cytaty z książek autora "Zofia Kossak"
Czy życie nie jest wyłącznie ciężką służbą, od
której nie wolno uchylać się nikomu? Człowiek rodzi się dla służby, żyje dla służby i umiera w
służbie. Człowiek nie może nie służyć. Wolność jego polega jedynie na wyborze pana. Może
służyć Bogu, może czartu, a może sam sobie. Najgorsza pono ta ostatnia służba.
Cóż jestem bez Ciebie? Słaby i ślepy jak szczenię. Ale Ty mi dopomożesz. Wyciągam do Ciebie rękę, a Ty ją uchwycisz...
Życie jest ułudnym skarbem... Uszczupla go każdy dzień, okrada każda noc... Nie warto oszczędzać życia...
Mogą się zmienić króle, państwa, światy, lecz nie odmieni się to, że umiłowana kochania twego nie chciała...
Jak wielką jest ulgą nie myśleć,! Nie myśleć, bodaj przez chwilę!
Jakże nielitościwi są ludzie dla zwierząt! Z jak pogardliwą wyższością narzucają im swoją przemoc! Uśmiechnął się starzec żałośnie, wspomniawszy, że dla niewolników, dusz nieśmiertelnych, męką Chrystusową równo z innymi odkupionych świat sroższy jeszcze jest niźli
dla zwierząt. Pókiż tego będzie? Czy długo pozwalać będzie na to Pan? Wytężył oczy w głąb czasu i ujrzał z pociechą, że przyjdzie dzień, w którym iewolnictwo zginie. Poznają ludzie ohydę targów na człowieka. Czy dzień podobny nadejdzie dla zwierząt? Nie umiał go dojrzeć w
oddali... Przed zasmucone oczy ciągnęły sznurem obrazy: oto stromą ścieżką wspina się cierpliwie bezpłodny, smutny muł, uginający się pod zbyt ciężkimi jukami. Na oku wyciekłym
czerni sięrój much niby żywy plaster. Poganiacz w szarej płachcie okłada dyszące boki kijem, w który wprawił ćwiek, by uderzenie było boleśniejsze. A oto wół - oracz, ciągniony przez
rzeźnickich pachołków do bójni. Jaskrawoczerwone opończe cuchną krwią, silne, włochate ramiona są bezlitosne i lepkie. Ciągną bijąc. Czuje wół krew i wie, dokąd go wiodą. Czerwone opończe to śmierć. Przeżyje swój zgon sto razy, gdy padnie nareszcie pod razami pałek. Łagodne
oczy, obłąkane z trwogi, zachodzą łzami rozpaczy. Z gardzieli rwie się ryk krótki, bolesny jak szloch. Nie wzruszy nikogo, boć to zwierzę... Zwierzę! Cóż z tego? Prawda, nie odkupił ich swą śmiercią, nie uświęcił swą Krwią Zbawiciel, ale stworzone zostały przez Boga. Były w raju.
Dzieliły straconą szczęśliwość człowieka. Bóg oddał je człowiekowi w opiekę i służbę, lecz nie w poniewierkę. Czy nie zażąda w dniu ostatecznym rachunku z każdej nieużytecznej męki i krzywdy zwierzęcej?
Małe dziecko ma w sobie świętość, którą szanuje nawet dzikie zwierzę.
Suną jak powódź, nieubłaganie, obojętnie. Jeden znają okrzyk: Bóg tak chce! Gdy na widnokręgu ukaże się wieża klasztorna, podnoszą radosną wrzawę, że to już Jerozolima. Pierwsze szeregi padają na kolana, dalsze tłoczą się i cisną. Jeruzalem! Jeruzalem!
Obowiązek nieustannego pochodu w przód, w przód, by nareszcie za tę cenę osiągnąć pokój z najuporczywszym, najzawziętszym wrogiem: sumieniem...
Bezsilność wobec ludzkiego nieszczęścia zdawała mu się najcięższa rzeczą w doli władcy.
Miłość bez cierpienia i przeszkód nie jest nic warta. Mądry kochanek, jeśli mu los przeszkód oszczędzi, sam je sobie stwarza, by właściwego smaku rozkoszy nie stracić...
Nieraz więcej dokażesz słowami, naradą, mało ważnym ustępstwem niż mieczem. Lepszy skutek osiągnięty bez krzywdy ludzkiej, jaką niesie każda wojna, sprawiedliwa ona czy niesprawiedliwa...
- Nie pora jeszcze spocząć, przyjacielu mój. Przygoda nas czeka, przedziwna, największa,
jaka być może. Pójdziemy. Nie zawiedziesz mnie, przyjacielu koniu!
