cytaty z książki "Sendlerowa. W ukryciu"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Nikt też nie wyjaśnia, że Niemców na ulicach Warszawy było stosunkowo niewielu i że nie mieli wprawy w rozpoznawaniu Żydów. Prawdziwe zagrożenie stanowili szmalcownicy. To się powtarza w setkach relacji: walka o ratowanie Żydów była w dużej mierze wojną polsko-polską. Dlatego tak trudno o niej opowiedzieć i dlatego ratujący nie śpieszyli się z tą opowieścią [s.376].
Historia Sendlerowej musiała zostać przekłamana, by można ją było wtłoczyć w pożądaną narrację prawicowo-narodową, obowiązującą w polityce historycznej od wielu lat. Bohater ma być ulepiony z katolicko-narodowego kruszcu i reprezentować Polskę walczącą, ciemiężoną przez hitlerowskiego i sowieckiego najeźdźcę. Tymczasem gdy odejść od narzuconego paradygmatu i spojrzeć na nią jak na człowieka lewicy, którym zawsze była, puzzle zaczynają się same układać [s.380].
I jeszcze byli ci, którzy współczuli, ale nie włączali się w akcję pomocy, bo się po prostu bali, czemu trudno się dziwić. Były przecież wypadki, że ja z takim dzieckiem chodziłam od domu do domu, znajomi mi przecież dawali adresy, taki konspiracyjny łańcuch, gdzie ludzie płakali ze mną nad takim dzieckiem w przedpokoju i nie przyjęli. „Proszę pani, to jest okropne, ja dam ubranie, dam pieniądze, dam jedzenie, ja się boję”. No niestety, wobec ludzkiego strachu nie można było nic zrobić.
Bardzo często działacze Żegoty nie informowali ludzi, od których na przykład otrzymywali papiery, dla kogo je biorą. Lokowali kobiety czy dzieci, niekoniecznie uprzytomniając osobom zainteresowanym, kogo lokują, zwłaszcza gdy dana osoba miała powierzchność pozwalającą na jakiekolwiek złudzenia. Nie wszyscy ludzie, którzy Radzie pomagali, wiedzieli że pomagają Żydom. Bądźmy w tej sprawie ściśli i obiektywni. Łatwiej było znaleźć mieszkanie do przechowywania skrzyni broni niż jednego Żyda. Chociaż to była śmierć i to była śmierć [s.143].
To nie tylko za nią chodzi strach, takich jest wiele, wiedz że nie byłam tchórzem, ale za mną też chodzi. Jak ktoś wychodzi z lasu, gdzie są dzikie zwierzęta, ogląda się za siebie, czy za nim nie lecą [s.198].
Po Jedwabnem potrzebny był bohater" - komentowała Sendlerowa w gronie przyjaciół swoje pojawienie się w blasku reflektorów. "Jestem narodowym alibi" - gdy spotykały ją coraz większe splendory [s.367].
Zbąszyń. Dlaczego nikt nie mówi o Zbąszyniu? Tam była katastrofa humanitarna. I nie Hitler to zrobił, lecz Polacy - mówiła o sprawie, która nie poruszała wtedy wielu sumień, a ją bolała po przeszło pół wieku.
W 1938 roku polskie władze odebrały obywatelstwo polskim Żydom mieszkającym za granicą (obawiano się, że w związku z coraz gorszą sytuacją w Niemczech będą chcieli wracać do Polski). W odpowiedzi Niemcy wypędzili ich z domów i odstawili na granicę polsko-niemiecką. Z siedemnastu tysięcy polskich Żydów najwięcej, ponad dziesięć tysięcy, pozostawiono przy granicy w Zbąszyniu. Był listopad, w zimnie i deszczu na przejściu granicznym stali bezpaństwowcy, których nikt nie chciał. Władze polskie nie zgodziły się początkowo na wpuszczenie ich do kraju, stworzyły dla nich w dawnych koszarach kawaleryjskich obóz internowania.
"To Polacy przecież wcześniej urządzili wszystko, żeby tych Żydów pozbawić polskiego obywatelstwa - opowiadała Janickiej.- Sejm uchwalił. Prezydent podpisał. Nawet pani nic nie wie. Nikt nic nie wie. I nic dziwnego. Nie byłam ślepa. Widziałam, co się dzieje. Ale wtedy naprawdę do mnie dotarło, że Żyd nie może liczyć ani na państwo polskie, ani na polskie społeczeństwo. To była zima. Coś potwornego. Sanacja? Jaka sanacja? Co mi tu pani będzie opowiadać! Jaka sanacja? Polacy! Pastwili się nad Żydami już jako ofiarami Hitlera" [s65-66].
Tak bardzo się cieszymy, że z jedenastu tysięcy >Sprawiedliwych< aż cztery tysiące to Polacy. Czy to dużo, czy mało, jeśli przed wojną było 25 milionów Polaków? Nie mamy się czym chwalić, raczej winniśmy czuć zażenowanie. Jest i był antysemityzm. W czasie wojny byli tacy, którzy się cieszyli, że Hitler robi za nas brudną robotę". (s. 417).
Nauczeni doświadczeniem, nie ujawialiśmy, że są to dzieci żydowskie, podawaliśmy jedynie, że są to dzieci polskie po działaczach niepodległościowych. Nie obawialiśmy się zdrady czy szantażu, lecz tylko braku współdziałania ze strony personelu opieki społecznej [s.143].
Gorzej trafił ojciec Michała. Jego gospodarz pił, ale kiedy się zorientował, że trzyma u siebie Żyda, przeprowadził trzeźwe rozumowanie: "Przyjdą Niemcy, to cie zabiją, mnie zabiją, to ja cie zaprowadze do Niemców i jeszcze zarobię".
Któregoś razu, gdy chciała na jakiś czas wywieźć swoją córeczkę na wieś, żeby odetchnęła świeżym powietrzem, zorganizowała jej przerzut na rękach młodej dziewczyny,a sama szła za nimi. Przez wachę przeszły bez trudu, ale zaraz za bramą pojawił się chłopiec, jedenasto-, może dwunastoletni. "Co za Mańka, to jest Hajka" - zagadnął Rybak, gdy ta zwróciła się do dziewczyny "Maniu". "Oddam ją Niemcom i oni zapłacą". Weszła z nim do najbliższej bramy. "Przyłożyłam w jedną stronę, w drugą stronę, aż mu ząb wyleciał. Przestraszyłam się strasznie tego, co zrobiłam, bo było to moje pierwsze bicie człowieka, o to nie dorosłego, tylko dziecka. Nigdy nie mogłam zapomnieć, to mnie często budziło po nocach" - opowiadała.
O snach tych, którzy wydawali Żydów, nie nie wiemy.