cytaty z książek autora "Bartek Biedrzycki"
- Licznik, karwa fa! Co czytasz: - powtórzył Dziadek zirytowany brakiem odzewu.
- Co? ... "Piter". - Stalker pokazał okładkę do światła; widniała na niej postać w masce p-gaz. - Taka powieść. Że była wojna atomowa i Ruskie żyją w metrze, bo skażenie.
- Pieprzony jakiś prorok ... - wymamrotał Józef pod nosem. - Czego te Ruskie nie wymyślą.
- No. Ale fajne. Z jajem takie - odparł Licznik i zagłębi się na powrót w lekturze.
Uniosła twarz spoglądając na niego. Piękny jak z obrazka. Rudy, ale to nic.
Ja jestem jedynką, a wy sobie stoicie tu za mną, gapiąc mi się na dupę, jak te zera w tym milionie. Albo miliardzie. Albo, kurwa , jeszcze innym pizdyliardzie. I roicie sobie, że razem niby jesteśmy czymś, jakąś wielką liczbą, ale takiego wała! Nieważne, ile was jest, wiecie, co się będzie działo, jak ja odejdę? Jak ktoś zabierze jedynkę z przodu?! Wiecie?!
- Jestem dowódcą polskich sił zbrojnych w podziemiu. Polska jest aktualnie w stanie wojny, a moje rozkazy są jedynym obowiązującym prawem - skwapliwie wyjaśnił kapral, unosząc broń do pozycji bojowej.
- Dla mnie to se, kurwa, możesz być nawet Imperatorem Palp... Papla... A chuj z nazwą, możesz se być tym pomarszczonym staruchem ze ,, Star Treka", co rzucał piorunami, ty żołdacka hołoto!
I ja tak w kółko, chlałem i spałem, ciągle było ciemno, bo niebo zasnute chmurą pyłu, więc straciłem rachubę dni. Dopiero jak zacząłem rzygać krwią, to się przeraziłem, że umieram. Ale nie, to tylko od przechlania było"...
- Wy wojskowi jesteście niezwykle praktyczni, jak zawsze. To samo powiedział mi Adolf Hitler, tak, poklepał mnie po plecach i kazał przynieść praktyczne zastosowania, zabawki dla wojowników. Tymczasem gdy opanujemy już całą planetę, sięgniemy po kolejne. Czeka na nas Mars, czeka Wenus! W tym celu musimy najpierw umieścić w kosmosie człowieka, potem zbudować mu tam kosmiczny posterunek, gdzie będzie mógł swobodnie mieszkać i pracować, a potem… - oczy von Brauna na moment zmrużyły się, jakby zaszły mgłą, przez którą projektant widział jakieś odległe, przyszłe wydarzenia. Poderwał się z krzesła i oparł o blat biurka – Mówię ci, Thomas, że za naszego życia ludzie postawią nogę na Księżycu i że ja zaprojektuję pojazd, który ich tam zaniesie!
- Jest pani związana z atomistyką, tak? To by wyjaśniało pani wiedzę...
- Ach, nie, nic z tych rzeczy. Jestem docentem, ale kosmetologii. Atomistyka i wojna to takie moje, powiedzmy, hobby. Lubię sobie poczytać postapo, Strugackich albo jakiegoś Gołkowskiego.
Doprowadzenie pojmanego do stanu kooperacji zajęło im kilka minut. Dziewczyna przesłuchiwała go szybko, dopytując o liczebność armii, rozlokowanie, uzbrojenie. Była to rozmowa trudna, bo imperialny okazał się idiotą, w dodatku idiotą wyjątkowo kiepsko poinformowanym i chociaż, przynajmniej od pewnego momentu, starał się ofiarnie współpracować ze swoimi oprawcami, to jednak jego wiedza daleka była od imponującej.
Nie wiedział, co odpowiedzieć Imperatorowi. Że tytoniu dawno nie ma? Ze pod ziemią nie urośnie? Że to świetnie w ogóle, że rosną ziemniaki i grzyby? Że jest bieda, nędza, chłód, brakuje żarcia, światła, palenia, odzieży? Brakuje czegokolwiek prócz alkoholu który pędzą wszyscy i ze wszystkiego, a potem chleją na umór, aby chociaż na trochę stracić przytomność i nie być tu, w tych czarnych katakumbach, w tym mokrym, zimnym grobowcu?
