cytaty z książek autora "Laurent Graff"
Zawsze lubiłem ławki. Są znakiem wycofania, dystansu, łagodnej marginazlizacji na obrzeżu świata. Są nieocenionym punktem obserwacyjnym, dogodnym schronieniem, bezpieczną przystanią na poboczu drogi dla tych, którzy potrafią się zatrzymać. Spędziłem wiele godzin na ławkach, kontemplując świat. Istnieją ławki cudowne, niestosowne, wysoce nieprawdopodobne, które stoją w niewiarygodnych miejsach. Człowiek siedzący na ławce nie nalezy już do rzeczywistości, a w każdym razie się od niej odcina. To proste siedzisko czyni zeń poetę i porusza jego horyzonty. Jeśli istnieje jakieś miejsce, które nie podlega tumultowi świata, jest nim właśnie ławka.
Szczerość nigdy nie będzie całkowita. Człowiek będzie zawsze walczył, mając za jedyną broń podstęp i kłamstwo właściwe dla życia. Do ostatniego tchnienia będzie chciał przeciwstawić absurdalną godność narastającej prawdzie. Nie będzie chciał w nią uwierzyć i się z nią pogodzić, będzie wolał umrzeć wśród pozorów potwierdzających życie.
Będą mi zarzucać cynizm i okrucieństwo, oskarżać o brak uczuć i chłód; nie zrozumieją wszystkich moich wysiłków i cierpień ani wewnętrznego przymusu, który mnie do tego wszystkiego popycha. Gdyż gorzki cynizm nie jest celem w sobie, lecz złem koniecznym, kiedy chcemy pojąć, co kryje się za naszą nieszczęsną kondycją, lekiem znieczulającym, by wykonać operację na otwartym sercu i wyrwać flaki. Szukać człowieka w człowieku. Tylko obojętne, nieczułe oko chirurga może dać mi wolność i dystans nieodzowny do naszych szalonych badań. Zresztą, jestem ich pierwszą ofiarą. Jestem żywym obiektem doświadczeń, poświęcając swoje życie na rzecz globalnej wizji.
Człowiek do końca będzie grał, dbał o pozory i próbował coś ukryć. Jeśli z nadejściem śmierci maski się kruszą, nigdy naprawdę nie spadają.
Zresztą, co mielibyśmy sobie opowiadać? Słowa są zbędne, jałowe. Brzmią pusto w ogromnej przestrzeni, która chwyta nas w szpony, połyka jak autostrada, po której suniemy. Co takiego moglibyśmy powiedzieć w obliczu śmierci, co nie zdradzałoby naszej własnej słabości? Tylko cisza w jakiś sposób zasługuje na szacunek i jest wyrazem odwagi. Mowa jest żałosna i śmieszna, obnaża naszą małość.
Miałbym sobie za złe, gdyby umarła w tych okoliczościach, w takiej sytuacji, chcąc wołać o pomoc;z drugiej strony, mogłaby to być piękna i znamienna miłość. Lecz zawsze umieramy brzydko, absurdalnie. Zawsze zostawiamy za sobą całą "tajemnicę życia", nigdy nie dając satysfakcjonującej lub choćby pocieszającej odpowiedzi, która mogłaby usprawiedliwić fakt naszego życia, co najwyżej fakt, że zaistnieliśmy, by przedłużyć gatunek i podtrzymać wspomnianą tajemnicę. Marne to i okrutne pocieszenie. trzeba się z tym pogodzić, skoro nie można inaczej, w oczekiwaniu na przyjście hipotetycznego mesjasza, jego płomiennych mów, które rozjaśniaja nam drogę, ale skąd miałby przyjść?
