cytaty z książki "NA DNIE. Niepoprawna politycznie charakterystyka współczesnej biedy."
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Wyraźnie ostrzegałem ją, że znajduje się na jednokierunkowej drodze prowadzącej do biedy i nieszczęścia. Mówiłem, opierając się na swym bogatym doświadczeniu, że jeżeli nie zrobi czegoś ze swoim życiem, czeka ją ciąg zaborczych i agresywnych chłopaków, którzy będą ją regularnie wykorzystywać. W szczegółach opisałem jej kilka przypadków z ostatnich dni: (…)
- Potrafię o siebie zadbać - to była odpowiedź mojej siedemnastolatki.
- Ale mężczyźni są silniejsi niż kobiety - powiedziałem - W kontakcie bezpośrednim mają przewagę.
- Nie można tak mówić. To seksizm.
Dziewczynie, która nie wyniosła ze szkoły kompletnie nic, udało się jednak nauczyć bzdur o politycznej poprawności, czy też konkretniej o feminizmie.
- Ale przecież to prosty, zdroworozsądkowy i niezaprzeczalny fakt - mówiłem dalej.
- To seksizm. - powtórzyła z pewnością w głosie.
Stosunki damsko - męskie zdominowane są obecnie przez uparte zaprzeczanie faktom, choćby nie wiadomo, jak ich oczywistość rzucała się w oczy.
(…) kobiety będące ofiarami przemocy, nie zauważają oznak agresywnego zachowania zanim do niego dojdzie, gdyż dzięki temu mogą zrzec się odpowiedzialności za to, co wydarzy się w przyszłości. Pozwala im to na myślenie o sobie wyłącznie w kategoriach ofiary, a nie zarówno ofiary jak i współsprawczyni. Co więcej, mogą one dzięki temu ulegać każdemu swemu impulsowi i każdej zachciance. Jeżeli traktuje się seksualną atrakcyjność jako jedyną miarę człowieka, rozwaga w wyborze partnera staje się niemożliwa i niepotrzebna. (...) Oczywiście moje pacjentki, które były ofiarami przemocy zaprzeczają, że można było to przewidzieć. Ale gdy pytam je, czy ja byłbym w stanie to zrobić, dziewięć na dziesięć odpowie, że tak. I gdy pytam dalej, po czym - ich zdaniem - byłbym w stanie to poznać, wymieniają dokładnie te same cechy, które i ja biorę pod uwagę. Wynika z tego, że ich ślepota jest świadomym wyborem.
Strony 58-61.
Molestowanie seksualne to jedyna zbrodnia, która wymyka się wszechstronnemu zrozumieniu i przebaczeniu liberałów, będąc przestępstwem, którego domniemana powszechność we wszystkich grupach wiekowych obnaża obłudne pretensje społeczeństwa burżuazyjnego do przyzwoitości i moralności, a równocześnie pokazuje, że każdy z nas w rękach wystarczająco wrażliwego terapeuty może odkryć w sobie ukrytą ofiarę, zwalniając się od odpowiedzialności za swe życie i działanie. Wykorzystywanie seksualne stanowi zatem intelektualny taran, który dyskredytuje tradycyjny gmach samokontroli i zaciera osobistą odpowiedzialność jednostek, a żaden sędzia nie zdyskredytuje się w oczach prawomyślnych, przyjmując w tej kwestii najtwardszą i najbardziej represyjną linię postępowania, niezależnie od tego, czy rzeczywiście miało ono miejsce, czy nie.
Doświadczenie nauczyło mnie, że zawieszanie osądu jest złe i okrutne, a nieosądzanie może w najlepszym razie stanowić objaw obojętności na cierpienie innych, a w najgorszym ukrytego sadyzmu. Jak można szanować ludzi jako członków rodzaju ludzkiego, jeśli nie oczekuje się od nich przestrzegania norm postępowania i prawomówności? Jak ludzie mają uczyć się na swoich błędach, kiedy nikt im nie powie, że mogą i powinni się zmienić? Nawet myszy laboratoryjne potrafią zmienić swoje zachowania a człowiek nie jest myszą i trudno im wyobrazić sobie bardziej pogardliwy sposób traktowania ludzi niż nieprzypisywanie im większej odpowiedzialności niż tym myszom.
