cytaty z książek autora "Roy Jacobsen"
Żałowanie, że się o czymś marzyło, to coś co niszczy człowieka najbardziej.
Mama znowu utkwiła twarz w dłoniach. Była wrakiem, który człowiek miałby tylko ochotę zastrzelić. Jest przecież dorosła, do cholery. Jaki z tego pożytek, jeśli nie ma siły walczyć?!
Są ludzie, którzy nie wierzą w Boga.
Są ludzie, którzy nigdy nie oglądali skrzydła motyla pod mikroskopem.
Są ludzie, którzy nigdy nie widzieli larwy udając ej martwą ani roju paziów królowej wypełniającego drżący letni krajobraz bezszelestną grą kolorów.
A ja nie rozumiem, skąd tacy ludzie czerpię sens życia.
... na największe oczywistości w życiu nie zwraca się uwagi, dopóki się nie pojawią.
Barbro powiedziała, że jeśli Ingrid nie przestanie płakać, to stanie się taka jak ona, będzie się czuła tak, jakby deszcz padał w niej, w środku, sztormiak do niczego się nie przyda, będzie się tylko coraz bardziej bała, ale to można powstrzymać.
Oczy mieszkańca wyspy szukają bez względu na to, czym zajmują się głowa i ręce, niezaznające spokoju spojrzenie krąży po wyspach i morzu, zahacza o każdą najmniejszą zmianę, rejestruje najdrobniejsze znaki, dostrzega wiosnę jeszcze przed jej przyjściem i śnieg, zanim ten namaluje białymi pociągnięciami rowy i dołki, widzi śmierć zwierząt, zanim umrą, i upadek dzieci, zanim się przewrócą, widzi też niewidzialną rybę w morzu pod rojem białych skrzydeł; wzrok to bijące serce mieszkańca wyspy. (str. 27 ).
Nie bardzo umiemy się wyplątać z tych ról [społecznych], kiedy się już w nie zamotamy. Ale w rolach piękne jest to, że przynajmniej nie zastanawiasz się, co masz robić.
Tak to jest być na wakacjach. Dowiedzieć się, że mógłbyś być kimś innym, gdybyś tylko mieszkał gdzie indziej, w otoczeniu innych ludzi i domów...
(cisza) Jest jak maleńka szparka, przez którą mogą zobaczyć śmierć jeszcze za życia.
Marzec to najmniej potrzebny miesiąc w roku. Ludzie widzą, że słońce się wznosi, i dają się oszukać światłu, za którego sprawą zima staje się tylko bardziej widoczna.
Gość wzbudza tęsknotę. Mówi wyspiarzom, że czegoś im brakuje, że przypuszczalnie brakowało im tego również przed jego przybyciem i będzie im brakowało nadal.
Śmierć Nelvy to ten rodzaj śmierci, który sprawia, że żywi nie wracają do życia, chociaż wydaje im się, że żyją, to głęboka, osobista śmierć, niepodobna do niczego, z czym mogliby ją porównać. Wstają więc późno z łóżek, kręcą się tu i tam, nic nie robiąc.
Morze jest niezbadane. Z reguły niszczy człowieka brutalną siłą, ale od czasu do czasu wciąga go w siebie swoją ciszą. (str. 48).
A w ciepły dzień późnego lata szara morska mgła potrafi nagle pojawić się jak ściana na horyzoncie, nadpełznąc powoli, powijając kolejne wyspy niebieskoszarą ciemnością, pochłonąć i otulić wszystko i wszystkich zimną, wilgotną kołdrą. Tam, gdzie wcześniej mieli swobodny widok na wszystkie strony, teraz nie dostrzegają nawet własnych owiec, stojaków z sianem, krzaków, latarni ani lśniącego domu na Barroy, widzą jedynie kilka źdźbeł tuż przy stopach i łzy perlące się na nich, chociaż deszcz nie pada.