Tak czy owak, nie ma już nawet sił popatrzeć na morze, tak bardzo spektakl świata, który ją przeżyje, boli, a ona potrzebuje wsparcia. Jednak nie składa broni i nadal próbuje mierzyć się z istnieniem przy mojej pomocy, domagać się swojej części, choćby najskromniejszej. Trzyma sie kurczowo mojego ramienia jak ostatniego skrawka ziemi, nim spadnie w pustkę. Wbija paznokcie, jakby chciała zostawić swoje pętno, ślad swojego przejścia, nieusuwalny tatuaż, szczepionkę przeciwko zapomnieniu. Użyczam jej mego ciała z braku innej pamięci i ofiaruję skórę zamiast pergaminu. Będę nosił na ciele jej osobisty podpis, ponieważ ludzkiemu sercu nie można ufać. Długo po tym, jak rana sie zamknie, pozostanie blizna, czy można to z równą pewnością powiedzieć o ranach duszy?
Nie czekam na cud, tylko na małą szczelinę, powód do nadziei, błysk ocalenia, punkt zwany środkiem perspektywy i ewakuacji. Trzy wymiary nie starczą aby objąć marzenia, moje wielkościowe myśli.
Tak niewiele ważyłem na Ziemi, niech i ona lekką mi będzie.
Później wchodzi na łóżko i siada na mnie okrakiem. Porusza się, trzęsąc pośladkami i kołysząc brzuchem. Odwraca się i muszę ją wziąć na czterech. Cicho jęczy, potrząsa głową. Ja też stękam. Gdy wychodzi, nadal leżę i patrzę w sufit. Dostałem moje placebo.
Czym są łzy Mireille? Kroplami wody w oceanie nędzy. A jednak zawierają w sobie tą szczególną sól, która nadaje smak życiu, wzbogacając je o szczyptę człowieczeństwa. Cokolwiek by o tym mówić, bez ludzkiej dobroci, choćby niedoskonałej, ograniczonej, wykpionej, jest pewne, że człowiek nie zasługiwałby nawet na chwilę uwagi.
Mniej więcej raz w miesiącu udaję się na swój grób. Ciągle szukam odpowiedniego epitafium, które streszczałoby całe moje życie, moje dzieło.
Przechadzka do salonu, spacer po parku, powrót do pokoju, zabijam tak czas z dnia na dzień, cierpliwie, jak oprawca.
Nie za bardzo nadaję się do roli pocieszyciela, psychologia-ta kula u nogi, która krępuje człowiekowi ruchy i odwraca uwagę od prawdziwego nieszczęścia - nie jest doprawdy moją mocną stroną.
Tkwimy tak obok siebie, bez słowa, złączeni wzajemna obecnością, łagodną, wyrafinowaną.
Jakie jest miejsce człowieka w tej rozległej całości? Czego się można spodziewać? Czy jest skazany na to, by być żałosną cząstką elemenarną- wyposażoną, niestety, w świadomość - której przeznaczeniem jest skromny żywocik?
Minąłem w korytarzu jakąś parę o krok od zerwania, która przyjechała nad morze ratować swój związek, lecz z tego, co udało mi się zauważyć, morskie powietrze nie wywołało spodziewanego efektu-może powinni wybrać się raczej w góry, na skraj przepaści?
-Dzień dobry panu! Jak się pan miewa?
-Cóż, ciągle żyję.
-Wszystkich nas pan pochowa.
-Gdyby to tylko ode mnie zależało...
Nie za bardzo nadaję się do roli pocieszyciela, psychologia- ta kula u nogi, która krępuje człowiekowi ruchy i odwraca uwagę od prawdziwego nieszczęścia- nie jest doprawdy moją silną stroną.
Przez całe życie, że się tak wyrażę, pozostanę wierny biernej kontemplacji, graniczącej z niebytem. To jedyny sposób, jaki znalazłem, by nie zadawać się zbytnio ze zwykłą realnością.
Pod okiem opiekunów inne dzieci grają w dwa ognie, berka, kółko graniaste. Kilku stropionych samotników obserwuje kolegów z dali lub kryje się po kątach, pielęgnując w sobie wielce obiecującą oryginalność.