Kobieta ta, chcąc uniknąć bolesnego dylematu - kochać i być bitą, czy zostawić go i stracić - powstrzymywała się przed zadaniem sobie bardzo oczywistego pytania: dlaczego ataki" zdarzały się tylko w zaciszu ich mieszkania? Nagle, nieuchronnie, spadła na nią odpowiedzialność za zaradzenie własnemu nieszczęściu - musiała dokonać wyboru.
- Panie doktorze, ale ja go kocham.
Triumf doktryny suwerenności uczuć nad rozsądkiem bez wątpienia zachwyciłby romantyków, ale wytwarza horrendalną ilość cierpienia.
- To mało prawdopodobne, aby twój chłopak się zmienił. Dusi cię, bo to lubi i zyskuje dzięki temu poczucie władzy. To sprawia, że czuje się wielki: ,,Duszę ją, a ona wciąż mnie kocha, więc muszę być naprawdę wspaniały". Jeśli go opuścisz, w ciągu tygodnia znajdzie sobie kogoś innego do duszenia.
- Ale to trudne, panie doktorze.
- Nie powiedziałem, że to łatwe. Powiedziałem, że to konieczne. Nie ma żadnego powodu, dlaczego to, co konieczne, miałoby równocześnie być łatwe. Ale nie możesz oczekiwać od lekarza, żeby uczynił cię szczęśliwą, kiedy twój kochanek wciąż cię dusi, ani też zmusić go, żeby przestał cię dusić. To po prostu niemożliwe. Musisz dokonać wyboru. Po prostu nie ma innego sposobu.
Powiedzenie takiej pacjentce, że jest odpowiedzialna, zarówno praktycznie jak i moralnie, za swe własne życie, nie oznacza odmówienia jej pomocy - oznacza powiedzenie jej prawdy. Zmuszenie jej do stawienia czoła swemu współudziałowi we własnym nieszczęściu nie jest pozostawieniem jej własnemu losowi.
Żaden pracownik socjalny ani policjant nie może poprawić jakości życia takiej kobiety, o ile nie jest ona gotowa zrezygnować z gratyfikacji, jaką czerpie ze związku ze swym brutalnym chłopakiem. Nie ma bezbolesnego sposobu na rozwiązanie tego dylematu. Niemal we wszystkich przypadkach kobiety wracają po kilku tygodniach w dużo lepszym nastroju. Miłość, którą - jak im się wydawało - czuły do swych oprawców, wyparowuje. Z perspektywy czasu trudno im odróżnić ją od strachu.
- Co powinnyśmy teraz robić? - pytają.
Jak mam im odpowiedzieć? Mam udawać agnostycyzm odnośnie tego, co może okazać się lepszym życiem dla nich i ich dzieci? Czy mogę udawać, że rozwiązłe obdarzanie swymi wdziękami pierwszego mężczyznę spotkanego w pubie jest tak samo dobre jak włożenie w te kwestie odrobinę rozwagi? Czy nie byłoby to całkowitą zdradą?
Rówieśnicy, czasami stosując fizyczną przemoc, zniechęcają tych nielicznych, którzy wykazują jakąś skłonność do pracy. Opieranie się panującemu etosowi wymaga wyjątkowej odwagi oraz wsparcia rodziców, którego zawsze brakuje. Lepiej iść z tłumem i cieszyć się niedozwolonymi przyjemnościami chwili. To nie ma znaczenia, przecież dzięki subwencjom od państwa zawsze będzie co jeść, znajdzie się dach nad głową i telewizja do oglądania. Poza tym w slumsach powszechnie wyznaje się przekonanie, że indywidualny wysiłek nie da się zyskać, ponieważ świat niesprawiedliwy. A kiedy nie ma ani strachu, ani nadziei - tylko obecna chwila posiada jakieś znaczenie - cały czas robisz to, co jest akurat najbardziej zabawne albo przynajmniej najmniej nudne.
