cytaty z książek autora "Agnieszka Kaluga"
Za przymkniętymi skrzydłami drzwi domykają się powieki. Niektóre na amen, inne tylko na sen dobry.
Staję się osobą od rzeczy ostatnich.
Dziwne być może.
I po co.
Sen jest świety - światynia BRAKBÓU
wspartna na morfinowych kolumnach.
Pączkują nowe przyjaźnie. Ukorzeniają się stare. Pomimo zmęczenia, pomimo blizn i niedociągnięć, strat i bezpowrotów idzie wiosna. Szkoda by było tego nie złapać, nie wyciągnąć za uszy. Szkoda by było się na tym nie skupić.
Po kilku godzinach towarzyszę małemu na przedszkolnym festynie. Patrzę, jak dzieci chlapią się wodą, biegają umorusane na bosaka. Chłonę ich radość i czuję przeogromne szczęście, że mogę na to patrzeć wolna od zwierzęcego bólu - akurat tu i teraz. Nie wiem, ile to potrwa.
Mam obowiązek WIDZIEĆ rzeczy, smakować rzeczy, cieszyć się nimi.
Bo jestem.
Póki jestem
Potrzeba dużo czasu i miłości, by rzeczy wróciły na swoje miejsce. Przestrzenie ciała, dotąd kojarzone z bliskością, ciepłem, czułością, szanowane i pieszczone półmrokiem, nagle bezcześci się zimnymi narzędziami, światłem szpitalnych lamp i obcą ręką w lateksowej rękawiczce. Chcąc nie chcąc - gwałt. Na życie nakłada się śmierć, na otwartość zamknięcie, na rozkosz ból. Trzeba mozolnie porozdzielać ziarna maku od piasku. Poukładać, wypłakać. Wrócić do siebie. Na powrót się kochać.
Możesz dać im obrazy z dzieciństwa, które z nimi zostaną; w tym też jest miłość.
Milion razy myślałem o śmierci, ale przede mną jeszcze długa droga. Nawet jeśli kiedyś uważałem się za twardziela, to właśnie paradoksalnie, dzisiaj - tonąc w bezsilności i zależności - jestem nim bardziej niż wtedy. Tyle, że nie ma to dla mnie większego znaczenia.
Myślę o was za mną, o was przede mną. Jesteśmy niczym wielka pępowina. Nieważne, że zmęczeni, obarczeni, może rozczarowani. –Uśmiecham się – wreszcie bez pospiechu – w tym wyjątkowym korku.
Zrobiłem wszystko dla swojej głowy i ducha. Doktoraty, książki, habilitacje, profesury, sympozja, artykuły, dyskusje... Ciało zostawiłem zupełnie. Teraz ono, niedołężne, bezradnie zamknęło moją aż nadto sprawną głowę w potrzasku.
Rzeczy najważniejsze, rzeczy najtrudniejsze zostają w ciszy.
Uczę się dopiero rozmawiać,denerwujące napięcie,
że muszę mówić, zagadać cierpienie.
Nauka milczenia o niebo trudniejsza.
Od dobrych dziesięciu lat rozmawiam z ludźmi w żałobie, przyglądam się miastom zdmuchniętym z powierzchni ziemi, krokom do przodu i tyłu, oswajanym lękom, rozczesywanym myślom, gruzowiskom, przez które wytycza się ścieżki, zmartwychpowstaniom.
(...)
Mimowolnie staję się szkiełkiem w witrażu prywatnych cudów.
Galeria handlowa jest cicha. Andrzej czasem zerka na wystawy, kolorowy świat za szybą. Jedzie dalej, bez pospiechu. - Jakie tam wszystko drogie! Buty za dwieście pięćdziesiąt, co najmniej! Ja mam osiemset złotych renty, żona niewiele ponad sześćset. Świat swoi na głowie. Jest ciepły wieczór, dogasa drugi papieros, herbata w sam raz do picia. - A widział pan nową cukiernię? Kolejki się robią aż do H&M-u. Zna pan torty od Sowy? - Słyszałem, ale już mnie nie było w pracy. Tortów od Sowy nie jadłem. Chyba drogie. Szczerze mówiąc, ja bardzo lubię słodkie, kiedyś potrafiłem zjeść cztery tabliczki czekolady. Jednego dnia! Tylko zdrowy wtedy byłem… Notuję w głowie: „Sowa, jutro, kawałek pralinkowego plus babeczka kajmakowa”.
Uczę się dopiero rozmawiać, denerwujące napięcie, że muszę mówić, zagadać cierpienie. Nauka milczenia o niebo trudniejsza.
Zrobiłem wszystko dla swojej głowy i ducha. Doktoraty, książki, habilitacje, profesury, sympozja, artykuły, dyskusje... Ciało zostawiłem zupełnie. Teraz ono, niedołężne, bezradnie zamknęło moją aż nadto sprawną głowę w potrzasku. Nie poradzę już nic.(...) Proszę nie popełnić mojego błędu. Niech pani to zapamięta. Proszę zadbać o swoje ciało, jeździć na rowerze, pływać. Proszę je pokochać, nie spychać na margines.
Proces żałoby już trwa - po zdrowiu, sprawności, witalności, po seksie. Ciało przestaje być intymne, staje się własnością publiczną, pacjentem. Otwiera się je z chirurgiczną precyzją, zaszywa, nakłuwa, naświetla, naprawia. Pozbawia.
I nagle je czuję. Ciało, o którym tak niewiele myślę, w którym czasem się duszę, ale bez którego nie mogę nic. Ciało, o które tam mało dbam, którego zawzięcie używam, a gdy protestuje - złoszczę się, że przeszkadza, i wymagam podwójnie.
Najbardziej samotni w hospicjum są lekarze. Białe kolumny podtrzymujące dach. Każda osobno, każda prosto, na temat.
Depresja zabiera strzępki małych radości, nie chce zapalać światła wieczorem, mówi o śmierci. Wszystko jest bez sensu.
Jeśli się wysilisz,znajdziesz rozwiązanie. Potrzeba tylko cierpliwości do wielu nieudanych prób.
Tyle ciepła między nami, tyle moich spokojnych "nie wiem"...
zatem albo obracamy w głowie to, co było, albo karmimy się tym, co będzie.