cytaty z książki "Wspomnienia, sny, myśli"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Ludzie zdrowie mogą zyskać tylko wtedy, gdy wydobędą się z bagna codzienności
Jakiż nudny byłby świat bez wyjątków od reguły!
Człowiek, który nie przeszedł piekła swych namiętności, nigdy ich też nie przezwycięży. Zamieszkują one gdzieś w sąsiedztwie i nim się obejrzy, już wybucha płomień, który w okamgnieniu przenosi się na jego własne domostwo. Jeżeli ze zbyt wielu rzeczy się rezygnuje, zaniedbuje je i o nich niejako zapomina, powstaje niebezpieczeństwo, że to, czego zaniechaliśmy i cośmy zaniedbali, powróci ze zdwojoną siłą.
Do najtrudniejszych i najbardziej niewdzięcznych pacjentów, oprócz notorycznych kłamców, należą tak zwani intelektualiści, bo w ich przypadku nie wie nigdy lewica, co czyni prawica. Intelekt nie kontrolowany przez uczucia pozwala wszystko załatwić - a tymczasem cierpi się na nerwicę.
A czym był intelekt? jest to funkcja ludzkiej duszy, wcale nie lustro, lecz co najwyżej zwierciadełko, które dziecko wystawia na słońce, spodziewając się, że w ten sposób zdoła je oślepić.
Grzechem głównym wiary wydawało mi się to, że wyprzedza ona doświadczenie
Moje życie jest historią samourzeczywistnienia się nieświadomości.
Gdy słowa usiłują zająć miejsce życia, wtedy psuje się słowa, i życie
W jakim micie człowiek żyje dzisiaj?' 'Można powiedzieć, że w micie chrześcijańskim'. 'Czy i ty w nim żyjesz?' - zapytało coś we mnie. [...] 'Co jest twoim mitem?' 'Mitem, w którym ty żyjesz?
Do niczego się nie dochodzi, gdy nie mówi się o tym, co wszyscy dobrze znają. Naiwny jest ten, kto nie rozumie, jaką obelgą jest dla ludzi rozprawianie o czymś, co jest im nie znane.
Chociaż my, ludzie, mamy swoje życie osobiste, przecież z drugiej strony jesteśmy poniekąd reprezentantami, ofiarami i poplecznikami jakiegoś zbiorowego ducha, którego lata życia są wyznaczane przez stulecia. Oczywiście, możemy w ciągu całego życia sądzić, iż trzymamy się swoich przekonań, i nigdy nie odkryć, że w istocie byliśmy statystami na scenie teatru świata.
Nerwica stała się moją kolejną tajemnicą, ale była to wstydliwa tajemnica i porażka. To ona jednak doprowadziła mnie w końcu do niezwykłej dokładności i wyjątkowej pilności. Wówczas to pojawiła się u mnie owa szczególna sumienność - nie na pokaz, nie po to, by stać się ważnym, lecz sumienność wobec siebie samego. Wstawałem regularnie o piątej rano, by pracować; niekiedy nawet uczyłem się od trzeciej w nocy do siódmej, kiedy czas było iść do szkoły.
Siedzenie na kamieniu przynosiło mi przedziwne duchowe ukojenie. Uwalniało mnie od wszelkich wątpliwości. Kiedy zaczynałem sobie myśleć, że to ja jestem tym kamieniem, ustawały wszelkie wewnętrzne konflikty. "Kamień nie zna niepewności, kamienia nie dręczy pokusa, by wszystko to opowiedzieć, kamień jest wieczny i żyje dla tysiącleci" - myślałem. "Ja natomiast jestem efemerydą, trawiony przez wszystkie możliwe emocje, jestem niczym płomień, który rozbłyska, a potem jeszcze szybciej gaśnie". Ja byłem sumą moich emocji - ten Inny, który tkwił we mnie, był bezczasowym kamieniem.
Tym, co sprowadziło mnie na bezdroża, była moja pasja samotnika, zachwyt nad samotnością. Natura wydawała mi się pełna dziwów, w które chciałem się zagłębić. Każdy kamień, każda roślina, wszystko wydawało się ożywione, nie do opisania. Zanurzyłem się wtedy w naturze, by tak rzecz - wślizgnąłem się do jej istoty, z dala od świata ludzkiego.
Bardzo wcześnie doszedłem do tej prawdy, że jeśli na jakieś powikłania życiowe nie nadchodzi żadna odpowiedź ani rozwiązanie od wewnątrz, to w ostateczności niewielkie mają one znaczenie.
Sny są kompensacją świadomej postawy człowieka.
Uświadomiłem sobie wówczas, że Bóg, dla mnie przynajmniej, to jedno z najpewniejszych doświadczeń danych wprost.
To, co się dzieje z kimś, kto treści dotąd nieświadome włącza do świadomości, jest wprost nie do opisania. Tego można tylko doświadczyć.
[G. Hegel] wydał mi się jednym z myślicieli uwięzionych w budowli z własnych słów - z dumną miną przechadzał się po celi, którą sam sobie zbudował.