Ta kobieta miała do czynienia tylko z jednym agresywnym mężczyzną, a wiele z moich pacjentek nieustannie wchodzi w tego typu relacje. Kiedy pytam, gdzie ich poznają, prawie bez wyjątku odpowiadają, że w barze lub w klubie, gdzie oboje nie wiedzieli co ze sobą począć, w tydzień albo nawet dzień po zerwaniu z poprzednim partnerem. Pytam, co ich połączyło, oprócz poczucia straty i samotności. Odpowiadają niezmiennie: pociąg seksualny oraz potrzeba miłego spędzenia wieczoru. Oczywiście same w sobie pobudki te nie są godne pogardy, ale jako podstawa długoterminowych relacji i rodzicielstwa są trochę słabe i szybko okazują się jeszcze słabsze. Pytam, czy mają jeszcze jakieś wspólne zainteresowania, ale prawie zawsze okazuje się, że nie. Życie płynie z dnia na dzień i to jest ich cały świat: małe zakupy, jakieś gotowanie, trochę sprzątania, dużo telewizji, wizyta w biurze opieki społecznej i kilka godzin w pubie, kiedy starcza pieniędzy. […] Ponadto nie istnieje nacisk - ani moralny ze strony społeczności, ani ekonomiczny ze strony systemu podatkowego czy świadczeń społecznych - aby utrzymywać pary razem. Po niedługim czasie już ani konieczność, ani pożądanie nie cementują związku - tylko inercja podkreślana przemocą. Dla brutala kobieta drżąca przed nim ze strachu jest jedynym, co podtrzymuje jego poczucie własnej wartości. Ale w jaki sposób, pytają kobiety, mamy poznać mężczyzn, którzy nie postępują w ten sposób? Jak kobieta ma znaleźć kogoś, kto nie będzie wykorzystywał jej naprzemiennie jako źródło utrzymania i przedmiot do zaspokojenia napięcia seksualnego? […] Aby na te pytania odpowiedzieć, należy w pierwszej kolejności dowiedzieć się, w jaki sposób żyły od dzieciństwa aż do dziś. Jeśli bowiem – jak sądzę, a one się z tym zgadzają – aby osiągnąć pewną głębię związku trzeba mieć wspólne zainteresowania w jaki sposób zainteresowania te wytworzyć? Być może po raz pierwszy dociera do nich bolesna nieadekwatność ich wychowania, edukacji i perspektyw.
Ale przynajmniej te dwie dziewczynki, […], w jakiś sposób dostrzegły istnienie innego świata, nawet jeśli nie do końca udało im się do niego wejść. Na wczesnym etapie życia zyskały świadomość - nie pamiętają już dlaczego i w jaki sposób - że kultura slumsów jest dla inteligentnego człowieka niewystarczająca. Większość moich inteligentnych pacjentów zdaje sobie z tego sprawę znacznie później. Po trzydziestce skarżą się na nieokreślone. uporczywe i głębokie niezadowolenie ze swej obecnej egzystencji. Minęły już ekscytacje młodości. W kulturze slumsów, kiedy kończy się 25 lat, najlepsze lata ma się już za sobą. Ich życie osobiste znajduje się, delikatnie rzecz ujmując, w nieładzie: mężczyźni płodzą dzieci, z którymi nie mają kontaktu albo mają go bardzo niewiele; kobiety, zajęte spełnianiem coraz bardziej autorytatywnych żądań tych samych dzieci, harują na źle opłacanych, nudnych i niestabilnych stanowiskach […], Rozrywki, które kiedyś zarówno mężczyznom jak i kobietom zdawały się tak atrakcyjne - wydawały się sensem całego życia - w pewnym wieku już nie prezentują się tak okazale. Inteligentni pacjenci stają się apatyczni, rozdrażnieni i niezadowoleni. Podejmują autodestrukcyjne, antyspołeczne i irracjonalne zachowania: za dużo piją, wdają się w bezsensowne kłótnie, rzucają pracę, kiedy tylko zaczyna ich ona męczyć, zadłużają się, żeby mieć na różne drobiazgi, wchodzą w jawnie katastrofalne relacje i zmieniają domy, jakby problem tkwił w ścianach, które ich otaczają. Diagnozą jest nuda, bardzo niedoceniony czynnik w wyjaśnianiu niepożądanych zachowań. Kiedy tylko słowo to zostaje wymienione, rzucają się na nie niemal z ulgą: natychmiast rozpoznają problem, choć wcześniej o nim nie pomyśleli. Tak, nudzą się - są znudzeni całą głębią swego jestestwa. Ale, pytają, dlaczego się nudzimy? Odpowiadam im, że nigdy nie korzystali ze swej inteligencji w pracy, w życiu osobistym ani w czasie wolnym, a inteligencja, kiedy się jej nie używa, jest poważną wadą - odgryza się.