Nie wyrównali krzywd żadnych. Jak przedtem, jak zawsze, liczyli się z siłą, nie ze sprawiedliwością.
O Boże, czyż na świecie nie ma ludzi złych i dobrych, tylko wszyscy są albo źli, albo dobrzy, zależnie od okoliczności?!
Mieli położyć kres wojnom, rzucili zarzewie stu nowych wojen po świecie.
- O tym, co Bóg czyni dla nas, a co my dla Niego... Ta przepaść! Niby Go miłujemy... Śmieszna nędza: miłujemy... O wiele, wiele za mało! A czas ucieka. Uchodzi jak jeleń. Więc taka żałość każdej chwili zmarnowanej... Zmarnowanej w sensie dobijania się furty niebieskiej... Bo póki żyjem, możem płynąć i wzlatać, kołatać i mocować się, i miłosierdzie zjednywać. Tymczasem nic z tego - albo opieszale czynim...
Między jedną zdrowaśką a drugą pustelnik myślał o tym, jak mało człowiek zna zwierzęta, choć żyje z nimi pospołu od wieków i z usług ich korzysta. Jaka dumka śni się psu? Jakie myśli krążą powoli w mądrej czaszce wołu? Skąd to wiedzieć? Pan przekazał ludziom wszystko, co im do zbawienia potrzebne, nie przekazał tego, co dotyczy innych światów.
Bodajże kwiat trwalszy jest od krasy umiłowanej! A raczej równie nietrwałe są oba. Nigdy dzień po dniu taką samą jej nie zastaniesz, a cóż dopiero po roku. Przecz uczyniłeś, Boże, że człowiek przywiązuje się do tej znikomości bardziej niźli do srebra, złota, nawet sławy?!
Mówią, żeś rozumny, a mniemasz, że powodzenie zawsze ci będzie służyło?
Przez jawną zdradę odzyskali oni wolność, lecz kark swój... poddali pod jarzmo szatana...
Psu, gdy śpi, Żydowi gdy przysięga, białogłowie gdy płacze, nigdy wierzyć nie należy.
Idący tłumem krzyżowcy jedzą, ucztują, ani się troszcząc o przyszłość. Pędzone przez nich stada wołów, świń i owiec topnieją jak śnieg wiosenny. Topnieją na zbyt szybko. Nie dziwota, gdyż pątnicy zjadają tylko najlepsze kawałki. Resztę rzucają na ziemię. Niech gnije, niech kruki rozdziobią, niech bierze, kto chce. Flaki i nogi, łby i płuca, wątroba i śledziona stają się nieponętne dla zwybredniałego nagle podniebienia. Kąski stanowiące dotąd niedościgłe marzenie ubogiego smerdy... Stają się dzisiaj niesmaczne i niepożądane. A co będzie, gdy wołów, owiec i świń pędzonych nie stanie? Gdy skończą się wory ze zbożem? Któż by się o to troszczył? Manna przecież spadnie z nieba. Idąc przez grody i wsie, wędrowcy rzucają gawiedzi jedzenie. Bierzcie, my mamy dość. Gdy nie stanie, Chrystus ześle nam nowe zapasy.
Rzeczą mądrą pamiętać czasy przeszłe, rozważyć teraźniejsze i widzieć przyszłe. Niemądrą opierać się tylko na jednym.
Młodość moja minęła na wojnie, dlatego wiem, że najpiękniejszą rzeczą na świecie jest pokój.
I gdy pewnego świetlistego ranka, po nocy spędzonej na burzliwych naradach, tłumy wywalają kute wrota kościołów zamienionych na składnice, wypędzają z zagród bydło i wyruszają niezmierzoną, nieobjętą falą, Piotr Eremita powtarza z nimi: „Bóg tak chce!" stając bez oporu na czele pierwszej najliczniejszej gromady.
Pozostający w Clermont rycerze patrzą na ten odpływ z ulga.(O ileż milej im będzie walczyć bez hołoty!) Biskup Ademar z sercem ściśniętym żałością. Boże, bądź im miłościw!
Płyną, płyną szeroko jak morze. Walą pieszo, gnają bydło, pchają ręczne wózki, na których umieścili dzieci i nieco odzieży. Niektórzy jadą na podkutych wołach. Z rzadka któryś dosiada konia, przedmiot ogólnej zazdrości. Drogi nikt nie zna, boć i Piotr płynął do Ziemi Świętej italską galerą. W tym tłumie nie powstrzymanym są bezwstydnicy i zbóje, są niewinne dziewczątka o niczym złym, nie wiedzące, młodzianki i dzieci, maleńkie, bezgrzeszne dzieci... Co się z nimi stanie, ach, co się stanie?... O Boże, bądź miłosierny!...