- Musisz ocenić, czy bezpiecznie jest lecieć z uszkodzonym silnikiem. Jeśli nie – wyjdziecie, dokonacie oględzin, może potrzebnych napraw. Jeżeli statek może lądować bez tego silnika, to nalegam, abyście lądowali zgodnie z harmonogramem. Warunki tu na dole się pogarszają, a wy za moment zaczniecie mieć opóźnienie.
- Towarzyszu generale, kurczę, ja to po prostu odetnę ten silnik i drugi na osi i mogę zejść z orbity na dwóch, to nie jest problem żaden. Ja to z orbity zejdę i na manewrowych, jak taki dostanę rozkaz, bo to jest wszystko do zrobienia.
- Bardzo dobrze, ale muszę mieć pewność, że sprzęt jest bezpieczny, rozumiesz mnie? Musisz ty być pewien, że możecie… - długi, modulowany pisk zagłuszył słowa Niegłowicza. Na kilka minut w eterze słychać było tylko trzaski i odległe wycie. Wreszcie kosmonautka Zacharowa, obsługująca centralę łączności bazy Mir nawiązała ponownie połączenie z Ziemią.
- Melduję się, towarzyszu dyrektorze – odpowiedział na wywołanie Zapaś. – Zrobię, jak karzecie. Tylko jak mam wylądować bez jednej retro?
- Na separacji modułów – odparł spokojnie Niegłowicz.
- O kurczę. Tego to jeszcze nie grali – bąknął pod nosem kosmonauta.
Kosmonauta obrócił się wokół osi, unosząc w górę dłoń z wyprostowanym kciukiem. Zastukały klawisze, prąd wypełnił kolejne obwody i gdzieś w trzewiach „Nowotki” coś basowo zagrało, wprawiając cały kadłub w drżenie. Szczęknęły rygle przedziału towarowego, na pulpicie kontrolnym zamrugała żaróweczka oznaczająca otwarcie luku niehermetyzowanego. Nowicki oparł dłoń na pulpicie komunikacyjnym, poczuł drżenie, a potem wyraźnie odczuwalny wstrząs, kiedy sonda została wystrzelona z wyrzutni.
- Sonda „Jan Krasicki” poszła – zameldował do mikrofonu.
W Centrum Kontroli Lotów w Poznaniu zerwały się krótkie oklaski, ale umilkły szybko, jakby technicy i inżynierowie sami przed sobą zawstydzili się tego entuzjazmu, jaki okazali własnej pracy. Oczy wszystkich powędrowały ku tablicy z ekranami, na których teraz osobno biegły liczby, oznaczające parametry lotu „Nowotki” i sondy „Krasicki”.
- Ja Poznań, ja Poznań – wywołał kontroler – mamy telemetrię sondy. Przygotujcie się do powtórzenia operacji. Wystrzelić sondę „Hanka Sawicka”.
- Przyjąłem – Nowicki obrócił się ponownie, aby potwierdzić wykonanie operacji. W tym momencie rozległ się huk i kosmonautą rzuciło z ogromną siłą o pulpit łączności. Stracił przytomność.
Kiedy kilka lat wcześniej nasiliły się niepokoje na Bliskim Wschodzie, a szumny amerykański projekt, nazywany dla niepoznaki „Wojną z terrorem”, okazał się żenującym niewypałem, stało się jasne, że coś musi w końcu trzasnąć. Oczywiście arogancja i buta USA nie były tu jedynymi winnymi. Nikt nie mógł podejrzewać, że nieudana operacja, w której wyniku kilka krajów zostanie wyzwolonych do gołej ziemi, a następnie zaoranych czołgami, okaże się czymś więcej niż klapą na miarę porażki w Indochinach. W przeciwieństwie jednak do Azjatów, którzy być może z racji wyznawanej filozofii, a może powodowanej historią mądrości ograniczyli się do wygnania najeźdźców ze swoich terenów i wzajemnego skakania sobie do oczu, świat arabski ogłosił dżihad. Tym razem prawdziwy, uogólniony dżihad z Wielkim Szejtanem i resztą świata. Wyszkoleni przez CIA, GRU i wojska specjalne, wyposażeni przez Departament Obrony i Ministerstwo Wojny, zaprawieni w bojach z żołnierzami spod flag czerwonych, pasiastych i innych, bojownicy zeszli z gór, wyszli z jaskiń i postanowili udowodnić, że nie będzie nikt pluł im pod nogi.