Przyglądając się historii swojego życia pierwszy dostrzegają, że za każdym razem wybierali linię najmniejszego oporu, najmniej uciążliwą drogę. Nigdy nie otrzymali żadnych wskazówek, ponieważ wszyscy zgadzali się, że każda droga jest tak samo dobra jak inne. Nigdy nie pojęli faktu, że życie jest biografia a nie seria niepowiązanych chwil, mniej lub bardziej przyjemnych, ale coraz bardziej uciążliwych i niesatysfakcjonujących, o ile nie przyłoży się do nich wzorca celowości. Ich edukacja była przymusową i pozornie niekończącą się nieistotnością. Nic z tego, co powiedzieli im ich rodzice lub nauczy ciele, nic z tego, co udało im się przyjąć z otaczającej ich kultury, nie pozwoliło im przypuszczać, że to - czy w szkole podejmą jakiś wysiłek czy też nie - będzie miało jakiś wpływ na ich późniejsze życie. Podejmowali prace, ale utrzymywali je tylko do momentu, gdy mogli sobie sfinansować jakieś atrakcyjne w danej chwili przyjemności. Wchodzili w relacje z płcią przeciwną dla kaprysu, bez myślenia o przyszłości. Ich dzieci urodziły się jako narzędzia służące do naprawy niespokojnych relacji lub do wypełnienia emocjonalnej i duchowej pustki, jednak niebawem ich pustka okazuje się jeszcze większa. Przyjaciele - których niższą inteligencję wreszcie dostrzegli-okazują się nudni. I po raz pierwszy, chcąc uciec przed sztucznymi, samonakręcającymi się kryzysami, które już ich nie bawią, cierpią na nieskrywany taedium vitae slumsów. Oczywiście inteligencja nie jest jedyną cechą represjonowaną przez współczesną kulturę slumsów. Bezlitośnie wykorzystuje ona każdy przejaw delikatniejszego uczucia, każdą oznakę słabości, każdą próbę wycofania się do swego własnego świata. Dobre maniery, odrzucanie przeklinania w miejscach publicznych, zainteresowania intelektualne, niechęć do ordynarności i protesty przeciwko zaśmiecaniu są przedmiotem szyderstwa i obmowy. Dlatego zachowanie przyzwoitości wymaga odwagi, a nawet heroizmu.
W państwie opiekuńczym samo przetrwanie nie jest takim osiągnięciem jak, powiedzmy, w miastach Afryki i dlatego nie niesie za sobą szacunku do samego siebie, który jest warunkiem wstępnym samodoskonalenia. Po trzech miesiącach moi lekarze, bez wyjątku, całkowicie zmieniają swoją pierwotną opinię, że państwo opiekuńcze, za którego przykład służy Anglia, stanowi szczytowe osiągnięcie cywilizacji. Przeciwnie, postrzegają je teraz jako wyziew dotowanej apatii, który niszczy życie swych rzekomych beneficjentów. Zdaja sobie oni sprawę, że system opieki społecznej, który dokonuje alokacji korzyści ekonomicznych, nie dokonując żadnych moralnych osądów, promuje antyspołeczny egoizm. Duchowe zubożenie ludności wydaje im się gorsze niż cokolwiek, co kiedykolwiek widzieli w swoich krajach. A to, co widzą jest tym gorsze, im bardziej po winno być lepsze. Bogactwo, które pozwala wszystkim bez wysiłku zdobyć wystarczająco dużo żywności, powinno wyzwalać, a nie stawać się więzieniem. Niestety, zamiast wyzwalać, w rezultacie stworzyło dużą kastę ludzi, dla których życie stało się otchłanią w której nie ma już nadziei, nie ma czego się bać, nie ma nic do zyskania, ani nic do stracenia. To pozbawione sensu. […] A jednak nic z tego co widziałem – ani bieda ani jawny ucisk nie miało tak destrukcyjnego wpływu na ludzką osobowość jak niedyskryminujące państwo opiekuńcze. Nigdy nie widziałem takiego braku godności, egocentryzmu, takiej duchowej i emocjonalnej pustki i całkowitej niewiedzy odnośnie tego, jak żyć, jaką widzę codziennie w Anglii. Wykonując pewnego rodzaju manewr okrążający, doszedłem do takiego samego straszliwego wniosku, jak lekarze z Indii i Filipin, że najgorsze ubóstwo występuje w Anglii – i nie jest to ubóstwo materialne, ale ubóstwo duszy.
