełnił i posiadł. Chciałam należeć tylko do niego.
Odkąd ją poznałem, wrażenie ulotności stało się wręcz przerażające. Od zawsze czułem, że czekało mnie raczej krótkie życie, ale ostatnio coraz częściej o tym myślałem. Nie potrafiłem się pozbyć tego przeświadczenia. Może przez to, co działo się z moją matką. Świadomość kruchości ludzkiego istnienia. Śmiertelność patrząca mi prosto w pieprzone oczy. Zupełnie jakby wszystko pędziło z prędkością światła.
Tylko jej się wydawało, że pojmuje, z kim miała do czynienia, bo nie mogłaby pojąć otchłani, jaką stało się moje życie. Byłem potworem. Bestią, którą karmił ból i cierpienie. W pewnym sensie liczyłem, że jej niewinność mnie rozgrzeszy. Chociaż wiedziałem, że ktoś taki jak ja nie mógł liczyć na przebaczenie. Skazałem się na piekło. Spłonę za to, co zrobiłem, i za wszystkie popełnione grzechy. Nie starałem się zaprzeczać - właśnie tam czekało na mnie miejsce.
Zasnęła. Taka spokojna. Jeszcze nie wiedziała. Nie miała pojęcia, że odszedłem i nie będę w stanie dotrzymać złożonej obietnicy. Nie obudzę jej tej nocy ani żadnej innej. Nie wiedziała, że umarłem.
Czułam jego obecność. Był tu. Za mną. Obejmował mnie. Dłonią nakrył moją rękę, a drugie ramię owinął wokół talii, kładąc dłoń płasko na brzuchu. Zaczęłam szlochać. Przytulał mnie, a ja się rozpadałam. Zawodziłam głośno, nie poznając własnego głosu. Cierpiałam tak bardzo, że nie wiedziałam, czy uda mi się pozbierać.
- Wróć - łkałam.
Zdawałam sobie sprawę, że nie mógł spełnić tego życzenia. Poraz kolejny uczestniczyłam w jego pogrzebie. Uświadomiłam sobie, że zawodziłam wysokim głosem. I choć czułam delikatne jak piórka pocałunki na skroniach, a włosy na moim karku stanęły pod wpływem jego dotyku, nie potrafiłam się opanować. Wiedziałam, że to pożegnanie.
Miałam teraz syna i swoje wspomnienia. Zachowałam je głęboko. Złe i smutne razem z tymi dobrymi. W pewnym sensie czas okazał się dla mnie łaskawy. Sprawiał, że pamiętałam o dobrych rzeczach. Choć smutek zawsze czaił się na krawędziach tych szczęśliwych chwil, z każdym kolejnym dniem stawał się coraz bardziej znośny. Zawsze będę go kochała. Pozostanie miłością mojego życia. I będę czciła jego pamięć. Wychowam syna tak, aby poznał swojego ojca w sposób, w jaki ja go znałam. Oddanego i pełnego miłości.
Tak będzie go postrzegał.
Bo taki właśnie był.