Gdy chorym oczom światło zda się nienawistne, wiadomo, że w tym nie ma winy światła, tylko chorych oczu" - odparł sentencjonalnie gospodarz [późn. kronikarz Helmold].
Któregoś roku, przedawno, wędrowałem w zapusty sam, jako i dzisiaj. Podle Gdowa zaszedłem do babuleńki jednej, bardzo starej, samotnej, najuboższej we wsi. Od młodości Pan nasz darzył ją ubóstwem. Głodowała, chleb z rzadka i tylko jesienią jedząc. Wiosną- polewka z lebiody, latem - jagody i grzyby, zimą- suszki i rzepę... Tak żyła...
Spowiadałem babuleńkę, zaczem ona pyta: Czy w niebie dadzą jej pieroga? Nuż opowiadać, że kiedyś widziała bogaczy jedzących pierogi i strasznie pragnęła spróbować choć raz. Ale nigdy nie skosztowała... Żali się, żali, wciąż o tych pierogach gada. Luto mi się stało, że ot, dusza ludzka, nieśmiertelna i dostojna, Najświętszą Krwią odkupiona, przeżyła wiek w takim poniżeniu, aż nagroda niebieska w pierog się dla niej oblekła, raptem słyszę: rumor okrutny na dworze. Wytknąłem głowę: pochodnie dymią, woźnice z batów palą, komornik książęcy Gozdawa w kilkoro sań kopie się przez zaspy. Krzyknąłem, poznał mnie, stanął. Pozdrowiłem go Bożym Imieniem i pytam: „Nie maszże, bracie pierogów?” Zadziwił się, lecz powiada: „Mam. Zapusty są, to są i pierogi”. „Dajże mi ich parę, Matka Boska ci zapłaci”. Pachołek prędko wyciągnął spod słomy. Tłuste były, jeszcze ciepłe bo leżały w saganie okrytym kożuchem.
Zaniosłem je babce. „Naści, biedoto, jedz, Pan Bóg ci je zesłał”... Już więcej babuleńki nie widziałem, bo się zabrałem z komornikiem do Krakowa. Ani mi w głowie postało, że ludzie z tego cud pierogowy wymyślą...
Dziw, jakie miał serce dla wszelkiej żywiny. Takie samo, jak dla ludzi. Gniewał się bardzo na widok wołu z karkiem tak obtartym jarzmem, aż gniła śmierdząca rana. „Odpowiesz za to, bracie, przed Panem na sądzie” - mawiał do niedbałego gospodarza. „Gdyby ten wół mógł
przemówić - powiadał jeszcze - zawstydziłby was, chrześcijany. Bo Pan nasz nie dał bydlęciu żadnej obietnicy, a przecie uczciwe jest i wierne, i do ostatniego tchu posłuszne. Nam obiecano przyszłą chwałę i wielkie nagrody, a wieleż w sercach lęgnie się złości i pychy?... Hej, wyprzedziłyby nas zwierzęta, gdyby im Pan duszę, jako nam, dał! Wyżej wzniesie się orzeł niż myśl chciwa, co tylko własnej korzyści patrzy, wdzięczniejszy od człowieka skowronek, milszy słowiczek, a gdzie dusza wierniejsza niż pies swemu panu wierny? Zbawiciel takoż miłował
wszelkie stworzenie. Nie rzekł do Piotra: Paś skopy moje, albo: Paś bydło moje, jeno z czułością: Paś baranki moje... A dzieciątkiem będąc, sam ptaszki z gliny lepił i życie im dawał, jako nam
Ewangelia Świętego Dzieciństwa powiada...”
Ku niemałemu podziwieniu ludzi, gadzina zrozumiała przychylność Bogumiłową.
Opatrywał rany, gadając łagodnie, i bydlę ani się nie poruszyło. Nastawiał zwichnięte czy spleczone nogi, naprawiał kopyta. Leczył zapalenie wymion, zołzy, paskudnika, nawet czarne wrzody, ochwat albo kolkę. Potem nieraz bywał kłopot, bo zwierzęta odejść z ostrowu nie
chciały. Zaprze się krowa racicami w ziemię i ryczy, oglądając się za Bożym człekiem. Dopieroż Bogumił pieści ją, namawia i do gospodarza nakłania. Nieraz zatrzymywał u siebie chore
stworzenie, by nad nim dłuższą mieć pieczę.