cytaty z książek autora "Iza Klementowska"
Człowiek czasem waha się: powiedzieć, nie powiedzieć, a trzeba korzystać, póki druga osoba jest obok, by mieć potem czyste sumienie, że wszystko było jak trzeba.
Wspomnienia to wszystko, co człowiek tak naprawdę posiada.
Kiedy człowiek zdany jest na innych, wstyd przestaje mieć znaczenie.
Ciągłe mówienie niekoniecznie znaczy to samo co porozumiewanie się.
I do śmierci, jak do wszystkiego w życiu, można przywyknąć.
Podróżnik zawsze tylko prześlizgnie się po ciele obcego miejsca, rzadko kiedy trafi na nerw, który poprowadzi go głębiej. Pozostaje przyglądanie się. Dlatego gdy momentami Lizbona lub jej mieszkańcy nie chcieli się przede mną otworzyć, nie naciskałam. Patrzyłam na nią i próbowałam ogarnąć. Obraz za każdym razem układał się inaczej, jak dowolnie wybrany zestaw azulejos. Mozaika”.
Lubię zapach świeżej pościeli, bo dzięki niej wydaje mi się, że też jestem świeższa, młodsza.
As conversas são como as cerejas, vêm umas atrás das outras – Rozmowy są jak czereśnie, przychodzą jedne po drugich. Bo conversa, czyli rozmowa, jest tu ważna”.
Pani Monika obserwuje pacjentów, którzy stracili pamięć. Brak kontaktu z rzeczywistością ją przeraża. Dla niej właśnie wtedy człowiek przestaje być sobą. I w jakimś stopniu już go tak naprawdę nie ma. A to prawie jak śmierć.
Dla samopoczucia starszej osoby jest ważne to, co udało się jej osiągnąć, z czego czuje się dumna, co miało największy wpływ na to, jak wygląda jej życie w tej chwili i konserwacją jakich jest wyborów.
Ani jednego artykułu o starości, ani jednej wskazówki, jak poradzić sobie z własnym starzeniem się, ani jednego słowa, co robić z czasem, który pozostał. Wszędzie tylko troska o dobre samopoczucie, płaskie brzuchy, krągłe pupy, kuse sukienki, splecione nagie ciała i próby rozwiązania zagadki: "Jak wspólnie przeżyć orgazm".
Codziennie o szóstej rano płynę promem przez Tag do Lizbony i obserwuję ludzi. O poranku na pokładzie jest bardzo cicho, wszyscy jeszcze senni, rozespani i mało przytomni. Biały siedzi koło czarnego, czarny koło Araba, Arab koło białego. Czasem przez pomyłkę czyjeś dziecko przytuli się do ramienia nie swojej matki lub komuś głowa opadnie we śnie na ramię sąsiada. Taki obrazek trwa za każdym razem dziesięć minut. Wtedy mam wrażenie, że rzeczywiście jesteśmy jednością, zjednoczony portugalski naród. Ten prawdziwy, który ciężko pracuje, zamiast się bawić do białego rana. Gdy wracam wieczorem, jest już inaczej. Czarni siedzą przy czarnych, biali przy białych, Arabowie przy swoich. I omijamy się wzrokiem. Jakby przez dzień zdarzyło się coś, co mogłoby poróżnić porannych sąsiadów. Tacy jak ja, czyli z Brazylii, siadają osobno, bo i tak "rodowity Portugalczyk" najprawdopodobniej zaraz się przeniesie. A czy Unia Europejska nie jest właśnie po to, żebyśmy wszyscy czuli się w niej jak w domu, gdziekolwiek się udamy? - Amália spogląda mi w oczy. - Tymczasem wrogość narasta. To taka cicha wrogość, ofiar nie ma, ale czuć wyraźnie, kiedy ktoś cię nie chce. Wszystko dlatego, że ludzie boją się o swoje miejsca pracy.
(...) Na pierwszy rzut oka nie widać, że są podziały w społeczeństwie. Bardziej przypomina ono pudełko z kolorowymi koralikami, które ktoś dopiero zamierza nawlec na żyłkę. Naszyjnik jeszcze niegotowy. Żyjemy obok siebie, pracujemy ze sobą, wymieniamy uprzejmości, ale czasami czuje się po prostu tę niechęć. Może wizja była dobra: stworzyć portugalskojęzyczny świat, w którym ludzie mówiący jednym językiem będą się czuli wszędzie jak w domu; tylko trzeba dać im na to jednakową szansę. Miłość Portugalczyków do ludzi jest ogromna, ale ta miłość stawia warunki.
Starość to nie jest prosta sprawa, szczególnie gdy oprócz własnej trzeba znosić jeszcze cudzą.
Człowiek oderwany od życia, do jakiego przywykł, czuje się, jakby go już nie było.
