cytaty z książki "Psychologia miłości. Intymność. Namiętność. Zobowiązanie"
katalog cytatów
[+ dodaj cytat]
Znacznie lepiej jest zakładać, że jest się kochanym przez partnera, niż zakładać, że jest się niekochanym. W obu przypadkach zachęcamy bowiem partnera do zachowań zgodnych z naszym założeniem.
...jakkolwiek zwykle pragniemy kochać dobrze, to jednak najczęściej robimy to źle, przynajmniej zdaniem tych, których kochamy.
W zazdrości więcej jest miłości do siebie niż do kochanego człowieka.
Miłość to słowo używane do nazwania podniecenia seksualnego u młodych, przyzwyczajenia u ludzi w sile wieku i wzajemego uzależnienia u starych.
John Cardi.
Jeżeli masz stałego partnera, to dbaj o niego przynajmniej na tyle, by nie umarł.
Feministki powiadają, że narzucanie kobietom powściągliwości seksualnej i traktowanie ich seksu jako wymienialnego dobra jest skutkiem patriarchalnej zmowy mężczyzn. Jednak mężczyźni jako jednostki silnie konkurują głównie z innymi mężczyznami, jak się przekonamy w następnym rozdziale, a represjonowanie seksualności kobiet jest przede wszystkim dziełem innych kobiet, a nie mężczyzn. Egzekwowanie powściągliwości seksualnej od młodych kobiet to domena raczej matek niż ojców, raczej koleżanek niż kolegów. Rówieśniczki bardziej niż rówieśnicy budują i rozpowszechniają złą opinię o dziewczętach seksualnie niepowściągliwych (Baumeister i Twenge, 2002).
W poliginicznych społeczeństwach (ponad 80% znanych ludzkich kultur) kobiety wolą być trzecią żoną bogatego niż jedyną – biednego. Dlatego w takich społeczeństwach większość biednych mężczyzn zostaje całkowicie wykluczona z rynku matrymonialnego i umierają oni bezpotomnie. Zjawisko to dotyczy po części także społeczeństw formalnie monogamicznych.
Analizy genetyczne materiału, który kobiety dziedziczą tylko po swoich matkach (DNA mitochondrialne) albo mężczyźni dziedziczą tylko po swoich ojcach (chromosom Y) pozwalają szacować, że spośród wszystkich żyjących w przeszłości kobiet sukces reprodukcyjny odniosło około 80%, a tylko 40% mężczyzn może pochwalić się tym samym. Większości kobiet do sukcesu reprodukcyjnego wystarczyło po prostu urodzić sie kobietą. Większości mężczyzn potrzeba było znacznie więcej - musieli zwyciężyć we współzawodnictwie z innymi mężczyznami.
Na przykład wskutek emancypacji edukacyjnej i ekonomicznej współczesne kobiety nie są już tak zależne od mężczyzn jak w przeszłości, kiedy zasoby mężczyzny były koniecznym warunkiem przetrwania i reprodukcyjnego sukcesu kobiety. Pewnie dlatego w wielu bogatych społeczeństwach Zachodu, na przykład w Wielkiej Brytanii czy Skandynawii, większość dzieci rodzi się dziś poza małżeństwem (w Polsce – co piąte). Zachowanie kobiet uległo więc radykalnej zmianie, także z tego powodu, że w wielu zamożnych krajach państwo przejęło męski obowiązek łożenia na dzieci – prorodzinna polityka państwa skutkuje więc paradoksalnie osłabieniem rodziny. Ale upodobania zostały – jak już widzieliśmy, współczesne kobiety nadal częściej chcą zasobów mężczyzny niż odwrotnie, a ten sam mężczyzna jest nieporównanie bardziej pociągający, gdy ma na sobie trzyczęściowy garnitur i rolexa, niż wówczas, gdy odziany jest w uniform pracownika Burger Kinga i nosi tani zegarek (dla mężczyzn zasoby kobiety nie mają takiego znaczenia; Townsend i Levy, 1990). Przy czym pragnienia te nie są rezultatem świadomych kalkulacji. Kobiety nie kierują się chłodnym rachunkiem potencjalnych zysków i strat, inaczej wiele z nich doszłoby do wniosku, że mężczyzna im się w ogóle nie opłaca. Czują jednak, że mężczyzna z zasobami, a przynajmniej obdarzony szansą na ich zdobycie, jest bardziej pociągający niż biedak, zwłaszcza pozbawiony ambicji, ponieważ brak ambicji oznacza, że biedakiem pozostanie. Podobnie mężczyźni nie kalkulują szans na sukces reprodukcyjny, lecz po prostu czują, że kobieta w kształcie gitary jest bardziej pociągająca od tej w kształcie jabłka.