Właściwa dzisiejszym czasom niefrasobliwość w podejściu do tak ważnej kwestii jak relacje między płciami jest czymś w skali historycznej niespotykanym. Ta zmiana jest oczywiście urzeczywistnieniem zamysłów leżących u podstaw rewolucji seksualnej. Prorocy tej rewolucji chcieli oczyścić stosunki seksualne z wszystkiego co wiązało się z moralnością oraz zniszczyć wszystkie zwyczaje i instytucje, które kontrolowały tę sferę. Biolog Alfred Kinsey, protestował przeciwko purytańskiemu wychowaniu, jakie sam otrzymywał, twierdząc, że ograniczanie seksualności nie może być usprawiedliwiane i zawsze jest szkodliwe. (…) Norman O. Brown, Paul Goodman, Herbert Marcuse i Wilhelm Reich, każdy na swój sposób, byli częścią szerokiego ruchu mającego przekonać zachód, iż niespętana seksualność jest kluczem do szczęścia, a jej ograniczanie, wraz z burżuazyjnym życiem rodzinnym, które opanowało i zarządzało seksualnością, jest niczym więcej jak generatorem patologii. (…) Nie zwracano uwagi na biologiczne fakty, że kobiety z racji swej budowy są bardziej predysponowane do bycia ofiarą przemocy oraz, że chęć posiadania obiektów seksualnych na własność nigdy nie zmalała. (…)Oczywiście sama wzmianka o tym trendzie napotyka wściekły opór. Zanim w ogóle zacznę uzasadniać swoje stanowisko, sprzeciwiają mu się osoby pomagające wprowadzić te zmiany i którym bardzo zależy na zafałszowaniu ich rezultatów. (…) Jednak fakty pozostają faktami . W ciągu ostatnich dwóch dekad ilość zgłoszeń kobiet z obrażeniami wyraźnie wzrosła. Większość z nich to ofiary przemocy domowej z obrażeniami, które zawsze wymagały hospitalizacji. (…) Jeżeli z jednej strony ludzie domagają się seksualnej wolności dla siebie, ale z drugiej żądają wierności od innych, w efekcie musi pojawiać się zazdrość. To normalne, że każdy spodziewa się, iż będzie podobnie traktowany tak, jak sam traktuje innych. A droga do przemocy wiedzie najczęściej właśnie przez zazdrość.
Relacje osobiste w tym świecie są czysto instrumentalne w zaspokojaniu potrzeby chwili. Są ulotne i zmienne jak w kalejdoskopie, choć w nie mniejszym stopniu intensywne. Przecież nie utrzymują ich żadne zobowiązania czy naciski - finansowe, prawne, społeczne, czy etyczne. Jedynym, co cementuje relacje międzyludzkie, jest potrzeba i pragnienie chwili, a nie ma nic mocniejszego, a zarazem, bardziej zmiennego niż potrzeba i pragnienie niepowiązane z obowiązkiem.
Strona 43.
