cytaty z książek autora "Roman Bratny"
(...) z pogardliwą litością patrzy na przygiętego pod krzyżem Chrystusa : << Biedaku,
mądrzysz się, że umarłeś za ludzkość, my potrafimy umierać za jednego kumpla>>.(...)
"— A która jest teraz? — zainteresowała się godziną.
W odpowiedzi zablagował kwadrans. Ale ona była czujna. Za chwilę wyciągnęła rękę do jego zegarka. Schował dłoń za plecy, a następnie uderzył nagle wierzchem nadgarstka o marmurowy blat stolika. Szkiełko zegarka stuknęło.
— Co robisz?
— Niszczę czas...
Strach bywa różny, ale najgorszy jest strach przed wstydem.
Wiosna wybuchła jakoś nagle, jakby miejskie drzewka w powszechnym przerażeniu zdały sobie sprawę, że nie wiadomo, czy dotrwają jutra, jakby zaczęły z dnia na dzień łapczywie żyć. Po lekturze katyńskich relacji podnosiłeś, człowieku, pełne trupiej mazi oczy i absurdalna, hałaśliwa zieleń aż bolała. Przerażający ludzki świat nie miał nad nią żadnej władzy.
-Mój Boże, pewnie, że cię nie kocham. Kobiety dostosowują się do mody. Nasze matki szukały kochanków czy tam mężów – dorzuciła, wzruszając ramionami na widok jego zgorszonej miny – którzy by mogli dać im pozycję… To się nazywało: „zabezpieczenie”. Ponieważ teraz „zabezpieczyć” może wyłącznie gestapowiec, a nie wszystkie jesteśmy… no, nie bój się, powiem: „kobietami lekkiego prowadzenia”, przeto przyszła moda na co innego. Mężczyzna musi teraz zapewniać ryzyko. Dużo, do pozazdroszczenia dużo ryzyka…
- Kurwa mać, panie podchorąży! - mówi w bramie Jagiełło. Gdyby był wodzem naczelnym, byłaby to formuła nadania Virtuti.
Udowodnijcie nam, że dzisiejsza demokracja jest w istocie wolnością. I że można poruszać się, mówić i pisać bez obawy aresztowania, zaszczucia lub tylko usunięcia z posady - a tysiące mózgów przestaną trawić minioną przeszłość i rzucą swój wysiłek dla dobra tej, dla której, jak Polska długa i szeroka, grobami wyznaczyli szlak do wolności "stojąc z bronią u nogi".
Jak żyć, jak żyć, kiedy wszystko coraz bliżej śmierci...
- Starówka! Starówka! Nie strzelać, "Radosław"!
Ogień powstańców urywa się. W bramie, na barykadzie, wśród swoich, jest Jerzy - żywy. Żyje. Ogień niemiecki maleje. Nagle ciężki strach dławi Jerzego. Zygmunt. W ogniu rakiet, pod daszkiem świetlnych pocisków czołga się na ulicy postać. Ślepy wraca. Zygmunt czołga się w stronę niemieckich stanowisk. Kiedy Jerzy puścił jego rękę? Czemu? Jak to się stało? Ślepy upadł, stracił orientację co do kierunku.
Z barykady krzyczą. Głos nie dochodzi przez detonacje i wybuchy. Jerzy wie, że będzie żył, że żyje, że nigdy nie wróci w tamta stronę, i nagle przez świst kul i głos wybuchów słyszy w pamięci śpieszny oddech. To brat towarzysz czeka na jego słowo z drugiej strony telefonicznego przewodu. Już nie pamięta, że to nie ten, że to pozostawiony teraz na Starówce Kolumb dyszał tak kiedyś w słuchawkę telefony, czekając na jego głos.
Jerzy jest na ulicy, biegnie, pada, czołga się.
- Tu! - krzyczy. - W tył! - powtarza, trzymając go już za ramię.
W aureoli świetlnych pocisków nad obandażowaną głową Zygmunt cofa się. Biegną teraz na czworakach obok siebie. Jerzy prowadzi go dotykiem ramienia.
- Kurwa mać, panie podchorąży! - mówi w bramie Jagiełło. Gdyby był wodzem naczelnym, byłaby to formuła nadania Virtuti.
Licząca dziś kilkunastu ludzi kompania prowadzona przez Andrzeja Morro z batalionu Zośka nosiła kryptonim Rudy na pamiątkę słynnego odbicia Rudego na Długiej. W ryzykownej akcji, opłaconej życiem wielu ludzi, odbito umierającego po torturach śledztwa. Za to, by mógł umrzeć wśród braci, inni zapłacili własną śmiercią, i nie sądzili, by cena była zbyt wysoka.
Przerażający czas zmuszał ludzi do dziwniejszych jeszcze konspiracji niż ta prosta - przed gestapo. Legalizacja ze swoimi fabrykami lewych papierów była niczym w obliczu "lewych" przekonań, jakie narzucali sobie nieraz ludzie, byle znaleźć formułę siły i nadziei dla ginącego narodu.
Zarąbałem wczoraj faceta tą ręką, no, zarąbałem Ponurego, i co? Starczyło mi wyrzutów sumienia na parę godzin. Siedzę na stosie padliny i będę płakał, że zabiłem człowieka...
Przecież ja po prostu mam dość. Ja już nie chcę ryzykować. Nie ma po co, uzmysłowił sobie wreszcie absolutne poczucie klęski, które rosło w nim od chwili opuszczenia Starówki.
W rubryce "nazwisko" jakaś dziwaczna plątanina liter. - Ba-bysto-my-macha... Teodor - sylabizuje zdumiony. - To ty. - Robert odwraca się od kierowcy. - Babystomymacha, powiadasz? Nawet nie patrzyłem, co piszę, taka mnie wesołość ogarnęła, kiedy dostałem tę kartę zwolnienia. Była sprzed tygodnia, ale znam się na tym... A nazwisko? Nie gniewaj się, synku, że dziwne: musiałem wstawiać literkę po literce na starym tekście. Tamtego nazwisko zaczynało się na S, to się świetnie nadawało na B, i tak jakoś poszło... Po prawdzie, to nawet nie znam twojego. No, przestań się tak gapić na tego Babystomymachę. Anglicy się i tak na polskich rodach nie znają, byle było im dziwne, to może być polskie...
- Trudno – wystękał stary Chojnacki – nie będę łamał twoich przekonań.
- Jakich przekonań?
- No, twojej wiary.
- Wiary? Za kogo ty mnie masz, tatusiu, za kogoś tak naiwnego jak ty sam? Ja jestem katolik praktykujący, chociaż niewierzący.
- Jakże to?
- Ano tak. Przed wojną, jak słyszałem, byli wierzący a nie praktykujący. Teraz jest inaczej. Trzeba iść z duchem czasu...
Otóż prezydenci byli tym więksi, im dalsza dzieliła ich rządy odległość od czasu królującego na Powierzchni".
Boże, nie dopuść zwątpienie. Umrę w wierze, jak w wierze przeżyłem życie.
Okazało się, że od lat Edzio Szambiarz zatrudniał w zespole śmieciarzy kilku ukrywających swe wykształcenie inżynierów elektroników, ba, nawet jednego profesora zwyczajnego. Od dawna u Podwórzan najwyżej płatne były zawody wymagające najmniejszych kwalifikacji. Profesorowie medycyny zazdrościli dochodów szambiarzom, a zwykły łopaciarz mógł co miesiąc kupić sobie kilku magistrów.