Od niedawna dysponujemy prawie niezawodnymi testami pozwalającymi wykluczyć lub potwierdzić ojcostwo. Choć trudno tu o badania reprezentatywnych prób narodowych, takich testów wykonano już dziesiątki tysięcy, i to w bardzo zróżnicowanych próbach wywodzących się z krajów europejskich, afrykańskich, a nawet spośród plemion zamieszkujących tropikalne lasy Ameryki Południowej. Testy wykonuje się z reguły w wypadku wątpliwości co do ojcostwa i w 30% takich sytuacji stwierdza się, że to nie oficjalny mąż kobiety jest biologicznym ojcem dziecka. Część testów wykonywana jest jako element procedur medycznych zupełnie niezwiązanych z rozrodczością i w takich wypadkach ów procent spada do 2 (Anderson, 2006). Odsetek dzieci będących owocami niewierności waha się w tych właśnie granicach, a zważywszy, jak bardzo kultury różnią się pod względem seksualnego strzeżenia kobiet, odsetek ten przypuszczalnie przedstawia się bardzo różnie w różnych kulturach.
Co więcej, dziecko pozostaje potomkiem swej matki niezależnie od tego, kto jest jego ojcem. Jeżeli jednak ojcem jest inny mężczyzna niż ojciec oficjalny, ten ostatni naraża się na reprodukcyjną katastrofę nieznaną kobietom – nie dość, że wkłada wysiłki rodzicielskie w nie swoje potomstwo, to jeszcze wspiera geny konkurentów. Ta różnica między kobietami a mężczyznami w dużym stopniu decyduje o charakterze ich kontaktów w stałym związku (przede wszystkim o zazdrości o seks i o uczucia, o czym mowa w następnym rozdziale), a po części też o odmienności upodobań związanych z płcią przeciwną. Na przykład wierność seksualna jest niezbyt ceniona przez mężczyzn w związku przelotnym, a staje się najważniejszą i niezbędną zaletą partnerki na stałe, jej niewierność zaś byłaby najgorszą wadą (Buss i Schmitt, 1993). Podobny wydźwięk ma wspominany już fakt, że w większości kultur mężczyźni bardziej niż kobiety cenią sobie dziewictwo stałej partnerki, a w żadnej kulturze nie spotykamy się z odwrotnym wzorcem upodobań.
Urok ogłoszeń matrymonialnych polega na tym, że są tworzone spontanicznie i w rzeczywistym celu pozyskania partnera, nie zaś na oderwaną od życia prośbę badacza. Mają one jednak oczywistą wadę – tylko niewiele osób decyduje się na ten sposób poszukiwania partnera i zapewne dopiero wtedy, kiedy inne drogi zawiodły. Byłyby to więc osoby nietypowe. Faktycznie – nasze analizy ujawniły, że aż 40% kobiet dających ogłoszenia matrymonialne jest samotnymi matkami i zapewne to właśnie obciążenie utrudniło im znalezienie partnera w bezpośrednich kontaktach. Niestety ogłoszenia matrymonialne nie są dobrym rozwiązaniem dla tych kobiet, czego dowiodło nasze kolejne badanie (Wojciszke, Baryła i Downar, 2002), w którym na podstawie wyników poprzedniego zamieściliśmy w „Anonsach” idealnie męską i idealnie kobiecą ofertę, czyli złożoną z cech najbardziej poszukiwanych u mężczyzn lub u kobiet. Nadawcą tej idealnej oferty była osoba z dwojgiem dzieci lub bezdzietna, kobieta lub mężczyzna. Zliczaliśmy liczbę odpowiedzi na tę ofertę. Okazało się, że mężczyźni w ogóle nie zwracali uwagi na to, czy autorka oferty była idealnie kobieca, czy idealnie męska – skupiali się wyłącznie na unikaniu kobiet z dziećmi (tylko 20% odpowiedzi) i odpowiadali na oferty kobiet bezdzietnych (aż 80% odpowiedzi). Kobiety reagowały w bardziej subtelny sposób. Przede wszystkim ignorowały mężczyzn „kobiecych” niezależnie od tego, czy mieli oni dzieci, czy nie, jeżeli zaś mężczyzna oferował cechy idealnie męskie, to dopiero wtedy unikały jego dzieci.
