cytaty z książki "Achaja. Tom III"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Jego olśniewający uśmiech. Spojrzenie przedziwnych, czarujących oczu. Lekkie skrzywienie głowy... O kurde! Ale go kochała. Ale kochała tego wrednego gnoja. Sprawiał, że miękła. Robił to samym spojrzeniem. Miał oczy dziecka i oczy mężczyzny jednocześnie. Ufne oczy dziecka i wredne oczy węża, które potrafiły paraliżować ofiarę. To wszystko w jednym. Sukinsyn, kłamca, morderca, łotr i... biedny chłopczyk, potrzebujący ciepła i opieki, taki ładny, taki miły, tak bardzo ufny. Ktoś, kogo natychmiast trzeba przytulić i pieścić. Głaskać po główce. Całować. Bezwzględny, twardy mężczyzna i mały, ufny chłopczyk. Jak to w nim się mieściło naraz?
-Nikt nie każe ci iść dalej - powiedział Wirus. - Można siedzieć i czekać na śmierć. Można przez całe życie siedzieć i czekać na śmierć. To też jest godne, jest honorowe, może być przyjemne, jeśli ktoś potrafi czerpać z tego przyjemność. Nikt nigdy nie powiedział, że tylko jak się idzie naprzód, to dopełnia się los człowieka. Można korzystać z chwili, można sobie popijać winko czy wódkę. Można tak siedzieć. Można tak siedzieć aż do śmierci... i nikt nie ma prawa zarzucić komukolwiek, że robi źle, że to nie tak, że powinno się robić inaczej. To nie jest niczyja sprawa. Można siedzieć na trotuarze i czekać... Wszystko w porządku. Wszystko w najlepszym porządku. Robisz dobrze, robisz jak chcesz, robisz, co chcesz. Bo nie ma idealnej recepty na życie. Każda recepta dobra. Każdy może robić, co chce i nie będzie żadnych pretensji. Każdy jednak... każdy może też wstać i ruszyć dalej. Można siedzieć i czekać, co przyniesie los, można też pójść za najbliższy róg i zobaczyć, czy tam jest coś ciekawego. Każdy może ruszyć dalej i w tym wypadku również nikt nie może mieć żadnych pretensji...
Usiadła obok niego. Położyła mu głowę na ramieniu.
- Wiesz? - powiedział cicho. - Wiesz, jakie było największe pragnienie Siriusa?
- Jakie?
- Chciał znaleźć się w otoczeniu przyjaciół. W najbardziej bezpiecznym miejscu na
świecie.
Achaja zagryzła wargi, a Zaan kontynuował.
- Czyż on ma bliższych przyjaciół niż my dwoje? - spytał. - Czyż można wyobrazić
sobie bardziej bezpieczne miejsce na świecie? - wskazał na setki żołnierzy drugiego rzutu obu
armii, którzy strzegli placu.
Achaja czuła, jak znowu pod powiekami wzbierają łzy.
- Wszystkie życzenia się spełniają - powiedział Zaan. - Wszystkie.
Nowi zdrajcy, skurwiele i złodzieje muszą zastąpić starych zdrajców, skurwieli i złodziei. Tak oto kończy się świat.
- Nie sądzisz, że to znak? Jakiś zagmatwany symbol? Że to dziwne, że tylko my w trójkę przeżyliśmy nietknięci? Dwoje szermierzy natchnionych i ona. Mayfed. Chłopka z karabinem. Zwykła córka chłopa z zapadłej wsi... Nadchodzi czas snajperów. Teraz każdy zwykły człowiek przemówi głosem gromu. Musimy coś dać nadchodzącej epoce...
- Pożycz srebrnego, co?
- Nie mam - czarownik rzeczywiście nie miał sakiewki. Ale domyślił się, o co chodzi.
- Wpuść tam ze dwóch żołnierzy - szepnął.
- Podoficer do mnieeeee!!! - zawyła Annamea. - Obstawa oficera! Za mną.
Wróciła na chwilę do księgarni, a potem pojawiła się na ulicy z nowiutkim
„Podręcznikiem taktyki” w ręce. Sądząc po jej minie, podległy oddział mógł oczekiwać jednego ze straszniejszych sprawdzianów musztry.
- No - Annamea szybko przerzucała kartki. - Hm... Ten... „Ryglowany wachlarz po mojej prawej”!!! - zawyła znowu.
- Kur... - podoficer ugryzł się w język. - Na ulicy?