Dzieci spostrzegają w pewnym momencie, że coś jest nie tak, nawet jeżeli nie są w stanie wyartykułować tego przeczucia. Co bardziej inteligentni dwudziestolatkowie, należący do pokolenia wychowywanego w ten sposób, zdają sobie sprawę, że umyka im coś bardzo ważnego. Nie mogą dociec, co to może być i często pytają o to mnie. Odpowiadam cytatem z Francisa Bacona: „źle, gdy człowiek w swych działaniach opiera się tylko na sobie”. Gdy chcą wiedzieć, co mam na myśli, mówię, że nie interesuje ich nic poza nimi samymi, a ich świat jest równie mały, jak w dniu, w którym się na nim zjawili. Ich horyzont myślowy nie rozszerzył się ani o piędź.
„Ale jak możemy się czymś zainteresować?” – pytają.
W tym momencie uwidacznia się w pełnej krasie zgubny charakter edukacji, pomyślanej jako zwykła rozrywka. Rozwinięcie w sobie zainteresowania czymś, wymaga umiejętności skupienia i znoszenia pewnego poziomu nudy, z którą wiąże się zdobywanie umiejętności. Wszystko to konieczne jest, by osiągnąć jakiś wyższy cel. Bardzo niewielu skłonnych jest zagłębiać się w zawiłości angielskiej wymowy lub reguł arytmetyki dla samej radości z tego płynącej. Robi się to raczej po to, by na co dzień móc sprostać coraz bardziej skomplikowanej rzeczywistości. (…)
Niestety w wieku dwudziestu lat nie jest już tak łatwo nauczyć się sztuki koncentracji lub znoszenia wysiłku, który sam z siebie nie jest wcale miły. Ci ledwo dorośli ludzie, który nigdy nie odkryli przyjemności płynącej z dokonania czegoś wymagającego wysiłku, których umysły dogłębnie skrzywione zostały przez szybkie zmiany akcji i nienaturalne podniety płynące z telewizji, nagle odkrywają, że nie są w stanie zainteresować się niczym na dłużej. Kto zaś nie potrafi utrzymać skupienia, zostanie naprawdę sam we współczesnym, miejskim świecie, w którym wspólnoty powstają jedynie wokół wspólnych zainteresowań.
Synowie widzą, że bardzo niewiele brakuje, by kobieta odeszła od mężczyzny, a córki, że na mężczyznach nie można polegać i że są oni agresywni. A potem córki zostają matkami. A ponieważ są nauczone, że każdy związek z mężczyzną łączy się z agresją i jest tymczasowy, stwierdzają, że nie warto zastanawiać się zbyt długo nad wyborem partnera. Nie tylko niewiele różnią się od siebie, poza fizycznymi atrybutami, ale błędy w wyborach mogą być łatwo skorygowane przez zwykły akt zerwania związku. W relacje seksualne można wchodzić bez większego zastanowienia, a wybór mężczyzny ma podobną rangę, co wybór marki płatków na śniadanie. Jest to dokładnie ten ideał, który opisywał Kinsey, Mailer i inni.
Sprawa Parker-Hulme to nie jedyny przypadek w Nowej Zelandii, którego wyjaśnienie nieubłaganie przesuwa się w stronę neutralności moralnej, aby ostatecznie osiągnąć poziom całkowitego usprawiedliwienia zbrodni. Ta neutralność moralna, którą zainicjowali intelektualiści, szybko przeniknęła do reszty społeczeństwa, z wyprzedzeniem rozgrzeszając tych, którzy skłonni są działać w oparciu o impulsy. Rozwadnia ona wszelkie pozostałe ograniczenia. Przestępcy uczą się traktować swoje zbrodnie nie jako rezultat samodzielnie podjętych decyzji, ale jako wektor abstrakcyjnych i bezosobowych sił, na które nie mają żadnego wpływu.