A jednak wybory żeńskie są w sprawach seksu decydujące, o czym świadczy wiele danych przytoczonych w poprzednim rozdziale. Dlaczego tak jest, przekonująco wyjaśnia teoria nakładów rodzicielskich, stworzona przez biologa Roberta Triversa (1972). W zasadzie u wszystkich gatunków ssaków obserwuje się silną asymetrię nakładów rodzicielskich: osobniki żeńskie wkładają w reprodukcję nieporównanie więcej energii, czasu i zaniechanych możliwości alternatywnych niż osobniki męskie. To samice zachodzą w ciążę, karmią piersią i opiekują się potomstwem, podczas gdy udział samców w reprodukcji ogranicza się zazwyczaj do kopulacji. U ludzi jest nieco inaczej, gdyż u naszego gatunku potomstwo jest tak długo nieporadne, że na dłuższą metę sama matka nie dałaby rady go wychować (por. poprzedni rozdział). Dlatego także mężczyźni ponoszą duże nakłady rodzicielskie, choć są one mniejsze od nakładów ponoszonych przez kobiety.
Badania te dobrze pokazują, że nawet biologicznie wyznaczone tendencje wykazują u ludzi znaczną plastyczność i podatność na zmieniające się uwarunkowania sytuacyjne.
Związki zdrowe to takie, w których motywacji i działaniom ukierunkowanym na ich utrzymanie towarzyszy przeżywanie intymności; zanik intymności pociąga za sobą (i w odczuciu partnerów usprawiedliwia) zanik zobowiązania. Tego rodzaju norma jest dość powszechna w krajach Zachodu, choć z niejednakową siłą obowiązuje w różnych grupach społecznych i krajach. Jej pojawienie się może wpływać na wzrost częstości rozwodów i spadek ważności przyczyn, jakie uznawane są za wystarczające do rozwodu.
Dlatego też stwierdza się związek raczej krzywo- niż prostoliniowy, czyli atrakcyjność męskiej twarzy jest największa przy umiarkowanym, a nie maksymalnym natężeniu cech męskich. Z drugiej strony mężczyźni o wybitnie męskich twarzach są spostrzegani co prawda jako bardziej męscy i dominujący, ale też jako mniej skłonni do inwestowania w długotrwały związek, a przy tym zimni i mniej godni zaufania. Preferencja cech męskich może być zatem uzależniona od sytuacji dokonującej ocen kobiety. Kobiety, które same są atrakcyjne, oceniają silnie męskie twarze jako bardziej dla nich pociągające niż kobiety mniej atrakcyjne – być może dlatego, że te pierwsze nieświadomie żywią mniej obaw, iż taki mężczyzna je opuści.
Wysiłek, myślenie i mądrość słabo kojarzą się nam z miłością, o której skłonni jesteśmy raczej sądzić, że powinna dziać się sama, jeżeli tylko jest prawdziwa. Jest to ubolewania godna konsekwencja wspomnianego już, charakterystycznego dla naszej kultury traktowania miłości romantycznej jako jedynej postaci miłości wartej zainteresowania i przeżycia. Jest to także skutek złudzenia, że myślenie zabija uczucia, choć w istocie je wzbogaca, pokazując ogromne możliwości, jakie w uczuciach się kryją. Kiedy historia związku wyjdzie poza fazę miłości romantycznej, to, co się w nim dzieje „samo” (spontanicznie, bez świadomych wysiłków mających na celu zmianę biegu wydarzeń), działa raczej na szkodę niż na korzyść uczuć.