To, czego byli przed chwilą świadkami, to był koniec świata. Upadek cywilizacji. Zagłada ludzkości. Kres życia, jakie znali.
Nawet wśród szeregów Armii Eksploracyjnej, zwiadowcy ci byli elitą. Któryś z nich zaproponował, aby na cześć bohaterów przedwojennych książek przezwali się stalkerami. Większość wprawdzie nie kojarzyła tej konkretnej literatury, a część wręcz całkiem nie kojarzyła literatury, ograniczając się dawniej do lektury „Skarbu kibica”, lecz słowo to, obco i niepokojąco brzmiące, szybko się przyjęło i wkrótce opuściło granice Imperium, wędrując wraz z plotką w głąb tuneli warszawskiego metra i przyjmując się na obcych stacjach.
- Centrum Kosmiczne, przy telefonie Nowicki, dyrektor jest zajęty – powiedział na jednym wydechu.
- Jurek? Jurek, to ty? Boże, co się tam dzieje?! – rozległ się w słuchawce dziewczęcy głos, piskliwy od adrenaliny, wibrujący na skraju histerii.
- Glorka, to ty? Spokojnie, to nie nasza stacja.
- Oczywiście, że nie nasza, ty tępy pacanie, nasza jeszcze nawet nie wystartowała! – całkowicie bez sensu wrzasnęła dziewczyna w słuchawkę, rozładowując napięcie. – Co tam się dzieje na górze?!
Jurek odsunął na moment słuchawkę od ucha, krzywiąc się szelmowsko. Dyrektor skinął głową, dając mu przyzwolenie na przekazanie informacji, które za moment i tak miały stać się ogólnodostępne. Nie było w tym tajemnicy i nie było potrzeby nic ukrywać.
- Wywaliło Amerykanom MOL-a – powiedział kosmonauta do słuchawki. Dało się słyszeć westchnienie ulgi i coś jakby zdławiony, krótki szloch. – To nie był Ałmaz, na którym jest Wiktor.
W słuchawce dało się słyszeć coś jakby urwany szloch a potem westchnienie. Chyba ulgi.
- Prawdopodobnie zginęło dwóch ludzi – dorzucił Jurek z jakimś dziwnym otępieniem.
Odczuł rosnące z każdą sekundą przeciążenie, kiedy silniki pierwszego stopnia uniosły w powietrze ponad trzysta ton masy. Kosmonauta poczuł, jak jego ciało robi się coraz cięższe; w trzeciej minucie lotu przeciążenie sięgnęło prawie 5 g, ale znosił to spokojnie. Przy lotach „Sojuzów” za każdym razem przekraczał te wartości, bo radziecki sprzęt nie dostawał technicznie do prototypowych polskich systemów. Mimo wszystko na moment zrobiło mu się ciemno przed oczami.
Poczuł lekkie drżenie, które przebiegło korpus statku. Przeciążenie ustąpiło. Pierwszy stopień rakiety skończył pracę i został odrzucony.
Chwila prawdy, pomyślał. Przez sekundę, rozciągającą się w nieskończoność, narastało w nim poczucie, że to koniec, że ta bezwładność trwa zbyt długo, że coś poszło nie tak. Potem było nagłe uderzenie, kiedy ruszyły silniki drugiego stopnia, ponownie wgniatając go w piankowy fotel. Tym razem przeciążenie doszło ledwie do 4 g. Nowicki czuł ucisk w piersi, a ręce zdawały się przyklejone do fotela, ale nie było to nic gorszego niż ćwiczenia w wirówce w SP, którymi katowano ich na studiach aż do mdłości.
Osiem minut po starcie poczuł szarpnięcie i kabinę zalało światło. Osłony zostały odrzucone. Chwilę potem kolejny wstrząs dał mu znać, że statek odłączył się od trzeciego stopnia rakiety.