Ani kariera, ani hobby, ani zainteresowania nie mogą konkurować z ekstazą sobotniej nocy, kiedy centrum miasta zamienia się w Sodomę i Gomorę z filmu klasy B, niezniszczoną przez Boga tylko dlatego, że (trzeba przyznać) na ziemi są jeszcze gorsze miejsca wymagające natychmiastowej eliminacji. (…) W powietrzu czuć atmosferę święta, ale i zagrożenia. Zapach tanich perfum miesza się z wonią jedzenia na wynos (smażonego i tłustego), zwietrzałego alkoholu i wymiocin. Młodzi ludzie – zwłaszcza ci z ogolonymi głowami oraz drobnymi metalowymi przedmiotami w nosach i brwiach – zezują ze złością na świat, jakby w każdej chwili obawiali się ataku z dowolnego kierunku, albo jakby zostali pozbawieni czegoś, do czego mieli prawo. Niebezpiecznie jest spojrzeć im w oczy dłużej niż na ułamek sekundy: dłuższy kontakt wzrokowy zostałby zinterpretowany jako wyzwanie, zaproszenie do agresywnej reakcji. (…) Niedawno miałem pacjentkę z trwale uszkodzonym wzrokiem. Grupa dziewcząt w klubie potłukła szklanki i pocięła jej twarz i szyję postrzępionymi krawędziami, ponieważ zbyt długo i ze zbyt intensywnym zainteresowaniem przyglądała się chłopakowi jednej z nich. (…) Ludziom stojącym w kolejce do klubu Ritzy nie przeszkadza krew; nie zepsuje im ona wieczoru. Migocący neon różowej żarówki rzuca na nich przerywane niesamowite światło, podczas gdy bramkarze przeszukują ich dwójkami, sprawdzając czy nie próbują wnieść noży, które na co dzień nosi przynajmniej połowa z nich.
Tak ostentacyjne zaproszenie jednego z braci Gallagherów na Downing Street było także wyrazem poparcia dla pewnej tezy na temat muzyki, która cieszy się obecnie w Anglii powszechnym poparciem. Otóż nie ma lepszej lub gorszej muzyki, jest tylko popularna i niepopularna. Różnica tkwi nie w jakości, ale w rozmiarach i składzie społecznym słuchających jej grup ludzi. Obecnie to, co kiedyś uznawano za muzykę łatwą i popularną a przez to gorszą, traktowane jest nie jako równe, ale zwyczajnie lepsze. Nawet ludzie, po których można by się spodziewać obrony kultury wysokiej, pokornie poddali się populizmowi, a nawet sami zaczęli dolewać oliwy do ognia z multikulturalnym zapałem. Ostatnio słyszałem jak oksfordzki wykładowca twierdził, że trudno znaleźć jakościowe różnice pomiędzy Mozartem a najnowszą grupą rapową. Szczerze mówiąc chętnie założyłbym się o to, co naprawdę myślał, pomimo całego swego pozowania i nieszczerości. Gdy ktoś mówi o wielkich muzykach musi jednym tchem wymienić The Beatles i Schuberta, by pokazać jak bardzo jest otwarty i demokratyczny. A do tego wszystkiego Midland Bank wstrzymał właśnie subsydia dla Royal Opera House w Covent Garden, uzasadniając to małą liczbą ludzi zainteresowanych operą. Zamiast tego bank będzie teraz fundował festiwal muzyki pop. Patronat nad sztuką sprowadza się więc do badania opinii społecznej i zaspokajania gustów widowni.
Strona 113.
Naprzeciwko mojego domu, na środku placu, stoi neogotycki kościół z epoki wiktoriańskiej, budynek dostojny, wznoszący się w górę z ogromną ufnością. Jego wnętrze jest nienaruszone, jego witraże wspaniałe. Prawie zawsze stoi pusty.
Architekt, który go budował, zakładał zapewne, że wyraża w kamieniu wiarę, która będzie trwać wiecznie. Nie mógł sobie wyobrażać, że sto dwadzieścia pięć lat później Kościół, który zlecił mu budowę tak wspaniałej budowli, znajdzie się na skraju wyginięcia, a jego biskupi, na próżno starając się nadążyć za nowoczesnością, będą podpisywać się pod modnymi, socjologicznymi nieprawdami sprzed kilku dekad, sugerować, iż Jezus był homoseksualistą lub też, że nie zmartwychwstał w sposób cielesny. Jeszcze trudniej byłoby mu wyobrazić sobie, że członkowie Synodu Kościoła Anglii pewnego dnia zaczną wyrażać większe zainteresowanie zadłużeniem Trzeciego Świata czy globalnym ociepleniem niż grzechem. Na swój charakterystyczny, letni i tchórzliwy sposób, Kościół zaadoptował teologię wyzwolenia, która tak bardzo przyspieszyła erozję hegemonii katolicyzmu w Ameryce Łacińskiej.