Psychoterapeuta musi rozumieć nie tylko pacjentów - równie ważne jest, aby rozumiał samego siebie. Dlatego conditio sine qua non jego wykształcenia jest przeprowadzenie analizy samego siebie, tak zwanej analizy dydaktycznej. Terapia pacjenta zaczyna się, rzec by można, od lekarza; tylko wówczas, gdy lekarz umie poradzić sobie z sobą samym i z własnymi problemami, umie to zrobić też z pacjentem. Tylko wtedy.
Problematyczny wydawał mi się przede wszystkim stosunek Freuda do ducha. Zawsze, gdy na światło dzienne wydobywał się obraz duchowości - czy to u człowieka, czy w dziele sztuki - Freud stawał się podejrzliwy, przypisując decydującą rolę "wypartej seksualności". To, co nie dawało się wprost interpretować jako seksualność, określał mianem "psychoseksualności". Podnosiłem na to zarzut, że hipoteza ta, domyślana logicznie do końca, prowadzi do druzgocącego osądu kultury, którą w takim razie należałoby postrzegać jako zwykłą farsę, chorobliwy wytwór wypartej seksualności. "Tak" - potwierdzał Freud. "Tak właśnie jest. To przekleństwo losu, wobec którego jesteśmy bezsilni". Żadną miarą nie mogłem przyznać mu racji lub poprzestać na stwierdzeniu takiego stanu rzeczy. (...)
Jeszcze dobrze pamiętam, jak Freud rzekł do mnie: "Jung, mój drogi, niech mi pan obieca, że nigdy się pan nie wyrzeknie teorii seksualnej. To rzecz najistotniejsza. Widzi pan musimy stworzyć z tego dogmat, niewzruszony bastion". Powiedział to do mnie z taką żarliwością, tonem, jakim zwykł mawiać ojciec: "Jedno mi obiecaj, drogi synu: że co niedziela będziesz chodził do kościoła!" Nieco zdziwiony zapytałem: "Bastion... przeciw czemu? Na co odparł: "Przeciw zalewowi czarnego mułu..." - i tu zawahał się i po chwili dodał - "...okultyzmu". Co mnie zaniepokoiło najpierw, to słowa "bastion" i "dogmat"; ponieważ dogmat, czyli nie podlegający artykuł wiary, ogłasza się tylko wtedy, gdy na zawsze chce się wyrugować wszelkie wątpliwości. Nie ma to nic wspólnego z sądem naukowym; wiąże się z osobistą żadzą władzy.
Przez Teleskop spojrzał na swą Duszę. To, co wydawało się zupełnie nieregularne, zobaczył i pokazał jako piękne Konstelacje: i dodał do Świadomości światy ukryte wewnątrz światów.
Jestem sobą zdumiony, rozczarowany i rozradowany. Jestem przygnębiony, przybity, uniesiony. Jestem tym wszystkim i nie umiem tego wszystkiego zebrać w całość. Nie jestem w stanie wydać ostatecznego sądu co do wartości albo bezwartościowości; nie wyrokuję o sobie i o moim życiu. Niczego nie jestem do końca pewny. Właściwie nie mam jakiegoś ostatecznego sądu - w żadnej sprawie. Urodziłem się i istnieję - tyle wiem; wydaje mi się, że jestem przez coś unoszony. Istnieję na podłożu czegoś, czego nie znam. Mimo całej tej niepewności czuję solidność bytu i ciągłość siebie - takiego, jaki jestem.
Chodzenie do kościoła z wolna stawało się dla mnie męczarnią, ponieważ głośno - chciałby się niemal powiedzieć: bezwstydnie - prawiono tam o Bogu, o tym, co zamierza, o tym, co robi. Napominano tam ludzi, by wzbudzili w sobie takie uczucia, by wierzyli w taką tajemnicę, o której wiedziałem, że jest jak najbardziej wewnętrzną, najintymniejszą pewnością, i że żadne słowo nie może wyrazić i zdradzić. Mogłem stąd wysnuć jedynie wniosek, że widocznie nikt nie zna tej tajemnicy, nikt, nawet sam pastor. W przeciwnym razie nigdy by się nie odważył publicznie rozprawiać o tym, co boskie, profanując niewysłowione uczucia niesmacznymi sentymentalizmami.
Freud stawiał osobisty autorytet wyżej niż prawdę
Na całą moją młodość można spojrzeć jak na okres, który upłynął pod znakiem tajemnicy. Popadłem przez to w samotność nie do wytrzymania i dzisiaj poczytuję sobie za wielkie dokonanie to, że jednak zdołałem oprzeć się pokusie zdradzenia komuś tego, co przeżyłem. Wtedy też wykształcił się mój stosunek do świata, taki jaki jest do dzisiaj: teraz też jestem samotny, ponieważ wiem coś o sprawach, o których inni nie wiedzą, a najczęściej też wcale wiedzieć nie chcą - wiem i muszę o nich mówić.