...starsi ludzie dlatego wiszą na okiennych parapetach, żeby się upewnić, że jeszcze żyją- patrząc na toczące się życie, wydaje nam się, że jesteśmy tymi, którzy przemykają poniżej, pod oknem.
Przysłowie portugalskie: Tatuaże na plecach widzą tylko ci, którzy je wykonują.
Portugalia jest jak azulejos. [...] Na pierwszy rzut oka będzie się wydawać, że nic do siebie nie pasuje, ot, abstrakcyjny i karykaturalny obraz, ale gdy się przyjrzysz, zobaczysz, że ma głębszy sens. Tak jest też z naszym narodem. Pozbieranym na nowo z różnych części świata, ale przez to wyjątkowym.
Najważniejsze to nauczyć się żyć tym, co jeszcze nam zostało, bo zamartwianie się lub myślenie, co by było gdyby, nic nie daje prócz bólu.
Duma bywa w życiu zbyteczna, szczególnie w przykrych momentach.
Przypominam dawno nieużywaną harmonię, na której ktoś próbuje grać, ale wydobywa z niej tylko skrzypienia i nieczyste dźwięki.
Trochę się bała tej cieszy. Zasypiała kilka razy i budziła się przekonana, że właśnie umarła. Bo śmierć kojarzyła z ciszą. Nigdy z niebem.
Ciało, to narzędzie pracy. Kiedyś. Teraz to tkanka, dzięki której żyje. Ciało to dla niej po prostu człowiek, nic wstydliwego.
Tu też, jak w Europie i Ameryce, jeździły powozy konne, tu też jeździły krótkie wagony tramwajowe. Tylko zamiast bruku była goła ziemia.c Na ulicach kobiety w nakryciach głowy i toaletach o najnowszym paryskim szyku, panowie w surdutach i kapeluszach z odpowiednio szerokim rondem. W pokojach stawiano meble, a na stołach zastawy porcelanowe, jakimi ich europejcy znajomi chwalili się rodzinie podczas odwiedzin. Teraz wydaje mi się to trochę dziwne, że kobiety chciały za wszelką cenę pozostać Europejkami, będąc tak daleko od Starego Kontynentu. Jakby znalazły się tu jedynie na chwilę, miesiąc, rok. A przecież wiele z nich zostało tu na zawsze, nigdy nie wróciło do Portugalii.
Im bardziej się przyglądałam zdjęciom, tym bardziej miałam wyrażenie, że ktoś wyjął kawałek portugalskiego miasta i wrzucił na tę afrykańską dziemię, tworząc Lourenco Marques. Tak, ja ciągle mówię Lourenço Marques, słowo "Maputo" nie chce przejść mi przez gardło. I będę je nazywać Lourenço Marques aż do śmierci. A kiedy umrę napis na nagrobku będzie brzmiał: "Urodziła się i zmarła w Lourenço Marques". Lourenço Marques było moją ojczyzną i moim życiem.
Nie mogę powiedzieć o sobie "Portugalka", mówię "Mozambijka", chociaż nie czuję tego tak do końca. Zupełnie, jakbym była zawieszona pomiędzy i nigdy nie miała spaść ani po jednej, ani po drugiej stronie.
Bo pięknu zdarza się chodzić pod rękę z okrucieństwem.
(...) widok miasta wbija w fotel. Po prawej ocean, równie łagodny jak roślinność, po lewej beton budynków, z których wiele ledwo się trzyma. Ten kontrast nienaruszonej natury z mocno naruszonym wytworem człowieka, podkręcony jeszcze słońcem, zamraża mimo upału przekraczającego trzydzieści pięć stopni Celsjusza.
Promienie słońca, zamiast odbijać się od szyb i oślepiać patrzącego, wpadają do środka domu, a nie napotykając niczego, umierają. Właśnie to sprawia, że miasto wydaje się opustoszałe, chociaż w jego aglomeracji żyje ponad milion osób.
Kiedy każda kropla twojego potu wsiąka w ziemię, na której stawiasz dom dla swojej rodziny, a potem ktoś odbiera ci i ziemię, i dom, to tak, jakby ktoś odbierał ci również samego siebie.
Na filmie, w słońcu, wszystko wyglądało na piękniejsze. Teraz te chaty stały przed nim w rzeczywistości skapanej nie tylko w spalających skórę promieniach słonecznych, ale i w rozpadającym się betonie okolicznych budynków i ukruszonym asfalcie dróg, dziurawym jak szwajcarski ser. Słońce, zamiast upiększać, podwajało wrażenie rozpadu.
Bo wszędzie zieleń, zieleń i zieleń, która w nocy zamieniła się w czerń. Tak ciemnej nocnej czerni nie widział nigdzie indziej.
Wolność od konwenansów, reżimu, ciasnych zasad i kołnierzyków. Ucieczka w sztukę, naturę, w drogi, dragi, w cokolwiek. A potem...?