Również wspomniane króliczki Playboya co prawda chudną, ale wcięcie w talii utrzymują na poziomie 0,70 plus minus 0,02, a tę proporcję miała zarówno Marylin Monroe (a nawet Wenus z Milo!), jak i ma Kate Moss. Choć zatem ideał kobiecego piękna chudnie, wciąż utrzymuje jedną cechę – wcięcie w talii równe 0,70. Singh sformułował interesujące hipotezy, że wcięcie w talii jest dobrym wskaźnikiem zdrowia i wartości reprodukcyjnej kobiety oraz że wcięcie wielkości 0,70 stanowi ponadkuturowy niezmiennik kobiecej urody, przynajmniej u kobiet o średniej i małej masie ciała. Pierwsza z tych hipotez znajduje znaczne poparcie w wynikach badań medycznych, wskazujących, że wydatne wcięcie w talii sygnalizuje prawidłowy poziom estrogenu i brak poważnych chorób, zaś zanikowi wcięcia wskutek odkładania się tłuszczu w okolicy talii towarzyszy podwyższone ryzyko zapadalności na cukrzycę, nadciśnienie, wylew, choroby sercowo-naczyniowe i niektóre rodzaje raka (Singh, 1993b). Różne badania wskazują ponadto, że zdrowy poziom wcięcia w talii świadczy o wysokiej wartości reprodukcyjnej. Dziewczęta z większym wcięciem szybciej przejawiają aktywność hormonalną związaną z osiąganiem dojrzałości płciowej, w młodszym wieku rodzą pierwsze dziecko. Dojrzałe mężatki relacjonują mniej kłopotów z zajściem w ciążę, kobiety leczone z powodu bezpłodności częściej odnoszą sukces drogą sztucznego zapłodnienia. Badania nad młodymi wrocławiankami rodzącymi pierwsze dziecko pokazały, że kobiety o większym wcięciu w talii rodzą większe dzieci, zaś waga noworodka jest najlepszym predyktorem jego przeżycia (Pawłowski i Dunbar, 2005).
Kobiety widziane na czerwonym tle (w przeciwieństwie do białego, szarego czy zielonego) albo ubrane w czerwoną bluzkę są oceniane przez mężczyzn jako piękniejsze i bardziej pociągające seksualnie (Elliot i Niesta, 2008). Takie oddziaływanie czerwieni może być skutkiem zarówno biologicznego, jak i kulturowego powiązania seksu z tym kolorem. Z jednej strony czerwień jest wabikiem seksualnym dość często pojawiającym się w świecie zwierząt, a pobudzenie seksualne kobiety (silnie pociągające dla mężczyzn) jest dosłownie czerwone, poczynając od rumieńca na policzkach, a kończąc na zaczerwienieniu… (nie, nie będę kontynuował, gdyż to jest książka o psychologii). Z drugiej strony miłość i seks są w naszej kulturze silnie skojarzone z czerwienią – od symboliki czerwonych róż i serduszek do dzielnic czerwonych latarni. Nie wiadomo, co dokładnie tu działa, ale wpływ czerwieni na atrakcyjność seksualną jest stosunkowo silny. Zatem amerykańscy uczeni wyjaśnili, dlaczego Czerwony Kapturek nosił kapturek czerwony i dlaczego wilkowi Kapturek zdał się tak smakowity, że go zjadł (w wersji dla dzieci).
Badania z udziałem kilkuset dzieci w wieku od 4 do 18 lat wykazały, że namiętność do osoby płci przeciwnej pojawiała się u dzieci w każdym wieku i nie miała żadnego związku z dojrzałością płciową dziecka (Hatfield i in., 1988). Gdyby namiętność i seks były tożsame, dzieci przed osiągnięciem dojrzałości nie powinny doświadczać namiętności, ponieważ nie mają jeszcze rozwiniętego popędu seksualnego.
Wreszcie, historycy i antropologowie donoszą o intensywnych, namiętnych przyjaźniach osób tej samej płci, skądinąd całkowicie heteroseksualnych. Partnerzy takich namiętnych przyjaźni bywają nierozłączni i sypiają w jednym łóżku, obsesyjnie często o sobie myślą, pisują listy pełne wynurzeń uczuciowych, przegadują ze sobą całe noce, obejmują się, całują, tańczą. Słowem, zachowują się tak, jak kochankowie – z wyjątkiem uprawiania seksu, na który nie mają ochoty (Diamond, 2003). W naszej współczesnej kulturze takie namiętne przyjaźnie częściej występują wśród kobiet niż wśród mężczyzn, ponieważ ci ostatni bardziej obawiają się podejrzeń o homoseksualizm.
