cytaty z książek autora "Stach Szulist"
Ludzie to nie manekiny, które będą podrygiwały w takt dźwięków granych przez czerwoną orkiestrę.
(...) jak słyszę od różnych ludzi w autobusach, że do polityki - czyli do zarządzania narodem i głupolami, bo za takich podobno nas mają, nie na darmo suwerenem nazywając - nie trzeba wykształcenia. Wystarczą silne łokcie, języki uzbrojone w stosowną dawkę chamstwa, to działa jak działka czegoś niewymownego, znajomości z kim trzeba i masz karierę, jak się patrzy.
Jak zdejmiesz majtki, to nieważne, czy zobaczysz tam pupcię, czy dupę, widok będzie taki sam.
(...) człowiek na użytek własnej hipokryzji i próżności okazuje się istotą pełną sprzeczności, wieloznaczności i że bez tego poplątania stanów emocjonalnych i uczuciowych życie – jak również cały ten świat – byłoby do niczego, diabelnie nudną wegetacją. Świat byłby usłany chodzącymi trupami, u których jedynymi symptomami rozgraniczającymi życie od stanu śmierci byłyby elementy chwilowego ruchu i bezruchu.
- Co to jest!? Co to, do kurwy nędzy, jest?! - wrzeszczał, co sił w gardle stało, aż krople potu pojawiły się na jego lśniącym czole, na skroniach uwydatniły się wypukłości żył, a pod skórę twarzy napływały hektolitry krwi. Przez moment nawet obawiałeś się, żeby przypadkiem nie dostał wylewu krwi do mózgu. Miał wcześniej zawał i lekarz zabraniał mu denerwowania się. Nie chciałeś też mieć go w razie czego na sumieniu. - Czy ty, gówniarzu, chcesz mnie żywcem do grobu wpakować?! - Potem łapczywie zbierał z podłogi porozrzucane kartki, potrząsał ci nimi przed nosem, aż zmuszony byłeś przylgnąć do ściany - sprawiał wrażenie, jakby chciał twoje kruche jeszcze ciało w tę ścianę wcisnąć - i sapał jak parowóz. - Czy ty chociaż wiesz, co czynisz? - Kilka kropel wzburzonej śliny z ust ojca poleciało na twój policzek. - Mogą nas za to wsadzić! Jak będziemy wyglądać w oczach ludzi?! Co powie matka, kiedy się o wszystkim dowie? Wywalą ją przez ciebie ze szkoły! Ja mogę mieć to wszystko w nosie, bo ostatecznie mam szansę pójścia na wcześniejszą emeryturę, ale...
Gdyby nie przekonanie o złu kryjącym się w najmniejszych nawet przejawach przemocy, pewnie okazałabym się agresorką walącą go na odlew w pysk za świadome dyskryminowanie kobiet. Chyba tylko resztki tego, co było wielką miłością, powstrzymały mnie od takiego czynu.
Dech mi zapierało z ciekawości, jak się zachowa. Czekałam i czułam, że z każdą chwilą tracę dla człowieka sympatię. Miłość prawie umierała. I łza w oku się kręciła. Nie za rozpuszczającą się w oparach polityki i syfilisu realiów resztką uczucia, ale ideałami, które w swej ślepocie niegdyś w Maksie dostrzegałam. I teraz co? Maks się zgadza. Musi. Postawiony w sytuacji bez wyjścia. Bowiem plan przedstawiał dziekan.
Miałam wreszcie czas na dobijanie się z własnymi myślami. Im intensywniej myślałam o swoim roztrzaskanym życiu, o miłości przeistaczającej się powoli z gruzowiska w stertę dusznego pyłu, tym szybciej pędziłam przed siebie. Zanim się opamiętałam, pokonałam chyba z piętnaście kilometrów i bynajmniej nie czułam się zmęczona.
Chciałam krzyczeć; patrzcie na mnie, wszystkie baby i faceci świata, tak wygląda najszczęśliwsza kobieta na ziemskim globie! Myśli we mnie ryczały. Na szczęście, teraz to wiedziałam, miałam w sobie wtenczas dość rozsądku – raczej strachu wynikającego z zakompleksienia i obawy przed zapeszeniem – by tego nie wykrzyczeć.
Mógłbym własnostopiem, ale wolę nogi na stare lata oszczędzać. Nie przepadam za babcią, jednak ta jej filozofia z oszczędzaniem nóg na stare lata bardzo mi się podoba i mi odpowiada.
Pierwsze, co zrobię, to zamorduje to wstrętne kocisko. Bez przerwy wpada na mój parapet i miauczy. Nienaturalnie jakoś, pewnie wykastrowany. Wstrętny kocur. Jakby kocicę jakąś przywoływał. Tylko dlaczego cały rok?
Choć na jej nosie wiszą stare okulary, w połatanych plastrem na rany oprawkach, ze szkłami mogącymi uchodzić za szkła teleskopowe. Denka od starych musztardówek, jak mawiał dziadek, gdy jeszcze do rzeczy nadawał. Że też ona cokolwiek widzi przez te okulary.
Mam ochotę kląć od samego rana. W ogóle dużo klnę, choć nie chcę i nie lubię. Jak wszyscy my - nasza klasa, wiara z (nie)mojej szkoły.
- Się pan derektor nie denerwuje. Nic się nie stało takiego.
- Wbij sobie do głowy, zakuty łbie, raz na zawsze do tego zakutego łba, że nie jestem żadnym derektorem, tylko dyrektorem!
- Przecież mówię.
Mam nadzieję, że ojciec pogada ze mną. Usiądzie. Wypijemy razem herbatę. Coś obejrzymy w telewizji. Ale on wraca do swojego świata. Coraz częściej zastanawiam się, czy to także jeszcze mój świat. Czy jest w nim odrobina miejsca dla mnie. I to mnie wkurwia.
Trzy lata i zawód. A potem na Zachód. Tu nie ma żadnych perspektyw. Chyba że do emerytury harować na czarno albo za minimum z minimum. I słuchać pieprzenia różnych mądrali w telewizjach rządowych o kokosach rosnących na szczytach ich wieżowców. Tylko jak się tam dostać?
A jeszcze pół roku temu była laską. Piękną laską. To nic, że głupią. Taki Kuba czy Wiotki wyłącznie na urodę patrzą.
- Byle miała dziury na swoim miejscu - ma w zwyczaju w takich okolicznościach mawiać Wiotki., bo jego myślenie o kobietach jest jednokierunkowe i dziurawe.
Przestałeś wierzyć, by po takim nawarstwieniu wzajemnych pretensji wszystko – życie, może i trwające jeszcze uczucie – mogło wrócić do normy. Wcisnąłeś głowę w poduszkę i sam zacząłeś płakać z powodu bałaganu – tym razem ze złości na siebie – jakiego przysporzyłeś temu domowi i żalu darowanego wszystkim jak cuchnący prezent opakowany w ponętny papier. Najgorsze było to, że nie potrafiłeś zebrać w sobie dość odwagi, by spróbować cały ten bajzel posprzątać.
Nigdy potem nie można być w pełni spokojnym, bo ofiara może mieć tak dużo pretensji, że i kwas solny można przewidzieć w ramach odwetu.