- Noooo... - nałożnica doczytała właśnie końcówkę opisu. - Niekoniecznie... czekaj.
Zróbcie ten, no, tę... - przygryzła wargi - „Pozycja powstrzymująca”! - wydała w końcu rozkaz, szeleszcząc kartkami.
- Tak jest!
Wojsko ustawiło się szóstkami. Grenadierzy Arkach pozostali z tyłu, ale jazda napierała i... napotkała szóstki. Żołnierze patrzyli na Annameę jak na zbawcę.
- Każdy donosiciel jest gównem, które przykleja się do buta. Są tacy, którzy wykorzystują zdrajców, którzy słuchają donosicieli, ale... to jest babranie się w gównie!
Cokolwiek zresztą by się stało, porządek świata został zakłócony. Już nigdy nie będzie tak jak dotąd.
- Poważnie? - oficer wzruszył ramionami. - A słyszałeś najnowszy dowcip? Jak
długo Arkach będzie zdobywać te barykady?
- No jak?
- Przez sześćdziesiąt jeden modlitw.
- Dlaczego akurat sześćdziesiąt jeden? - dał się zrobić Leen.
- No bo przez sześćdziesiąt modlitw będą się śmiać. A potem w jedną modlitwę
zdobędą. Cha, cha...
Za wiele wypaliło się gdzieś w jej wnętrzu. Zbyt wiele razy przegrała. Zbyt wielu ludzi pozostawiło w niej piętno krzywdy. Tyle przesranych spraw. Tyle świństw. które uczyniła innym i przede wszystkim samej sobie. Ta wieczna wojna, którą prowadziła z taką dziwną dziewczyną o imieniu Achaja. Te gówniane kary, które sobie wymierzała przez całe życie. Szamotanie się, ciągłe lęki, wieczny strach.
- To już nie boli, piesku - powtarzała jak zaklęcie. - To już nie boli - usiłowała przekonać samą siebie.
Dlaczego wszyscy, których spotykała, chcieli ją zranić? Tylko Shha i ten malutki piesek byli wyjątkami. Całe życie otoczona przez potwory. Tak długo, aż sama stała się potworem. Dołączyła do stada. A jednak jakaś myśl nie dawała Achai spokoju. Przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Dlaczego dała się zwieść i przystała na cudze reguły gry? Dlaczego nie odeszła gdzieś w cichy kąt, nie zaszyła się w kryjówce i nie czytała książek, jak radził Nolaan? Usiłowała organizować swój świat, usiłowała nad nim zapanować. Ale nie wyszło. Dlaczego nie pozostała czysta i niewinna? Dlaczego ona też zaczęła kaleczyć ludzi? Stąpała właśnie w samym środku mrocznej krainy potworów jako jeden z nich. Jak wilk, któty musi pokazać, jak pięknie szarpie swoją zdobycz, by inne wilki go zaakceptowały. A ona przecież jest inna. Przecież jest bardziej wrażliwa. Jest człowiekiem. No może... kiedyś była.
- To już nie boli, piesku - powtarzała, głaszcząc kundelka. - To już naprawdę nie boli - szeptała, czując, jak w oczach zbierają się łzy.
Widząc, że z Achają dzieje się coś niedobrego, Biafra odłączył od grupy dyskutujących polityków. Podszedł do dziewczyny siedzącej na brzegu kanału i drapiącej pieska pod brodą. Był inteligentny, wrażliwy jak ona. Wiedział, co kotłuje się w umyśle Achai. Był bardzo spostrzegawczy, właściwie można byłoby go nazwać obserwatorem natchnionym.
- Spokojnie, spokojnie - mruknął. - Wojna się już skończyła.
- Nie skończyła się. - Achaja rozciągnęła usta w uśmiechu, ocierając łzy. Nie chciała pokazać Biafrze, że się rozkleiła. - Doprowadziliście do tego, że...
- Do czego?
Wstała lekko. Kobieta, która poradziła sobie z Virionem. Brała udział w kilku wojnach. Przeżyła obóz niewolników i potrafiła z niego uciec. Przeżyła tortury mistrza Anai i pozostała choć w miarę normalna, Dowodziła wojskiem, i to skutecznie, Obcięła głowę sto razy lepszej od siebie Marinie.
- Doprowadziliście do tego, że to ja... - Na jej twarzy ponownie zagościł uśmiech. Od dawna umiała się opanować błyskawicznie. Spojrzała w inteligentne, prześliczne, wredne oczy. - To ja jestem wojną.