Mgła przynosi ciemność w środku dnia, zaćmienie słońca i utratę wzroku. Odkładają narzędzie, milczą, otulają się cieplejszym ubraniem, przysiadają na kamieniu i pozwalają myślom bawić się wewnętrznym światłem, tak jak ślepiec patrzy w głąb siebie, bo nie potrafi inaczej, znajdują wspomnienie albo przebłysk czegoś, czego nie umieją nazwać i czym nie mogą się podzielić z innymi ani sami wykorzystać.
Kiedy przestaje działać wzrok, wyostrzają się inne zmysły, czuć intensywną woń pokrzyw, bagna, wodorostów i mokrej wełny, mgła jest słona jak morze, które ją zrodziło, zimna pieszczota obcego dotyku na skórze, i chociaż edredony wyłażą na brzeg i rozpościerają skrzydła nad polem, a owady i zwierzęta milczą tak jak ludzie, mgła przynosi ze sobą dziwny odgłos, szum jak szum morza w muszli, odgłos martwego szczura ciągniętego przez suchy śnieg.
Ale mija ledwie godzina, czy dwie i już słońce wszystko to niszczy; kiedy się pojawia kilka stopni dalej na północ, najpierw przypomina gotowane oko dorsza we mgle, potem staje się coraz bardziej żółte i złociste, aż w końcu rozrzedza i unicestwia woal, na powrót uwalnia wzrok, który rozbiega się jak dzikie konie we wszystkie strony. Czują się wtedy, jakby ich dzień pracy skrócił się o połowę albo jakby dostali zupełnie nowy dzień wepchnięty w środek tego starego – i znów mogą chwycić za kosy”.
Zasłoniła dłonią oczy, jak tego ranka, kiedy obudziłem się z połamanymi żebrami. A to, jak się wreszcie domyśliłem, oznaczało, że nie ma już siły słuchać tego, co mam do powiedzenia, to do mnie nie miała już siły – a nie do złych rad, nagłej śmierci, nieszczęśliwej miłości, natrętnego lokatora i Lindy, którzy cichutko dreptali, niepokonani. Nie, nie miała już siły do mnie.
Dlaczego wszyscy tak się boją pamiętać?! Henrik stanął. -Chyba bardziej boimy się tego, co pamiętają inni.
Żadne stworzenie nie wygląda po śmierci lepiej niż motyl.
Zdarza się, że odwiedza ich ktoś z innych wysp. Goście dostają wtedy poczęstunek i kawę, a mówią jeden przez drugiego, bo w wyspiarzach słowa się gromadzą i kiedyś muszą się wydostać. Kiedy już się wyczerpią, goście wracają do siebie i od nowa zaczynają zbierać zdania.
Przysiadła na pniu drzewa, który kiedyś znaleźli wyrzucony na brzeg i umocowali śrubami oraz linami, żeby morze nie zabrało im z powrotem tego niesamowitego, białego jak kość olbrzyma; sądzili, że pewnego dnia będzie coś wart, może nawet fortunę, a już od trzech dziesięcioleci służył jako ławka ludziom, którzy nigdy nie siadali.
... wprowadziła zakaz niezapowiedzianych wizyt, zwłaszcza osób, które uważają, że zauważyły coś na północy, i uwielbiają rozsiewać wokół siebie nadzieję, bo nie wiedzą, że jak długo jest nadzieja, tak długo trwa również cierpienie...
Wyspa się nie poruszy, nawet jeśli drży, a niebo i morze zamieniły się miejscami, wyspa nigdy nie zatonie, chociaż się trzęsie, jest trwała i wieczna, zakleszczona w planetę”.
w ciągu tych sześciu miesięcy nie słyszał choćby jednego zdania, które uznałby za ważne, czy dla osoby je wypowiadającej, czy dla tej, która słuchała. Wydawało mu się, że język szwedzki składa się z samych dźwięków bez treści, z czegoś, co w naturalny sposób wydobywa się z ciała tak jak włosy, nos, uszy, gdy nagle zrozumiał, że taki właśnie jest wyraz prawdziwej istoty pokoju, że to odgłos niczym niezakłóconej codzienności, właśnie tak powinno być, gdy wszystko jest w porządku, nie ma pewniejszej oznaki dobrobytu i pokoju niż błahostki.