– Ja Orzeł, ja Orzeł – zameldował posłusznie. – Jestem na orbicie.
– Ja Warmia, ja Warmia – zachrobotał w głośnikach hełmu głos Wiktora. – Przyjąłem. Mamy cię na monitorach. Wszystkie systemy w normie. Obiór.
Generał zasalutował i obrócił się plecami do kobiet. Odprawa była skończona, mężczyzna wsiadł do samochodu i odjechał, a one zostały na płycie kosmodromu. Otoczyli je technicy, po raz ostatni sprawdzający czerwono-żółte wewnątrzpojazdowe kombinezony używane na pokładach Shenzhou. Nim słońce na dobre uniosło się nad piaskami Gobi, obie spoczywały już głęboko w profilowanych fotelach przedziału załogowego chińskiej kapsuły. Nastąpił okres czekania na start.
W podniesionych szybach próżniowych haub odbijały się światła podstawowych systemów statku. Większość była jeszcze wygaszona i taka miała pozostać, dopóki osłony okrywające Shenzhou-21 nie opadną na orbicie, a statek nie zbudzi się do życia i autonomicznego lotu. Gloria wyciągnęła dłoń i lekko przeciągnęła po konsolecie palcami w soczyście żółtej rękawicy.
– Zielony blask pod palcami – zanuciło cichutko. – Tu za frajer można znaleźć piekło i raj…
– Co takiego? – Yuxi obróciła ku niej głowę.
– Nic, nic, to tylko piosenka w moim języku. Dyskotekowy przebój.
– Ach – roześmiała się tamta. – Musisz znów zabrać mnie na dyskotekę. Jeżeli Partia i generał dadzą mi urlop po powrocie…
Chciała coś jeszcze dodać, ale trzasnęły głośniki i zdyszany głos zaczął szybko mówić po mandaryńsku. Yuxi, dowódca wyprawy, odpowiadała na pytania z centrum kontroli lotu. To ona odpowiedzialna była za prowadzone przez automaty wyjście na orbitę, gdzie dopiero miała nadejść pora na Dobrowolską. Pora na lot i dokowanie do cichej, ciemnej Europy.
Kosmonautki odpaliły silniki chińskiego modułu orbitalnego i skorygowały ustawienie bazy, a następnie załączony został system kontroli wysokości. Zużywał ponadnormatywne ilości paliwa, więc z ulgą obserwowały, jak Bajkał zbliża się do stacji – powoli ale metodycznie. Wkrótce można było już odróżnić charakterystyczne szersze czarne pasy na krawędzi natarcia skrzydeł i czerwony jak robotnicza krew napis CCCP oraz flagę ZSRR.
- Jesteśmy gotowi do podejścia – rozległ się w interkomie głos dowódcy Bajkała, kiedy do kontaktu brakowało już tylko kwadransa.
- Nie macie szans – orzekła spokojnie Emilia, odczytując odległość wahadłowca od stacji na przyrządach i szybko przeliczając odstęp w pionie, jaki dzielił oba pojazdy.
- Nie? To potrzymaj mi piwo – kpiącym tonem odparł radziecki kosmonauta. Emilia przez iluminator zobaczyła, ze otwiera się pokrywa luku bagażowego Bajkała. W jego wnętrzu znajdował się owinięty brezentem ładunek nieznanego przeznaczenia. Jednocześnie zwolniony został boczny właz węzła cumowniczego i dwie postacie odzianie w skafandry Orłan wypłynęły w przestrzeń. Emilia rozpoznała serię MK po charakterystycznych czerwonych pasach wzdłuż rękawów. Obaj kosmonauci przypięci byli do wahadłowca linami. Odpłynęli na boki i obrócili się.
- Dobry Boże w niebiesiech – wyszeptała doktor Poole, zauważając plecaki УПМК 21КС . Fantomy ustawili się symetrycznie po bokach pojazdu i odpalili jednostki manewrowe. Napięły się liny zacumowane do węzła i 80-tonowy kolos drgnął, przesuwając się w kierunku stacji.
- Czy wyście postradali zmysły?! – krzyknęła Dobrowolska na ten widok.