Badania deklaracji dotyczących życia seksualnego zwykle zapewniają pełną anonimowość, tak więc rozmijanie się z prawdą jest przejawem raczej samooszukiwania niż oszukiwania zbierających dane badaczy. Mówiąc bardziej uczenie, mamy tu do czynienia z motywowanymi i nieświadomymi deformacjami ocen. Deformacje polegają na tym, że szacując liczbę dotychczasowych partnerów, kobiety częściej niż mężczyźni starają się przypomnieć sobie wszystkie poszczególne przypadki, co nieuchronnie prowadzi do pomijania niektórych i niedoszacowania. Przypominają więc sobie, że pierwszy był Janek, potem Marek, a zapominają o Jurku (najbliższym przyjacielu męża, zresztą to było tylko raz…). Natomiast mężczyźni częściej stosują strategię ogólnego szacowania liczby partnerek, zaokrąglając ją w górę (Brown i Sinclair, 1999). Szacują, że to było „gdzieś z piętnaście albo dwadzieścia, powiedzmy, że dwadzieścia”. Inaczej są też kwalifikowane przypadki wątpliwe i niejasne. W jednym z badań pytano uczestników „Czy nazwał(a)byś to seksem, gdyby…” – i tu następowała lista przeróżnych działań. Mężczyźni i kobiety zgadzali się, że takie akty, jak stosunek waginalny czy analny, to przypadki seksu, a także zgadzali się, że pocałunek seksem jeszcze nie jest. Jednak przy wielu aktach granicznych (takich jak pieszczoty oralne) mężczyźni mieli większą skłonność do uznawania ich za seks. Stąd już bardzo niedaleko do męskiego złudzenia, że zaliczają większą liczbę partnerek, i – oczywiście – złudzenia kobiet, że one zaliczają mniej partnerów.
Co ciekawe, niektóre badania sugerują, że wsparcie mężów jest ważniejsze dla żon niż wsparcie żon dla mężów (Cohen i Wills, 1985), zgodnie z zasadą, że żona jest głównym, a często jedynym przyjacielem mężczyzny. Różnice te nie są jednak wielkie i zapewne wiążą się z tym, że kobiety czerpią większą satysfakcję ze zwierzania się na temat swoich uczuć, problemów i stosunku do innych ludzi, podczas gdy mężczyźni czerpią więcej satysfakcji ze wspólnego działania i wykonywania zadań. Mężczyźni i kobiety różnią się też zakresem zachowań uważanych za wspierające. Mężczyźni czują się wspierani przez samo wspólne wykonywanie razem różnych praktycznych działań i wykonując je z partnerką, błędnie zakładają, że ona również czuje się wskutek tego wspierana. Kobietom zaś potrzebne jest zwierzanie się i koncentrowanie na treści przeżyć, nawet jeżeli takie rozmowy niczego bezpośrednio nie zmieniają w świecie faktów (i mężczyźni skłonni są ich unikać jako bezużytecznych). Tylko kobiety śmieszy dowcip: „twierdzi, że umył mi samochód, aby pokazać, jak bardzo mnie kocha”. Dla mężczyzn jest to rzeczywisty objaw uczuć, choć lepiej by zrobili, gdyby przez ten czas potrzymali właścicielkę samochodu za rękę (a samochód może zostać brudny).
W swoim barwnym i fascynującym opisie obyczajów w Polsce przedrozbiorowej Zbigniew Kuchowicz (1975) podaje, że najczęstszym kryterium doboru partnera wśród chłopstwa i mieszczaństwa (ponad 90% ówczesnej populacji) była jego wydajność w pracy, wśród szlachty kryteria miały charakter ekonomiczno-koligacyjny, wśród magnaterii zaś – polityczno-dynastyczny. Podobnie miały się sprawy gdzie indziej. Z zachowanej do dziś piętnastowiecznej kolekcji listów rodziny Pastonów (Anglia) dowiadujemy się, że gdy jedna z córek rodziny odmówiła zamążpójścia za oblubieńca wybranego przez jej matkę, to „od Wielkiej Nocy przeważnie bita bywała raz lub dwa razy w tygodniu, czasem dwukrotnie w ciągu dnia, i głowę miała w dwóch czy trzech miejscach rozbitą” (Coulton, 1976, s. 616). Zabiegi te własnoręcznie wykonywała szacowna seniorka rodu w trosce o należyte (służące interesom całej rodziny) wyswatanie córki.