Strona 119.
W wielkiej Brytanii wymowa zawsze stanowiła ważną oznakę miejsca zajmowanego w strukturze społecznej. Do pewnego stopnia wręcz determinowała ona to miejsce. Można się spierać o to, czy tak powinno być, ale nie o to , że tak jest. Z badań psychologów społecznych wynika, że po dziś dzień wysoka inteligencja, dobre wykształcenie i znajomość manier związane są z tzw. Received pronunciation. Słusznie czy nie słusznie, received pronunciation uznawana jest za oznakę pewności siebie, majątku uczciwości a nawet higieny. Regionalne sposoby wymowy raczej kojarzone są z przeciwnymi własnościami, a nawet przez ludzi, którzy ich używają.
Warto więc zwrócić uwagę, że po raz pierwszy w historii ludzie, którzy dzięki wychowaniu posługują się received pronunciation, starają się to ukryć. Mówiąc inaczej, nie chcą by uważano ich za inteligentnych, dobrze wykształconych i kulturalnych, jak gdyby były to przymioty, których należy się wstydzić, lub stawiają człowieka w gorszej pozycji. Tam gdzie kiedyś ambitni ludzie z niższych warstw starali się naśladować sąsiadów z wyższych szczebli teraz to klasy wyższe naśladują towarzyszy ze szczebli niższych. (…) Jeszcze do niedawna prezenterzy BBC, jedynie z kilkoma wyjątkami musieli posługiwać się received pronunciation. Obecnie szefowie firmy wychodzą z siebie, by spektrum głosów emitowanych w eter odwzorowywało cały przekrój społeczny. U podstaw tej decyzji leży ideologia polityczna, odbijający się czkawką marksizm, dająca się sprowadzić do prostej konstatacji, że klasy wyższe i średnie są złe, że to co uznawało się za kulturę wysoką, jest zaledwie listkiem figowym mającym zakryć wyzysk klas niższych przez klasy wyższe, że w końcu klasa pracująca to jedyna klasa posiadająca prawdziwą i autentyczną wymowę, kulturę, maniery i gusta, gdyż posiadają one wartość sama w sobie a nie są narzędziami podtrzymania hierarchii społecznej. Komunistyczna utopia umarła śmiercią naturalną w ZSRR, ale ma się dobrze w BBC.
Strony 109-110.
Według rodziców, szacunek wspólnoty jest ważniejszy, niż indywidualne szczęście ich latorośli, a wręcz to drugie zależy bezpośrednio od tego pierwszego. Chęć zdobycia szacunku wymaga od rodziców przestrzegania pewnych wzorów postępowania, jednakże jego utrzymywanie zależy od tego, czy dzieci słuchają się bez sprzeciwu. Nie ma tu zatem miejsca na niezgodę na zaplanowane małżeństwo, przynajmniej nie ze strony kobiety. Poznałem wiele kobiet, których rodzice, pomimo bezdusznego i brutalnego zachowania mężów, polecali znoszenie tych upokorzeń. Rozwód przyniósłby wstyd całej rodzinie. (...) W mojej dzielnicy działają prywatne agencje detektywistyczne specjalizujące się w odnajdywaniu imigranckich dziewczyn, które uciekły od swych mężów lub od swych rodzin. Kilka z moich pacjentek doświadczyło na własnej skórze, co się dzieje, gdy odnajdą je krewni lub inni chętni do pomocy. To naprawdę niesamowite, jak łatwo jest porwać kogoś prosto z ulicy do samochodu i odjechać. Nikt nie zwraca uwagi, ludzie nie chcą się angażować w nie swoje problemy. Natomiast policja reaguje na podobne przypadki bardzo niechętnie, obawiając się oskarżeń o rasizm.
Strony 48-50.